Poznaj Zanim Kupisz - Dopóki nie zajdzie słońce - Ewa Pirce - Wydawnictwo NieZwykłe
sierpnia 17, 2019
6
Darmowy fragment
,
Dopóki nie zajdzie słońce
,
Ewa Pirce
,
Poznaj Zanim Kupisz
,
Sierpień 2019
,
Wydawnictwo NieZwykłe

Zapraszam was na darmowy fragment książki.
PROLOG
Staję
się niespokojny, kiedy jest ciemno.
– Jackal, na zewnątrz jest dwóch
czarnych, uzbrojeni po zęby – rozbrzmiał w słuchawce głos Snake’a.
– Gdzie Iron i
Smokey? – zapytałem, od razu ruszając w górę mahoniowych schodów.
– Tony zabezpiecza
wejście, a Smokey osłania twoją dupę.
Usłyszałem
charakterystyczny dźwięk przeładowywanej broni. Kolejna dawka adrenaliny
rozpaliła mi żyły. Kochałem to uczucie.
– U ciebie czysto?
– Sprawdzam – rzucił
krótko Snake.
– Nie mamy czasu. –
Rósł we mnie niepokój. – Nie podoba mi się, że nie ma tu żadnej służby. –
Westchnąłem. – Ani jednego białasa. Usuń przeszkodę i wracaj, a ja…
Nie dokończyłem, ponieważ
przerwało mi soczyste przekleństwo.
– Snake, jesteś tam?
Snake? Kurwa, odezwij się! – warknąłem, mając nadzieję, że nic złego się nie
stało.
Sięgnąłem do wewnętrznej
kieszeni kamizelki, aby wyjąć telefon, i spojrzałem na monitor. Nadajnik
Snake’a był wyłączony, co oznaczało tylko jedno – Snake nie żył.
Puściłem wiązankę niewybrednych
bluzgów, wyłączyłem adapter i podążyłem korytarzem w lewo. Człowiek, którego
miałem się pozbyć, był jednym z naszych najcenniejszych łączników z Mossadem.
Pokładaliśmy w nim duże nadzieje, ale zdradził. Przez niego zginęło siedmiu
agentów amerykańskiego wywiadu. Coraz wyraźniej uwidaczniał się fakt, że on i
reszta jego pobratymców nie byli naszymi sprzymierzeńcami. Świadczyły o tym
poderżnięte gardła naszych ludzi, co zostało udokumentowane na zdjęciach,
wysłanych zarówno do naszej agencji, jak i do rodzin zabitych. Obok takich sytuacji
nie przechodziliśmy obojętnie, to nie było coś, co agencja potrafiła wybaczyć.
Istniały przecież jakieś granice. Znacznie je naruszono, a do mnie należało
zlikwidowanie zdrajcy.
Willa, w której się
znajdowaliśmy, była pogrążona w ciszy. Zbyt nienaturalnej. Czułem, że kryło się
za tym coś złego. Moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Nie miałem
więc powodów, by teraz jej nie zaufać.
Kiedy skierowałem kroki ku
mieszczącemu się w prawym skrzydle budynku pokojowi, na zewnątrz padły strzały.
– Dostałem, chłopaki
– usłyszałem w słuchawce stłumiony głos Irona. Zawahałem się. – Jest ich dwóch
przed wejściem i widzę kogoś biegnącego od strony ogrodu.
– Spieprzaj stamtąd!
– rozkazałem, budząc się z chwilowego odrętwienia.
Iron zaśmiał się smutno,
zanim zasyczał z bólu.
– Nie z dziurą w
nodze, szefie. Powiedz Annie, że ją kocham.
– Iron, nie ruszaj
się, już do ciebie idę. – Odwróciłem się szybko z zamiarem udzielenia mu wsparcia.
– Powiedz jej! –
zażądał drżącym, pozbawionym nadziei głosem.
– Powiesz jej
osobiście – zagrzmiałem, starając się nie zdradzić przyczajonej we mnie
rezygnacji.
Miałem świadomość, że
istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo dotarcia do niego na czas.
– Sam, proszę…
Zakląłem.
– Powiem, ale nie
waż się, kurwa…
– Nie weźmiecie
mnie, skurwiele, żywcem! – krzyknął Iron, po czym zaświszczały mi w uchu odgłosy
strzelaniny.
– Iron? Iron?!
– Zostaliśmy we
dwóch, bracie – odezwał się ze znużeniem Smokey. – Przykro mi.
– Jak u ciebie? –
Przełknąłem gromadzącą się w gardle wściekłość. Przeżywanie, rozpacz i żałobę
musiałem odłożyć na później.
– U mnie czysto i
cholernie mi się to nie podoba. Ktoś wsadził nas na minę. Dlaczego wysłali nas
na pewną śmierć?!
– Nie wiem, kurwa. –
Sam zadawałem sobie to pytanie. – Ale wierz mi, gdy wyjdziemy z tego gówna, to
się dowiem. Uważaj na siebie, ja jestem u celu.
– Musimy się
wycofać! – sapnął. – Nie damy rady…
Wyłączyłem słuchawkę,
chcąc się skupić. Nigdy nie porzuciłem misji i tym razem również nie
zamierzałem tego zrobić, a to jego pieprzenie mnie wkurwiało.
Stanąłem przed drzwiami
gabinetu i wytężyłem słuch. Ktoś znajdował się w środku. Dźwięk zza ściany był
zakłócony, ale go słyszałem. Sięgnąłem do klamki i lekko ją nacisnąłem.
Pchnąłem drzwi i wpadłem do środka, trzymając w dłoni gotową do oddania strzału broń.
– Kurwa.
Karil siedział na fotelu
z rękoma przywiązanymi do podłokietników, głowę miał przymocowaną do jego
oparcia. Z gardła sączyła mu się krew, a cała koszula i biurko zabrudzone były
gęstą czerwoną cieczą. Rzęził, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
Dopiero po chwili się zorientowałem, że nie miał powiek. Tyle razy spotkałem
się już z czymś takim – sam obcinanie powiek wykorzystywałem jako jedną z tortur
– że nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Ot, widok jak każdy inny.
Kiedy moje uszy wychwyciły
odgłos czyichś kroków, cofnąłem się pod ścianę. Karilem targały konwulsje. Z
ust wypływała mu piana. Po co mieliby go
otruć, skoro wiedzieli, że i tak umrze? Nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim
myśleć.
Nagle usłyszałem jakieś
głosy. Izraelczycy.
Ja
pierdolę, mieliśmy przejebane.
Wziąłem głęboki wdech,
włączając ponownie słuchawkę.
– Jackal, to nie
jest pierdolony Battlefield – zaczął
się ciskać Smokey od razu po nawiązaniu połączenia. – Spieprzaj stamtąd! Wiedzą
o naszej akcji, kurwa. Zdradził nie Karil.
– Wiem –
odszepnąłem, ignorując jego prośbę. – Widzę go i potrzebuję wsparcia.
Zrobiłem kilka kroków w
tył i schowałem się za szafką, przylegając ściśle do ściany.
– Za dwie minuty
dotrą Eagle i Crow. Nie wychylaj się – poprosił z rezygnacją Smokey.
Nie zdołałem nic
odpowiedzieć, bo do gabinetu wpadł zamaskowany facet. Jeszcze mnie nie zauważył.
Podszedł do biurka. Nim zgarnął z blatu jakieś dokumenty, splunął na Karila.
Przewiesiłem karabin przez
ramię i złapałem za swojego niezawodnego cutlera. Ruszyłem bezszelestnie w
stronę sukinsyna. Znalazłszy się tuż za nim, wbiłem mu ostrze w lewą nerkę.
Dzięki temu nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Ścisnąłem jego
głowę i szarpnąłem nią mocno, odpowiednio skręcając, by zaraz usłyszeć
doskonale mi znane chrupnięcie. Wyciągnąłem z bezwładnego ciała nóż, po czym pozwoliłem
truchłu opaść na ziemię.
– Jeden mniej –
powiedziałem do słuchawki, wycofując się do drzwi.
– Nie dasz rady w
pojedynkę – syknął Smokey. – Do kurwy nędzy, życie ci niemiłe?!
– Mam kolejnego –
wyszeptałem i znowu zakończyłem połączenie.
Powoli zakradłem się do
przeciwnika. Ten był bardziej czujny i nim zdążyłem zaatakować, krzyknął
głośno, żeby ostrzec resztę. Automatycznie wbiłem mu nóż w serce, przekręcając
go dla wzmocnienia efektu. Kiedy na korytarzu zapanował chaos, wpadłem do
pokoju za moimi plecami. Niemal się przewróciłem o rozciągnięte na podłodze ciało. Żona Karila
leżała w kałuży krwi, a niedaleko niej – ciało ich trzynastoletniego syna.
– Pieprzone bestie –
warknąłem na widok dziecięcego pokoju,
który
musiał należeć do Sari, trzyletniej córki Karila.
Różowe ściany skropione
były krwią, wokół walały się zdewastowane meble, zniszczone ubrania i zabawki.
Rozejrzałem się po
pomieszczeniu w poszukiwaniu dziewczynki. Nie dostrzegłszy jej ciała, poczułem
ulgę. Widok trzylatki z podciętym gardłem nie był czymś, co zniósłbym ot tak,
zwłaszcza że miałem siostrę w tym samym wieku. Gdzie jesteś, mała? – zapytałem w myślach, przedzierając się przez
pobojowisko. Najpierw zajrzałem pod łóżko, potem do szafy. Na darmo.
Odgłos kroków stawał się
coraz wyraźniejszy. Z nożem w pogotowiu przysunąłem się do drzwi. Ktoś chwycił
za klamkę i przekręcił ją delikatnie. Wsunąłem cutlera w cholewkę buta, a w
zamian wyjąłem zza paska glocka, którego cicho odbezpieczyłem. Kiedy drzwi się
otworzyły, wycelowałem przed siebie. Odetchnąłem, gdy rozpoznałem blond
czuprynę.
– Eagle, kurwa, już
byłoby po tobie. – Wciągnąłem go szybkim szarpnięciem do środka.
– Widzę cię,
mordeczko, więc spokojna twoja rozczochrana. – Pomachał mi przed oczami swoim
GPS-em.
– Mogłeś mnie
ostrzec, że się zbliżasz.
– Zrobiłbym to,
gdybyś, kurwa, nie wyłączył słuchawki. Wiesz, jakie to niebezpieczne.
Nawet przez wielkie gogle
widziałem w jego spojrzeniu wyrzut.
– Dobra, nieważne. –
Miał rację, ale nie zamierzałem mu jej głośno przyznać. – Mów, jak wygląda
sytuacja z twojej strony.
– Czterech na
zewnątrz, z czego dwóch zdjął Iron.
– Co z nim?
Eagle pokręcił głową, nie
odpowiadając. Nie musiał, wiedziałem, co to znaczy.
– Okej. –
Przytaknąłem sztywno. – A jak reszta?
– Snake’a też chyba
straciliśmy. Jesteśmy tylko my, Crow i Smokey. Z tego, co wiem, w domu jest
jeszcze sześciu.
– Więc zostało
czterech. Dwóch zdjąłem.
Sięgnąłem do słuchawki,
żeby nawiązać połączenie z resztą załogi.
– Smokey, Crow,
zajmijcie się tymi na zewnątrz. Macie wyczyścić teren. Ja i Eagle przejmujemy
dom. Nie żyje cała rodzina Karila prócz trzyletniej Sari, musi tu gdzieś być.
Znajdziemy ją i spierdalamy.
– Dobra. Bądźcie
ostrożni.
– Jak zawsze –
zapewniłem. – Ja biorę lewą stronę, ty prawą, uważaj na dzieciaka – rzuciłem
pod adresem Eagle’a.
Skinął głową na znak, że
zrozumiał rozkaz. Otworzył drzwi i ostrożnie wyszedł na korytarz. Miałem iść za
nim, ale bez ostrzeżenia wycofał się do pokoju.
– Co jest, kur…
Urwałem, ponieważ
napotkałem wycelowaną w moje czoło lufę karabinu. Dwóch ciemnoskórych mężczyzn
uśmiechało się zwycięsko, bełkocząc coś po arabsku.
Uniosłem powoli ręce,
szacując nasze szanse. Wiedziałem jedno: tak czy inaczej, zginiemy, co jednak
nie znaczyło, że mieliśmy poddać się bez walki.
– Kiedy dam znak,
atakuj – powiedziałem do swojego kompana i od razu oberwałem kolbą w skroń.
Czułem, jak pęka mi
skóra, a ciepła krew spływa po twarzy. Nie dane mi było „napawać się” bólem.
Napastnicy porozumieli się w swoim języku, a następnie, popychając nas lufami,
zaprowadzili piętro niżej do jednego z pokoi, przed którym dostrzegłem
kolejnych dwóch uzbrojonych facetów. Jeden z nich splunął nam pod nogi,
ukazując rząd pożółkłych, wybrakowanych zębów. Gwałtownie wepchnięto nas do
środka. Gdybyśmy nie byli tak rosłymi skurczybykami, wylądowalibyśmy na
podłodze.
– Proszę, proszę –
przywitał nas znajomy głos. – Daliście się tak cholernie łatwo wmanewrować.
