Meghan March - Imperium Grzechu -  Editio Red - Recenzja Przedpremierowa

Meghan March - Imperium Grzechu - Editio Red - Recenzja Przedpremierowa

„ Życie nauczyło mnie, by nie przywiązać się do żadnej pierdolonej rzeczy, ponieważ nic na tym świecie nie jest trwałe.Wszystko przemija. Nie zgadzam się się już na to, jeśli chodzi o nią. Należy do mnie. Musi pozostać moja. Nawet moje czarne serce nie mogłoby się uporać ze stratą jej”.

Imperium Grzechu to trzeci tom przygód Lechlana Mounta i Keiry Kilgore.Wcześniejsze tomy przyśpieszyły bicie serca żeby na koniec zostawić nas w zawieszeniu.
Nikt tak nie buduje napięcia jak Meghan March.

Poprzednie części były zaskakujące, co również tutaj się nie zmienia. Na światło dzienne wychodzą mroczne sekrety przeszłości, które zmuszą bohaterów do zmierzenia się ze strasznymi konsekwencjami. Zdrada, podeptane zaufanie, zbrodnie i przestępstwa to i wiele więcej los zrzuca na Lachlana i Keire. Oprócz tego kobieta będzie musiała stanąć oko w oko z diabłem i zadecydować o losie ich obojga.

„ - Nie próbuj robić ze mnie rycerza w lśniącej zbroi, Keiro. Zupełnie go nie przypominam.
- Może i nie jesteś nim, ale nie jesteś też diabłem. Jesteś trochę jak archanioł Michał, który wypowiedział wojnę szatanowi. Broniłeś tych, którzy nie mogli sami się obronić. Wkraczałeś i pomściłeś ich. Utrzymywałeś równowagę. Możesz sobie myśleć, że jesteś zły, jednak jestem pewna, że usunąłeś więcej zła, niż spowodowałeś ”.

Lechlan Mount silny i władczy mężczyzna w końcu znalazł kobietę tak samo silną jak on sam. Bo przecież każdy król musi mieć swoją królową. Keira jest jego własnością - wszystkim tym czego potrzebował od bardzo dawna. Dla niej jest w stanie zrobić wszystko i to dosłownie, bo dla niego nie ma rzeczy niemożliwych.

„ - Życie jest grą w szachy, Kairo. Każdego pieprzonego dnia wykonujesz ruchy, które przesądzają o twojej przyszłości.
- A Magnolia zmieniła mnie w pionka.
- Nie - Lachlan powoli potrząsa głową, znowu gładząc mnie po policzku. - I tu się mylisz, diabliczko. Nigdy nie byłaś pionkiem, od pierwszego dnia byłaś królową. Najpotrzebniejszą figurą na całej pierdolonej szachownicy ”.

Keira ma niezwykle silną osobowość. Jest kobietą, która nie da sobie w kasze pluć. Jednak oddała duszę i serce najgroźniejszemu mężczyźnie w Nowym Orleanie. Jest gotowa zrobić dla niego wszystko, nawet zabić jeśli było by trzeba.

Zamach na ich życie uzmysłowił tym dwojga, że to co czują do siebie to jest coś więcej niż było dotychczas. Wszystko zaczęło się od pożądania ciała Keiry przez Mounta i jej nienawiści do niego. Nienawiść i Miłość dzieli bardzo cienka granica i wystarczy niewiele żeby przełamać tę nić, czy to w jedną czy drugą stronę.

Imperium Grzechu to bardzo dobre zakończenie tej serii. Autorka dała nam kolejną dawkę emocji i adrenaliny. Zaskakiwała mnie zwrotami akcji jakich się nie spodziewałam. Trylogia Mount została jedną z moich ulubionych i będę do niej wracać. Polecam każdemu kto jeszcze nie zna przygód Mounta i Keiry. Jest to lektura obowiązkowa! Konicznie czytajcie mając wszystkie części na raz.

Recenzje poprzednich tomów znajdziecie tutaj; 
Król bez skrupułów - tom1
Niepokorna królowa -  tom2


Dziękuje za egzemplarz wydawnictwu  

 
 Belle Aurora - Słodkie szaleństwo - Wydawnictwo NieZwykłe - Zapowiedz Patronacka

Belle Aurora - Słodkie szaleństwo - Wydawnictwo NieZwykłe - Zapowiedz Patronacka

Z wielką przyjemnością przedstawiam wam książkę, którą wzięłam pod swoje skrzydła. W tym roku, jest to mój kolejny już patronat z którego bardzo się cieszę. Słodkie szaleństwo to trzecia część z Cyklu Friend-Zoned. Obecnie będzie to już czwarta książka wydana tej autorki przez  Wydawnictwo NieZwykłe, bo w lipcu ukazała się książka pt. Raw. 

Belle Aurora to dwudziestoparolatka urodzona w Australii. Jako dziecko pokochała czytanie. Pewnego lata nuda zmusiła ją do spenetrowania domowej biblioteczki.Powieść Friend-Zoned zaczęła jednak kiełkować w jej głowie i w lutym tego roku Belle zapisała słowa "Rozdział Pierwszy". I zakochała się. W słowach. W pisaniu. W bujnej wyobraźni, której się po sobie nie spodziewała. 

Opis; 

Max Leokov mógł się tylko przyglądać, jak ludzie wokół niego znajdują szczęście w miłości.
W jego życiu był taki czas, kiedy nie tylko pragnął miłości, lecz także, co ważniejsze, dla niej żył.
Kochał już raz. Z całych sił.
Jednak teraz nie ma śladu po tym uczuciu. Zostało złamane serce i córeczka, którą trzeba się zaopiekować.


Nie ma wątpliwości, że serce Maksa zasługuje na drugą szansę.

Helena Kovac poświęciła mnóstwo czasu nauce.
Harowała jak wół, by ukończyć studia.
Nie ma czasu na miłość.
Ona nawet nie ma czasu na chwilę zapomnienia.
Książki i praca to całe jej życie. Pozostałe sprawy są drugorzędne.

Kiedy Max i Helena łączą siły, aby pomóc córce Maksa Ceecee, oboje są zaskoczeni niesamowitym przyciąganiem, które pojawia się między nimi.

Cynik i pracoholiczka.
Kiedy miłość w nich uderza, zwala ich z nóg.

Ale miłość potrafi zadawać też ból. Max coś o tym wie.




Na zachętę mam dla was Prolog; 

