Adrianna Rak - Francuskie Noce - Wydawnictwo WasPos - Zapowiedz Patronacka

Z wielką przyjemnością przedstawiam wam książkę, którą wzięłam pod swoje skrzydła. W tym roku, jest to mój kolejny już patronat z którego bardzo się cieszę. Francuskie Noce to druga cześć przygód Marysi i Bilala o których mogliście przeczytać w pierwszej części pt. Marokańskie słońce.  Autorka ma także na swoim koncie wydane dwie książki pt. Uwikłani. Tom 1 i Uwikłani. Tom 2 oraz antologię Pod świątecznym niebem. 


Adriana Rak to młoda polska pisarka. Od ponad dwóch lat szczęśliwa żona i mama. Pasjonatka literatury. Od ponad trzech lat autorka bloga o książkach, którego znaleźć można pod nazwą Tajemnicze książki. Najchętniej zaczytuje się w powieściach historycznych i kryminałach. Mieszkanka Gniewina, małej miejscowości na Pomorzu. Zawsze słucha tylko i wyłącznie głosu własnego serca. Nienawidzi kłamstwa i fałszywości, w której potrafią funkcjonować inni ludzie.


Opis; 


Podobno miłość łaskawa jest. Podobno jest też cierpliwa…

Mówią również, że przed przeznaczeniem nie da się uciec, bo przekorny los już wcześniej przygotował odpowiedni scenariusz dla każdego… Lecz czy na pewno? Czy w jednej chwili można zapomnieć o wszystkim i zacząć żyć na nowo, powracając do tego, co niegdyś przysporzyło nam ból?

Zawirowane losy Marysi i Bilala pokazują, że jest to możliwe. “bo cóż jest bez miłości? Pustka bez końca…”

Na zachętę mam dla was krótki fragment; 