Kiedy uniosłem wzrok,
ujrzałem siedzącego na skraju biurka Snake’a. Człowieka, z którym
uczestniczyłem w niejednej akcji, któremu ufałem i powierzałem życie za każdym
razem, gdy szliśmy w bój. Człowieka, którego uważałem za brata.
Zabulgotało mi w żołądku,
a żółć podeszła do gardła.
– Ty skurwielu –
wypluł z siebie z obrzydzeniem Eagle i rzucił się w jego kierunku.
Snake bez wahania
wyciągnął broń i strzelił mu w kolano. Eagle upadł na ziemię, skomląc z bólu.
– Nie tak szybko,
ptaszynko. – Zaśmiał się zdrajca. – Jak na tak doświadczonego agenta jesteś
cholernie głupi, Samuelu. – Spojrzał na mnie, bawiąc się zabranym mi wcześniej nożem.
– Niezły, zawsze chciałem go mieć. – Pogładził ostrze, kalecząc przy tym palec.
Zebrałem się w sobie, żeby
nie pokazać nawet najmniejszych emocji. Musiałem zachować zimną krew, choć
rozsadzała mnie żądza mordu.
– To nie zabawka dla
takich cip jak ty. – Nie posądzałem się o spokój, który towarzyszył moim
słowom.
Uraziłem go, co
zobaczyłem w wyrazie jego parszywej gęby. Właśnie na tym mi zależało. Nie
cieszyłem się jednak długo swoim małym sukcesem. Snake wstał, podszedł bliżej i
patrząc mi prosto w oczy, wbił ostrze w moje ramię. Zacisnąłem mocno szczękę,
by nie okazać słabości, a i tak z mojego gardła dobył się jęk bólu. Przycisnąłem
dłoń do rany, żeby choć trochę zatamować krwawienie.
– Chcesz powiedzieć
coś jeszcze? – zapytał Snake, wycierając nóż o rękaw mojego munduru.
Oddychałem głęboko,
przeszywając go nienawistnym wzrokiem. Skuliłem się nieznacznie, niby z bólu, a
tak naprawdę rzuciłem szybkie spojrzenie za siebie, aby obadać sytuację. W
pomieszczeniu znajdowało się trzech dżihadystów i Snake. Dałbym im radę.
Musiałem myśleć szybko, cholernie szybko.
– Chcę wiedzieć,
gdzie przewieziono złapanych ostatnio izraelskich agentów – zażądał informacji
Snake.
– Nie wiem, o czym
mówisz – odparłem beznamiętnie.
Rzucił mi diabelski
uśmiech, po czym zwrócił się do swoich towarzyszy w ich ojczystym języku. Nie
miałem pojęcia, że tak dobrze zna środkowosyryjski dialekt. Tak samo jak nie
wiedziałem, że działa na dwa fronty.
Nie upłynęła nawet
minuta, kiedy chwycono mnie za bety i popchnięto bliżej ściany, gdzie zwisał
hak z grubym sznurem. Przeoczyłem go wcześniej. Szarpnięto mną, a następnie
przywiązano do nadgarstków pęta, naciągając je tak mocno, że moje naprężone
ręce zapłonęły żywym ogniem.
– Brakuje krzyża. Byłby
idealny obraz – zadrwił Snake i podszedł do mnie szybkim krokiem. Utkwił wzrok
w moich oczach, które pozostały bez wyrazu, choć rana w ręce pulsowała, a
napięte mięśnie paliły. – Podaj mi miejsca.
– Nie znam.
Rozciął mi kamizelkę,
bluzę i termoaktywną koszulkę. Wiedziałem, co planuje zrobić. Sam go szkoliłem.
– Byłeś dobrym
nauczycielem, Jackal.
– Szkoda, że ty
byłeś dobrym uczniem – pyskowałem zamiast trzymać dziób na kłódkę.
Cały ja.
– O tym przekonasz
się na własnej skórze. – W jego spojrzeniu zalśnił błysk wściekłości,
świadczący o tym, że ponownie go uraziłem. – Od zawsze lubiłem patrzeć, jak
kwas wypala w ciele dziury. Podobało mi się, gdy z jego pomocą wyciągałeś
informacje.
Sięgnął za siebie. W jego
ręce pojawiła się metalowa strzykawka. Pomachał mi nią przed oczami.
Będzie
kurewsko bolało – skwitowałem w myślach. Mimo to nawet
się nie zająknąłem, kiedy wstrzykiwał mi pod skórę żrącą substancję. Ani wtedy,
gdy zaczęła działać, siejąc spustoszenie w moim organizmie.
***
Kilka godzin później odchodziłem od
zmysłów. Moja klatka piersiowa była jedną wielką ziejącą raną. Ból doprowadzał
mnie do obłędu. Nie zamierzałem niczego wyjawiać, dlatego w duchu szykowałem
się na śmierć. Eagle leżał nieprzytomny pod przeciwległą ścianą, stracił
cholernie dużo krwi i obawiałem się najgorszego.
– Imponujesz mi,
kurwa. Serio, facet, jesteś genialny. – Bardziej czułem, niż widziałem, że
Snake przechadzał się przede mną w tę i z powrotem.
– Pierdol się! –
jęknąłem, nie mając sił, by podnieść głowę i na niego spojrzeć.
– Znajdę na ciebie
sposób – zagroził.
Potem powiedział do
swoich ludzi coś, czego nie zrozumiałem. Chwilę później runąłem na ziemię jak
worek ziemniaków.
Ciało paliło mnie i
pulsowało, czułem każdy mięsień i kość, oddychanie sprawiało mi niemiłosierny
ból. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłaby śmierć, nie poddawałem się
jednak. Na przemian traciłem i odzyskiwałem przytomność.
– Sam! Sam, kurwa,
obudź się! – dotarł do moich uszu czyjś niewyraźny głos. Uniosłem powoli
powieki i natrafiłem na rozmytą twarz Crowa. Kącik ust powędrował mi nieco do
góry. – Zabieramy was stąd – oznajmił, zarzucając sobie moje ramię na szyję i
próbując pomóc mi się podnieść.
Zacisnąłem wargi, żeby
nie skrzywić się z bólu.
– Sześciu – wyjąkałem.
Przez moje ciało przepłynęła
fala ognia. Opadłem bezwładnie do tyłu, na co Crow wypuścił serię bluzgów.
– Dwóch zdjęliśmy.
– Snake… – wydukałem
ostatkiem sił.
– Chyba nie żyje.
Nie możemy go namierzyć.
– Nie… on…
– Nic nie mów.
Zajmiemy się wszystkim. Kurwa, kto cię tak urządził? Zaraz dam ci coś, co uśmierzy
ból.
Nie zdołałem już nic
powiedzieć. Opadły mi powieki, a umysł pogrążył się w ciemności, odcinając mnie
od wypełniającej każdą komórkę mojego zmasakrowanego ciała agonii.
(obrazek)
Ocknąłem się, słysząc strzały i krzyki.
Potrząsnąłem głową, starając się skupić na sytuacji wokół. Zlekceważyłem ból,
który zapewne był i tak niczym w porównaniu z tym, co działoby się, gdybym nie
dostał solidnej dawki morfiny. Przeklinający Crow z wbijaną mi w brzuch igłą
stanowił moje ostatnie wspomnienie.
Teraz stał przede mną,
mierząc z broni do Snake’a, kryjącego się za rozdygotaną ze strachu dziewczynką.
– Puść, kurwa, to
dziecko, pierdolony zdrajco! – zażądał Crow.
Przeniosłem spojrzenie z
jego pleców na przerażoną twarz dziewczynki. Kiedy jako tako wróciła mi
świadomość, rozpoznałem w niej Sari. To był bodziec, który zmusił mnie do
działania. Odsunąłem ból na bok. Wyostrzył mi się wzrok, chociaż przesłaniała go
chęć mordu.
– Gdzie masz drugi
pistolet? – wychrypiałem pod adresem przyjaciela.
Zerknął na mnie szybko przez
ramię.
– Ty… Jak?
Zarejestrowałem
niedowierzanie w jego głosie.
– Gdzie? –
warknąłem.
Sięgnął za plecy i rzucił mi swojego glocka.
Odbezpieczyłem go i podczołgałem się na przedramionach bliżej. Skierowałem lufę
na byłego współtowarzysza broni.
– Umrzesz szybko,
Snake, pod warunkiem, że wypuścisz dziecko – wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
– Jedyną osobą,
która dziś umrze, będziesz ty, Jackal – odparł spokojnie, choć wymachiwał
pistoletem na prawo i lewo, co świadczyło o jego zdenerwowaniu.
– Puść dzieciaka –
powtórzyłem.
– Wiesz, co jest w
tym wszystkim najlepsze? – Zaśmiał się szaleńczo, gładząc wolną ręką ciemne
włosy Sari. – To ty ją zabijesz, nie ja.
Wycelowałem broń w jego
głowę, lecz z powodu tego, że trzymał przed sobą dziewczynkę, nie miałem
możliwości wykonania czystego strzału, jeśli nie chciałem jej zranić.
– Na każdej wojnie
są ofiary, Sam – przypomniał mi Crow.
Pewnie zauważył, że się
wahałem.
– Nie –
zaprzeczyłem, zanim zdecydowałem się na strzał.
Kula, która wyleciała z
mojej lufy, drasnęła jedynie lewy bok twarzy Sari, rozrywając ucho Snake’a.
Wrzasnął, wypuszczając z objęć dziecko.
Crow rzucił się do
przodu, chwycił małą, by ją od niego odciągnąć, i przekazał ją mnie. Nie
musieliśmy porozumiewać się słowami, żeby przewidzieć swoje kolejne ruchy.
Działaliśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.
– Już w porządku. – Niezdarnie
pogładziłem Sari po główce.
Drżała w moich ramionach
jak osika, przeżywając tak wielki dramat, ale nawet jedna łza nie wypłynęła jej
z oczu. Była twardsza niż niejeden dorosły facet. Podziwiałem ją za to.
Odwróciłem się szybko,
żeby ocenić sytuację. Snake wkładał właśnie do ust małą fiolkę.
– Nie ma, kurwa,
mowy! – syknąłem.
Odepchnąłem dziecko pod
ścianę. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się wstać, lecz wiedziony furią,
dopadłem do zdrajcy i z całej siły zacząłem ściskać jego policzki,
powstrzymując go od przełknięcia trucizny.
Snake zaczął rechotać jak
wariat. Wiedziałem, że moje wysiłki były daremne.
– Pieprzony tchórz!
– Zawrzałem, wymierzając mu cios pięścią.
– Jackal –
zacharczał. – Jest coś jeszcze, pieprzony skurwielu. Mam dla ciebie ostatni prezent.
Choć śmierć wisiała nad
nim z przyszykowaną kosą, jego przekrwione oczy błyskały triumfem.
– Sądzisz, że ci
uwierzę, sprzedajna kurwo?!
– Tik-tak, tik-tak…
– odliczał, zaczynając się dusić.
– Zdychaj, Snake,
zdychaj w cholernych męczarniach.
Puściłem go, runął z
impetem na podłogę, gdzie zaczął się wić jak prawdziwy wąż.
Przytrzymując się ściany,
dotarłem do skulonej Sari.
– Zabijesz ją… –
wydusił z siebie. – A jeżeli tego nie zrobisz, zginą setki ludzi. Ona jest
zapalnikiem… – charczał. Z ust wypływała mu biała piana. – Jeśli jej serce… Jeśli
ono przestanie bić… bomba przestanie tykać… Tik-tak…
– Bomba, kurwa?!
Sądzisz, że uwierzę w ten twój bełkot?
– Albo ona, albo
setki innych… – Kolejna tura opętańczego śmiechu opuściła gardło Snake’a. Dusił
się przy tym własną śliną. – Tik…
– Jaka bomba,
skurwielu?! – Crow przyklęknął obok niego. Ujął w garść jego włosy i szarpnął
kilkakrotnie. – Jaka?! – powtórzył, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Ciało Snake’a
zesztywniało, po czym rozluźniło się i opadło bez życia na ziemię.
– Samuelu, jeśli to
prawda…
– To nie może być
prawda. Nie uwierzymy chyba komuś takiemu jak on? – zaoponowałem, jednak coś w
głębi duszy mi podpowiadało, że groźba tego judasza mogła okazać się prawdziwa.
– Spójrz na to. –
Crow wskazał głową na coś za mną.
Odwróciłem się, a moje
spojrzenie spoczęło na drżącej dziewczynce. Na jej klatce piersiowej widniała
niewielkich rozmiarów rana z czterema szwami, której do tej pory nie
zauważyłem. To oznaczało tylko jedno – dziecko miało wszyty pod skórę ładunek
wybuchowy, który ktoś mógł w każdej chwili zdetonować, by wysadzić tę wioskę oraz
prawdopodobnie wszystkie okoliczne. Mieliśmy przejebane. Całkowicie.
– Może dlatego jej
nie zabili? – zapytał retorycznie Crow. Odsunął się od trzylatki i zaczął uruchamiać
nadajnik, żeby połączyć się z naszymi ludźmi. – Muszę to zgłosić…
– Nie! – powstrzymałem
go.
Miałem naprawdę kiepskie
przeczucia.
Siedziałem w bezruchu. Sari
musiała pojąć, że dzieje się coś złego, bo wreszcie zapłakała. To wcale nie
ułatwiało mi podjęcia decyzji. W końcu przysunąłem się do niej i wziąłem w
ramiona.