Helena

Nie mogę przestać płakać. Wysoki dźwięk, który wydobywa się z moich ust, przypomina wycie psa. Szlocham, zalewając się łzami oraz od czasu do czasu pociągając nosem. Słone krople moczą policzki, a z nosa cieknie. Jestem w rozsypce. 
Gdy celebrant oznajmia z uśmiechem: „Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą”, moja siostra, Natalie, rzuca za siebie bukiet. Mimi bez wahania łapie kwiaty, po czym puszcza oczko tłumowi. Uśmiechnięta Nat staje na palcach, by pocałować świeżo upieczonego męża. Asher delikatnie chwyta ją za kark, przyciągając do siebie, a tym samym pogłębiając pocałunek. Nie odrywają od siebie ust. Wyglądają na takich szczęśliwych.
To piękna scena. Właśnie dlatego wyję. Patrzę na mężczyznę w średnim wieku, siedzącego obok. Obserwuje mnie, na wpół zaniepokojony, na wpół wystraszony. Nieco się odsunął. Mimo że szloch nie ustaje, staram się wytłumaczyć:
– To poproztu akie pie-he-nkne. – Czkam. – Akiee pie-he-nkne. 
Znów tracę nad sobą kontrolę. Zaczynam płakać jeszcze głośniej.
– Niech ktoś ją wreszcie wyprowadzi. – Słyszę czyjś poirytowany głos.
Mokra maskara skleja mi rzęsy. Kiedy zdaję sobie sprawę, że głos należy do mojej siostry, wznoszę oczy do nieba. Rzuciwszy złe spojrzenie, Nat syczy głośno:
– Serio, przymknij się i przestań mazać. Wkurzasz wszystkich, idiotko. 
Wyciągam drżącą dłoń w jej kierunku.
– Ocham cię. Yglądasz pie-he-nknie. Ak pie-he-nknie. – Po chwili dodaję: – Tak się cieeeeszę. Okropnieee. 
Moja siostra. Ona mnie rozumie. Widzę, że oczy wypełniają jej się łzami, warga zaś zaczyna drżeć.
– Awww – szepcze, spoglądając na mnie.
Płyną pierwsze łzy, a potem nagle trzymamy się w objęciach, łkając.
Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – kiepsko znoszę wesela. Zawsze chwytają mnie za serce. Za każdym razem jest tak samo: idę z silnym postanowieniem, by odpowiednio się zachowywać, nawet nie zabieram chusteczek, chociaż to w żaden sposób nie pomaga, lecz zwykle, zanim pojawi się tort, makijaż mam już całkowicie rozmazany, natomiast oczy opuchnięte.
Dziś jednak sytuacja wygląda gorzej, ponieważ to najpiękniejszy dzień w życiu mojej siostry. A właściwie drugi. Pobrali się bowiem z Asherem potajemnie w Vegas, gdzie pobłogosławił im Elvis. Dopiero po powrocie do domu poczuli się źle, jakby czegoś im brakowało. Tym czymś okazała się rodzina. 
Zorganizowali więc kameralną uroczystość. Świadkami zostali Nik oraz Tina. Znam Tinę Tomic od zawsze – razem dorastałyśmy, a nasi rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi, co oczywiście oznacza, że połączyła nas niezwykła więź. Nie na tyle silna, żebyśmy nazywały się siostrami, ale wystarczająco, by określenie „przyjaciółki” nie wystarczało. 
Stałyśmy się bratnimi duszami. 
Gdy Tina straciła mamę oraz córkę, przeprowadziła się z Kalifornii do Nowego Jorku i otworzyła świetnie prosperujący butik o nazwie Safira. Po jakimś czasie dołączyła do niej Nat. Nik z Tiną na początku się zaprzyjaźnili, a potem w sobie zakochali. Połączyła ich miłość na lata; taka, o której piszą poeci. 
Nik jest właścicielem klubu Biały Królik, mieszczącego się naprzeciwko Safiry. Ma młodszego brata, Maksa, najlepszego przyjaciela Ashera, czy też Ducha, jak nazywają go kumple, a także kuzyna o imieniu Trik. Tina należy do paczki składającej się z jej pracownic, czyli Mimi, Loli oraz Nat. W pewnym momencie postanowili z Nikiem połączyć obie grupy. I udało im się to. 
Stworzyli rodzinę. 
Członków rodziny nie zawsze łączą więzy krwi. Nieraz wystarczy miłość i śmiech.
Natalie z Asherem przez pewien czas w zasadzie się nie znosili. Długo zaprzeczali wzajemnemu przyciąganiu, aż w końcu nie mogli mu się oprzeć. Kiedy wreszcie się zeszli, zrobili to z hukiem 
Dosłownie. Głowy zostały obite, tyłki zaś skopane. Z pewnością nie był to typowy romans. Walczyli do upadłego. Znacie powiedzenie: „Miłość od nienawiści dzieli tylko krok”? Cóż, zrobiwszy ten krok, dopuścili do głosu swoje uczucia. Zdali sobie sprawę, że miłość, którą się darzą, jest zbyt silna, by mogli ją ignorować.
I oto są – szczęśliwi nowożeńcy. Uśmiecham się przez łzy. 
Nie wierzę w to.
Moja siostra wyszła za mąż. 
Ktoś odrywa mnie od Nat. Przez spuchnięte powieki widzę starszą siostrę, Ninę, która uspokaja mnie i głaszcze delikatnie po plecach. Stara się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, bo wie, że to by wszystko pogorszyło. W pewnym momencie jednak nasze spojrzenia się krzyżują.
Zamieramy, a następnie szeroko otwieramy oczy.
Spanikowana ucieka wzrokiem, lecz jest za późno. Warga mi drży. Unoszę głowę, wyjąc tak rozdzierająco, że brzmię niczym zwierzę. Na przykład łoś. 
Zupełnie nieprzyzwoicie, wiem o tym, ale nie potrafię się powstrzymać!
Nina przyspiesza kroku, więc ja też. Ciągnie mnie na bok.
– Chryste, dziecko. Weź się, kurwa, uspokój – rzuca zirytowana. – Czasem się zastanawiam, czy na pewno jesteśmy spokrewnione. To ślub, a nie pogrzeb! Żadnych więcej łez. Kapujesz? 
Oddech mam taki nierówny, że głowa trzęsie mi się na boki. 
– Nie. – Czkam. – Potrafię. – Czkam. – Przestać. 
Wyciąga chusteczki, którymi ociera mi twarz.
– Boże, coś ty narobiła… Chodź. Muszę poprawić ci makijaż, bo wyglądasz, jakby ugryzła cię pszczoła. Taka na kwasie. 
Kiedy wchodzimy do łazienki, muzyka oraz pozostałe odgłosy wesela cichną. Siadam na brzegu wanny, ona zaś na sedesie. Wyjmuje kosmetyczkę, po czym atakuje mnie pędzlem do pudru, łaskocząc w nos, przez co mam ochotę kichnąć, a jednocześnie się roześmiać. Nie chcę jednak przeszkadzać, zatem uspokajam oddech, a także rozszalałe emocje. 
Jako że Nina jest fryzjerką, odpowiada dzisiaj za nasze fryzury. Za makijaż również. Świetnie wykonuje swoją pracę. Nat wygląda obłędnie – Nina poświęciła jej sporo czasu, ale zdecydowanie się opłaciło. Średnia siostra przypomina anioła. 
Kiedy odwiedziłyśmy ją w tamtym tygodniu, odrzuciła ogniście rude włosy, oznajmiając:
– Mam dość tego koloru. – Uśmiechnęła się do Niny. – Chciałabyś może zrobić ze mnie brunetkę?
Zaskoczyła nas. Bardzo.
Od lat nie widziałam Nat w naturalnym kolorze, czyli czekoladowym brązie, poza tym, szczerze mówiąc, nie byłam pewna, jak zareaguje Ash. Nawet go nie ostrzegła, tylko, niczym typowa Nat, postawiła przed faktem dokonanym. 
Kiedy Nina kończyła układać jej świeżo pofarbowane włosy, Asher wrócił do domu. Natalie podeszła do ukochanego, nie zdejmując peleryny fryzjerskiej. Oparła dłoń na biodrze, otworzyła szerzej oczy, po czym potrząsnęła lekko głową.
– No i? – spytała wyczekująco.
Postawny blondyn ani drgnął. Patrzył na żonę, przesuwając spojrzenie ciepłych brązowych oczu po ciemnych pasmach. Po chwili Nat zaczęła panikować:
– Chodzi po prostu o to, że nie młodnieję i chciałam, żebyś zobaczył, jak wyglądam naprawdę. Wiesz, tak naprawdę naprawdę. Gdy nie ukrywam się za cyckami oraz ogniście rudymi włosami. Mogę się jednak przefarbować…
Ash przerwał jej, biorąc ją w ramiona. Tulił mocno Nat, kołysząc łagodnie. Nie wiem, co powiedział, bo szeptał, ale jak przystawił wargi do ucha Nat, powieki siostry opadły, natomiast usta rozchyliły się z ulgą. Uśmiechnęła się lekko.
Asher nie jest gadułą, lecz się wprawia. U mężczyzn, którzy niewiele mówią, każde słowo ma znaczenie.
Biedny facet od początku znajdował się na przegranej pozycji.
W naszej rodzinie nie da się być cicho. Jeśli chcesz, aby cię usłyszano, musisz przekrzyczeć cztery inne, rozmawiające osoby.
Nina nakłada więcej pudru, pytając:
– To jak, młoda, spotykasz się z kimś?
– Nie – odpowiadam z zamkniętymi oczami. Wskazuję słabo na siebie. – Kto by ze mną wytrzymał?
Parska. Przez chwilę milczy, ale czuję, iż chce coś powiedzieć. I robi to. Nina się nie kryguje. Lubi mówić to, co myśli, lecz nie opowiada o sobie. Życie osobiste siostry zawsze pozostawało właśnie takie: osobiste. 
– Dobrze ci radzę, nie czekaj zbyt długo – odzywa się łagodnym, acz poważnym tonem. Otwieram oczy, słysząc tęskną nutkę w jej głosie. Uśmiecha się smutno. – Nie chcę, żebyś potem tego żałowała. 
Rozumiem ją, jednak to nie zmienia stanu rzeczy. 
– Trochę trudno mi się z kimś teraz umawiać, wiesz? Dopiero skończyłam studia i Bóg jeden wie, gdzie będę pracować. Na razie powinnam raczej mieć na uwadze głównie karierę. Na samą myśl o spotykaniu się z kimś robi mi się słabo.
Chwyta mnie stanowczo za brodę, aż napotykam jej wściekły wzrok.
– Wymówki – syczy.
– Co?
Rozluźnia uchwyt i nakłada mi róż na policzki.
– To wszystko wymówki – mówi już łagodniejszym tonem. – A co, jeśli trafisz na idealnego faceta, ale zrezygnujesz z niego, ponieważ będziesz za bardzo skupiona na karierze? Potem, kiedy nadejdzie czas, żeby się ustatkować, zrozumiesz, że ta osoba na ciebie nie zaczekała. I nie powinna była, gdyż postąpiłaś egoistycznie. Wtedy znienawidzisz tę karierę, dla której wszystko poświęciłaś. Zawsze znajdzie się ktoś, kogo odejścia będziesz żałowała, a to zatruwa umysł. 
Biorę siostrę za rękę, przerywając jej pracę.
– Czyjego odejścia ty żałujesz? – pytam łagodnie.
Wszelkie emocje znikają z twarzy Niny. Szybko spuszcza wzrok i chrząka. Gdy znów na mnie patrzy, widzę w jej oczach tylko smutek. Smutek tak wielki, że czuję ból w piersi. 
– To bez znaczenia – mruczy ochryple. – Zawsze się ktoś znajdzie, a ja mogę winić wyłącznie siebie. 
Ostrożnie kończy mnie malować, doprowadzając spuchniętą, naznaczoną śladami tuszu twarz do niemal idealnego stanu. Wstaję, by ją przytulić. Chwyta mnie mocno i po raz pierwszy od dawna myślę, że potrzebuje tego bardziej niż ja. 
– Dziękuję, Ninuś. Kocham cię – mówię czule.
Ściska mnie w odpowiedzi.
– Ja też cię kocham, a teraz chodźmy pogadać z jakimiś facetami. Jest tu kilku takich, którzy zawstydziliby Johnny’ego. 
Najbardziej podobają nam się bowiem mężczyźni przypominający Johnny’ego Deppa. Szczerze mówiąc, nadal mam w pokoju jego plakat. A on zawiesza poprzeczkę wysoko. 
Kocham cię, Johnny. Oni nigdy nie dorosną ci do pięt!
Odsuwam się z uśmieszkiem. 
– Radzisz mi, żebym sobie kogoś przygruchała, czy co?
Kąciki ust Niny się unoszą.
– Małe bzykanko jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Chichoczę, potrząsając głową. W duchu przewracam na siebie oczami. Cała ja – ryczę oraz dąsam się zamiast rozmawiać z jakimś Johnnym. A przecież naprawdę dawno nie uprawiałam seksu.
Co się stało z moimi priorytetami? 
Zostawiam Ninę, pakującą swoje rzeczy, i wychodzę. Kiedy znajduję się na świeżym powietrzu, zamykam oczy, a następnie oddycham głęboko. Otwieram je z uśmiechem.
Dziedziniec wygląda wspaniale. Nat nie chciała niczego wymyślnego, wychodząc z założenia, że im mniej, tym lepiej. To się zawsze sprawdza, jeśli chcecie znać moje zdanie. Pragnęła tylko, by krzesła ustawione wzdłuż trawnika miały białe oraz morelowe pokrowce. Jedynym dodatkiem, jaki sobie zażyczyła, były kolorowe chińskie lampiony, które zapalimy po zmroku. Potrawy dające się jeść palcami okazały się strzałem w dziesiątkę – dzięki temu nie potrzebowaliśmy stołów i mogliśmy rozmawiać, a także śmiać się, podczas gdy roznoszono jedzenie. 
Skanuję wzrokiem otoczenie. Po lewej widzę Tinę w ciąży, trzymającą się za ręce ze swoim mężem, Nikiem. Kiedy mija ich kelner, Tina odprowadza go wzrokiem. Nik, jak to Nik, podąża za spojrzeniem żony, po czym biegnie za mężczyzną, a chwilę później przynosi całą tacę przystawek. Tina bierze małą przekąskę, a następnie mówi „kocham cię”. Nik nie odpowiada, lecz obejmuje ją wolną ręką. Nachyliwszy się, całuje Tinę w czoło. Zamyka oczy, pozwalając, by ten pocałunek trwał. 
Serce mnie kłuje i na chwilę panowanie nad moją głową przejmuje ta suka Zazdrość. Też chcę takiej miłości. Jeśli mi się poszczęści, pewnego dnia ją znajdę. 
Do Nika oraz Tiny podchodzą Natalie z Asherem. Uśmiechnięta Nat wręcza Tinie butelkę soku jabłkowego, po czym kuca przed nią.
Czuję ucisk w piersi. 
Położywszy dłonie na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu Tiny, Nat przemawia do niego. Ash ściska Tinę za ramię, a ona uśmiecha się ze zrozumieniem, opierając policzek na ręce mężczyzny. Potrzeba prawdziwej przyjaźni, by zrobić to, co Tina z Nikiem robią dla Nat i Asha. 
Widzicie, Tina jest w ciąży, ale to nie są dzieci jej oraz Nika, tylko Natalie i Ashera. Nat nie dałaby rady donosić ciąży, więc Tina została ich surogatką, gdyż jest osobą, którą smucą nieszczęścia innych, a dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że urodzi bliźniaki, lecz jeszcze nie znamy płci. Szczerze mówiąc, Nat zależy jedynie na tym, aby maluchy były zdrowe. 
Podchodzą Lola z Trikiem, trzymając się za ręce, a w ślad za nimi podąża konkretny Johnny. Johnny, od którego nie jestem w stanie oderwać wzroku, bo wygląda tak Johnnowato, że Johnny z mojego plakatu mógłby łkać całą noc z zazdrości. Max Leokov staje za Nat z niecnym uśmieszkiem. Podnosi ją bez ostrzeżenia i odwraca twarzą do Asha. Mimowolnie chichoczę, widząc minę tego ostatniego – zaciska szczękę, a wszystkie przyjazne uczucia wyparowują, zastąpione złością.
Ale Max ma to gdzieś. W dość zmysłowym uścisku obejmuje Natalie w pasie, nachyla się nad jej szyją i zaczyna składać pocałunki. Skrzywiony Asher robi krok w jego kierunku, ale Max po prostu się cofa, cały czas trzymając kobietę w ramionach. Ze swojego miejsca nie słyszę, co mówi, jednak sądząc po chytrym uśmieszku Maksa oraz śmiechu, który się rozlega, pewnie cwaniakuje. Najwyraźniej życie mu niemiłe, skoro tak prowokuje Asha.
Widziałam, do czego jest zdolny doprowadzony do ostateczności Asher. To nic miłego. 
Teraz doskakuje do Maksa, na co ten tchórzliwie puszcza Nat, lecz szybko staje przed Tiną z otwartymi ramionami. Tina, jak to Tina, daje się nabrać, pozwalając na przytulenie. Reaguje śmiechem na mokre pocałunki składane na policzku.
Max w ostatniej chwili unika pięści Nika, po czym bierze za rękę Lolę. Przyciąga ją do siebie, na co Lola z uśmiechem przewraca oczami. Mężczyzna ją przytula, a następnie porusza się z nią w wolnym tańcu, w środku kółeczka utworzonego przez przyjaciół. Trikowi się to nie podoba, dlatego odbija Lolę i przyciąga do siebie. Kobieta wzdycha uszczęśliwiona, przytulając się do niego.
Max otwiera ramiona, kręcąc głową. 
– Nie umiecie się bawić – mówi. 
Potem podchodzi do baru, by objąć od tyłu siedzącą przy nim Mimi, która sztywnieje na chwilę, odwraca się, a potem rozluźnia w jego uścisku. Max szepcze jej coś do ucha, na co odpycha go, śmiejąc się głośno. Przykłada rękę do serca, udając, że go zraniła. 
A ja przez chwilę jestem zazdrosna. Oni naprawdę są rodziną. Część mnie desperacko chciałaby do niej należeć. Czuję się jak kujon patrzący na grupkę najpopularniejszych dzieciaków w szkole. Mimo wszystko rozglądam się za jakimś Johnnym, ale, choć wyławiam w tłumie kilku przystojniaków, ciągle śledzę wzrokiem wysokiego bruneta o złotych oczach oraz z magicznym dołeczkiem.
Max.
Straciłam rachubę, z iloma kobietami flirtował, zupełnie jakby – bądźmy szczerzy – był Johnnym we własnej osobie.
Czy odważę się powiedzieć, że prezentuje się lepiej niż oryginał?
Świętokradztwo!
Jeśli miałabym wybrać na dziś jakiegoś Johnny’ego, zostałby nim właśnie Max. Spełnia wszystkie wymagania – jest wspaniały, zabawny, inteligentny oraz czarujący, a sądząc po tym, jak krąży po sali, bez wątpienia nie brakuje mu też pewności siebie. 
Przez kolejne dziesięć minut patrzę, jak Max flirtuje z każdą kobietą, która się nawinie, łącznie z moją mamą. W końcu nabieram wystarczająco odwagi, żeby z nim porozmawiać. Tak naprawdę nie przepadam za flirciarzami, ale podoba mi się, że wszystkie kobiety traktuje jednakowo. Żadna się nie uchowa – zaczepia je niezależnie od tego, czy są stare, młode, grube, czy chude. Widzę, że podchodzi do Niny, która również nie pozostaje obojętna na jego urok. Ujmuje jej rękę i całuje ją kilkakrotnie, aż siostra wolną dłonią zasłania usta, walcząc z uśmiechem.
To moja okazja. Wchodzę.
Gdy się zbliżam, Nina uwalnia się od jego wszędobylskich dłoni. Idzie do baru pogadać z Mimi. Max zostaje sam, więc wyciąga z kieszeni komórkę, po czym przesuwa palcem po ekranie. 
Lubisz flirtować, Max? No to się szykuj.
Z każdym kolejnym krokiem żołądek zaciska mi się w oczekiwaniu. Czuję ekscytację! W końcu staję przy nim i chrząkam cicho. Spogląda na mnie z uniesionymi brwiami, żeby zaraz znów wlepić wzrok w ekran.
– Cześć, Helen. Jak się masz? – pyta.
Uśmiech mi blednie.
Helen? Serio?
Cóż… to słaby początek. 
Dalej bawi się telefonem.
– Tak właściwie to Helena. No, ale nieważne. Zastanawiałam się, czy nie napiłbyś się ze mną dri…
– Świetnie. – Przerywa mi. – Miło było znów się z tobą zobaczyć, Helen. 
A potem odchodzi, zostawiając mnie na środku dziedzińca z otwartymi ustami. Mrugam, krzywiąc się. Próbuję zrozumieć, co właśnie zaszło. Zawodowy flirciarz, facet, który podrywa wszystko, co ma puls, wszystko, co się rusza, mnie olał.
Hmmm. Oznacza to zapewne, że jestem kimś niepożądanym.
Czuję zażenowanie, a policzki mi czerwienieją, jednak szybko zmuszam się do obojętności. Zadzieram nos oraz prostuję plecy. Nic się nie stało. Nie musi mnie lubić. Czasem ludzie po prostu się nie lubią. Zdarza się. Nic nie szkodzi. Poza tym, hej, to się całkiem dobrze składa. Chyba. Nie zamierzam się przejmować Maksem Leokovem. 
Już nie.
Akcja Poznaj Autora -  Katarzyna Augustyniak-Rak

Akcja Poznaj Autora - Katarzyna Augustyniak-Rak


Imię i nazwisko: Katarzyna Augustyniak-Rak


1. Jaka jest Twoja ulubiona książka/książki (maksymalnie trzy)?

„Ziemia obiecana” Reymonta, „Człowiek przemieniony w wilka” Sergiusza Piaseckiego, „Szosza” I. B. Singera.