Obecnie


Cześć Pierwsza

Marysia

Ostatnie miesiące, za sprawą ciągłego powracania do wspomnień, nie były dla mnie dobrym czasem. Miotałam się i rozpaczałam, ciągle wspominając swoją przeszłość. Jednak,że kiedy patrzę na to wszystko teraz, wiem, że nie mogłam postąpić inaczej. To, co przeżyłam niegdyś z Bilalem, było czymś najpiękniejszym i zarazem najtrudniejszym w moim życiu. Oboje byliśmy nie tylko zakochani, lecz również młodzi. Kiedy pojawiły się pierwsze poważne problemy, sami nie 
wiedzieliśmy, co z nimi zrobić. I to nas zgubiło…
Czy powinnam się poddać? Czy powinnam walczyć do końca, ustąpić Bilalowi, zgadzając się na jego warunki, i przy okazji zatracić samą siebie? A może nadszedł czas, by odejść? – zastanawiałam się wtedy często, stawiając sobie wciąż te same pytania. Pytania, na które nie umiałam znaleźć jednoznacznej odpowiedzi i jeśli mam być szczera, nie umiem zrobić tego do dzisiaj. 
 Nie ma dnia, w którym nie myślałabym o swojej przeszłości. Często zdarza mi się, szczególnie nocą, rozmyślać o tym, co wspólnie przeżyliśmy. Zwłaszcza teraz, kiedy w moim życiu wszystko zaczyna się sypać, nurtuje mnie kilka spraw. Czy byłabym szczęśliwa, jeśli przystałabym na wszelkie warunki, jakie niegdyś stawiał mi mój ukochany? Zakładając, że nadal bylibyśmy razem, jak wyglądałoby nasze życie? Czy potrafiłabym odnaleźć się w tak odległej dla mnie kulturze? 
 No właśnie… Sama nie wiem. Pytań, na które nie znam odpowiedzi, jest mnóstwo. Tak samo, jak i czarnych scenariuszy, rodzących się w mojej głowie, które co rusz podpowiadają, że mimo tego, co mówi moje serce, postąpiłam słusznie. Przez ostatnie miesiące, a w zasadzie przez okres prawie trzech lat, żyłam wspomnieniami i mogę powiedzieć, że powracanie do przeszłości w pewnym sensie uspokoiło mnie. Od opisywanych przeze mnie zdarzeń w Marokańskim słońcu minęło już kilka lat i czas ten niewątpliwie sprawił, że na pewne sprawy spoglądam teraz inaczej. I choć sama nie wiem, czy żyjąc teraz i posiadając taką wiedzę, postępowałabym dokładnie tak samo, jak kiedyś, jestem pewna jednego – niczego nie żałuję. I nie będę żałować nigdy. 
Lata spędzone u boku Bilala były dla mnie najważniejszą lekcją w życiu. Co prawda mój wcześniejszy związek z Maćkiem nieźle dał mi w kość, jednakże to właśnie Bilala kochałam najbardziej na świecie, stąd też związek z nim odbił swoje piętno na mojej psychice. To były piękne, lecz bolesne i trudne chwile. Czas, który nauczył mnie jednego – nigdy niczego nie mogę być pewna, bo później i tak ze swoim cierpieniem zostanę sama. Gdy kilka lat temu związałam 
się z moim obecnym mężem, obiecałam sobie, że już zawsze będę pamiętać o tym i cokolwiek miałoby się nie dziać, pozostanę czujna. I wiecie co? Po raz kolejny oszukiwałam samą 
siebie, niemalże każdego dnia…
 Moja ukochana babcia, która ostatnio bardzo podupadła na zdrowiu, często zaśmiewała się i mówiła, abym nigdy nie robiła sobie żadnych planów na przyszłość, bo nie można być pewnym tego, co przyniesie los. Kiedy słyszałam jej słowa,zwykle wykłócałam się z nią o to, w jaki sposób powinnam zatem żyć. Czy życie z dnia na dzień, pozbawione jakichkolwiek perspektyw, ma sens? Ona jednak, w ogóle nie zważając na to, co mówię, trwała przy swoim zdaniu, twierdząc, że życie to tylko ulotne chwile, dla których powinniśmy żyć i z których powinniśmy jako ludzie cieszyć się. A planowanie nie ma sensu właśnie dlatego, bo późniejsze ewentualne zderzenie ze smutną rzeczywistością podetnie nam skrzydła i odbierze sens dalszego życia. Niestety muszę przyznać, że miała rację, cholerną rację. Kiedy patrzę wstecz i myślę o tym, jak naiwna byłam wtedy, kiedy zdecydowałam się wyjść za mojego obecnego męża, nie mogę nie przyznać babci słuszności. Mam już dość okłamywania samej siebie i życia w ciągłej niewiadomej… Moje szczęśliwe życie u boku Piotra Kwiatkowskiego to fikcja i czas wreszcie, abym zmierzyła się z tym problemem, choć sama jeszcze nie do końca wiem, jak powinnam to zrobić. Przecież mamy syna, który za kilka dni 
skończy trzy lata. Radosław jest oczkiem w głowie nie tylko moim, ale także mojego męża, co do tego nie mam i nigdy nie miałam żadnych wątpliwości. Od samego początku Piotr był bowiem niezwykle oddanym, czułym i odpowiedzialnym ojcem. Czasem, gdy spoglądam na to, z jaką czułością i oddaniem opiekuje się naszym dzieckiem, zastanawiam się, co takiego mu zrobiłam, że swojej miłości nigdy tak naprawdę nie potrafił przelać na moją osobę. Przez ostatnie lata wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość, podobne spojrzenie na wiele spraw, podobaliśmy się sobie nawzajem, a jednak między nami czegoś brakowało. Czego? Być może miłości, tej szczerej i prawdziwej, której ja od początku nie umiałam mu dać i jak widać, on także miał z tym problem, choć muszę przyznać, że początkowo bardzo 
dobrze się z tym krył. 
 Z Piotrem poznaliśmy się przypadkiem. Akurat tego dnia, w którym się poznaliśmy, za namową mojego przyjaciela Witka postanowiłam zrobić coś wreszcie ze sobą i wyjść do ludzi. Ostatnie miesiące spędziłam przecież na rozpaczaniu po utracie Bilala. W tamtym czasie nie umiałam poradzić sobie ani z emocjami, ani z własnym życiem. Po mojej wyprowadzce z Paryża wróciłam w dobrze znane mi miejsce. Zamieszkałam u babci, powracając do swojego dawnego pokoju i… życia. Kiedy mieszka się w miejscu takim jak Gniewino, nietrudno o to, aby nagle stać się miejscową sensacją. Zresztą, jak doskonale pamiętacie, za sprawą Maćka nie była to dla mnie żadna nowość. W tamtej chwili jednak byłam na tyle rozchwiana emocjonalnie, że czasem wystarczyła jedna głupia plotka, aby wytrącić mnie z równowagi. Nienawidziłam siebie samej, a także i ludzi mieszkających wokół. Miałam serdecznie dość ich wszystkich – wszystkich poza 
ukochaną babcią, która już kolejny raz okazała się być moją ostoją. Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, nim wreszcie postanowiłam wziąć się w garść. Z pewnością były to długie miesiące, spędzone na samotnym życiu we własnym pokoju, na życiu, które moja kochana staruszka starała się ze wszystkich swoich sił naprawić. Od zawsze była ona jednak na tyle wyrozumiałą i – przede wszystkim – mądrą osobą, że kiedy widziała moją niechęć i czuła moje odtrącenie, nie naciskała 
dłużej i pokornie czekała na kolejną szansę, w której – jak się domyślam – dopatrywała się nadziei. I tak oto, głównie dzięki jej cierpliwości, a także pomocy Witka, postanowiłam wreszcie wziąć się za siebie. Chciałam po prostu zacząć żyć na nowo i choć na chwilę zapomnieć o bolesnej przeszłości. Dzięki przeprowadzeniu niezliczonej ilości rozmów z tą dwójką byłam niezwykle podekscytowana i z wielką nadzieją wyczekiwałam tego, co przyniesie przyszłość. Byłam gotowa 
do działania, bo naprawdę potrzebowałam zmian. Dlatego też, kiedy po jakimś czasie Witek zaprosił mnie do siebie i swojej rodziny, nie wahałam się ani chwili. Postanowiłam polecieć do Francji, nie bacząc na to, że przecież mieszka on zaledwie kilka kilometrów od Paryża, w którym miałam wylądować i spędzić pierwszą noc swojego pobytu… Z miastem tym łączyło mnie tak wiele wspomnień, a każde z nich nosiło jedno imię. Bilal… W tamtym czasie chciałam jednak 
pokazać, że jestem silna i że w ogóle nie przejmuję się takimi sprawami. Na szczęście, pomimo wewnętrznych obaw dotyczących tego, czy dam radę, wytrzymałam. Obyło się bez smętnych wynurzeń przyjaciołom, a nawet bez posępnych myśli w mojej głowie. Gdy tam leciałam, byłam maksymalnie skupiona na tym, aby jak najszybciej dostać się do wsi, w której mieszkał mój przyjaciel. I to właśnie tam, na jednej z francuskich prowincji, poznałam – jak mi się wtedy wydawało – mężczyznę swojego życia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Świat Książkowy Mali , Blogger