– Będzie dobrze –
wyszeptałem, a mała przywarła do mnie, obejmując mnie rączkami, i łkała mi
cicho w pierś.
– Nie możemy
ryzykować. Wybacz – oświadczył stanowczo Crow, a następnie skontaktował się z
górą.
Słyszałem, jak zdaje
sprawozdanie. Skończywszy, podał mi słuchawkę.
– Misja zakończona,
możemy wracać – burknąłem, kiedy zabrzęczało mi w uchu.
– Nie do końca,
Jackal. Wiesz, co należy zrobić, nie możemy ryzykować – powiedział stanowczo pułkownik
Frost.
Na myśl o tym, co stanie
się z Sari, jeśli im na to pozwolę, skurczyło mi się boleśnie serce.
– To jeszcze
dziecko.
– Jedno w obliczu
setek. Prezydent rozkazał zlikwidować zagrożenie. Ona jest tym zagrożeniem.
Agencie, znasz zasady, wiesz, czym grozi niesubordynacja. Pamiętaj, że chronisz
swój kraj i jego obywateli. Czasami trzeba poświęcić jednostkę dla życia
tysięcy. To rozkaz. Za piętnaście minut budynek zostanie zrównany z ziemią.
Liczę, że nie zawiedziesz.
Po tym kategorycznym
wywodzie Frost się rozłączył, nie pozostawiając mi miejsca na dyskusję.
To był jeden z momentów, gdy
nienawidziłem tego, czym się zajmowałem. Złość mieszała się z psychicznym
cierpieniem, silniejszym od fizycznego. Krew szumiała mi w uszach, a serce
galopowało z zastraszającą prędkością. Czułem przerażenie, jakiego do tej pory
nigdy jeszcze nie doświadczyłem. Oddychając głęboko, przymknąłem oczy, żeby zgromadzić
w sobie resztkę sił i wznieść mur, mający odgrodzić mnie od buzujących w moim
wnętrzu uczuć.
– Spieprzaj, Crow –
syknąłem.
– Zostanę.
– Wypierdalaj, bo wpakuję
ci kulkę między oczy.
Podniosłem broń i w niego
wycelowałem. Nie groziłem jeszcze żadnemu z moich kompanów. Wyglądało na to, że
postradałem rozum.
– Muszę się upewnić…
– Nigdy, kurwa, nie
zawiodłem. Zawsze wykonuję rozkazy. Tak będzie i tym razem.
Już siebie nienawidziłem.
Skinął głową. Wyglądał,
jakby chciał coś jeszcze dodać, lecz dał sobie spokój.
– Przykro mi, Sam.
Naprawdę. – Westchnął ciężko.
– Wyjdź.
Odwróciłem od niego
wzrok. Spojrzałem na wtuloną we mnie Sari.
– Chcę do mamusi –
wymamrotała w znanym mi języku, kuląc się bardziej na moich kolanach. – Zaprowadzisz
mnie do mamusi? – Uniosła główkę i popatrzyła na mnie zaczerwienionymi od
płaczu wielkimi oczami.
Przełknąłem twardą gulę,
która zatykała mi gardło, i smutno uśmiechnąłem się do trzylatki.
– Zabiorę cię do
niej, ale najpierw zamknij oczka i się zdrzemnij. Posiedzę z tobą chwilę i
zaraz się z nią zobaczysz, dobrze? – mówiłem najłagodniej, jak potrafiłem.
– Dobrze, wujku.
Delikatny uśmiech
rozciągnął jej idealne usteczka. Oparła główkę na moim poranionym torsie.
Nie czułem fizycznego
bólu, to moje wnętrze pękało z rozpaczy. Pogładziłem Sari po włosach, wyciągając
jednocześnie z kieszeni strzykawkę z trucizną. Przed oczami galopowały mi przedstawiające
moje rozradowane młodsze siostry obrazy. Zamrugałem szybko, żeby się ich
pozbyć, po czym wciągnąłem głęboko powietrze.
– Śpij dobrze,
cukiereczku – szepnąłem, zanim nacisnąłem tłok strzykawki.
Samotna łza stoczyła się po
moim policzku, wpychając mnie w ramiona śmierci.
MISJA
1
Prawda
czai się głęboko w mroku.
PIĘĆ
MIESIĘCY PÓŹNIEJ…
Sam
– Usiądź, Samuelu – polecił Frost,
kiedy wszedłem do jego gabinetu.
Był szefem działu
Centralnej Agencji Wywiadowczej w ośrodku zwalczania terroryzmu, a co za ty
idzie – moim przełożonym.
– Kazano mi się
zgłosić – powiedziałem dość twardym tonem.
– Usiądź, proszę. –
Przemawiał przez niego autorytaryzm, więc nie pozostało mi nic innego, jak
spełnić jego polecenie.
Czułem, że ta rozmowa nie
będzie należeć do najprzyjemniejszych. Wyciągnąłem nogi, krzyżując je w
kostkach, i w napięciu czekałem na wywód.
– Doktor Hopkins
poinformował nas, że nie stawiłeś się na ostatnich trzech spotkaniach. – Frost
sięgnął po szarą teczkę z moim nazwiskiem i zaczął przeglądać jej zawartość.
– Nie czuję takiej
potrzeby. Wszystko ze mną w porządku – zapewniłem stanowczo.
– Wiesz doskonale,
że wymagasz leczenia. Złamałeś warunki, które ci postawiono. Znasz zasady,
chłopcze.
– Potrafię
kontrolować swoje emocje i myśli. Nie potrzebuję do tego żadnego konowała. –
Wyprostowałem się na fotelu i usiłowałem zachować spokój.
– Gdzie spędziłeś
wczorajszą noc? – Przełożony uniósł pytająco brew, ale minę miał taką, jakby
doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
Skrzywiłem się, wiedząc,
że wpadłem w tarapaty.
– W barze.
Siedziałem bez ruchu i
patrzyłem mu bezczelnie w oczy.
– Samuelu. –
Westchnął i pochylił się w moim kierunku. – Jesteś moim najlepszym żołnierzem,
ale nie mogę ryzykować. Od ciebie i twoich decyzji zależy życie moich ludzi.
Będąc w terenie, musisz mieć wyostrzone wszystkie zmysły. Stępiasz je, żłopiąc
wódę każdej, k*rwa, nocy! – Jego głos co sylabę bardziej się podnosił, aż w
końcu dobił do krzyku.
– To, co robię w
wolnym czasie, jest tylko i wyłącznie moją sprawą – odpysknąłem. – Poza tym
piję bourbona, nie wódkę – sprostowałem gwoli ścisłości, skoro czepialiśmy się
szczegółów.
– Otóż nie! – Walnął
pięścią w blat biurka dla podkreślenia swojego stanowiska. – Wszystko, co
dotyczy twojego życia osobistego, przekłada się na pracę. Zrekrutowaliśmy cię
nie bez powodu. Byłeś perfekcyjny we wszystkim, czego się dotknąłeś. Agentem
nie zostaje się na osiem godzin, to praca przez dwadzieścia cztery godziny,
siedem dni w tygodniu, przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Po wpadce z
Karilem wszystko się pojebało. W Nowosybirsku o mało nie straciliśmy dwóch
ludzi.
Opadł na fotel i potarł
twarz dłonią. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo był zmęczony wydarzeniami
ostatnich miesięcy.
– To był tylko jeden
raz. – Przeszedłem w tryb obrony, mimo że miał pieprzoną rację.
– Tylko jeden! –
prychnął. – Mówisz o dwóch życiach, do k*rwy nędzy, o ludziach mających rodziny
do utrzymania, żony, dzieci, pieprzone matki. – Podniósł się energicznie i
zaczął nerwowo krążyć po pokoju. – Nie mogę ryzykować.
Siedziałem sztywno, nie
zdradzając szalejących we mnie emocji. Każde wydostające się z jego ust słowo
działało na mnie jak najbardziej wyszukana tortura. Miałem ochotę wstać i
wyjść.
– Zabiłem o wiele
więcej ludzi. To wam nigdy nie przeszkadzało. – Przepełniały mnie wyrzuty i
gniew, zacząłem tracić nad sobą kontrolę.
Frost zatrzymał się,
piorunując mnie wzrokiem.
– To byli szpiedzy,
bandyci, degeneraci i terroryści. Ludzie, którzy grozili naszemu krajowi i jego
obywatelom. To zupełnie coś innego.
– Trzyletnia
brązowooka dziewczynka też była szpiegiem i terrorystą?
Gdyby wzrok mógł zabijać,
już leżałbym trupem. Widziałem, jak nieznacznie drgała mu dolna warga, a dłonie
zacisnęły się w pięści. Opadł znowu ciężko na fotel. Poddał się, zabrakło mu
woli walki. Jego postawa mówiła sama za siebie. Nie miał siły. Umiałem dobrze
rozczytywać ludzi. Lata spędzone na pracy dla wywiadu sprawiły, że nie
potrafiłem tak po prostu rozmawiać. Zawsze zwracałem uwagę na drobiazgi, w
mowie ciała dopatrywałem się znaków dowodzących o słabościach, wstydzie czy
tajemnicy. Niejednokrotnie uratowało mi to dupę.
– To, co było,
zostawiamy za sobą. Ty najwyraźniej tego nie potrafisz, dlatego najlepszym w
tym momencie rozwiązaniem będzie urlop – oświadczył po chwili Frost.
Zebrało mi się na
mdłości. To była dla mnie najgorsza opcja.
– Ktoś sprzedaje
informacje Rosjanom i jestem cholernie bliski odkrycia, o kogo chodzi. Jestem
przekonany, że to jeden z pracujących w naszej jednostce agentów, i nie
pozwolę, żeby miesiące mojej pracy zostały zaprzepaszczone wyłącznie dlatego,
że nie stawiłem się na jakąś pieprzoną sesję. – Próbowałem mówić spokojnie, lecz
niezupełnie mi to wyszło.
– Pamiętaj, że nie
ty o tym decydujesz, tylko ja – przypomniał pułkownik, ponownie gromiąc mnie
wzrokiem.
– Proszę mnie
posłuchać. – Pochyliłem się w jego stronę. Rozstawiłem szeroko nogi, opierając
łokcie na kolanach. – Mamy na terenie Rosji dwunastu cennych agentów. Jeżeli
moje przypuszczenia się sprawdzą i ktoś od nas sprzedaje informacje, to
zagrożone jest życie naszych tajniaków zarówno w Rosji, jak i w Waszyngtonie.
Jeżeli Rosjanie dopadliby nasze wtyki na terenie ich kraju, to niech mi pan
wierzy, marzeniem tych agentów byłaby śmierć.
– Wiem, do cholery.
Sądzisz, że co ja tu, k*rwa, robię? Składam samoloty z papieru?! – sarknął
Frost. – Właśnie ze względu na ich życie i bezpieczeństwo muszę cię odsunąć.
– K*rwa! –
Poderwałem się, nie potrafiąc dłużej kryć irytacji. Zdaje się, że przy okazji
przewróciłem krzesło, na którym siedziałem. – Zajmuję się operacjami przeciw
obcym wywiadom od trzech lat. Czy podczas mojej pracy zawiodłem więcej niż raz?
Frost przełknął nerwowo
ślinę, przesuwając dłonią po swojej łysinie.
– Nie – odparł
cicho.
– No właśnie, szefie,
zdarzyło się tylko raz. – Pochwyciłem jego spojrzenie. – Jestem
profesjonalistą, kiedy idę na akcję. Wszystko, co dotyczy mnie i moich uczuć,
zostawiam za sobą. Nie myślę o niczym prócz wykonania zadania.
Dowódca znowu potarł łysą
czaszkę – dawno temu odkryłem, że to tik nerwowy.
– K*rwa! – przeklął,
a ja już wiedziałem, że odpuszcza. – Dobra, chłopcze, dam ci szansę. Nie
spieprz tego, bo jak coś pójdzie nie tak, polecę razem z tobą.
– Dziękuję za
zaufanie, sir. – Wyciągnąłem ku niemu dłoń. Uścisnął ją mocno, jak na byłego
komandosa przystało. – Nie zawiodę pana.
Od tej obietnicy zależało
moje być albo nie być w agencji. Zamierzałem jej dotrzymać – choćby nie wiem
co.
– I masz, do
cholery, chodzić na sesje z Hopkinsem.
Skrzywiłem się na jego
ostatnie słowa, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam możliwości polemizowania.
– W porządku. –
Odwróciłem się i pomaszerowałem do drzwi.
***
Zasadzka trwała dziesięć dni. Dookoła
panowały egipskie ciemności, do szpiku kości przenikało mnie zimno, a od
ślęczenia w tej norze robiło mi się niedobrze. Ostry zapach stęchlizny i
wilgoci drażnił moje nozdrza.
Kiedy w końcu go
zobaczyłem, poczułem ekscytację i znajomy dreszcz podniecenia. Rozpracowywałem
tę sprawę kilka miesięcy i cholernie chciałem dorwać skurwiela, który zdradzał
swój kraj. To było warte przebywania w spartańskich warunkach.