2. A ulubiona piosenka?

Tylko jedna? Niech będzie „Wiosna” Grechuty albo lepiej „Scarborough Fair” Simon & Garfunkel… Albo…

3. Jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie?

Narodziny moich córeczek. To zdarzenia wręcz metafizyczne, potocznie zwane cudami.

4. Kim jest osoba, która najbardziej Cię inspiruje?

Moi rodzice (można uznać, że to jedna osoba ). Ale to inspiracja bardziej życiowa, niż literacka.

5. Jak zaczęła się Twoja przygoda z książkami, zarówno czytaniem, jak i pisaniem?


Gdy byłyśmy z siostrą małe, tata niepostrzeżenie zamiast bajek zaczął nam na dobranoc czytać „Ballady i romanse” Mickiewicza. Uwielbiałam szczególnie drastyczne „Lilije”. Pierwsza książka, którą sama przeczytałam, to „Na jagody” Marii Konopnickiej. Okrutnie mnie zmęczyła. Potem sięgnęłam po „W pustyni i w puszczy” i wtedy złapałam bakcyla.


A pisanie? Gdy byłam nastolatką pewnego dnia wzięłam do ręki zeszyt i długopis i zaczęłam pisać wyjątkowo idiotyczne opowiadania… Mam je do dziś, ale chyba nie odważę się do nich zajrzeć. Wiele lat później zaczęłam pisać dla zarobku opowiadania skonstruowane według przyzwoitych fabularnych zasad. Gdy nabrałam warsztatowej pewności siebie, zrobiłam przymiarki do powieści…

6. Czy wydarzenia, które wydarzyły się w Twoim życiu wpływają na to o czym piszesz?

Oczywiście. Napisałam wiele opowiadań na podstawie historii z mojego życia. W powieściach ten wpływ jest mniej widoczny w głównych wątkach, ale w scenach, anegdotach, dialogach całkiem duży. 

7. Gdybyś mogła zamieszkać w dowolnym miejscu na Ziemi – gdzie by to było?

Nad jakimś szwajcarskim jeziorem w otoczeniu Alp.

8. Gdybyś miała milion złotych, co byś z nim zrobiła?

Kupiłabym dom z pięknym ogrodem i mieszkanie pod wynajem.

9. Skoro życie jest takie krótkie, dlaczego nie robimy tylu rzeczy, które lubimy?

Hm… Ja robię za dużo rzeczy, które lubię, a za mało tych, które powinnam robić, a nie lubię.

10. Co robisz, gdy nikt nie patrzy? (To pytanie ma charakter typowo humorystyczny)

Dobrze. Przyznam się. Ale proszę, żeby nie czytały tego osoby poniżej 18. roku życia. A więc: Podjadam słodycze z kredensu. A potem z kamienną twarzą mówię dzieciom, że nie powinny ich jeść, bo są bardzo niezdrowe.

Bardzo dziękuję za możliwość „przepytania” Cię. Mam nadzieję, że pytania nie były problemowe.
Życzę wszystkiego dobrego! 
Poznaj Zanim Kupisz - Dla Ellison - M.S.Willis - Wydawnictwo NieZwykłe

Poznaj Zanim Kupisz - Dla Ellison - M.S.Willis - Wydawnictwo NieZwykłe


Zapraszam was na darmowy fragment książki. 

Prolog 

-2064-

Gdy Hunter McCormick spokojnie stąpał ścieżką w kierunku podium, audytorium wypełniały lekkie brzęczenie kieliszków, cichy kaszel i pomruki. Każdy krok rezonował w starych kościach, co przypominało mu, jak wycieńczony stał się przez długie lata swojego życia.
Gdy dotarł do schodów prowadzących na scenę, mentalnie przygotowany do wygłoszenia przemowy, stawiał jedną stopę przed drugą, wchodząc po schodkach. To tutaj postanowił ujawnić inspirację swoich osiągnięć. Chciał okłamać widownię, nakarmić ją bezużytecznymi medycznymi szczegółami oraz wspaniałą wizją swojego osiągnięcia, ponieważ wiedział, że żadna osoba w tym pomieszczeniu nie uwierzy w prawdę. W to, że prosta dziewczyna z podupadłego miasteczka nieświadomie doprowadziła do największego medycznego osiągnięcia stulecia.
Wspomnienia słonecznych dni spędzonych na wędrówkach oraz wędkowaniu obudziły się w jego myślach i maltretowały umęczoną duszę, gdy wchodził po schodach. Uśmiech tak jasny,  że mógł oświetlić najciemniejszą noc, rozjarzył się w umyśle, przywołując podobny wyraz na jego twarz. Stare, popękane wargi nie mogły się powstrzymać od unoszenia ku górze na wspomnienie o niej.
Po wejściu na podium Hunter położył postrzępione kartki z przemową na gładkiej drewnianej powierzchni. Widzowie znieruchomieli, zapadła cisza. Wszyscy siedzieli niemal niewzruszeni, czekając na to, co Hunter ma do powiedzenia. On natomiast, przeglądając wydrukowane litery, słowa i zdania standardowego, medycznego bełkotu, potrząsnął naprędce głową, po czym zmiął notatki, a następnie przerzucił je przez ramię. Zwracając się znów w stronę widowni, odchrząknął. Przygotowywał się, by opowiedzieć całej sali o osobie, która zainspirowała go do wszystkiego, co zrobił.
– Przygotowałem przemowę. – Głos mu się załamał. Wiek zbierał żniwo na niegdyś mocnych strunach głosowych. – W tej przemowie była paplanina lekarza, który wynalazł lekarstwo na jedną z najokrutniejszych chorób znanych człowiekowi. Były to starannie przygotowane słowa na temat nauki, dążenia do wyleczenia i zniszczenia choroby, o tym, jak wpływa ona na zdrowie pacjenta, jego dobre samopoczucie, życie jego oraz rodziny. – Przerwał, zbierając siły, by się nie rozkleić podczas wspominania jej. – Ale… te słowa nie miały znaczenia. Żadna z tych rzeczy nie była powodem, dla którego pracowałem tak ciężko i toczyłem walkę przez te wszystkie lata.
Publiczność czekała, bo Hunter śmiał się do siebie, wspominając blondynkę spoglądającą na niego spode łba. Tę, która obserwowała go oczami bezkresnymi jak niebo. Zwrócił znów  uwagę na widownię i rozpoczął przemowę:
– Nazywała się Ellison James… i była największą suką, jaką spotkałem w swoim życiu. – Przerwał, czekając aż zbiorowe westchnienia ucichną w całym pomieszczeniu. Dopiero wtedy zamierzał przejść dalej.
Machnął ręką.
– Nie bądźcie zszokowani moją szczerością. Gdyby El była dziś z nami, zgodziłaby się z tym. – Znów się zaśmiał, nie mogąc zachować poważnej miny, gdy myślał o kobiecie, którą kochał. – Miała gotową odpowiedź na wszystko i zazwyczaj mi się to nie podobało. Ale była też niewiarygodną osobą. Dbała o ludzkość, była oddana naturze i mocno wierzyła w to, że ludzie powinni używać swoich zdolności nie tylko dla własnych korzyści, ale także by wspomóc innych.
Jego twarz spoważniała. Zmarszczył brwi gotowy opowiedzieć tę historię. Głos znów mu się załamał, gdy wyznał:
– Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego miliony ludzi zostaną teraz ocalone, będę z wami szczery i przyznam, że jest tylko jedna, prosta odpowiedź… Dla Ellison.

Rozdział 1 

Pięćdziesiąt lat wcześniej

Otworzywszy szeroko oczy, ujrzałem przerażające promienie słońca, które w jakiś sposób przedzierały się spomiędzy ciemnych zasłon do mojej sypialni. Pulsujący ból z tyłu głowy zmusił mnie do refleksji, czy przypadkiem nie oberwałem kijem bejsbolowym, gdy byłem już zbyt najebany, by to zauważyć. Pogrążone we śnie ciało mojej dziewczyny, Tiffany, ciążyło mi na prawym ramieniu, a bijące od niej ciepło sprawiło, że skóra w tym miejscu lepiła się od potu. Odwracając oczy od natrętnego światła, zawiesiłem wzrok na obracającym się śmigle wentylatora i przylegających do niego kępkach kurzu. Pokój był duszny, a moje usta gorące i suche niczym pustynia. Usiadłem, uwalniając ramię spod Tiffany, przez co bezlitośnie zwaliłem ją na podłogę.
– Co, do chuja, Hunter?! – pisnęła gniewnie bardzo wysokim, wwiercającym się w mózg tonem. Wstała chwiejnie, pocierając łokieć, by uśmierzyć ból po upadku.
Powoli odwróciłem wzrok w jej stronę, nie mając nawet zamiaru ukrywać odrazy do irytującego i skrzekliwego brzmienia jej głosu. Grymas niezadowolenia na zwykle idealnej twarzy Tiff tylko pogłębił moje obrzydzenie. Przez noc jej mahoniowe włosy rozczochrały się, a makijaż rozmazał. Gdy nie odpowiadałem, ruszyła w stronę łazienki. Pokazała mi środkowy palec, zatrzaskując za sobą drzwi.
Właśnie ukończyłem liceum i rozpoczęły się wakacje. Mieszkałem w sporej wielkości pensjonacie należącym do moich rodziców. Miałem szybki, niedorzecznie drogi samochód, gorącą dziewczynę oraz stypendium, które w pełni pokrywało koszty studiów na ekskluzywnej uczelni, na którą nie miałem zamiaru uczęszczać.
Jeśli mam być całkowicie szczery, miałem to wszystko gdzieś.
Od kiedy skończyłem trzynaście lat, czułem się znudzony życiem. W szkole wszystko wydawało się dla mnie zbyt proste, bo byłem geniuszem. Kiedy sprawdzono moje IQ w sędziwym wieku dziecięciu lat, zarządcy i nauczyciele skakali ze szczęścia, przekonani, że jestem świadectwem ich umiejętności w… cóż, zarządzaniu oraz nauczaniu. To jednak nie było ich zasługą, po prostu taki się urodziłem. Zawsze przewyższałem innych inteligencją, ale nie czułem się z tym dobrze. W późniejszych latach wpłynęło to na moje decyzje odnośnie stylu życia. Zaczęło się od alkoholu. Już gdy miałem czternaście lat, ukryty pod kocem odnajdywałem przyjemne otępienie w dwunastopaku bądź flaszce. Ostatecznie to także mnie znudziło. Odkąd skończyłem szesnaście lat, zacząłem eksperymentować z narkotykami i dziewczynami, stawiając sobie za cel doświadczenie rubieży doczesnej egzystencji.
Przez większość życia cieszyłem się absolutną wolnością, z wyjątkiem comiesięcznego wykładu na temat odpowiedzialności, który byłem zmuszany przecierpieć. Moi rodzice, zbyt zajęci, by zainteresować się tym, co robię w wolnym czasie, traktowali oceny jako wskaźniki mojego postępu i skalę swojego sukcesu rodzicielskiego. Byłem zachwycony, gdy odkryłem, że nie zwracają na mnie uwagi. Dopóki miałem dobre stopnie i wytrzymywałem wykłady towarzyszące moim największym wybrykom, mogłem robić cokolwiek tylko mi przyszło do głowy. Tak właściwie to wyprowadziłem się z domu rodziców do pensjonatu, gdy miałem piętnaście lat, a oni zauważyli to dopiero po dwóch.
Zmusiłem się, by wyjść z łóżka, podniosłem z podłogi dżinsy, po czym wcisnąłem się w jedną nogawkę. Nie mogłem złapać równowagi, dlatego potrzebowałem kilku prób do tak prostej czynność jak ubranie się. Pokój wciąż wirował, a pulsujący ból głowy wzmógł się, kiedy tylko krew zaczęła płynąć żwawiej w moim ciele. Gdy w końcu poradziłem sobie ze spodniami, musiałem natychmiast usiąść.
Trzymałem głowę w dłoniach, usiłując kontrolować ból nieustannie tłukący się po czaszce. Jedynymi dźwiękami w pokoju były lekki gwizd powietrza z obracającego się wiatraka oraz stukot przedmiotów z pomieszczenia obok, na których wyżywała się Tiffany. Kiedy cierpliwie czekałem, aż wróci z łazienki, aby wyprosić ją z domu, zadzwonił telefon. Czy wyrzucając ją tak po prostu, byłem dupkiem? Tak. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że gdy miałem kaca, dźwięk jej głosu stawał się dla mnie torturą. Nie chcąc otwierać oczu, po omacku dotarłem do szafki nocnej. Wyciągając rękę po komórkę, zahaczyłem o kilka przedmiotów. Podtrzymując głowę jedną ręką, odczytałem wiadomość, która przyszła od mamy.
„Natychmiast rusz swój tyłek do domu!”
– Kurwa! – To dwusylabowe słowo sprawiło, że moje pragnące wody gardło zaprotestowało palącym bólem. Zmuszony raz jeszcze do wstania z łóżka, zatoczyłem się do drzwi łazienki, naparłem na nie całym ciałem, a następnie zacząłem walić w pomalowane na biało drewno. Tiffany otworzyła z taką szybkością, że niemal się na nią przewróciłem. Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami pełnymi pogardy. Krzyżując opalone ręce na sztucznych piersiach, wysunęła nogę przed siebie, czekając na to, co mam do powiedzenia.
– Musisz już iść, mama chce się ze mną zobaczyć. – Chociaż drażniło mnie to, że musiałem przejść teren posiadłości w jaskrawym słońcu, by spotkać się z mamą, cieszył mnie pretekst do pozbycia się dziewczyny.
– Wszystko jedno, dupku. I tak wiem, że chciałeś, żebym poszła. – Wyprostowała się i ruszyła, popychając mnie z powrotem na framugę drzwi. Zignorowałem ją. Przewróciłem oczami, a później podszedłem do umywalki, chwyciłem za kurek, po czym wsadziłem głowę pod kran. Czułem, że wszystko, co zjadłem, przez całą noc drapało moje wnętrzności, zmieniając mnie w spragnionego kundla. Kiedy wreszcie udało mi się odkręcić kran, zacząłem językiem chłeptać wodę, desperacko próbując nawilżyć odwodniony organizm. Po zaspokojeniu pragnienia zakręciłem kurek, a następnie podniosłem wzrok na lustro. Moje zazwyczaj wyraziste niebieskie oczy stały się mętne, a jasnobrązowe włosy sterczały w dość niechlujny sposób. Po szczegółowej obserwacji mojego mizernego stanu zdałem sobie sprawę, że koniecznie muszę opróżnić pęcherz. Sikałem chyba z piętnaście minut, zanim mogłem strzepnąć, a potem potoczyłem się bezwładnie z powrotem do sypialni.
W kącikach moich ust pojawił się niewielki uśmiech , gdy zauważyłem, że Tiffany zniknęła. Wiedziałem, że zobaczymy się w ciągu godziny i znów będzie mi zrzędzić, tak jak tylko ona potrafi. Nie mogłem nic poradzić na to, że cieszyłem się tą chwilą wytchnienia. Nie kochałem Tiff – nie wiedziałem nawet, czym jest miłość – ale mimo to odgrywałem swoją rolę w związku dla seksu oraz statusu osoby spotykającej się z najgorętszą laską w szkole. Typowa popularna dziewczyna; jej uroda była godna podziwu, inteligencja śmiechu warta, a przebywanie z nią możliwe tylko jeśli się najebałem. Próbowałem z nią raz porozmawiać o ulotnej myśli, że życie to coś więcej, że czegoś mi brakuje, że nam jako społeczeństwu umyka coś ważniejszego od nas samych. W odpowiedzi roześmiała się, a po chwili odgarnęła włosy na plecy, mówiąc, abym dał sobie z tym spokój, bo przecież jesteśmy bogaci i mamy wszystko. Od tego czasu nie próbowałem już rozmawiać z nią na podobne tematy. Szybko założyłem pogniecioną koszulkę i okulary przeciwsłoneczne, by przezwyciężyć ociężałość i móc wyjść ze słabo oświetlonego mieszkania na rażące światło dnia. Gdy w pośpiechu przemierzałem budynek, coś zwróciło moją uwagę, ale nie zastanawiając się, szedłem dalej. Pensjonat stał na szczycie wzgórza, za domem rodziców, co przyjmowałem z wdzięcznością, gdyż pochyłe zbocze było znacznym ułatwieniem. Wiedziałem jednak, że zemści się ono na mnie w drodze powrotnej. Po dotarciu do domu rodziców odrzuciłem od siebie tę przykrą myśl. Przechodząc przez podwórko, ujrzałem matkę wpatrującą się w basen. Ręce oparła na biodrach, a grymas na jej twarzy ostrzegał, że coś jest nie w porządku. Szedłem powoli, zauważając, że rosnące niegdyś wzdłuż basenu krzewy leżały porozrzucane dookoła, a do wody prowadził mokry szlak z liści oraz błota. Matka, zwróciwszy głowę w moim kierunku, wskazała na coś ręką.
– Masz zamiar to wyjaśnić?
Patrząc we wskazaną stronę, zobaczyłem liście unoszące się na odbijającej światło tafli wody. Wijące się strumienie brudu wirowały na powierzchni. Spojrzałem na matkę, wzruszając ramionami.
– Wytłumaczyć co? Nie zniszczyłem tych jebanych krzewów.
Jej twarz wykrzywił grymas cierpienia. Chwyciła się za głowę.
– Spójrz DO wody.
Zrobiłem kilka niepewnych kroków do przodu i spojrzałem w dół, za krawędź basenu. Na widok, jaki tam zastałem, zachwiałem się, wytrzeszczając szeroko oczy.
– Kurwa.
Ktoś, kto tylko przechodziłby obok i nie zajrzał do środka, z łatwością mógłby to przeoczyć.
Czarny kolor mojego BMW doskonale komponował się z lazurowymi kafelkami basenu, a gdy promienie słońca sięgały wody, ledwie ocierając się o srebrzyste akcenty, sprawiały, że chromowane elementy migotały.
Serce podeszło mi do gardła. Z trudem je przełknąłem. Chciałem, by wróciło na swoje miejsce.
– Jak już pytałam, Hunter, CZY zechcesz wytłumaczyć, dlaczego twój SAMOCHÓD znajduje się na dnie naszego BASENU?!
Otworzyłem usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Stałem tak z rozdziawioną gębą, zszokowany i upokorzony. Obróciwszy się na pięcie, spojrzałem na wzgórze, w kierunku pensjonatu, i zdałem sobie sprawę z tego, co zwróciło moją uwagę zaledwie kilka chwil wcześniej. Samochodu nie było tam, gdzie zwykle go zostawiam. Opony zdarły trawę na trasie, którą pokonał pojazd, tocząc się w dół zbocza z taką prędkością, że przedarł się przez krzewy, po czym wylądował na dnie basenu. Zamrugałem raz… i znowu… Odwróciłem się na spotkanie budzącego grozę spojrzenia mamy. Zębatki w moim mózgu obracały się z maksymalną prędkością, wypluwając ładunek bzdur w nadziei, że uspokoi to bestię tkwiącą w stojącej przede mną kobiecie.
– Ja pierdolę! Nie wierzę, że architekci i inżynierowie projektujący to miejsce nie uwzględnili położenia basenu. To oczywiste, że zaprojektowanie podjazdu na szczycie zbocza, które prowadzi do basenu, jest kiepskim pomysłem. Natychmiast powinnaś do nich zadzwonić, by zażądać odszkodowania.
Oboje skrzyżowaliśmy ręce na piersiach. Ja w oburzeniu, a mama w absolutnej, czystej furii.
– Nie wciskaj mi kitu, Hunter! Jak to się stało? Auta nie jeżdżą same od tak. Czy zadałeś sobie chociaż trud, gdy parkowałeś samochód po powrocie do domu zeszłej nocy?
Nie miałem zielonego pojęcia. Wspomnienia z poprzedniego wieczoru w najlepszym przypadku były mgliste. Zabrałem Tiffany na imprezę do domu Ethana. Były tam czerwone, plastikowe kubeczki oraz drobne prezenty zawierające narkotyki, jakich tylko dusza zapragnie. Zaświtał mi pomysł – a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłem nawet pewien, jak wróciłem do domu. Prowadziła Tiffany? Czy ja? To musiała być ona, ja nie zrobiłbym niczego tak kretyńskiego.
– Tiffany odwiozła nas do domu zeszłej nocy. Musiała zaparkować za blisko pochyłości. Lepsze rozplanowanie tego miejsca zapobiegłoby takiej sytuacji. To znaczy… Jaki fachowiec umieściłby…
– Dość! – krzyknęła, unosząc ręce, po czym ruszyła w kierunku podwójnych szklanych drzwi na tyłach domu. Dała mi znak, żebym wszedł za nią do środka. Kopnąłem leżący na ziemi śmieć, schowałem ręce do kieszeni i poszedłem za matką. Gdy dotarliśmy do salonu, ojciec rozmawiał przez telefon, przeglądając dokumenty chaotycznie porozrzucane na drewnianym stole. Podniósłszy wzrok, gdy weszliśmy do pomieszczenia, powiedział szorstko do rozmówcy, że musi kończyć. Odrzucił telefon na bok i wstał.
– Hunter, synu, to był ostatni raz. Tego ranka, gdy znaleźliśmy z mamą samochód w naszym basenie, niemal ruszyłem do twojego domu, by sprać cię na kwaśne jabłko za tak nieodpowiedzialny wybryk! Czy masz pojęcie, ile to mnie będzie kosztować?! Nowiuteńki samochód! Nie wspominając już o uszkodzonej nawierzchni basenu! Co, do cholery, jest z tobą nie tak?!
Wzruszyłem ramionami i odsunąłem się od ojca, by zwiększyć dystans pomiędzy mną a jego gniewem. Spojrzałem mu w twarz, która przybrała już jasny odcień fioletu. Zauważyłem, że włosy zdają się stawać mu dęba.
– To był wypadek…
  – Wiesz co? Mam dość twoich wypadków, które są tylko i wyłącznie wymówką od twojego kompletnego braku odpowiedzialności. Musisz, do jasnej cholery, dorosnąć, synu. Masz dziewiętnaście lat, powinieneś ukończyć szkołę w wieku siedemnastu, ale nie chciało ci się przemęczać i zaczynać życia na własny rachunek. Otrzymałeś stypendium na Harvardzie, ale nie spodziewaj się, że z takimi nawykami pójdzie ci tam tak łatwo, jak w liceum. Musisz zacząć brać swoje życie na poważnie. Wspieraliśmy cię do tej pory, ale jeżeli nie weźmiesz się w garść, to się skończy. Co więcej, twój styl życia poważnie nas niepokoi. Podejrzewamy oboje, że nie tylko pijesz, ale też bierzesz narkotyki. Właściwie dlaczego teraz kołyszesz się w przód i w tył? Ściągnij te pieprzone okulary przeciwsłoneczne, byśmy mogli spojrzeć ci w oczy! Jesteś pijany czy co?
Całe moje ciało naprężało się, gdy próbowałem utrzymać się w pozycji pionowej. Nie zauważyłem, że się kołyszę, ale biorąc pod uwagę to, jak wielkiego miałem kaca, było to bardzo prawdopodobne. Chciałem usiąść, ale wtedy udowodniłbym tylko, że ojciec ma rację. Sięgnąłem po okulary i ściągnąłem je, tylko po to, by napotkać wszystkowiedzące spojrzenia rodziców. Od razu pożałowałem, że przed przyjściem tutaj nie użyłem kropli do oczu.
Ojciec skrzyżował ręce na klatce piersiowej, unosząc brew.
– Tak, jak myślałem. Twoje oczy są przekrwione jak diabli. – Podszedł bliżej, po czym zaczął mnie obwąchiwać – Śmierdzisz alkoholem i papierosami.
Nie miałem nic do powiedzenia, mimo że normalnie mój mózg działał jak dobrze naoliwiona maszyna. Alkohol oraz narkotyki, które ochoczo pochłaniałem zeszłej nocy, działały jak lepka maź sklejająca zębatki. Nie byłem w stanie przywołać jakiegokolwiek argumentu, który zmniejszyłby złość taty. Zrobiłem to, co każdy dziewiętnastolatek zrobiłby na moim miejscu: patrzyłem na niego w osłupieniu, trzymając gębę na kłódkę. Może w tym momencie myślenie przychodziło mi z trudem, jednak zdawałem sobie sprawę, że czasem lepiej jest milczeć i zostać skrytykowanym, niż odezwać się i dolewać oliwy do ognia.
– Usiądź, zanim się przewrócisz, Hunter – powiedział nagle ojciec głosem pokonanego człowieka. Ale czy to on przegrał, czy może ja?
Usiadłszy na kanapie, oparłem się o poduszki, po czym wyciągnąłem przed siebie długie nogi i założyłem jedną na drugą. Gdy kazali mi usiąść, wiedziałem, że czeka mnie wykład. Jeśli miałem go przetrwać, to tylko w wygodnej pozycji.
Rodzice zajęli miejsca obok siebie na kanapie naprzeciwko. Poruszali ustami, więc wiedziałem, że zaczęli tyradę. Ja słyszałem jedynie bezładny zlepek słów oraz dźwięków, więc zacząłem odpływać myślami w niezbadane jeszcze rejony świadomości.
Znudzony powtarzalnymi, motywującymi przemowami, które towarzyszyły mi przez całe życie, błądziłem myślami. Przypomniałem sobie, że wieczorem miałem jechać na kolejną imprezę. Zdałem sobie jednak sprawę, że może to być nieco utrudnione przez leżący na dnie basenu samochód. Skinąłem głową i przybrałem poważną minę, knując, jak przekonać rodziców do użyczenia mi kolejnego auta z imponującej kolekcji taty – przynajmniej do czasu, aż kupią mi nowy.
Rodzice wciąż poruszali ustami, a ja wciąż im przytakiwałem, gdy nadchodziły kluczowe momenty.
– Nie będziemy przy tobie na zawsze…
– Naucz się odpowiedzialności, abyś w przyszłości stał się samowystarczalny…
– Życie nie polega tylko na zabawie…
– Twoja przyszłość zależy od decyzji, które podejmujesz teraz…
Dopóki sprawiałem wrażenie uważnego słuchacza, rodzice powinni być usatysfakcjonowani. Szczerze, powinienem mieć podpisany przez nich scenariusz tej przemowy , i obiecać, że będę go czytać raz na kilka miesięcy, by uniknąć niepotrzebnych wykładów w przyszłości. Podczas gdy próbowałem przypomnieć sobie, co działo się poprzedniej nocy, usłyszałem coś niespodziewanego.
– …spędzając to lato na Florydzie ze swoim wujkiem…
Co, do cholery?! Te słowa NIE były częścią scenariusza.
Wyprostowawszy się, uniosłem ręce, by przerwać tyradę ojca.
– Że co?! Proszę, powtórzcie raz jeszcze ten fragment o Florydzie.
– Cóż, najwyższy czas, byś zwrócił uwagę na to, co mówię – powiedział ojciec protekcjonalnym tonem. – Razem z twoją matką uznaliśmy, że masz zbyt łatwe życie i dlatego musisz ustalić swoje priorytety. Wysyłamy cię na wakacje do wujka Billa. Zaprzęgnie cię do pracy w domu i zobaczysz, jak to jest żyć w ubóstwie, zamiast mieć podsunięte wszystko pod nos. To będzie dla ciebie dobre. Synu – westchnął – ja na początku nie miałem nic, musiałem ruszyć tyłek do roboty i na wszystko zapracowałem sam. Dzięki temu znalazłem się tu, gdzie jestem dzisiaj. I nie pozwolę, do cholery, abyś dalej zachowywał się jak nastoletni przestępca. Albo dorośniesz, albo będziesz radził sobie sam. Zrozumiałeś?
Moje oczy przesuwały się między matką a ojcem. Oboje skrzyżowali ręce na piersiach, a ich twarze wskazywały na to, że są śmiertelnie poważni. Musiałem jakoś z tego wybrnąć. Zabranie mi przerwy wakacyjnej zaraz przed rozpoczęciem studiów mogło kompletnie zrujnować moje życie. No dobra, nie życie, ale co najmniej całe lato.
Odchrząknąwszy, postawiłem na swoją ale-przecież-jestem-waszym-małym-synkiem minę i starałem się przełamać najsłabsze ogniwo – mamę. Jeśli przekonam ją do odstąpienia od tej decyzji, tata również może się złamać.
– Posłuchajcie, przepraszam za samochód, jest mi przykro z powodu waszego basenu. Zapewniam, że to się już nigdy nie powtórzy. Przecież nie mówicie serio o tej Florydzie. Nie widziałem wujka Billa, od kiedy skończyłem pięć lat. Czy on nie żyje na kompletnym odludziu? Jak łażenie po bagnach może mnie czegoś nauczyć? Jeśli chcecie mnie ukarać, to lepiej zostawić mnie tu, gdzie możecie mnie mieć na oku.
Wyrazy ich twarzy mówiły mi, że tymi argumentami niczego nie osiągnę. Szybko, myśl. Łomotało mi w głowie, a ponadto zmagałem się z mazią sklejającą zgrzytające zębatki, jak więc miałem teraz na coś wpaść? Uderzyła mnie smutna rzeczywistość.
Nie miałem wyjścia.
A więc lecę na Florydę.