Miejsce, które wybrano na
wymianę informacji, było odludne i opuszczone. Przez kilka dni tkwienia w tej
dziurze zdarzyło mi się zobaczyć jakiegoś ćpuna albo bezdomnego, ale nie
zapędzali się tu normalni ludzie. Zobaczywszy zbliżającego się do drzwi starej
kawiarni mężczyznę w czarnym płaszczu i butach wyglądających, jakby dopiero co
zostały wypolerowane, wiedziałem, że trafiłem w punkt. Twarz miał schowaną pod
czarną kominiarką.
– Jackal, widzisz
to? – odezwał się w słuchawce głos Halla.
– Cholernie dobrze –
odparłem zadowolony. – Niech Crow zabezpieczy tyły – rozkazałem. – Stone,
jesteś w środku?
– Gotowy –
potwierdził niewiele głośniej od szeptu. – Cel znajduje się w budynku, właśnie
wyciąga papierosa i rozgląda się po pomieszczeniu. Czeka na kogoś.
– Widzisz jego
twarz?
– Nie, nie zdjął
kominiarki.
– Dobra, miejcie
oczy i uszy szeroko otwarte, zaraz tam będę.
Gdy tylko skończyłem
mówić, włożyłem kevlarową kamizelkę i wyprułem z bunkra. Wspiąłem się na dach, by
przejść do drugiego budynku. Minąłem czterech naszych agentów, czekających w
skupieniu i gotowych do akcji. Nagle poczułem przemykające mi po karku zimno.
Odwróciłem się, żeby rzucić okiem na ulicę. Przełknąłem ślinę, robiąc krok do
przodu.
– To niemożliwe –
szepnąłem do siebie.
Naprzeciwko stała drobna
postać i patrzyła na mnie, a raczej przeze mnie takim wzrokiem, że aż po kręgosłupie
przebiegły mi dreszcze. Nie mogłem w to uwierzyć.
Podszedł do mnie Johnson,
który musiał usłyszeć mnie przez nadajnik.
– Coś nie tak?
– Widziałeś ją?
Popatrzył na mnie ze
zdezorientowaniem, po czym przeniósł wzrok na pustą już ulicę.
– Kogo? Nikogo tu
nie ma. – Na jego obliczu malowało się jeszcze większe zakłopotanie.
– Nieważne. –
Machnąłem ręką, aby go zbyć. – Wracaj na stanowisko.
– Na pewno wszystko
w porządku?
Skinąłem głową na
potwierdzenie. Nie mówiąc nic więcej, zanurkowałem we włazie prowadzącym do
wnętrza starej kawiarni.
– Ktoś jedzie –
zawiadomił nas Crow, kiedy zbliżałem się do celu.
– Dobra, chłopcy,
chcemy ich żywych – przypomniałem, na wypadek gdyby ich podkusiło, aby dać się ponieść
chwili. – Mam cię, popaprańcu.
Zakradłem się jak
najbliżej. Zanurkowałem pod ladę i przeczołgałem się bezszelestnie. Zlustrowałem
otoczenie i dostrzegłem dwóch swoich ludzi. Na migi dałem im znać, co
zamierzam. Obaj wyciągnęli kciuki, potwierdzając, że rozumieją.
Drzwi skrzypnęły, a ja
zamarłem.
– Sprawdziłeś teren?
– zapytał z mocnym rosyjskim akcentem nowo przybyły.
– Sądzisz, że za
chwilę zza lady wyskoczy cały oddział CIA? – zaszydził zamaskowany mężczyzna.
Znałem ten cholerny głos.
Przeszła przeze mnie fala złości i poczułem gorzkie rozczarowanie. Herkulesową
siłą powściągnąłem swój temperament, który dawał o sobie znać.
– Masz to, co
obiecałeś? – zapytał Rosjanin.
– Pieniądze są na
koncie?
– Nie wierzysz nam?
Zawsze wywiązujemy się z umów – zaperzył się obcokrajowiec.
– Pozwól, że
najpierw sprawdzę. Nie to, żebym wam nie ufał, ale zanim sprzedam ci
informacje, muszę mieć pewność. To moja ostatnia akcja. Upewnię się jedynie, że
będę miał za co zapłacić za drinki z palemką. – Mężczyzna w kominiarce zaśmiał
się w charakterystyczny sposób, tym samym upewniając mnie, kim był.
– Wszystko w
porządku. Za chwilę dane zostaną przekopiowane na wasze serwery. Jak zawsze.
Znienacka rozległ się
głośny huk. Poderwałem głowę i zobaczyłem lecącego razem z połową sufitu Davisa.
– K*rwa! – syknąłem,
wstając szybko. – Teraz! – wrzasnąłem i wyskoczyłem z kryjówki.
Rosjanin wyciągnął broń i
oddał w moim kierunku niecelny strzał. Kula świsnęła mi przy głowie i trafiła w
ścianę za mną.
– Ty ruski sk*rwysynu!
– Wycelowałem do niego ze swojego HK USP.
Strzeliłem bez
zastanowienia. Kula przeszła przez jego obojczyk. Krzyknął, upadając na ziemię.
W tym samym czasie sprzedajny
agent rzucił się do wyjścia. Rosjanin wyciągnął telefon i wypluł do niego szybko
kilka słów. Davis przyskoczył do gościa, po czym kopnął go w ramię, żeby
wytrącić mu z ręki aparat. Mężczyzna zawył głośno, a za moment wykrzykiwał po
rosyjsku przekleństwa.
– Zajmij się nim! –
nakazałem, zanim wybiegłem na zewnątrz.
Ruszyłem w pościg za
uciekającym zdrajcą.
– Smokey! – Jego
ksywka paliła mi język.
Zesztywniał na dźwięk
mojego głosu, natychmiast się zatrzymując. Zbliżyłem się, dzieliło nas około
trzech metrów.
– Dlaczego? – Tylko
to kołatało mi się po głowie.
Odwrócił się ostrożnie o
sto osiemdziesiąt stopni i stanął ze mną twarzą w twarz. Szybkim ruchem
ściągnął kominiarkę.
– Szefie. – Z jego
gardła uleciał pozbawiony wesołości śmiech.
– Dlaczego, do k*rwy?!
Emocje – przede wszystkim
ból i zawód – znalazły bez mojej zgody ujście w tonie głosu.
Patrzył na mnie w pełnym
rozczarowania milczeniu, a w jego oczach dojrzałem odpowiedzi, których bałem
się poznać.
– Wcześniej też
wpakowałeś nas na minę. Karil to twoja zasługa, mam rację? – Elementy układanki
wreszcie zaczęły wskakiwać na swoje miejsce.
Wzruszył ramionami.
– Wiedziałem, że to
ktoś z wewnątrz, ale nie spodziewałem się, że zdradzi przyjaciel.
Nie istniały słowa
potrafiące opisać to, co teraz czułem. Odruchowo uniosłem broń, celując między
oczy judasza.
– Dzięki niemu udało
mi się odciągnąć uwagę agencji od Rosjan. Przepraszam. – Nie odrywał ode mnie
wzroku, czekał.
Liczył na to, że strzelę.
Nie
tak prędko, kolego.
– Nie zrobię tego.
Nie, dopóki się nie dowiem, ile wiedzą Rosjanie. Smokey, k*rwa, dlaczego?
Miałem ochotę rozerwać go
na strzępy. Po raz drugi w ciągu kilku miesięcy zostałem zdradzony przez
człowieka, którego uważałem za bliskiego przyjaciela.
– Strzel, Sam.
Proszę – wyszeptał błagalnie.
Wiedział, że jeżeli go
nie zastrzelę, skończy w piwnicy, a przy tym śmierć to spacer po plaży w letni
poranek.
– Wszystko wyśpiewasz
i nie będę musiał robić tego, czego obaj nie chcemy.
Zdradził, naraził współtowarzyszy
broni na niebezpieczeństwo, i to nie raz, a jednak miałem opory przed
pociągnięciem za spust.
– Wiesz, że tego nie
zrobię… Nie mogę. – Głos mu się łamał. – Jeżeli ich zdradzę, będzie o wiele
gorzej. Obserwują moją rodzinę. Nie mogę, Sam… Przykro mi.
Emanował prawdziwą
skruchą i strachem.
– To mnie jest
przykro, Smokey. Cholernie mi przykro.
Oddałem dwa strzały, żeby
powstrzymać go przez zrobieniem następnej głupoty. Upadł na ziemię, wrzeszcząc
z bólu. Być może żałował tego, co zrobił, lecz czasu nie dało się cofnąć. Za
dużo zostało wyrządzonych szkód.
– Unieszkodliwiłem
go – wymamrotałem do słuchawki. – Zgarnijcie Moskala i wracamy do siebie.
– Sam, zrób to ze
względu na naszą przyjaźń – wybełkotał Smokey, wijąc się w cierpieniach.
– Nie zrobię tego ze
względu na pieprzoną trzylatkę, za śmierć której jesteś odpowiedzialny!
W głowie wyświetliły mi
się kadry z najgorszego dnia w moim życiu. Zebrałem się w sobie i zablokowałem myśli,
zanim przejęłyby nade mną kontrolę i uniemożliwiły dalsze działania.
Po chwili pojawiło się obok
dwóch ludzi z mojej ekipy. Podnieśli Smokeya i zabrali w miejsce, gdzie miał
zostać poddany dogłębnemu przesłuchaniu.
Wtedy moją uwagę przykuł ruch na końcu ulicy.
Przetarłem oczy z niedowierzania. Naprzeciw mnie stała smutna ciemnowłosa
dziewczynka. Co to, k*rwa, miało znaczyć?
Przełknąłem zaczynającą mnie dusić gulę w gardle. Wszystko, co zdarzyło się
sekundę później, wprawiło mnie w odrętwienie. Zanim zdołałem zareagować, Smokey
wyrwał się i wysunął z rękawa nóż, którym ugodził jednego z agentów. Zza
budynku wyjechał z piskiem opon czarny rover. Mknął w naszym kierunku z
zawrotną prędkością.
– Strzelaj, Jackal!
– zawołał ktoś za mną.
Wiedziałem, że powinienem
zadziałaś, chciałem tego, ale moje ciało nie współgrało z mózgiem. Nie byłem w
stanie się ruszyć. Słyszałem świsty latających obok mnie kul. Nie zmusiło mnie to
jednak do podjęcia jakichkolwiek kroków. Stałem jak wrośnięty w ziemię, ledwo
rejestrując chaos, który się wokół mnie
rozpętał.
– Do k*rwy, rusz
dupę!
Zostałem powalony na
ziemię. Dość niefortunnie zderzyłem się z twardym podłożem. Lecz nie obchodził
mnie przeszywający moją nogę, od biodra do kolana, ból. Zamrugałem szybko,
wędrując spojrzeniem na przeciwległy koniec ulicy.
– Nie ma jej. – Nie
wiedziałem, czy powiedziałem to głośno, czy tylko pomyślałem.
– A kogo, k*rwa,
chciałbyś zobaczyć? Królową angielską?
Błądziłem wzrokiem po
terenie. Smokeya wsadzano do czarnego jeepa. Wiedziony instynktem wojskowego,
wymierzyłem w stronę samochodu broń. Zanim zdołałem strzelić, poczułem przenikliwe
pieczenie.
Przetoczyłem się na
plecy, podparłem na rękach i otaksowałem swoje ciało. Z początku nie
dostrzegłem nic niepokojącego, ale po chwili spod kamizelki zaczęła wypływać
krew. Rozpiąłem ją, szarpiąc nerwowo za materiał. Kiedy rozsunąłem ją na boki,
zobaczyłem przesiąkający szkarłatem jasny materiał koszulki. Parę sekund
później straciłem przytomność.
MISJA
2
Stojąc na krawędzi normalności.
DWA
LATA PÓŹNIEJ…
Sam
Klęczałem na mokrej, zimnej ziemi, czując
ból i wstyd. Dziewczynki stały za mną, dygotały z zimna i smutku. Z nieba
siąpił deszcz, odbijając się od lakierowanego drewna ciemnobrązowych trumien. Tonąłem
w oceanie wyrzutów sumienia. Gdyby nie ja, moje siostry miałyby rodziców,
którzy je kochali nad życie i na których zawsze mogły liczyć.
Zanurzyłem dłoń w błocie.
Zaczęło się osuwać i z głośnym plaśnięciem opadło na drewno.
– Nie chcę tu być –
załkała Lucy. – Nie podoba mi się to wszystko.
Podniosłem się, żeby ją
przytulić. Wcześniej musiałem wytrzeć brudną rękę. Szperałem w kieszeniach
marynarki, aż znalazłem chusteczkę z zielonego płótna.
– Cholerne błoto! –
burknąłem ze złością, nie mogąc się go pozbyć z ręki. – Kurwa…
– Sam – upomniała
mnie Suzy, najstarsza z sióstr.
– W porządku,
przepraszam.
Spojrzałem na
dziewczynki. Wciąż zapominałem, że powinienem zważać na słowa, ponieważ te małe
uszy wszystko chłonęły. Dawne przyzwyczajenia z wojska nie ułatwiały mi
funkcjonowania wśród młodszego rodzeństwa.
– Pojedziemy do
domu? – poprosiła Lucy. – Możemy wreszcie zostać sami?
Pociągając cicho nosem, miętoliła
w dłoni wyliniałego królika z naderwanym uchem.
– Nie, to jeszcze
nie koniec. Będziemy musieli pocierpieć jeszcze chwilę w obecności obcych ludzi
– odrzekłem, mimo że tak samo pragnąłem spokoju i samotności, jeśli nie
bardziej.