Rozdział 2 

Dość niefortunną rzeczą w byciu dzieckiem z zamożnej rodziny jest to, że rodzice mogą pozwolić sobie na irytujące udogodnienia, takie jak prywatny samolot. Zamiast kilku dni… do diabła… miałem kilka godzin, by wymyślić, jak uniknąć zesłania na wygnanie. Zagoniono mnie do pensjonatu jak niewolnika i zmuszono do wzięcia swoich ubrań, po czym zostałem obcesowo zapakowany do ojcowskiego odrzutowca szybciej, niż byłem w stanie ogarnąć, co się dzieje. Mój los został przesądzony, jeszcze zanim osiągnąłem czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią.
Rodzice upewnili się, że ogołocili mnie ze wszystkiego: telefonu, iPoda, laptopa. Wszystkiego. Jeżeli coś można było podłączyć do prądu, zostało zabrane. Nie miałem nawet szansy na szybkie wysłanie przez media społecznościowe prośby, by któryś ze znajomych przyleciał i mnie wyzwolił. Gdyby mój samochód nie chłodził się teraz w basenie, pewnie zastanawiałbym się nad wykorzystaniem go do ucieczki. Następne w kolejce były moje karty płatnicze. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem zależny od plastiku. Uświadomiłem to sobie dopiero, gdy w przerażeniu obserwowałem mamę wyciągającą czworokątne arterie życiowe z wnętrza mojego portfela. Po wszystkim szorstko wręczyła mi z powrotem pustą, skórzaną skorupę. Jedyne, co mi zostało, to dowód osobisty oraz ukryty tuż za nim jego falsyfikat. 
Czas spędzony w samolocie wykorzystałem, by się zdrzemnąć. Po jakichś dwóch godzinach pilot obudził mnie, obwieszczając, że dotarliśmy na Florydę. Wyjrzałem przez okno i jęknąłem, widząc, że miniaturowe miasteczka, które mijaliśmy w drodze z Nowego Jorku, zostały zastąpione przez kępę – cóż – traw, rozchodzącą się gdziekolwiek by nie spojrzeć. Raz na jakiś czas mijaliśmy szary skrawek czegoś, co, jak podejrzewam, na Florydzie nazywano miastem. Trudno mi było ustalić, czy zdołam przeżyć panujący tu bezkres dzikiej przyrody, która najwyraźniej uciekła w amoku do tego zapomnianego przez Boga miejsca. Byłem w pełni miastowym chłopakiem. Nigdy nie podaliśmy sobie ręki z naturą, nie licząc wypielęgnowanych trawników na podwórku rodziców czy znajomych, i wakacji, które spędziłem na obozie, gdy byłem dzieckiem, i kiełka fasoli, któremu pomogłem wyrosnąć, gdy byłem w przedszkolu. Nazwałem go Earl i byliśmy bardzo blisko do czasu, aż przez jakiś miesiąc zapomniałem go podlewać. Wtedy się na mnie wypiął. Ten eksperyment dowiódł, że człowiek nie powinien wierzyć naturze. Jeżeli nie dasz jej tego, czego żąda, nie będzie chciała mieć z tobą do czynienia. Od tamtego momentu jej nie ufam. 
Przez następną godzinę rozglądałem się po kabinie samolotu, bezmyślnie stukając palcami o uda. Brak technologii dawał mi się we znaki i zaczynało mi jej brakować tak jak narkomanowi kolejnej działki. Próbowałem wymyślić jakiś sposób na powiadomienie przyjaciół o tym, że potrzebuję ratunku. Brałem pod uwagę znaki dymne, gołębie pocztowe, a nawet alfabet morsa. Niestety, nowoczesne udogodnienia stłamsiły już archaiczne metody komunikacji i nawet jeżeli udałoby mi się wysłać wiadomość, to moi znajomi nie byliby w stanie jej odczytać. Miałem przejebane, dobrze o tym wiedziałem. Byłem cholernie zrozpaczony decyzją moich rodziców. Co ja niby mam robić w kompletnej głuszy przez trzy długie miesiące? To nie była kara, ale tortura. Gdzieś tam były imprezy, które mnie omijały, i alkohol, który lał się do gardeł jakichś innych szczęśliwych drani, podczas gdy ja siedziałem w środku lasu i naprawiałem jakieś gówno. Nie zasłużyłem sobie na to.
Samolot wylądował na kompletnym odludziu. Po paru minutach z kokpitu wyszedł pilot z wielkim uśmiechem zdobiącym dobroduszną twarz
– Przybyliśmy na miejsce, panie McCormick. Partner biznesowy pańskiego ojca czeka na pasie startowym, by zaprowadzić pana do miejsca docelowego podróży.
Spojrzałem w brązowe oczy pilota. Na jego opalonej twarzy rysowały się cienkie zmarszczki, lecz siwe włosy na skroniach nadawały mu wytwornego wyglądu. Wstając, sięgnąłem do luku bagażowego, by wziąć swoje rzeczy. Wyciągnąłem swoje okulary przeciwsłoneczne, po czym założyłem je, zanim wyszedłem. Zobaczyłem pilota ściskającego dłoń facetowi, którego nie rozpoznałem, a który ubrany był mniej więcej tak, jak mój ojciec. Jego garderobę stanowił garnitur w prążki. Mężczyzna odwrócił się do mnie z uśmiechem i gestem ręki pokazał, bym do nich przyszedł.
– Hunter! – Nieznajomy podszedł prosto do mnie z ręką wyciągniętą w geście powitalnym. Mocno ściskając mi dłoń, przedstawił się: – Nazywam się Robert Klimpt i jestem partnerem biznesowym twojego ojca. Zadzwonił i poprosił o zezwolenie na lądowanie na naszym prywatnym lotnisku. Zaprowadzę cię tam, gdzie czeka już twój wujek. Miło mi cię poznać. Jesteś bardzo podobny do ojca.
Cofnąłem rękę, skinąłem, w odpowiedzi mrucząc coś niezrozumiałego. Ruszyliśmy do czekającego na nas wózka golfowego. Minęło jakieś dziesięć minut, a pan Klimpt bełkotał wciąż o interesach, które prowadził z moim tatą. Dotarliśmy do wielkiej, żelaznej bramy na końcu lotniska. Za jej grubymi prętami dostrzegłem czerwoną ciężarówkę, która chyba nie była myta, odkąd została zbudowana, czyli mniej więcej od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku. Wyblakła farba miejscami była zniszczona przez rdzę, a wgniecenia oraz zadrapania pokrywały metalową powierzchnię. Obok ciężarówki stał człowiek, który, jak przypuszczałem, był moim wujkiem Billem, oraz jakaś drobna blondynka. Oboje ubrali się w białe koszulki i przycięte dżinsowe spodenki. Wujek miał na sobie klapki, a dziewczyna stała obok po prostu na bosaka. Miała krótkie włosy, które muskały jej ramiona, gdy mówiła coś z ożywieniem. Mężczyzna uśmiechał się do niej za każdym razem, gdy kończył brać bucha cygara, ale gdy tylko podszedłem do bramy, utkwił wzrok we mnie.
– No proszę! Hunter! Twoja matka przysłała mi kilka zdjęć, ale nie spodziewałem się, że będziesz taki wysoki! Ile masz wzrostu? Sześć i pół stopy? – Głos wujka brzmiał szorstko po latach palenia, a jego skóra przypominała znoszoną, pomarszczoną koszulę. Był prawie tak szeroki, jak ja wysoki. Istna ściana mięsa. Wydał z siebie ryk, który mógłby obudzić umarłego, po czym wskazał na drobną blondynkę. – Pamiętasz swoją kuzynkę, Lily, prawda? Oboje jesteśmy bardzo podekscytowani tym, że spędzisz z nami te wakacje.
Gdy brama się otworzyła, złapałem swoje torby, powoli wyszedłem z wózka golfowego, a następnie ruszyłem w ich kierunku. Gdy tylko wysiadłem, pan Klimpt natychmiast się pożegnał i odjechał tak szybko, jakby bateria akumulatora miała się zaraz rozładować. Odwróciłem się zrezygnowany do wuja i zarzuciłem torby na plecy, trzymając je jedną ręką tak, by drugą móc się przywitać. 
– Ach, tak, pamiętam Lily. Cześć. – Pomachałem do dziewczyny, a ona w odpowiedzi oślepiła mnie uśmiechem jasnym niczym promyk słońca.
– Hunter! – Objęła mnie, wyciągając ręce najszerzej jak tylko mogła. – Naprawdę cieszę się, że cię widzę. Opowiedziałam o tobie mojej najlepszej przyjaciółce i jest podekscytowana jak diabli tym, że cię spotka.
Rany, ta dziewczyna naprawdę szybko mówi…
– Nie wyrażaj się tak, młoda damo. – Wujek spojrzał na nią z niby karcącą miną, który szybko zastąpił uśmiechem. 
Lily wzruszyła ramionami.
– Dalej, ruszajmy. Tracę tylko cenny czas, stojąc tak w słońcu. – Odwróciła się raptownie i w podskokach ruszyła do ciężarówki. Wujek chichocząc, poklepał mnie po plecach.
– Lepiej ruszajmy, synu. Jeśli te dziewczyny przebywają zbyt długo na słońcu, zaczynają zachowywać się jak opętane, a jest to dość przerażające.
Skinąłem głową, po czym ruszyłem za nim. Lato zapowiadało się fatalnie, ale nie miałem innego wyboru, niż wziąć się w garść i jakoś je przetrwać. 

~ ~ ~

W drodze do domu wujka było nam ciasno, bo musieliśmy zmieścić się w kabinie ciężarówki. Lily paplała o wszystkich rzeczach, jakie robili na Florydzie, a ja uśmiechałem się, próbując nie patrzeć na niekończące się morze zieleni za oknem. Większość zajęć wymienionych przez kuzynkę obejmowało bycie na zewnątrz w ciągu dnia, a potem spanie. Skrzywiłem się na myśl, że rytm życia, który wyrobiłem sobie przez ostatnie kilka lat, zostanie wyparty. Była piętnasta, więc teraz powinienem spać i mieć jeszcze jakieś dwie godziny do pobudki.
 Gdy dotarliśmy do celu, a wujek zaparkował ciężarówkę na zalesionej działce, oczy raz jeszcze wyszły mi z orbit. Patrząc od strony drogi, budynek był częściowo ukryty za drzewami, a obok stał jeszcze jeden, po lewej stronie domu wujka. Spojrzałem na metalowe dachy obydwu i moją uwagę przykuła aluminiowa okładzina budy, ekhem, budynku, w którym przyjdzie mi mieszkać. Nieznaczne resztki farby, które przetrwały na okładzinie, wyglądały niechlujnie na rzucającej się w oczy szarej aluminiowej powierzchni. Dom został wzniesiony nad poziomem gruntu i spoczywał na drewnianej podbudówce. Niepewne schody prowadziły do drzwi frontowych. Gdy tylko się zatrzymaliśmy, Lily wyskoczyła z samochodu i pobiegła na górę, szybko znikając we wnętrzu domu.
Kiedy wyszedłem z ciężarówki, ugrzęzłem głęboko w błotnistej kałuży.
– Cholera! – zakląłem, wyciągając mokry but z brązowej mazi. Wuj zachichotał.
– Tak, musisz na to uważać. Na Florydzie pada codziennie, synu, a brak betonu sprawia, że chodzenie po podwórzu może nieźle dać w kość. Przyzwyczaisz się. – Znów zachichotał, poklepał mnie po plecach, a następnie zaprowadził do domu. – Wiem, że to miejsce nie wygląda najlepiej. Dlatego też byłem zadowolony, słysząc, że przylecisz do nas w te wakacje, by pomóc w naprawie. Mam już materiały, więc będziesz musiał tylko zdrapać i przygotować okładzinę, zanim ją pomalujemy. Myślę, że jeżeli zaczniesz teraz, to zdążysz zrobić całkiem sporo jeszcze przed kolacją o dziewiętnastej.
Wchodziliśmy po rozklekotanych schodach, gdy Lily podskakując, wybiegła zza drzwi, prawie mnie taranując.
– Wychodzę, tatusiu! Gdybyś mnie potrzebował, El i ja będziemy tam, gdzie zazwyczaj.
Zniknęła, podążając w kierunku drugiego budynku, a mnie poprowadzono do środka. Nie byłem zaskoczony widokiem niedopasowanych mebli oraz porysowanej drewnianej podłogi. Wujek szybko pokazał mi łazienkę i pokój. Dał mi tylko tyle czasu, bym zostawił swoje rzeczy, a potem zaprowadził mnie z powrotem do salonu. Następnie wyszliśmy tylnymi drzwiami na otwarty ganek, zaśmiecony częściami samochodowymi i śmiercionośną mieszanką chemikaliów zamkniętych w oddzielnych butelkach. Jeżeli to miejsce się zapali, to będziemy mieć przejebane. 
Wujek zaczął wyciągać różne szczotki oraz butelki ze spryskiwaczami i bezbarwnym płynem w środku.
– Przepraszam za bajzel, synu, ale nie mam czasu, by posprzątać to gówno i jednocześnie utrzymać sklep motoryzacyjny. Mógłbym poprosić o to Lily, ale o ile jest dobra w czytaniu i wyglądaniu uroczo, nie ma pojęcia, jak poradzić sobie z narzędziami czy pracą fizyczną. Twoje przybycie jest prawdziwym szczęściem w nieszczęściu. Temu miejscu dobrze zrobi zastrzyk testosteronu. Dobra, muszę wracać do pracy, ale jedyne, co musisz zrobić, to spryskać rozpuszczalnikiem resztki farby i poczekać minutkę, zanim ją zdrapiesz. Biorąc pod uwagę fakt, że jest stara, to nie powinieneś mieć z tym problemu. Jak skończysz – sięgnął po coś i podniósł jednogalonową  puszkę farby oraz pędzel – położysz jedną warstwę farby do gruntowania. Jesteś mądrym chłopakiem, bez problemu załapiesz, co i jak.
Wziąłem od wujka puszkę i pędzel, a ten natychmiast odwrócił się, by odejść. Przeszedłem przez dom, mając zamiar zacząć od elewacji frontowej. Schodząc po rozklekotanych schodach, usłyszałem szczęk metalu o metal i odskoczyłem, myśląc, że ten cały cholerny dom zaraz się zawali. Odwróciwszy głowę, zobaczyłem budynek w nienaruszonym stanie, oraz Lily z inną dziewczyną w strojach kąpielowych, wspierające drabinę o ścianę budynku. Kuzynka zachichotała w odpowiedzi na coś, co powiedziała jej koleżanka, po czym spojrzała na mnie, nieudolnie próbując zachować dyskrecję. Ale ja wiedziałem. Otrząsnąłem się, zeskoczyłem ze schodów i poszedłem zdrapywać farbę. Kolejne skrzypnięcie drabiny znów zwróciło moją uwagę. Dostrzegłem, jak obie dziewczyny wchodzą na dach. Ostrożnie stawiając stopy w klapkach, dotarły do wyściełanych mat, przymocowanych do dachu liną. Ułożyły na nich ręczniki, a potem położyły się, by nasycić ciała słońcem. Podziwiałem ciało przyjaciółki Lily, lecz dzielił nas zbyt duży dystans, bym mógł zauważyć więcej ponad to, że była drobnej budowy, miała niezłe kształty i nosiła skąpe, żółte bikini. 
Po dwóch godzinach pracy miałem już zdrapane ostatnie skrawki farby, więc zacząłem z podkładem. Swoje zadanie wykonam starannie i uważnie, jak przystało na perfekcjonistę. Fakt, że nim byłem, pozwolił lepiej rozumieć to, co wydarzyło się chwilę później. Zazwyczaj moje zamiłowanie do perfekcji miało pozytywne skutki. Egzaminy zdawałem śpiewająco i przodowałem w każdej grze komputerowej, w którą grałem. Jednak z drugiej strony stawałem się drażliwy, zwłaszcza gdy skupiałem się na swoim zadaniu, a nagle coś mnie rozproszyło.
Gdy nałożyłem warstwę podkładu na pierwszą ćwiartkę ściany, usiadłem, podziwiając swoją bezbłędną robotę. Pociągnięcia pędzlem były minimalne, a farba rozprowadzona równomierne po całej powierzchni okładziny. Nie wystąpiły żadne zacieki. Przygotowywałem się do rozpoczęcia malowania drugiej ćwiartki. 
Tak, to tylko podkład, ale tak samo jak wszystko, co jest wartościowe, dobrze wykonany i solidny, zaważa na ogólnej jakości całej pracy. Słyszałem, że podobnie jest z miłością. Jeśli nie ma czegoś wartościowego, na czym bazowałaby relacja, to ta w końcu się rozpadnie. Dość słaba analogia, ale może pomóc romantykowi zrozumieć, w jaki sposób postrzegałem te sprawy.
Kiedy wstawałem, by przenieść narzędzia do miejsca, gdzie chciałem zacząć operację „Podkład – faza druga”, w śmieci przed domem sąsiada wjechała ciężarówka. Silnik był głośny, opony ogromne i przez chwilę zastanawiałem się, czy przymocowane do niej schodki w ogóle nadają się jeszcze do użytku oraz czy bestia jest w ogóle zalegalizowana w ruchu drogowym. Gdy skierowałem uwagę z powrotem na podkład, kątem oka zauważyłem, jak dwóch wielkich mężczyzn wychodzi z ciężarówki i kieruje się w stronę drzwi frontowych. Z kamuflażem od stóp do głów obaj mężczyźni wyglądali, jakby właśnie wrócili z polowania. Otworzyli drzwi frontowe, po czym jeden z nich wszedł do środka. Zaraz potem z domu dało się słyszeć litanię przekleństw.
Z wnętrza wyskoczyły dwa psy: jeden czarny, wyglądający jak mieszanka charta i teriera, drugi biały i mniejszy od pierwszego.
– Sasha! Bear! Zabierać swoje zapchlone tyłki z powrotem do środka! – Mężczyzna, który nie wszedł jeszcze do domu, krzyczał za psiakami, a ja zorientowałem się, że „zapchlone” stworzenia biegły w moim kierunku z pełną prędkością.
Gdy znalazły się przy mnie, już spływało z nich całe błoto nazbierane z kałuż, którymi upstrzone było podwórze. Ręce miałem zajęte, bo trzymałem w nich szczotkę i skrobaczkę. Cofnąłem się, próbując uniknąć futrzanych kul pędzących w moim kierunku. Ich zabłocone ciała uderzyły we mnie, popychając na ścianę z perfekcyjnie nałożonym podkładem, który właśnie zaaplikowałem. Natychmiast opanował mnie gniew. Te psy czekał koniec.
Wypuszczając szczotkę z ręki, chwyciłem za ciężką puszkę z podkładem i robiąc krok w przód, z dzikim krzykiem zamachnąłem się na zwierzęta, by odgonić je od domu.
Psy uniknęły uderzenia pojemnikiem i biegały wokół mnie, radośnie szczekając, jakbyśmy byli w trakcie ich ulubionej zabawy. Korzystając z pędu nadanego puszce, zawirowałem, usiłując odgonić nią kundle, i zauważyłem, że te wciąż brudzą ścianę budynku błotem, piachem oraz liśćmi. Cały ukończony przeze mnie fragment został kompletnie zniszczony, a doprowadzenie tego do ładu zajmie kolejny dzień. W tym momencie nie byłem już w stanie nad sobą zapanować. Gniew zredukował mój sposób komunikacji do podstawowych, pierwotnych form, składających się na przypadkowe warknięcia, chrząknięcia oraz parsknięcia. Kiedy obracałem się za wściekłymi bestiami, mój poziom adrenaliny przekroczył stan krytyczny. A gdy okręciłem się po raz drugi, zobaczyłem smugę żółci, a tuż po tym padłem na ziemię. Wylądowałem plecami w kałuży, a błoto spłynęło mi do oczu, oślepiając na moment. To dało mojemu przeciwnikowi przewagę, którą natychmiast wykorzystał. Usiadł na mnie okrakiem i naparł, trzymając mnie za ramiona. 
– Co ty, do cholery, odwalasz, dupku?! Zostaw moje psy w spokoju, zanim zmusisz mnie do połamania ci obu jebanych nóg i wepchnięcia ich w twój tyłek tak głęboko, że będziesz mógł posmakować mojego lakieru do paznokci!
Dłonie powędrowały mi do oczu, ścierając tyle błota, ile tylko mogły. Mrugając dwa czy trzy razy i zezując, mogłem wreszcie spojrzeć na pokrytą błotem, prychającą blondynkę.
– Jak masz zamiar się z tego wytłumaczyć? Te małe pieski po prostu próbowały się z tobą pobawić, a puszka farby mogła je zranić, ty kupo gówna! – Wstała, waląc dłońmi w moją klatkę piersiową, po czym poszła sprawdzić, czy z psiakami wszystko w porządku.
Usiadłem, próbując zetrzeć resztę błota z twarzy i wciąż gapiłem się na zezłoszczoną, rozdygotaną i piękną dziewczynę pokrytą od stóp do głów błotem. I niemal tylko tym.
Furia rozbłysła w jej oczach, gdy spojrzała na mnie, pocieszając przestraszone psy. 
– Więc? Masz zamiar coś powiedzieć, czy będziesz tylko tak siedzieć i gapić się na mnie z rozdziawioną gębą? Nie rozumiem, dlaczego wszyscy nazywają cię geniuszem, skoro zachowujesz się jak kretyn.
Rzuciłem okiem na zrujnowaną ścianę, co momentalnie odegnało szok, zastępując go agresją narastającą do tego stopnia, że zacząłem widzieć na czerwono. Wstałem. 
– Widzisz, co zrobiły twoje kundle ze ścianą, którą dopiero co pomalowałem?! – Zrobiłem krok w przód, z palcem skierowanym prosto w jej twarz.
Lily wbiegła pomiędzy nas, wyciągając ręce, by nas odseparować. 
– Dość! Uspokójcie się, do cholery!
Zlekceważyłem kuzynkę, gdyż nie skończyłem jeszcze wymiany spojrzeń z jej koleżanką, której niebieskie oczy błyszczały spomiędzy strug błota.
– Hunterze McCormick, spójrz na mnie w tej chwili! – Słowa Lily mnie zaskoczyły. Użycie mojego imienia i nazwiska wywołało odruch Pawłowa wpojony przez matkę, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Moje oczy powędrowały do kuzynki. Uśmiechnęła się przepraszająco. – Chciałabym ci przedstawić Ellison James.