Postąpiłem krok naprzód i
wziąłem najmłodszą siostrę w ramiona. Wtuliła się we mnie, kiedy porwałem ją na
ręce.
– Musimy jechać na
stypę. Chodźcie. – Postawiłem Lucy na ziemi.
Po raz ostatni zerknąłem
na grób rodziców, głęboko westchnąłem i podążyłem do samochodu. Dziewczynki powlekły
się za mną.
– Co to jest stypa?
– Joy zrównała się ze mną i wsunęła swoją małą dłoń w moją.
Modliłem się, żeby ten
cholerny dzień wreszcie się skończył. Od prawie tygodnia moje życie
przypominało rozpierdol większy niż w trakcie nalotu na wioskę koło Kabulu, a
każde pytanie dotyczące śmierci rodziców rozrywało moje serce na strzępy. Nie
wiedziałem, ile jeszcze zniesie, zanim się całkiem rozpadnie.
– Przyjęcie po
śmierci rodziców – odpowiedziała za mnie Tracy, za co byłem jej niewymownie
wdzięczny.
– A będzie piniata? –
wtrąciła Lucy, która ożywiła się na wspomnienie o przyjęciu.
– Tak, z cukierkami
w kształcie trumien, głupku – zadrwiła Suzy.
– Uważaj, jak
zwracasz się do siostry. – Musiałem stłumić kłótnię w zarodku. – Pojedziemy
tam, bo tak należy uczynić. Pozwolimy obcym ludziom oceniać nas i udawać, że
jest im cholernie przykro. Przyjmiemy z uśmiechem na ustach miesięczny zapas
pieprzonych zapiekanek i będziemy odliczać minuty do końca tej maskarady,
dopóki nie zabiorą fałszywych tyłków daleko od nas.
Droga do domu rodziców
upłynęła nam w milczeniu. Ciszę zaburzały jedynie pochlipywania dziewczynek.
Pozwoliłem im na to, bo kompletnie nie wiedziałem, co zrobić lub powiedzieć,
żeby je pocieszyć. Po opuszczeniu agencji nie byłem częstym gościem w rodzinnych
stronach. A powinienem. Gdyby nie to, rodzice prawdopodobnie wciąż by żyli, a
ja nie musiałbym martwić się tym, jak poradzę sobie z czterema dziewczynkami w
wieku od czterech do jedenastu lat.
– Samuelu, jak
dobrze cię widzieć. – Pani Montgomery przypuściła na nas atak, kiedy tylko
przekroczyliśmy próg domu.
– Trzeźwego? – mruknąłem
bezmyślnie, na co zmarkotniała. – Proszę się nie krępować, nazywajmy rzeczy po
imieniu.
Wyminąłem ją i wszedłem
do salonu, gdzie zebrała się już całkiem spora grupa ludzi, głównie przyjaciół
i sąsiadów rodziców. Posadziłem Lucy w masywnym skórzanym fotelu – ulubionym
miejscu taty. Natychmiast odegnałem od siebie wspomnienie ojca podczas
oglądania telewizji.
– Chce mi się jeść.
– Stanęła za mną i ciągnęła za rękaw koszuli.
Odwróciłem się i napotkałem
spojrzenie oczu w kolorze roztopionej czekolady. Oczu mamy. Kurwa.
– Idź sobie coś weź.
– Wskazałem na zapełniony najróżniejszym jedzeniem stół, od małych kanapeczek
począwszy, a na ciastkach skończywszy.
– Ty mi daj. Nie
wiem, co lubię.
Nie drgnęła ani o milimetr.
Zacięcie na jej twarzy mówiło, że nie ustąpi, póki nie spełnię jej życzenia.
– Jeśli ty nie wiesz,
co lubisz, to skąd ja mam wiedzieć? – warknąłem, co przykuło uwagę
zgromadzonych wokoło ludzi.
– Dupek – fuknęła
Suzy, która opierała się o ścianę obok nas.
Chwyciła Lucy za dłoń i
pociągnęła ją w kierunku stołu. Nałożyła jej na talerz jakieś przekąski i razem
oddaliły się ku kanapie.
– Kurwa, mam dość. –
Schowałem twarz w dłoniach.
Żałowałem, że brak mi
umiejętności teleportacji, aby znaleźć się jak najdalej stąd.
– Sam… – doszedł
mnie znajomy miękki głos, którego właścicielka postukała mnie w ramię.
O mało nie zemdlałem z
wrażenia na widok mojej licealnej miłości. Nie żywiłem już do niej żadnych
uczuć poza sympatią, jednak jej obecność mną wstrząsnęła.
– Bethany? –
wydukałem.
– Jak się trzymasz?
Uformowała usta w
niewielki uśmiech i położyła dłoń na mojej klatce piersiowej. Przez ciało
przeszedł mi prąd, a serce przyśpieszyło. Szybko zebrałem się w sobie.
– Jesteś tak samo
piękna, nic się nie zmieniłaś – odparłem zamiast udzielić odpowiedzi na
pytanie. – Miło zobaczyć jakąś przyjazną twarz.
– Każdy, kto tu
przyszedł, jest przyjacielem. – Nie przestawała się uśmiechać. – Może nie
twoim, ale twoich rodziców z pewnością.
– A ty? – wyrwało mi
się.
– Co ja, Sam?
– Jesteś moją
przyjaciółką?
Po
jaką cholerę o to zapytałem?
Przechyliła delikatnie
głowę, jak to miała dawniej w zwyczaju. Jej ogniste włosy opadły na lekko
piegowate ramię.
– Nigdy nie byłam twoim
wrogiem.
– Beth – usłyszeliśmy
gdzieś po lewej stronie obcy męski głos.
Za chwilę obok nas
znalazł się wysoki blondyn i objął Beth w pasie.
Powędrowałem wzrokiem do
jego rozłożonych opiekuńczo na brzuchu kobiety dłoni.
– Jesteś… – Zmarszczyłem
brwi, próbując zwerbalizować myśli.
– W ciąży? – dokończyła
za mnie. – Tak.
Ze spirali otępienia wydostał
mnie głos Lucy.
– Chcę siusiu.
– Dobrze, zaprowadzę
cię. – To idealny pretekst, by się oddalić. – Miło było cię zobaczyć, Beth –
powiedziałem kurtuazyjnie, ignorując jej faceta. Coś mi w nim nie pasowało i
nie zamierzałem tego ukrywać.
– Ciebie również,
Sam. Gdybyś czegokolwiek potrzebował…
– Tak, wiem. Dzięki.
Wziąłem Lucy za rączkę i
pociągnąłem do toalety.
Kiedyś Bethany należała
do mnie. Uchodziliśmy za najpiękniejszą i najpopularniejszą parę w liceum.
Wszyscy byli pewni, że po szkole weźmiemy ślub i spłodzimy gromadkę uroczych
brzdąców. Sam tak myślałem, dopóki mi nie odpieprzyło i nie zaciągnąłem się do
wojska. Wtedy całe moje życie diametralnie się zmieniło, dziewczynę odsunąłem
na dalszy plan, aż całkiem odeszła w niepamięć. Przez moment próbowaliśmy to
ciągnąć na odległość, ale ostatecznie Bethany uznała, że to dla niej za wiele.
Nie mogłem ani nie chciałem jej zatrzymywać. Tak nasze drogi się rozeszły.
– To była twoja
dziewczyna? – zapytała Lucy, kiedy załatwiła potrzebę i podeszła do umywalki.
Przyciągnęła plastikowy
schodek, zwinnie się na niego wspięła i odkręciła kran. Mydliła rączki,
czekając na odpowiedź.
– Kiedyś nią była.
– Kochasz ją?
– Przeprowadzasz
wywiad czy tak po prostu jesteś ciekawska?
– Mamusia mówiła, że
mam w buzi motorek. – W zabawny sposób zmarszczyła nosek. – Ale nigdy go nie znalazłam.
– Miała rację. –
Uśmiechnąłem się do jej odbicia w lustrze.
– Oni już nie wrócą,
prawda? – Z oblicza Lucy zniknęła chwilowa radość i powrócił smutek. – Suzy
mówiła, że kiedyś się spotkamy, ale tak nie będzie. Jak ktoś umiera, to znika
na zawsze. – Jej dolna warga zadrżała, jakby siostra miała się zaraz rozpłakać.
O
nie, tylko nie to. Ostatnio widziałem zbyt wiele łez u
moich dziewczynek. Poczucie winy i wyrzuty sumienia rosły z każdą wypływającą z
ich oczu kroplą. Pochłaniały mnie żywcem, wtrącając w czeluść osobistego
piekła.
– Nie spotkasz ich
fizycznie, Lucy, ale zawsze będą w twoim serduszku. – Nie miałem pojęcia, jak
jej to wytłumaczyć. W najczarniejszych scenariuszach nie przewidziałem, że
spotka nas taka tragedia. Przygotowania do pogrzebu i załatwianie wszelkich
formalności pochłonęły mnie tak bardzo, że jeszcze nie mieliśmy okazji
porozmawiać na ten temat. Zamierzałem jednak odsuwać ów moment jak najdalej w
czasie. – A gdy zamkniesz oczy i bardzo mocno się skupisz, będziesz mogła ich
zobaczyć. Będą żyli wiecznie w naszych wspomnieniach.
– Ale ja chcę, żeby
mamusia mnie przytuliła. Kto mi będzie śpiewał do snu? Umiesz śpiewać, Sam? –
Wbiła we mnie pełne dziecięcej nadziei spojrzenie.
– Nie bardzo, ale
coś wymyślę. – Przesunąłem się i cmoknąłem ją w czubek głowy. – Obiecuję.
(obrazek)
Przez ostatnią godzinę ścisnąłem więcej
par rąk niż w ciągu całego roku. Wszyscy bardzo miło wyrażali się o rodzicach i
oferowali pomoc. Zastanawiałem się, czy faktycznie by jej udzielili, gdyby
zaszła realna potrzeba. W większości było to z pewnością czcze gadanie, mające
na celu pokazać ich wspaniałomyślność i pozorne wsparcie.
– Samuelu, Samuelu!
– zawołała pani Keeping, biegnąc truchcikiem przez salon.
Dzierżyła w dłoniach
naczynie żaroodporne. Bałem się, że się potknie, padnie jak długa i szkło się
roztrzaska, a ja będę miał jeszcze więcej do sprzątania.
– Witam panią. –
Uśmiechnąłem się sztucznie, przyjmując naczynie z kolejną porcją jedzenia.
– Znowu pieprzona
zapiekanka? – zapytała cieniutkim głosikiem Lucy.
Pani Keeping popatrzyła
na nią zdegustowanym wzrokiem.
– Nie, kochanie, to
zapiekanka pasterska, bardzo smaczna i pożywna – wyjaśniła.
Po raz pierwszy od wielu
dni miałem ochotę się zaśmiać. Nie wiedziałem, czy kobieta nie załapała
znaczenia słów Lucy, czy usiłowała taktownie wybrnąć. Stawiałem na to drugie, lecz
tak czy siak, wyszło zabawnie.
– Aha. – Siostra pokiwała
po żołniersku głową. – W porządku. Idę po soczek.
Pognała w kierunku
kuchni, nie czekając na moją odpowiedź.
– Dobrze wyglądasz.
– Sąsiadka zmierzyła mnie oceniającym wzrokiem, kiedy zostaliśmy sami. –
Ćwiczysz? – Wyciągnęła pomarszczoną, pokrytą brązowymi plamami rękę, by przesunąć
palcami po moich bicepsach i torsie.
– No tak…
Krępowało mnie jej
zachowanie i naprawdę walczyłem, by nie wzdrygnąć się od jej dotyku, który
przypominał macanie towaru w sklepie.
– Mam wnuczkę, która
jest singielką. Pasowalibyście do siebie. – O
Boże, tylko swatania mi brakowało. – To porządna, pracowita dziewczyna.
Jest śliczna i uczynna. Już widzę wasze dzieci. Och, byłyby takie piękne… –
Złączyła dłonie jak do modlitwy, a mnie świerzbiło, by wziąć nogi za pas.
Wtedy pojawiła się przy
nas Mandy, najlepsza przyjaciółka mojej matki. Gdyby nie okoliczności,
ucałowałbym tę kobietę za to, że uratowała mnie przed małżeńskimi zakusami
starej wariatki.
– Przepraszam bardzo
– rzekła. – Pani Keeping, pozwoli pani, że porwę na chwilę tego młodego
mężczyznę? Sprawa niecierpiąca zwłoki. – Ujęła mnie pod ramię i odciągnęła na
bok. – Obiecuję go oddać jak najszybciej.
– Skoro to pilne. –
Starsza pani wyraziła zgodę, ale biło od niej niezadowolenie. – Czekam tu,
Samuelu. Nie zapomnij.
Przytaknąłem, choć wcale
nie miałem zamiaru do niej wracać.
– Dziękuję, Mandy –
powiedziałem z ulgą, kiedy znaleźliśmy się w nieco ustronniejszej i cichszej
części salonu.
– Nie ma za co, mój
drogi. – Zaśmiała się krótko. – Ta stara małpa próbuje wydać swoją wnuczkę za
każdego kawalera, który pojawi się w okolicy. Znam jej sztuczki. Ale nie tylko
dlatego cię porwałam. – Spoważniała. – Chciałabym wiedzieć, co postanowiłeś w
sprawie dziewczynek.