Rozdział 3 

Ellison

Był dupkiem. Groźnym, bijącym psy dupkiem, a jego spojrzenie przerażało mnie jak wszyscy diabli. Lily dobrze zrobiła, kiedy stanęła między nami, bo gdyby z ust Huntera wydobyło się jeszcze jedno słowo, to jego twarz spotkałaby się z moją pięścią. 
Gdy tak staliśmy, mierząc się nawzajem wzrokiem, podeszli mój brat, Jake, i były chłopak, Finn, by sprawdzić co to za zamieszanie.
Jake, rozbawiony sytuacją, pierwszy otworzył swoją wielką gębę.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – Przez to, że ciągle się śmiał, trudno go było zrozumieć. Natomiast Finna ta błotnista katastrofa zupełnie nie rozbawiła.
Lily z kuzynem odwrócili się w stronę Jake'a i zauważyłam, jak Hunter zrobił krok w tył, gdy zobaczył z bliska mojego brata. Ze względu na sześć stóp i cztery cale wzrostu oraz trzy stopy szerokości, Jake nie był kimś, z kim chciałoby się mieć na pieńku. Ogolona głowa i długa broda nadawały mu przerażającego wyglądu oraz sprawiały, że większość ludzi wolała go unikać. Mimo że Hunter był wyższy od Jake'a, nie dorównywał mu budową ciała, z czego na szczęście zdał sobie sprawę i wycofał się, gdy tylko to dostrzegł. 
Finn po prostu stał, patrząc na mnie z dezaprobatą, jakbym specjalnie tarzała się w błocie z nieznajomym, mając na sobie tylko żółte bikini. 
Wpatrywałam się w Huntera przez kilka kolejnych sekund, zanim dałam mu ostateczne ostrzeżenie.
– Masz trzymać się z daleka od moich psów. One nie próbowały cię skrzywdzić.
Chyba się uspokoił. Zrobił krok w moim kierunku, powodując tym samym, że Finn i Jake również ruszyli w jego stronę. Widząc, że mamy przewagę liczebną, Hunter się zatrzymał, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.
– Przepraszam, nie chciałem ich skrzywdzić. Zazwyczaj kocham psy. Po prostu straciłem panowanie nad sobą, gdy zniszczyły moją pracę. Tak w ogóle to jestem Hunter, miło mi cię poznać.
Wciąż go obserwowałam, nie mając zamiaru mu wybaczyć, a tym bardziej podawać ręki. 
– Nieważne. Po prostu trzymaj się z daleka i kontroluj swój temperament. To tylko bezbronne zwierzęta.
Z jego ust wydobyło się westchnienie, a oczy wędrowały od Lily do Jake'a, Finna i mnie.
– Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz. Nie miałem zamiaru skrzywdzić psów. Myślę też, że również zasługuję na przeprosiny.
Spojrzałam na niego, ale gniew sprawił, że nie potrafiłam odczuwać żalu za zniszczoną ścianę i nie byłam w stanie przeprosić. Podeszłam do Sashy i Beara, złapałam je za obroże, a następnie zaciągnęłam do domu. Ból kostki był niemiłosierny, miałam już dość całej tej sytuacji. Gdy tylko zauważyłam, że zamachnął się pojemnikiem, zeskoczyłam z dachu, a siła uderzenia uszkodziła mi kostkę. To jednak nie mogło mnie powstrzymać. Byłam na misji ratunkowej, więc nie mogłam dopuścić, by przeszkodził mi ból. 
Po tym doświadczeniu nie chciałam mieć już nic wspólnego z kuzynem Lily, nawet jeśli zapewniała, że Hunter będzie świetnym kompanem na lato. Opowiadała o nim, jakby był jakimś superbohaterem i stale paplała coś o jego inteligencji oraz dobrej aparycji. Kiedy skonfrontowałam to z rzeczywistością, to może faktycznie okazał się czarujący dzięki swojej muskularnej budowie i opalonej skórze, ale to za mało, by nazwać go atrakcyjnym. I chociaż miał ciepłe, brązowe włosy, których kolor podkreślały niesamowicie niebieskie oczy, to te cechy nie miały znaczenia przez jego gównianą osobowość. 
Odchodząc, słyszałam jeszcze, jak Lily przedstawia sobie chłopaków. Później do moich uszu dotarł odgłos kroków Finna, który podążył za mną po krótkim przywitaniu z Hunterem. Jęknęłam, wiedząc, że mój były nie puści tej małej szarady mimo uszu.
– El, zaczekaj.
Zatrzymałam się tam, gdzie stałam, wiedząc dokładnie, że Finn nie odpuści, dopóki z nim nie porozmawiam. 
– Maleńka? Co to była za akcja? W sumie to wierzę, że nie chciał skrzywdzić twoich psów.
Odwróciłam się szybko i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Nie mów do mnie maleńka, nie jesteśmy razem od ponad roku, więc jeśli już musisz się do mnie odzywać, mów mi po prostu El.
Gdy jeszcze się spotykaliśmy i Finn zwracał się do mnie jak do jakiegoś zwierzątka, wkurzało mnie to jeszcze bardziej. Mimo że zerwaliśmy jakiś czas temu, nadal pozostaliśmy przyjaciółmi. I wiedziałam, że jemu wciąż zależy. Frustrowało mnie to, że jeszcze nie dał sobie spokoju. Zanim zaczęliśmy się spotykać, byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, więc miałam nadzieję, że uda nam się do tego wrócić. W życiu jednak nic nie jest takie łatwe. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Finn był przystojnym facetem o czarnych włosach, piwnych oczach oraz lekko muskularnej sylwetce. Jego pozytywne i trochę beztroskie nastawienie przyciągało większość kobiet. Nawet po rozstaniu, które miało miejsce półtora roku temu, wciąż coś do mnie czuł. Sądziłam, że odpoczniemy od siebie przez jakiś czas, ale gdy się spotykaliśmy, Finn zaprzyjaźnił się z Jakiem, tak więc teraz widywałam go w domu częściej, niżbym chciała.
Trzymając ręce w poddańczym geście, uniósł brew, kwestionując moją odpowiedź.
– El, po prostu chcę się dowiedzieć, dlaczego tak się wkurzyłaś. I upewnić się, że wszystko jest w porządku.
Mimowolnie przewróciłam oczami, ale Finn był znany jako strażnik pokoju, więc bez sensu byłoby wciąż obstawać przy swoim gniewie. 
– Finn, na ten moment po prostu odpuść, dobrze? Nie chcę o tym rozmawiać.
Skierowałam się w stronę domu, otworzyłam drzwi, a następnie zabrałam psy do łazienki, by je wykąpać. Po wszystkim poszłam do kuchni, by je nakarmić, a przy okazji przygotowałam też jedzenie dla siebie. Gdy żułam obtoczone w cukrze płatki owsiane, myślami wróciłam do Huntera. Nie mogłam pojąć, jak ktoś rozsądny i zdrowy na umyśle mógł stracić głowę z powodu bezbronnych zwierząt. Spojrzałam w dół na dwa żebrzące psiaki przy moich stopach i się uśmiechnęłam. Ich puchate pyszczki zwróciły się w moją stronę, języki zwisały im nisko, a jedynymi rzeczami, jakie dostrzegałam w ich brązowych oczach, były miłość oraz lojalność.
Frontowe drzwi nagle się otworzyły. Odgłos stóp Jake'a zapowiadał, że kieruje się prosto do kuchni. Uśmiechnął się promiennie, nie próbując nawet ukryć swojej radości z zaimprowizowanej walki zapaśniczej w błocie, którą mógł oglądać. 
– Gdzie jest Finn? – zapytałam.
Brat odpowiedział, wskazując kciukiem za siebie. 
– Poszedł. Powiedział coś o tym, że jesteś w łajdackim nastroju „klasy A”. – Chichrając się, otworzył lodówkę, by wyjąć z niej zimne piwo. Później oparł się o blat, zdjął czapkę i pociągnął długi łyk. – Możesz pójść się umyć i założyć coś na siebie, zanim wróci ojciec. Chyba nie będzie zadowolony z tego, że jego mała córeczka tarzała się w błocie z jakimś nieznajomym. – Znów się zaśmiał.
Spojrzałam na swoje pokryte błotem ciało. Dobrze, że mój kostium kąpielowy nie zsunął się w czasie całego zajścia. Wzruszyłam ramionami
– Dobra, wykąpię się, a potem idę do łóżka. Jutro z rana wybieram się na zielony szlak, więc jak wstaniesz, już mnie nie będzie. Gdy tata wróci to przekaż, że życzyłam mu dobrej nocy.
Jake skinął głową, pociągając kolejny łyk z butelki, a ja opuściłam kuchnię, by wziąć długi prysznic i namoczyć kostkę w nadziei, że do jutra ból minie.

~~ ~~ ~~

Zielony szlak liczy sobie dziesięć mil i rozciąga się za moim domem. By do niego dotrzeć, zwykle trzeba udać się wąską, polną ścieżką, ale mnie udało się w końcu stworzyć własne przejście do tego zacisznego skrawka raju. To jeden z niezaprzeczalnych plusów życia w kompletnej głuszy. Natura znajduje się naprawdę blisko i kiedy nachodzi mnie potrzeba, by uciec od współczesnego świata, wystarczy udać się na krótką wycieczkę. Moja wędrówka rozpoczęła się rano, gdy było jeszcze zimno, ale po południu temperatura wzrosła i zanim wróciłam do domu, byłam już spocona jak mops. Gdy szłam między domem Lily a moim, zauważyłam, że wszystkie samochody zniknęły z podjazdu, co mnie ucieszyło. To oznaczało, że w okolicy nikogo nie ma, a skoro byłam sama, postanowiłam się umyć, by nie nanieść piachu, liści i gałązek ze sobą do domu. 
Zawsze trzymałam dodatkowe ręczniki w skrzyni pod ławką, która stała na werandzie. Chwyciłam więc jeden, a później obeszłam dom, by opłukać się pod prysznicem, który zamontowałam na tyłach poprzedniego lata. Ściągnęłam koszulkę i spodenki, a po chwili stanęłam pod zimnym strumieniem wody w samych majtkach oraz sportowym biustonoszu. Westchnęłam, gdy woda zmyła piasek i pot z mojej skóry. Zmoczyłam włosy, odgarnęłam je z twarzy i kiedy uniosłam powieki, ujrzałam czysty szok w niebieskich oczach Huntera. 
Odskoczyłam, usiłując jeszcze chwycić ręcznik, podczas gdy chłopak stał jak jeleń w świetle reflektorów, wpatrzony w moje… cóż… reflektory. Szczęka mu opadła. W obu rękach trzymał otwartą puszkę. Brązowy podkład rozsmarował mu się na koszulce, a farba rozbryzgała się na nogach. Wreszcie jedną dłonią podniosłam ręcznik, by zakryć nim swoje atuty, a drugą starałam się obwiązać nim wokół talii.
– Byłbyś tak miły i się odwrócił? – Odgarnęłam kosmyk włosów z twarzy, schodząc z betonowej płyty, która zastępowała brodzik. Hunter szybko spełnił moje polecenie, przy okazji rozlewając farbę i potykając się o własne stopy.
– Przepraszam… naprawdę… przepraszam. Nie miałem pojęcia, że tu jesteś. Wyszedłem zza rogu i cóż… 
– I co? Myślałeś, że gapienie się na półnagą dziewczynę bez ostrzeżenia jej o swojej obecności będzie mądrym pomysłem? Jest na to określenie, wiesz? 
Opuścił ramiona, pozwalając, by cienka koszulka przykleiła się do jego spoconego ciała. Materiał przywarł tak bardzo, że każdy mięsień idący od ramion w dół jego kręgosłupa był doskonale widoczny. Gdy trzymał w opuszczonych dłoniach puszki, u dołu jego pleców zarysowywało się idealne „v”. Było to całkiem niezłe opakowanie – przynajmniej do czasu, aż otwierało usta. 
– Słuchaj, nie chciałem cię podglądać. Wyszedłem zza rogu, a ty tu po prostu byłaś i przez zaskoczenie nie zareagowałem tak szybko, jak powinienem. Poza tym na swoją obronę mogę dodać, że to TY bierzesz prysznic w ogródku.
– Myślałam, że nikogo tu nie ma! Właśnie o tym mówiłam. Powinieneś powiadomić mnie o swojej obecności, ale wolałeś tego nie robić!
– No cóż, ja również myślałem, że jestem tu sam! Może powinnaś nosić dzwoneczek albo jakiś inny szajs, który ostrzegałby o twojej obecności, zanim miałbym szansę spotkać cię nagą przed domem!
Nie mogłam uwierzyć, że zasugerował, bym nosiła dzwonek jak jakaś krowa. Kim on myśli, że jest?! Jeśli chcę paradować nago po własnym podwórku, to powinnam mieć do tego prawo bez obawy przed czającymi się podglądaczami. Nie było sensu się kłócić, ale… mogłam się odegrać.
– Odwróć się, Hunter.
– Co?! Nie ma mowy! 
– Odwróć się. – Miałam poważny wyraz twarzy i szczery ton głosu. Podjęłam decyzję.
Powoli odwrócił się w moją stronę i zamknął oczy, marszcząc skórę po bokach. Nic nie mogłam poradzić na to, że się roześmiałam.
– Widzieliśmy się w sumie niecałą godzinę i przez ten czas jedynie się kłócimy. Więc odegram się, a potem zaczniemy od początku. Może być?
Otworzył oczy i momentalnie zawiesił wzrok na moim biuście, ale niemal natychmiast zmusił się, by spojrzeć mi w twarz. 
– Dobra. Czego chcesz?
Gdy zakryłam ciało ręcznikiem, na moje usta wypełzł uśmiech. Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku. Chwyciłam za puszki z farbą, a następnie odstawiłam je u jego stóp.
– Chcę, żebyś się rozebrał.
Rozdział 4 