Westchnąłem ciężko.
– Nie wiem, jeszcze
się nie zastanawiałem.
Sięgnąłem po karafkę z
bourbonem, żeby napełnić nim szklankę. Goście wreszcie zaczęli się rozchodzić,
a ja mogłem się nieco znieczulić.
– Jak to? Sądziłam,
że to oczywiste, że się nimi zajmiesz.
– Jak, Mandy? Jak
mam to zrobić? – Nawet nie brałem takiej opcji pod uwagę. – Wiesz, co się ze
mną działo przez ostatni czas? Nie powierzyłbym sobie chomika, a co dopiero
dzieci. Cholera, sam sobą nie umiem się zająć, a co dopiero gromadką
dziewczynek.
– Jesteś ich
rodziną! – fuknęła, po czym dodała nieco spokojniej: – Jesteś ich bratem,
Samuelu. Starszym bratem, jedyną rodziną, jaka im została.
– Przyrodnim –
sprostowałem, rozglądając się wokoło, byle tylko nie patrzeć na nią.
Zbliżyła swoją twarz do
mojej, czym odebrała mi możliwość ucieczki.
– Teraz jest to dla
ciebie przeszkodą? Nigdy o tym nie mówiłeś. Nigdy nie uważałeś, że to istotne,
a teraz nagle stało się takie ważne? To twój argument? – Pokręciła z
niedowierzaniem głową.
Natychmiast się zreflektowałem.
– Oczywiście, że nie.
– Martha i Cyrus
ciebie wyznaczyli na opiekuna w razie ich śmierci – oświadczyła jak gdyby nigdy
nic.
– Słucham?! –
krzyknąłem, co zwróciło uwagę ostatnich gości, którzy kręcili się po salonie. Moje
czoło zrosiły krople zimnego potu i zaczęło brakować mi powietrza. – Dlaczego?
– zapytałem ciszej.
– Bo jesteś ich
synem. Ufają ci bezgranicznie i wiedzą, że zajmiesz się dziewczynkami jak nikt
inny.
– Nie mów o nich w
czasie teraźniejszym, Mandy. Oni nie żyją.
Nie powinienem jej
atakować, ale miałem już tego wszystkiego serdecznie dość.
– Wiesz co, Sam?
– Co?
Nawet mnie zdziwiła
obcesowość, z jaką wypowiedziałem tę jedną sylabę.
– Nie poznaję cię.
Nie mam pojęcia, co stało się z chłopakiem, którego znałam. Jest w tobie coś,
co mnie niepokoi i przeraża. Martha cholernie się o ciebie martwiła.
– I gdzie ją to
zaprowadziło? – Od razu pożałowałem tych słów. – Ja… – zacząłem, lecz nie zdążyłem
powiedzieć nic więcej. Ręka Mandy wylądowała na moim policzku, skutecznie mnie
uciszając.
– Ogarnij się wreszcie,
bo skończysz obok swoich rodziców.
Odwróciła się na pięcie i
odeszła, mamrocząc coś ze złością.
Pomasowałem piekący
policzek. W pełni zasłużyłem na reprymendę.
– Jesteś dupkiem –
stwierdziła Suzy.
Nie zauważyłem jej
wcześniej i poczułem się jeszcze gorzej przez to, co powiedziałem, a co z
pewnością usłyszała.
– Wiem.
Złapałem za pierwszą z
brzegu karafkę i uzupełniłem szklankę jakimś należącym do matki trunkiem.
Upiłem łyk i wykrzywiłem usta, gdy po języku rozszedł mi się ziołowy smak.
– Skończymy w domu
dziecka? – Suzy bawiła się rąbkiem koszulki z wizerunkiem Kurta Cobaina,
unikając mojego wzroku.
– Nie – zapewniłem stanowczo.
W wielu kwestiach miałem wątpliwości, lecz nie w tej jednej. – Nie pozwolę na
to. Coś wymyślę. – Zakołysałem szklanką w dłoni, złoty płyn obmył jej brzegi.
– Ale nie zajmiesz
się nami?
– Suzy… – Zamilkłem,
szukając w głowie właściwych słów. Nic nie wymyśliłem. – Naprawdę nie wiem, co
ci odpowiedzieć.
– Oni zginęli przez
ciebie.
Pierwszy raz to
oskarżenie zostało wypowiedziane na głos. Poczułem się, jakby ktoś przywalił mi
jedną z piłek lekarskich. Używaliśmy takich na szkoleniu w wojsku. Dosłownie
zabrakło mi tchu.
– Jesteś im coś
winien. – Suzy wystrzeliła jak z procy i tyle ją widziałem.
Zostałem sam z wyrzutami
sumienia i piętrzącym się bólem, który przygniatał mi klatkę piersiową,
pozbawiając oddechu.
***
Wyczułem czyjąś obecność. Zerwałem się z
łóżka z łomoczącym sercem i skórą pokrytą cienką warstwą zimnego potu. Panująca
w pokoju ciemność powodowała dezorientację. Dopiero po chwili mój wzrok
przyzwyczaił się do mroku. Odzyskałem spokój, widząc znajome otoczenie.
Potarłem mocno twarz, by całkiem się obudzić. Gardło wyschło mi na wiór,
musiałem się czegoś napić. Spuściłem nogi z łóżka, żeby pomaszerować do kuchni
po wodę.
– Pamiętasz mnie?
Podskoczyłem, kiedy
dziecięcy głos wypełnił pokój.
– Lucy? – zapytałem
niepewnie, przyglądając się sylwetce stojącego dwa metry od mojego łóżka dziecka.
– Pamiętasz mnie?
Dlaczego mi to zrobiłeś? – Delikatny jak piórko głos był coraz wyraźniejszy. –
Byłam tylko dzieckiem. Nie zrobiłabym nikomu krzywdy, wiesz o tym, prawda?
Miałam przed sobą całe życie. A ty mi je zabrałeś… wujku. – W ostatnim słowie dosłyszałem
jad.
Dziewczynka ruszyła w
moją stronę wolnym krokiem, jej chód przypominał ten potworów z bajek, tyle że
ręce trzymała schowane za sobą.
– To nie jest
prawda. To się nie dzieje – wymamrotałem cicho.
– Odebrałeś mi
życie. Dlatego teraz ja zabiorę twoje.
Popchnęła mnie. Upadłem
do tyłu, a ona wskoczyła na łóżko. Zanurzyła dłoń w mojej klatce piersiowej,
zimne palce zacisnęły się na moim sercu jak imadło.
– Jest takie ciepłe
i mięciutkie. – Zaśmiała się cienkim głosikiem, po czym ze złowieszczym
błyskiem w oku wyrywała mi organ z piersi.
– Sam! – Mocny głos
Mandy wyrwał mnie z odmętów snu. – Sam, do cholery! – Wbiła mi w ramię długie
palce z ostrymi paznokciami.
Gwałtownie się poderwałem.
Mandy straciła równowagę i niewiele brakowało, by uderzyła tyłkiem o podłogę.
Nie mogłem złapać oddechu. Zdarłem z siebie koszulkę i w poszukiwaniu rany chaotycznie
przebiegłem dłońmi po torsie.
– Sen. To był tylko
pieprzony sen. – Odetchnąłem głęboko. – Kurewski sen.
Drżałem na całym ciele, a
mięśnie paliły mnie żywym ogniem.
– Dziewczynki,
idźcie do siebie.
Dopiero wtedy dostrzegłem
stojące w drzwiach siostry. Patrzyły na mnie w taki sposób, że poczułem napływającą
do gardła żółć. Ich miny wyrażały strach. Bały się, bały się mnie.
Spuściłem wzrok, nie
mogąc znieść tego widoku.
– Ja… przepraszam. –
Tylko tyle przyszło mi do głowy.
– Wracajcie do
łóżek. Zaraz do was przyjdę – zakomenderowała Mandy.
Kiedy bez protestu
odeszły, usiadła obok mnie na skraju łóżka.
– Potrzebujesz
pomocy… – zaczęła.
– Daj spokój. Nic mi
nie jest – przerwałem jej pośpiesznie.
Podszedłem do szafki,
skąd wyjąłem paczkę papierosów.
– Nie będziesz tu
chyba palił?
Patrzyła na mnie, jakbym
postradał rozum.
– Nie, nie będę.
Wciągnąłem na siebie
wczorajsze dżinsy i koszulkę, a stopy wsunąłem w pierwsze z brzegu adidasy.
– Wybierasz się
gdzieś?
Zagrodziła mi przejście ze
splecionymi na klatce piersiowej rękami.
– Muszę się
przewietrzyć.
– Przewietrzyć –
parsknęła. – W tym samym barze co zwykle?
– O co ci, kurwa,
chodzi?!
– O co mi chodzi?! –
krzyknęła. – O co mi chodzi?! Może o to, że masz pod opieką dzieci, dla których
jesteś jedyną rodziną, a ty, zamiast się nimi opiekować, wolisz spędzać czas w
barach, zapijając się i pieprząc dziwki. Może chodzi mi o to, że dziewczynki na
to wszystko patrzą, choć nie powinny!
Parę razy widziałem ją
wściekłą, ale jeszcze nigdy aż tak.
– Jest mi ciężko! –
odkrzyknąłem, mimo że powinienem się raczej potulnie zamknąć.
Przyszpiliła mnie takim
wzrokiem, że aż zapadłem się w sobie.
– Za dużo się
wydarzyło. Za szybko – dodałem trochę łagodniej, choć nadal w nerwach. – Nie
nadążam, do kurwy!
– Jesteś hipokrytą i
tchórzem. – Nie powiedziała niczego, czego bym nie wiedział. – Dla ciebie to za
dużo?! Twoje młodsze siostry straciły rodziców. Ich świat legł w gruzach, a
starszy brat, który niegdyś był autorytetem, stacza się po równi pochyłej. Im
jest lekko? – Z każdą sekundą jej twarz stawała się coraz czerwieńsza, co
widziałem nawet w ledwo oświetlonym pokoju. – Nie zapominaj, że gdyby Martha i
Cyrus tak cholernie mocno cię nie kochali, nie szukaliby twojej zapijaczonej
dupy i nie wpieprzyłby się w nich taki sam pijak jak ty!
Tym jednym zdaniem
wepchnęła mi nóż w serce. Było to znacznie bardziej dotkliwe niż atak
dziewczynki we śnie. Poczucie winy przygniotło mi barki z siłą stu tysięcy
słoni.
– A teraz idź się
upić i poużalać nad sobą. Jutro wyjeżdżam. Nie mając wyboru, będziesz zmuszony
stać się bratem, na jakiego zasługują i jakiego potrzebują dziewczynki. Opieka
społeczna nie próżnuje.
Z tymi słowami opuściła
pokój. Zostałem sam z gonitwą myśli i wyrzutami sumienia wielkimi jak kanion w
Kolorado.
Nie zamierzałem
wychodzić. Nie do momentu, gdy wspomnienia zbyt głośno i zbyt nachalnie zaczęły
pustoszyć mój umysł. Po dwóch godzinach poddałem się i wymknąłem cicho niczym
złodziej.
***
Minął miesiąc, od kiedy przejąłem
całkowitą opiekę nad dziewczynkami. Raz w tygodniu odwiedzała nas wredna,
paskudna i cholernie niesympatyczna pracownica opieki społecznej, pani
Moskolik. Dziś wypadł właśnie ten dzień. Bez dwóch zdań kobieta mnie nie znosiła.
Według Suzy przyczyny tej antypatii powinienem upatrywać w moim atrakcyjnym
wyglądzie, co zakrawało na kompletną bzdurę. Starałem się być miły, ponieważ
nagrabiłem sobie podczas jej drugiej wizyty. Dziewczynki nie poszły wtedy do
szkoły, bo – w oficjalnej wersji – nabawiły się grypy żołądkowej. Prawda była
taka, że nie zdążyłem na czas wytrzeźwieć. Broniły mnie i tłumaczyły, że się od
nich zaraziłem, ale opiekunka nie do końca im uwierzyła. I jak wcześniej
patrzyła na mnie nieprzychylnie, tak od tamtej pory już w ogóle nie kryła
niechęci do mojej osoby.
– Kiedy zamierza pan
znaleźć pracę? – Nawet się nie przywitała, tylko od progu przystąpiła do ataku.
– Szukam – odparłem
potulnie, idąc za nią do środka jak cholerny piesek.
– „Szukam” nie jest
satysfakcjonującą mnie odpowiedzią. – Posłała mi twarde spojrzenie znad
brązowych oprawek okularów. – Zatem kiedy? – ponowiła pytanie, gdy rozsiadła się
na kanapie i wyjęła z teczki naszą dokumentację.
Za
pięć minut, po przyszyciu ci tych wiszących jak psu jaja powiek do brwi
– miałem to na końcu języka, ale poskromiłem chęć wypowiedzenia tych słów na
głos.
– Mam nadzieję, że jak
najszybciej – powiedziałem zamiast tego.
– W dokumentach mam
napisane, że pracował pan wcześniej jako analityk.
Tak, w jedyny w swoim
rodzaju sposób analizowałem każdy milimetr ciał ludzi, którzy zdradzili Stany
Zjednoczone. Lubiłem swoją pracę, dawała mi poczucie, że strzegę swojego kraju
i jego obywateli, nawet taką Moskolik. Jednak bycie tajnym agentem CIA było
niewdzięczne, bo ci, których chroniłeś, nie mieli pojęcia, jak wiele wysiłku i
wyrzeczeń kosztowało rozkładanie nad nimi ochronnego parasola. Agenci robili
rzeczy, za które nigdy nie otrzymają uznania od świata.
– Gratuluję
umiejętności czytania – burknąłem pod nosem.
– Słucham?
Znowu zerknęła na mnie znad
tych cholernych okularów. Miałem ochotę je zmiażdżyć.
– Tak, zgadza się – odrzekłem
głośniej.
– Więc może warto by
się wybrać do pośredniaka i poszukać ofert? Chyba że jest pan na to za dobry i
czeka, aż potencjalny pracodawca sam zapuka do pańskich drzwi.
Czy
wspominałem, że nie trawię tego babsztyla?
– Jutro z pewnością
się tam wybiorę. – Moją twarz ozdobił szeroki uśmiech. Ty stara wiedźmo – uzupełniłem w myślach.
– Kolejna kwestia.
Jak pan radzi sobie z czterema dziewczynkami?
Zanotowała coś, po czym
oparła się na poduszce ze skrzyżowanymi na obwisłej klatce piersiowej rękami.
Zlustrowała mnie badawczym wzrokiem, od którego przeszły mnie nieprzyjemne ciarki.
– Dobrze.
– Proszę to
rozwinąć.
– Bardzo dobrze. –
Przybrałem taką samą pozycję, tyle że na fotelu naprzeciwko niej.
– Czy pan jest
poważny?! Nie przychodzę tu, żeby ze mnie kpiono. Albo zacznie się pan
zachowywać jak rodzic, albo może zacząć pakować walizki sióstr!
W oburzeniu złapała za
skórzaną aktówkę, do której zaczęła upychać papiery.
– Przepraszam. – Z
trudem przeszło mi to przez gardło, ale nie miałem wyjścia, żeby całkowicie jej
do siebie nie zrazić. Jakbyś już tego nie
dokonał, palancie. – Niech mi pani wybaczy, ale wszystko, co wydarzyło się
w ostatnich miesiącach, nieco mnie przytłoczyło. Staram się, jak mogę. –
Zaczerpnąłem głęboko powietrza, by dać sobie czas na zastanowienie, jak
rozegrać to dalej. – Może zrobię kawę i porozmawiamy na spokojnie?
Sprzedałem jej swój
najlepszy uśmiech z mieszanką błagania i smutku w oczach.
– Dwie kostki cukru
i mleko. – Odłożyła teczkę i ponownie zatopiła się w kanapie jak kamień w
wodzie.
Kostki
cukru? Chyba, kurwa, posklejam ze sobą kryształki.
Kiwnąłem głową i przeszedłem
do kuchni, gdzie napełniłem ekspres ziarnami kawy. Kiedy nalewałem do pojemnika
mleko, doszedł mnie jej irytujący głos.
– Bardzo proszę o
tradycyjne zaparzenie. Te nowoczesne urządzenia psują smak kawy.
Zatrzymałem się z mlekiem
w dłoni.
– W porządku! –
zawołałem spokojnie, choć wewnątrz mnie narastała złość.
Jak
Boga kocham, napluję jej do kubka.
– I ma być w
filiżance! – odkrzyknęła, jakby słyszała moje myśli.
Pieprzona
flądra! Nie mogłem gwarantować, że ta kobieta opuści nasz dom
żywa. Znałem wiele sposobów pozbycia się jej bez pozostawienia śladów i byłem
blisko wcielenia ich w życie.
Wyjąłem porcelanową
filiżankę, należącą do jednej z zastaw mamy. Postawiłem ją na blacie i
jednocześnie wyciągnąłem rękę po kawę. Jak na złość wysmyknęła mi się z dłoni i
wylądowała na podłodze.
– Cholera! –
warknąłem, strzepując brązowe drobinki ze spodni.
– Słucham?!
Czy ona musiała reagować
na każde wychodzące z moich ust słowo?
– Życzy sobie pani
ciasteczko?
Schyliłem się, żeby
zebrać z podłogi rozsypaną kawę.
– Nie, dziękuję.
Jestem na diecie.
Chyba
smalcowej.
Zajrzałem do szafki w
poszukiwaniu kolejnej paczki kawy, lecz żadnej nie znalazłem. Cholera. Stałem
pośrodku kuchni, główkując, co począć. Mój wzrok spoczął na szufelce, gdzie
spoczywały zgarnięte z podłogi zmielone ziarenka. Nie. Nie mogę. Zerknąłem najpierw na salon, a potem znowu na
szufelkę. A może jednak?
– Ile będę jeszcze
czekała?
Cholera,
no pewnie, że mogę. Uśmiechnąłem się do siebie, zanim
zsypałem część kawy z szufelki do filiżanki. Następnie zalałem ją gorącą wodą,
doprawiłem mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru. Z tak przygotowanym napojem i
promiennym uśmiechem wróciłem do salonu.
– Wyśmienita –
zawyrokowała, chyba z rozpędu, urzędniczka po upiciu pierwszego łyka gorącego
napoju.
– Dziękuję.
Specjalna osoba zasługuje na specjalną kawę.
Żebyś
ty wiedziała, jak bardzo specjalna jest ta kawa.
– Zatem, panie
Remsey – zaskrzeczała, a mnie aż zadzwoniło w uszach od tego jazgotu. – Jeżeli
w ciągu najbliższego miesiąca nie dojdzie pan do ładu ze sobą i swoim życiem,
nie znajdzie pan stałej pracy i nie zacznie postępować jak rodzic,
dziewczynkami zajmie się rodzina zastępcza, którą wyznaczę ja.
Miałem ochotę chwycić za
nóż i sprawić jej wielki fizyczny ból. Czułem się nic nieznaczącym pionkiem w
urzędniczej grze. Poświęciłem temu krajowi piętnaście lat cholernego życia, a
system, który powinien chronić, starał się zniszczyć mnie i moją rodzinę.
Oddałem im swoje najpiękniejsze lata, a w zamian dostałem pieprzonego kopa.
Zacisnąłem pięści, kontrolując się ostatkiem sił.
– Nie może mi ich
pani zabrać. Jestem ich opiekunem.
– Drogi panie, ja
nie mogę, ale państwo owszem, może.
Pociągnęła kolejny łyk
kawy.
A
żebyś się tak udławiła.
– Nadużywa pan
alkoholu. Dzieci opuszczają zajęcia w szkole i wkrótce, kiedy skończą się panu pozostawione
przez rodziców oszczędności, nie będzie pan w stanie ich wykarmić i ubrać.
Zatem albo weźmie się pan w garść, albo pożegna z siostrami – poinformowała
mnie rzeczowym tonem, po czym wstała.
Na odchodne dopiła kawę
do ostatniej kropli.
Dostań
od niej sraczki, krowo.
– Sama trafię do
wyjścia. Do zobaczenia za tydzień.
Byłem w najczarniejszej z
czarnych dupie. Nie chciałem tego wszystkiego. Nie prosiłem o to. W dodatku
doskwierał mi brak snu. Nie odczuwałem takiego zmęczenia od naprawdę dawna.
Koszmary uaktywniły się ze wzmożoną siłą, nie byłem w stanie przespać choćby pół
nocy. Zaczynałem popadać w paranoję. Miałem już wszystkiego i wszystkich
serdecznie dosyć.
– Kurwa!
Zanim zdążyłem pomyśleć, znalazłem
się przy barku. Nalałem do szklanki bourbona i przechyliłem ją szybko. Po
gardle rozeszło mi się przyjemne ciepło, przynosząc chwilowe ukojenie. Jeszcze
jeden i zbiorę się do kupy…
(obrazek)
Obudziło mnie natarczywe łomotanie do
drzwi. Z trudem zwlokłem się z kanapy. Wytarłem zaślinione usta, jednocześnie
usiłując opanować krążące w mojej głowie wiry. Zdaje się, że wypiłem więcej niż
dwa drinki. Rzuciłem szybkie spojrzenie na zegarek.
– Cholera!
Zerwałem się na równe nogi,
ale od razu znowu opadłem na kanapę. Zawroty wcale nie ustąpiły, a fakt, że
trzy godziny temu powinienem odebrać dziewczynki ze szkoły, tylko je wzmagał.
Kolejna fala walenia
storpedowała moje uszy. Ponownie wstałem, tym razem znacznie ostrożniej,
poprawiłem wygniecioną koszulkę i poczłapałem do drzwi. Otworzyłem je z
rozmachem.
– A jednak jest pan
w domu – przywitała mnie bardzo, ale to bardzo zirytowana pani Jenkins,
wychowawczyni Joy.
– Brawo, braciszku –
szczeknęła Suzy, przeciskając się obok kobiety i wchodząc do domu.
– Nie odebrał pan
swoich sióstr ze szkoły, więc postanowiłam je odwieźć osobiście. – Wąskie usta nauczycielki
zaciśnięte były w prostą linię.
– Przepraszam i
bardzo dziękuję. Coś mi wypadło – wymamrotałem skołowany.
Jeszcze nie całkiem
oprzytomniałem i stawianie czoła rozzłoszczonej kobiecie stanowiło nie lada
wyzwanie.
Wychowawczyni cofnęła się
o krok z grymasem zniesmaczenia. Zza jej pleców wystawały czupryny Tracy, Joy i
Lucy.
– Czuję. –
Otaksowała mnie z taką pogardą, jakbym był obrzydliwym robakiem. – Wie pan, w
zaistniałej sytuacji będę zmuszona powiadomić opiekę społeczną.
– Proszę, nie. –
Brzmiałem żałośnie, nawet ja to słyszałem. – To się już więcej nie powtórzy.
Sam w to nie wierzyłem. Zamiast składać obietnice bez pokrycia
mógłbyś się ogarnąć i zacząć działać – podszeptywał jakiś głos wewnątrz
mnie. Czym prędzej go przepędziłem.
– Panie Remsey,
jestem w stanie wiele zrozumieć i na wiele rzeczy przymykałam oczy, ale to, co
zaszło dzisiaj, to już przesada. To są dzieci wymagające opieki i
zainteresowania. Potrzebują miłości i zrozumienia. Od pana tego nie otrzymują i
nie otrzymają, jak widać. – Rzuciła kolejne oceniające spojrzenie pod moim
adresem. – Bardzo mi przykro, ale nie dam się już dłużej zwodzić. Miłego
wieczoru.
Pożegnała się z
dziewczynkami i odeszła z widoczną w postawie determinacją.
Co
z tymi babami? Zmówiły się wszystkie przeciwko mnie czy co?!
– Musimy ci bardzo
ciążyć, skoro robisz wszystko, żeby się nas pozbyć – zaatakowała mnie Suzy
zaraz po tym, jak razem z resztą zjawiłem się w salonie.
– Nie zaczynaj –
warknąłem, ściskając pulsującą z bólu głowę.
– Jesteś pieprzonym
gnojkiem!
Odwróciła się na pięcie i
demonstracyjnie wybiegła z pokoju.
– Zważaj na słowa,
do cholery! – wykrzyknąłem za nią.
– Chcę do mamy –
zawodziła Lucy.
Stała w progu między
kuchnią a salonem. Usta wygięła w podkówkę, a podbródek zadrżał jej na znak, że
za chwilę zacznie płakać. Błagam, tylko
nie to.
– Chodź,
księżniczko. – Wyciągnąłem do niej ręce.
Przybiegła do mnie.
Przytuliłem ją i razem opadliśmy na miękką kanapę.
– Chcę, żeby mamusia
i tatuś wrócili. Nie lubię być bez nich – załkała w moją koszulkę.
– Ja też, maleńka,
ale musimy się nauczyć żyć bez nich.
Gdybym mógł cofnąć czas
albo zamienić się z nimi miejscami, zrobiłbym to bez wahania.
– Tracy mówiła, że
nas nie kochasz.
Poczułem gdzieś w sobie silne
ukłucie. Nie było to miłe. Nie chciałem, żeby dziewczynki myślały o mnie w ten
sposób. Nie chciałem, żeby czuły się niekochane. Nie sądziłem, że tak to
odbierają.
– Kocham was
wszystkie równie mocno. – Włożyłem w to zdanie tyle pewności, ile dałem radę z
siebie wykrzesać.
– To dlaczego o nas
zapominasz? – Każde słowo opuszczające jej małe usta sprawiało, że czułem się coraz
podlej.
Jak miałem wytłumaczyć
czterolatce, dlaczego postępuję tak, a nie inaczej? Przecież nie podzielę się z
nią drastycznymi szczegółami, które doprowadziły mnie do tego miejsca. Ani ona,
ani jej siostry nigdy nie mogą się o tym dowiedzieć. Wystarczy, że muszą
codziennie oglądać, jaką żałosną kreaturą stał się starszy brat, którego
niegdyś tak uwielbiały, a który dziś zawodzi je na każdej płaszczyźnie.
– Postaram się
więcej nie zapomnieć – odpowiedziałem. – Masz ochotę na coś słodkiego? – Użyłem
perfidnego podstępu, by dać sobie chwilę na zastanowienie, co dalej z moim, a
przede wszystkich z ich życiem.