Hunter

Nie mówiła tego na serio. Aczkolwiek gdy się jej przyjrzałem, stwierdziłem, że w pewnym sensie rzeczywiście była poważna.
– Nie rozbiorę się. To niedorzeczne!
Wyraz jej twarzy pozostał niezmieniony, z wyjątkiem ledwie widocznego uśmiechu w kącikach ust, który pojawił się dosłownie na sekundę.
– Rozbieraj się. Gdy oboje będziemy wiedzieć, jak drugie wygląda bez ubrań, nasze szanse się wyrównają.
Stałem osłupiały, nie wierząc, że mnie o to poprosiła. Od momentu naszego spotkania zachowywała się jak wściekły byk, walczyła ze mną i obrzucała wyzwiskami tak szybko, jak tylko potrafiła mówić. Prychający kot byłby bardziej ugodowy niż ta nieugięta, wpatrująca się we mnie blondynka.
Uniósłszy przekornie brew, marszczyła usta i próbowała się nie roześmiać. Moje zakłopotanie wyraźnie mieszało się z szokiem. Nie odzywałem się – czekałem, aż wybuchnie śmiechem i powie, że tylko żartowała. 
Nie zrobiła tego.
Choć sytuacja była dziwna, nie mogłem nie zapytać, jak bardzo nagiego chciała mnie zobaczyć.
– Chcesz, żebym zdjął wszystko?
– Nie, tylko spodenki i koszulkę. Nikt nie chciałby oglądać więcej. 
Gdy to usłyszałem, moje ego otrzymało lekki cios, ale ciągnąłem dalej:
– Cóż, nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Zdecydowałaś się wziąć prysznic naprzeciw mojego domu po tym, jak napadłaś na mnie wczoraj i po tym, jak twoje psy zniszczyły ścianę, nad którą tyle pracowałem, a teraz myślisz, że będziemy kwita jedynie, jeśli się rozbiorę? Chyba nie do końca rozumiem, jak moja nagość miałaby cokolwiek rozwiązać. 
Zrobiła krok w tył i zachichotała. Myślę, że powstrzymywała się od kiedy tylko wystosowała swoją dziwaczną prośbę. 
– To całkiem proste, Hunter. Czuję się zawstydzona tym, że widziałeś mnie praktycznie nagą i jedyną rzeczą, jaka sprawi, że poczuję się lepiej, będzie świadomość, że ty czujesz się dokładnie tak samo. Sytuacja z psami nie ma nic do rzeczy.
Skrzyżowała ręce na piersiach i wysunęła do przodu małą stopę. Jej słowa w końcu przesączyły się przez moje oszołomienie i dotarło do mnie to, co powiedziała.
– Myślisz, że będę zawstydzony, gdy stanę przed tobą nago? – Zaśmiałem się. – W domu setki dziewczyn dziennie mdlały na mój widok. Ciężko pracowałem, by mieć takie ciało.
No dobra, nie ciężko, na szczęście natura była miła i obdarzyła mnie dobrą genetyką.
– Cóż, tak sobie myślę… – Podeszła do mnie, wskazując na koszulkę. – Gdybyś nie był zawstydzony, właśnie ściągałbyś ciuchy.
– Nie rozebrałem się, bo myślę, że to głupie!
Poprawiła ręcznik tak, by nie spadł, a potem przysunęła się do mnie i sięgnęła w kierunku rąbka koszulki.
– Posłuchaj, chcę skończyć tę durną konwersację, więc ściągaj to cholerne ubranie. Wtedy będziemy kwita.
Jej dłonie szybko podciągnęły przepocony materiał do góry, a ja zszokowany jej nachalnym zachowaniem zrobiłem krok w tył. Niestety zahaczyłem nogą o puszkę farby i przewróciłem się na plecy, ciągnąc Ellison za sobą. Raz jeszcze znaleźliśmy się w brudzie i plątaninie rąk oraz nóg. Jej mokre włosy oplotły mi twarz i całkowicie oślepiły – co było dość niefortunne, zwłaszcza, że ręcznik się osunął i odsłonił jej piersi i brzuch. Były tuż przede mną. Zgarnąłem włosy z twarzy w samą porę, by ujrzeć jej odsłonięte, wpatrzone we mnie oczy. Po chwili podniosła się, by poprawić ręcznik. 
– Musimy przestać pakować się w takie sytuacje – zaśmiałem się.
Zwróciła ku mnie swoją twarz, a wtedy czas się zatrzymał. Nie żartuję. Wiem, że to najbardziej kiepski sposób na opisanie tego, co się właśnie stało, ale przez ułamek sekundy byłem kompletnie zauroczony wdziękiem dziewczyny siedzącej okrakiem na moim brzuchu. Słońce spoglądało przez wilgotne loki jej złocistych włosów, oczy zabłysły… Później się skrzywiła. 
– Wiesz, to bardzo dziwaczne, gdy tak się na mnie gapisz.
Wstała, otuliła się ciaśniej ręcznikiem, po czym ruszyła w kierunku domu. 
– Mniejsza o to, Hunter. Nie zmarnuję na ciebie całego dnia. – Zatrzymała się i spojrzała przez ramię akurat w momencie, gdy gapiłem się na jej tyłek. Na twarzy pojawił się jej znany mi już wyraz. – Pojęłam, że jesteś tak cholernie wstydliwy, że boisz się pokazać trochę ciała, więc zostawiam cię samego z twoimi problemami. Zrób mi jednak przysługę i przestań gapić się na mnie jak jakiś zboczeniec. Po prostu spędźmy to lato, trzymając się od siebie z daleka. 
Szczęka mi opadła, kiedy odwróciła się w stronę domu. Gdy weszła do środka, usłyszałem szczekanie dwóch małych kulek futra, a następnie odgłos zatrzaskujących się drzwi. Przez chwilę stałem bez ruchu, próbując pogodzić się z myślą, że prawdopodobnie przyszło mi poznać najdziwniejszą osobę, jaką kiedykolwiek spotkałem w życiu. Nie jestem pewien, jak długo gapiłem się na jej dom, ale w pewnym momencie zasłony jednego z okien zostały odsunięte i zobaczyłem jej twarz. Uchyliła lekko okno.
– Widzisz, o co mi chodziło, gdy mówiłam, że jesteś dziwny? Przestań tak sterczeć, gapiąc się na ludzi, a może będziemy się lepiej dogadywać. – Zamknęła okno, a potem dramatycznie zasłoniła zasłony z powrotem.
Kurwajapierdolę! Ta dziewczyna to jakiś koszmar.
Spędziłem resztę dnia, nakładając podkład na zewnętrzną ścianę budynku. Prawdopodobnie słychać było przekleństwa, gdy ponownie malowałem część, która została zniszczona przez psy Ellison. Byłem zszokowany, bo nie czuła, że jest mi cokolwiek winna za zapewnione przez jej kundle dodatkowe godziny monotonnej pracy. Chciałem ją znienawidzić. Od pierwszego momentu, kiedy się poznaliśmy, nie robiła nic innego, tylko wrzeszczała na mnie i nazywała „dziwakiem”. Niestety za każdym razem, gdy byłem bliski przekonania samego siebie, by o niej zapomnieć, wracałem wspomnieniami do tego dnia: jej błękitnych przenikliwych oczu, gibkiego, ledwie ubranego ciała pod prysznicem. Te obrazy pojawiały się w mojej głowie i łapałem się na tym, że uśmiechnąłem się raz czy dwa.
Po zdrapaniu reszty zaschniętego podkładu poszedłem za róg. Ona już tam była. Słońce odbijało się od wody spływającej po jej opalonej skórze. Pochylała głowę w dół, a jej piersi oraz brzuch były pierwszymi rzeczami, jakie zobaczyłem. Nie okłamałem jej, gdy powiedziałem, że byłem w szoku. Zanim powędrowałem wzrokiem do jej nóg i z powrotem, patrzyła już na mnie, jakby chciała mnie zamordować. Zauważyłem, że od tego widoku zaczynało mi brakować miejsca w spodniach. Martwiłem się, że może spojrzeć w dół i to zauważyć, więc szybko się odwróciłem. Na szczęście niczego nie spostrzegła – los oszczędził mi wstydu. Jednak jej krzyki i moje niedowierzanie w to, co mówiła, pomogły mi się uspokoić. 
Szur, szur, skrob, skrob… 
To była mantra, którą powtarzałem w głowie, by praca nie zanudziła mnie na śmierć. Była to też nieudana próba utrzymania myśli z dala od Ellison. Jej ciało doprowadzało mnie do szaleństwa i nieważne, co robiłem bądź o czym myślałem, nie mogłem powstrzymać obrazu jej gładkiej, opalonej skóry. Nie miałbym nic przeciwko wakacyjnej przygodzie, gdybym tylko znalazł sposób, by powstrzymać Ellison od odzywania się i psucia mi dobrego nastroju.
Nie byłem w stanie już znieść tej ciszy ani chwili dłużej, więc udałem się na ganek w poszukiwaniu radia. Znalazłem takie małe, zagrzebane pomiędzy tłustymi częściami samochodowymi i innymi drobiazgami. Kiedy je włączyłem, przewinąłem niezliczoną ilość stacji country, zanim trafiłem na coś przyzwoitego. W końcu znalazłem muzykę industrialną, więc wziąłem radio ze sobą, by skończyć pracę. 
Wróciłem do rutyny. Wziąłem się do roboty i gdy byłem bliski ukończenia ostatniego fragmentu, usłyszałem, jak otwierają się frontowe drzwi domu Ellison. To dźwięk niewątpliwie zwiastujący wypuszczanie małych terrorystów na zewnątrz. Szczekając, od razu pognały w moim kierunku. Natychmiast zerwałem się na nogi, gotów chronić domu za wszelką cenę. 
– Sasha! Bear! Macie się natychmiast zatrzymać! – Na podwórku rozbrzmiał głos Ellison. Oba psiaki zatrzymały się, wzniecając łapami małą chmurkę pyłu. Przeniosłem wzrok z czworonogów na Ellison, która patrzyła na mnie z krzywym uśmiechem. Tupnęła nogą, by przywołać zwierzaki z powrotem do siebie. Te zawahały się, spoglądając na mnie, ale w końcu stanęły u jej stóp. 
– Trzymasz bekon w kieszeni? Wydaje się, że cię lubią, chociaż nie mam zielonego pojęcia dlaczego. 
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.
– To pewnie przez to, że jestem taki olśniewający. 
Roześmiała się. 
– Szczerze wątpię. Możesz mi wyświadczyć przysługę i wyłączyć death metal? Nie słyszę własnych myśli.
Odebrałem jej prośbę jako zniewagę. Właśnie grał jeden z moich ulubionych zespołów, a jej złośliwy wyraz twarzy był po prostu obraźliwy. Szczyciłem się swoim gustem muzycznym, więc jej dezaprobata mnie zirytowała, chociaż nie potrafiłem od razu wytłumaczyć dlaczego.
Wyłączyłem radio. 
– O co chodzi? Ma za mało brzdęknięć, by zainteresować was, wioskowych? – No dobra, w moim tonie było troszeczkę za dużo sarkazmu, ale to chyba wina Ellison.
– Chyba masz problem z ciszą. Wiesz, obecnie to kłopot wielu ludzi. Potrzebują czegoś, co daje im po uszach albo na co mogą się gapić. Prawdopodobnie dlatego większość jest tak żałosna jak ty. Nie wiesz, jak cieszyć się światem wokół siebie.
Zamrugałem w odpowiedzi. Zrozumienie tego, co właśnie powiedziała, zajęło mi chwilę. Musiało minąć dużo czasu, nim byłem w stanie odpowiedzieć, ponieważ odwróciła się na pięcie i tupnęła na psy, by podążyły za nią. Moje oczy śledziły jej sylwetkę, gdy szła w kierunku poobijanego, czerwonego jeepa, który, biorąc pod uwagę jego stan, nie mógł działać. Kiedy zajęła miejsce kierowcy, znów odwróciła się w moim kierunku. Psy radośnie weszły za nią do samochodu. Posadziła je na tylnym siedzeniu, a potem spojrzała na mnie i się zaśmiała.
– Nigdy jeszcze nie znałam kogoś, kto gapiłby się na ludzi tyle co ty. Chciałbyś coś powiedzieć, czy po prostu nie możesz przestać na mnie patrzeć?
Znowu zamrugałem, ale tym razem otrząsnąłem się z niemego oszołomienia. 
– Nie! Po prostu wciąż gadasz od rzeczy i nie jestem pewien, co o tobie myśleć. 
– Więc przestań o mnie myśleć i wracaj do roboty, bo wygląda na to, że może ci to zająć trochę dłużej, niż sądzisz.
Odwróciłem się w stronę budynku, by zobaczyć, o czym mówiła. Dom wyglądał świetnie i jedyne, co musiałem zrobić, to zaczekać, aż podkład wyschnie, zanim będę mógł go pomalować. Spojrzałem ponownie na Ellison.
– Dlaczego tak myślisz?
Uśmiechnęła się. 
– Bez powodu.
Gdy się odwróciła, przywrócony do życia silnik ryknął, a przez tłumik z tyłu jeepa wydostał się dym. Włączała i wyłączała samochód kilka razy, na tyle szybko, że z tyłu pojazdu wystrzeliła chmura pyłu oraz brudu. Odjeżdżając, spojrzała na mnie w lusterku wstecznym i pomachała. Potem odwróciła wzrok, aż w końcu zniknęła z pola widzenia. Pył wywołał u mnie kaszel, ale wciąż śmiałem się, gdy odwróciłem się w stronę domu. Natychmiast zauważyłem, że pył i brud osiadły na lepkiej farbie.
Ojapierdolę!
Musiała wiedzieć, że tak się stanie. Włączyłem z powrotem radio i pomaszerowałem naprawić fragment zniszczony przez samochód. Zdecydowałem, że jeżeli chodzi o Ellison James, rękawica została rzucona.

~~ ~~ ~~

No cóż, miała rację. Naprawa zniszczeń wywołanych przez pospieszny wyjazd Ellison zajęła mi kolejnych kilka godzin. Gdy ponownie nałożyłem podkład, wstałem, by podziwiać swoją pracę. Pakowałem już narzędzia, gdy usłyszałem dzwonek tuż za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem Lily na staroświeckim niebieskim rowerku, zaopatrzonym z przodu w niewielki brązowy koszyk i serpentyny zwisające z uchwytów kierownicy. Nie miałem pojęcia, że produkowali takie rowery dla osób powyżej piątego roku życia.
– Hej, kuzyn! – Zatrzymała się w odległości kilku stóp ode mnie i zsiadła. – Jak ci idzie malowanie? Wygląda, jakbyś właśnie skończył.
Jedna rzecz zadziwiała mnie w Lily: mianowicie potrafiła mówić trzy razy szybciej niż jakakolwiek istota ludzka, którą znałem, jednocześnie wyraźnie wymawiając każde słowo, na dodatek z lekkim południowym akcentem. Włosy podskakiwały jej na głowie, gdy do mnie podchodziła. Kiedy się zbliżyła, natychmiast zamknęła mnie w mocnym uścisku. Robiąc krok w tył, wsunęła luźne kosmyki za uszy i uśmiechnęła się.
– Odwaliłeś kawał dobrej roboty, jednak mogłeś skończyć godziny temu, gdybyś nie był takim perfekcjonistą. Zdajesz sobie sprawę, że to tylko podkład, nie?
– To jest fundament pod… – Powstrzymałem się od przemowy na temat fundamentów i wróciłem do zbierania narzędzi. – Nieważne, ale dzięki. Skończyłbym parę godzin temu, gdybym nie musiał ZNOWU poprawiać przedniej ściany po popołudniowym spotkaniu z twoją przyjaciółką.
Usłyszałem za sobą cichy chichot. Odwróciłem się, by spojrzeć na tę małą dziewczynę przypominającą chochlika. Jej niebieskie oczy były zbyt duże w stosunku do małej główki, na której resztę wolnego miejsca zajmował szeroki uśmiech. Szczęśliwie nos miała idealny, a cała ta kombinacja nadawała jej uroczego i niewinnego wyglądu.
– Ach… znowu pożarłeś się z Ellison. Ona naprawdę nie jest taka zła, jaka może się wydawać. Jest po prostu nadopiekuńcza wobec zwierząt, natury, przyjaciół i rodziny. Tak długo jak nie śmiecisz i nie próbujesz skrzywdzić czegoś, o co dba, jest niesamowita.
Roześmiałem się. 
– Czy musi przez cały czas być taka złośliwa? Nazwała mnie zdziwaczałym podglądaczem jakieś pięć razy, od kiedy tu jestem. Zaczynam popadać w kompleksy.
Gdy ruszyliśmy w stronę ganku, Lily wzięła mnie pod ramię i pomogła nieść jedną z puszek. 
– Musi cię lubić. Jeżeli naprawdę miałaby cię za świra, nie poświęciłaby ci ani chwili swojego czasu. Jest naprawdę dobra w niezwracaniu na kogoś uwagi, gdy ma taki zamiar. 
– Cóż, myślę, że trudno jest nie zwracać uwagi na osobę, która gapi się na ciebie, gdy bierzesz prysznic. 
Lily się zatrzymała.
– Co?
Zachęciłem ją, by szła dalej, a później opowiedziałem, co zaszło między mną a Ellison tego ranka. Gdy usłyszała historię, śmiała się tak mocno, że trzy razy parsknęła, przez co jej twarz przybrała ciekawy odcień błękitu. Kiedy była w stanie znów oddychać, wyciągnęła rękę spod mojego ramienia, po czym klepnęła mnie w plecy. 
– Nie mogę uwierzyć, że się po prostu nie rozebrałeś. Oszczędziłoby ci to kilku godzin pracy tego popołudnia, ale moim zdaniem można się po niej spodziewać czegoś więcej: wciąż nie wyrównała z tobą rachunków. Nie mogę się doczekać, co jeszcze wykombinuje. Gdybym była na twoim miejscu, siedziałabym jak na szpilkach. – Po tym złowieszczym ostrzeżeniu zaczęła wchodzić po schodach, chichocząc pod nosem.
Zatrzymałem się na dole i ją obserwowałem. 
– Do czego jest zdolna?
Lily odwróciła się, kładąc ręce na biodrach. Kopnęła kamień, by zleciał z ganku, a później się roześmiał.
– Taki jest właśnie problem z Ellison. Nigdy nie wiesz, co zrobi. Ta dziewczyna jest zdolna do wszystkiego.


Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zachęceni to zapraszam do zakupu książki na 

Empik.com -> Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik
Copyright © 2014 Świat Książkowy Mali , Blogger