– Jasne! – zawołała
radośnie.
Małe dzieci są niesamowite
i nadal mnie zadziwiają. Choćby nie wiem jak było ciężko, wystarczyło wspomnieć
o słodyczach i od razu wszystko inne stawało się mniej ważne. Musiałem ze
wstydem przyznać, że w przypadku Lucy wykorzystywałem to zbyt często.
***
Przez kilka następnych dni panował
względny spokój. W nasze życie wkradła się rutyna, a dziewczynkom zdawało się
to odpowiadać. Jedyny problem tkwił we mnie. Jako tako wziąłem się w garść,
wypełniałem domowe obowiązki i zajmowałem się siostrami najlepiej, jak umiałem,
ale roznosiło mnie od środka. Nie byłem w stanie przywyknąć do normalności i
spokoju. Poszukiwanie pracy stawało się coraz bardziej męczące. Teoretycznie
najrozsądniejszym wyjściem byłoby zostanie ochroniarzem w jakimś dyskoncie, a
tego chciałem uniknąć. Potrzebowałem czegoś z normowanymi godzinami pracy i
wszystkimi dodatkami. Odsyłano mnie z biura do biura. Nie miałem żadnej
cholernej praktyki, której wymagano.
Zaczynałem rozważać nieco mniej legalne źródła
dochodu.
Spożywanie alkoholu ograniczyłem
do drinka czy dwóch wieczorem, a głosy siedzące w głowie wyganiałem wysiłkiem
fizycznym. Doprowadziłem do porządku zapuszczony ogródek, naprawiłem
zdezelowany dach i wyczyściłem zagracony garaż. Nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby nie fakt, że robiłem to przeważnie nocą. Kiedy nastawał zmierzch,
wszystko stawało się mroczniejsze i bardziej przerażające. Tylko nocami
widywałem Sari – podczas snu. Dlatego zacząłem go rozmyślnie unikać. Ucinałem
sobie krótkie drzemki w ciągu dnia, gdy dziewczynki przebywały w szkole. Na
tyle długie, by mój organizm choć trochę się zregenerował, lecz na tyle
krótkie, bym nie wszedł w najgłębszą fazę snu. Przez brak odpoczynku miewałem
coraz częściej omamy wzrokowe i słuchowe. Nachodziły mnie zmory przeszłości.
Wszystkie osoby, które torturowałem, które zabiłem bądź okaleczyłem,
bombardowały mój umysł. Coraz ciężej było mi je odepchnąć.
Potrzebowałem resetu,
żeby złapać chwilę oddechu od tego wszystkiego. Wybrałem numer, pod który
starałem się dzwonić jak najrzadziej.
– Cześć, Sam, jak
sobie radzicie? – zapytała Mandy po odebraniu telefonu.
– Różnie – odparłem
zgodnie z prawdą. – Potrzebuję twojej pomocy – wyrzuciłem z siebie szybko,
zanim zmieniłbym zdanie. Po drugiej stronie zapadła cisza. – Halo?
– Tak. Jestem. O co chodzi?
– Zajmiesz się przez
kilka dni dziewczynkami? Muszę coś załatwić.
– Sam, zrobiłabym to
z chęcią, ale to nie jest najlepszy okres.
– Mandy, proszę cię.
Ostatnimi czasy poniżanie
się i błaganie weszło mi w krew.
– Przykro mi, nie
dam rady.
– To tylko kilka
dni.
– Sam, nie mogę. – W
jej głosie napięcie mieszało się z zakłopotaniem i przeprosinami.
– Dobra. Nieważne.
Dzięki.
– Nie… – zaczęła,
ale się rozłączyłem, nie chcąc słuchać tłumaczeń.
Wyraźnie powiedziała
„nie”, reszta nie miała dla mnie żadnego znaczenia.
Szlag
by to trafił.
Późną nocą siedziałem na
schodach przed domem, paląc papierosa. Nikotyna rozprzestrzeniała się po moim organizmie,
a dym ulatywał przez nozdrza. I raptem przed oczyma stanął mi obraz, jakby
wyświetlany z projektora. To byłem ja, w piwnicach agencji. Przeglądałem swoje
zabawki, szykując się do wyciągnięcia zeznań z dość opornego delikwenta.
– Wolisz
zęby czy nogi? – Zerknąłem zza ramienia na rozciągniętego na krzyżu mężczyznę.
Lubiłem
ich w tej pozycji. Zdrajcy i szubrawcy skazani na ukrzyżowanie za swoje
grzechy.
Milczał,
więc wróciłem do swojego zajęcia.
– Co
by tu wybrać? – Przesunąłem dłonią po różnego rodzaju sprzętach. Długich i
krótkich, ostrych i tępych. Tych do zadawania lekkiego, jak i koszmarnego bólu.
– Byłeś
kiedyś karmiony przez odbyt, Edward?
Uśmiechnąłem
się pod nosem, gdy usłyszałem, jak zaczyna się szamotać. Wydobył z siebie
głośny krzyk, a mnie przeszedł znajomy dreszcz podniecenia. Lubiłem to. Nie, ja
to uwielbiałem.
– Kiedy
się szamoczesz, kolce wchodzą głębiej w nadgarstki i kostki, a z igieł do
organizmu sączy się trucizna, która potęguje ból. Zatem bądź grzecznym chłopcem
i nie ruszaj się, proszę.
Wziąłem
ze stołu przyrząd. Przypominał wyglądem dziadka do orzechów. Nadawał się
idealnie do miażdżenia opuszków palców. To taka moja wariacja podczas rozmów
wstępnych. Od tego zamierzałem rozpocząć zabawę.
Do moich uszu doszedł
krzyk Tracy.
– Sam!
Skoczyłem na równe nogi,
a cała wizja rozmyła się w świetle ulicznych lamp. Pognałem do domu, gdzie
zobaczyłem stojącą pośrodku salonu Joy, z Tracy u boku.
– Ona narobiła w
łóżku! – Tracy popchnęła w moim kierunku zawstydzoną siostrę.
Nie dało się nie zauważyć
strachu, który rozszerzał już i tak duże oczy Joy.
– Tracy! – zgromiłem
dziewczynkę. – Zachowuj się jak siostra. Mogłaś jej pomóc zamiast przysparzać
wstydu.
Zezłościło mnie to.
Pościel można wyprać, a plama na dumie pozostanie na zawsze.
– Wracaj do pokoju –
poleciłem. – Zajmę się nią.
Odprowadziłem wściekłą Tracy
wzrokiem, po czym przeniosłem go na dygoczącą Joy.
– Nie masz się czego
wstydzić. Takie rzeczy zdarzają się nawet dorosłym. Chodź, umyjemy cię i
założymy czystą koszulkę. Jeśli chcesz, możesz dziś spać w moim łóżku. – Ująłem
ją za rączkę, kiedy do mnie podeszła.
– Chcę. Nienawidzę Tracy
– wybąkała trzęsącym się głosem.
– Nieprawda, Joy. Tracy
to twoja siostra. Kochasz ją, tyle że teraz jesteś na nią trochę zła.
– Ale ona będzie się
ze mnie śmiała, każdy będzie. – Pociągnęła nosem, a ja zanotowałem w głowie, że
gdy tylko dotrzemy do łazienki, musi użyć chusteczki.
– Obiecuję, że to
się nie stanie, nie pozwolę na to.
W toalecie pomogłem jej
pozbyć się piżamy i postawiłem ją w kabinie prysznicowej. Ustawiłem wodę na
odpowiednią temperaturę, a Joy zachichotała, kiedy trysnął na nią ciepły
strumień.
– Wyciągnij rączkę.
Zrobiła, o co poprosiłem,
a ja wylałem na jej dłoń solidną porcję mydła.
– Poradzisz sobie
dalej sama? Naszykuję ręczniki i coś do przebrania.
– Tak – przytaknęła,
namydlając już ciało.
Wyjąłem z szafki duży
biały ręcznik, zawiesiłem go na wieszaku przy kabinie prysznicowej i udałem się
do pokoju, który Joy dzieliła z Tracy. Ta siedziała teraz na krześle przy
biurku.
– Dlaczego nie
śpisz?
– Pościel jest
brudna, nie będę w czymś takim spała – prychnęła z oburzeniem.
– Mogłaś zmienić,
prawda?
Boże,
daj mi cierpliwość.
– Nie! – Splotła ręce
na płaskiej klatce piersiowej i odwróciła głowę w drugą stronę.
Od wściekłości dzieliła
mnie cienka granica. Nerwowo ściągnąłem zabrudzone poszewki i cisnąłem je pod
drzwi z zamiarem późniejszego zabrania.
– A teraz się kładź
– rozkazałem, nim zbliżyłem się do szafki po czystą koszulkę dla Joy.
– Nie jest
obleczona!
– Wiesz, gdzie
trzymamy poszewki – wycedziłem przez zęby. – Jak ci źle, to ją sobie oblecz. I
nie chcę słyszeć, że ubliżasz siostrze. Bądź nieco bardziej wyrozumiała. Jesteś
starsza.
– Ta, jasne… –
prychnęła.
– Tracy!
– Dobrze,
przepraszam. – Musiała w wyrazie mojej twarzy zobaczyć, że zaraz eksploduję, bo
skapitulowała. – Nie będę jej dogryzała. Idę spać.
Pożyczyłem Tracy dobrej
nocy i wróciłem do Joy. Żywiłem ogromną nadzieję, że na dziś to koniec
utarczek. Więcej bym nie zniósł.
– Szybka jesteś.
Zaśmiałem się, ponieważ Joy
stała już na golasa pośrodku łazienki. Bawiło mnie to jej nieskrępowanie, po
którym zapewne niedługo nie pozostanie ani śladu. Jezu, bałem się myśleć o tym,
przez co będę musiał przejść, gdy dziewczynki zaczną dorastać. Natychmiast
odegnałem te straszne wizje, lecz zimny pot i tak wystąpił mi na czoło i plecy.
Teraz chyba sam potrzebowałem prysznica.
– Ty za to nie za
bardzo. – Westchnęła teatralnie, ale zaraz zachichotała. – Naprawdę mogę spać u
ciebie?
Nie podobała mi się
niepewność, jaką dojrzałem w jej oczach.
– Jasne. Przecież
obiecałem.
Sprzątnąłem ręcznik i
brudne rzeczy, które zaraz wrzuciłem do kosza na pranie.
– A gdzie ty
będziesz spał?
– W salonie.
Pomogłem jej włożyć
koszulkę. Wiedziałem, że szanse na sen są znikome, więc bez żalu odstąpiłem
małej łóżko.
– Wskakuj, brzdącu,
pora na sen.
Kiedy była gotowa,
przykucnąłem, wskazując na swoje plecy.
– Zaniesiesz mnie? –
zapiszczała uradowana.
– No jasne. Wskakuj.
Gdy na mnie wskoczyła, wydałem
stosowny dźwięk, choć w rzeczywistości prawie tego nie odczułem.
Popędziliśmy do sypialni.
Położyłem ją na łóżku i przykryłem szczelnie po samą brodę.
– Śpij dobrze,
księżniczko.
Musnąłem delikatnie jej
czoło, nim postawiłem krok ku drzwiom.
Zatrzymał mnie jej cichy
głos.
– Sam?
– Tak?
– Jesteś dobrym tatą
– oznajmiła, po czym obróciła się na bok.
Uśmiechnąłem się do
siebie bez radości, wiedząc, że to kłamstwo. Miłe, ale jednak kłamstwo.
Zamknąłem za sobą cicho
drzwi i zszedłem do salonu. Opadłem na kanapę ze wzrokiem wlepionym w sufit.
Połączone ze sobą strach,
przemęczenie, ból i wściekłość są w stanie nieodwracalnie zniszczyć człowieka.
Doprowadzić go do obłędu i zepchnąć z krawędzi życia w przepaść, nie
zostawiając po nim śladu. To najskuteczniejszy, najniebezpieczniejszy i
najbardziej podstępny zabójca, jaki istnieje. Często sami tworzymy go w swoich
głowach, karmimy, dajemy mu siłę i władzę. Z biegiem czasu nie jesteśmy w
stanie jej odzyskać. To nasze umysły są bronią, która nas zabija. A wystarczy
trochę woli walki i pracy, aby tę broń wykorzystać we właściwy dla nas sposób.
Aby stała się ochronną tarczą. Murem, którego nie sforsuje nikt ani nic. Nawet
samo życie.
Otrząsnąłem się z
depresyjnych myśli i włączyłem telewizor, chcąc zagłuszyć świdrujący głos w
mojej głowie. Czekała mnie kolejna bezsenna noc w towarzystwie Nastoletnich mam.
Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zaciekawieni to zapraszam do zakupu książki na
Empik.com -> Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik
Nie moje klimaty, niestety
OdpowiedzUsuńRozumiem, dlatego właśnie czasem jest dobrze przeczytać fragment i się zapoznać :)
UsuńCoś mi się wydaję, że muszę ją mieć.
OdpowiedzUsuńno będą dwa tomy i zapowiada się bardzo interesująco :)
UsuńBardzo lubię zamysł udostępniania fragmentów. Można przeczytać i jeżeli się spodoba zamówić wygodnie przez internet. Nie trzeba się fatygować do Empiku po "darmową próbkę". :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie dokładnie o to mi chodziło :)
Usuń