Poznaj Zanim Kupisz - Nasze wczoraj - Anna Szafrańska - Wydawnictwo NieZwykłe


Zapraszam was na darmowy fragment książki. 

Dla Agnieszki L.- Ł.
Bo we mnie wierzysz. Trzymasz za rękę i nie pozwalasz upaść.
Zawsze będę Ci wdzięczna.
Na zawsze.

Głaskała wydatny brzuch, starając się tym samym zyskać na czasie. Czuła, jak jej synek wierzga radośnie nóżkami, wspomagając się od czasu do czasu łokciami, co powodowało kłucie w boku. Jednak to nie wzmożona aktywność dziecka była powodem jej płaczu. Jej bólu. Większy czuła w sercu. Jakby kruszyło się na miliardy małych, ostrych odłamków, które rozprysły się po ciele, powodując liczne obrażenia. Nie potrafiła przestać płakać. Wiedziała, że to jedyna słuszna decyzja. Najlepsza z możliwych. Tylko dlaczego rozum nie chciał współpracować z sercem? Dlaczego cały czas myślała o tym jak o największym błędzie?
Wiotka ręka przykryła jej dłoń, unieruchamiając ją na wzgórku brzucha. Na serdecznym palcu połyskiwała złota obrączka. Zagapiła się, widząc jawną różnicę między ich rękami. Jej paznokcie były obgryzione, pozbawione blasku, a skóra szorstka. Dłonie tej drugiej przypominały w dotyku jedwab. Były zadbane, a paznokcie w kształcie migdałów równo przycięte, pomalowane delikatnym różowym lakierem.
Jedynym łączącym elementem były bransoletki. Opleciony wokół nadgarstka zwykły kawałek czerwonego sznurka z odwróconą ósemką pośrodku. Symbol nieskończoności. Taka też miała być przyjaźń. Nieskończona. Wieczna. Obiecały sobie, że już na zawsze będą siostrami, a tymczasem…
Maluch, jakby wyczuwając, że nic mu nie grozi, natychmiast się uspokoił. I to ją niemal dobiło. Zupełnie, jakby i on dokonał już wyboru.
– To najlepsze rozwiązanie – usłyszała spokojny, opanowany ton przyjaciółki. – Natalia…
– Wiem. Rozumiem to – warknęła agresywnie, mocno zaciskając powieki. Starała się stłumić nerwy, ale nie potrafiła. – Doskonale to rozumiem.
Dlaczego rozstanie z istotką, której nawet nie widziała na oczy, było dla niej tak trudne? Coś, co na początku było strachem połączonym z nienawiścią do samej siebie, przybrało teraz postać bezwarunkowej miłości? Dlaczego tak się cieszyła, gdy poczuła pierwsze ruchy swojego dziecka? Dlaczego pozwoliła, by podświadomość podsuwała jej wizje dekorowania pokoiku albo tego, jak to będzie, gdy maluch zacznie raczkować czy stawiać pierwsze kroki. Przecież nigdy ich nie ujrzy… Nie powinna…
Odgarnęła ciemną kurtynę włosów za ramię i otarła ostatnie łzawe ścieżki z lodowatego policzka.
Obok siebie wyczuła ruch, a kątem oka dostrzegła, że za przyjaciółką stanął mąż, postawny brunet o stalowoszarych oczach. Pełnym wsparcia gestem położył dłonie na ramionach żony. Na ten widok ciemnowłosa poczuła, jak żółć podchodzi jej do gardła.
Czym prędzej odwróciła wzrok, mocno zaciskając szczęki, żeby nie zwymiotować.
– Zaopiekujemy się nim. Możesz nam wierzyć, że nie stanie mu się krzywda. Zadbamy o niego.
Na jej wargi wkradł się cyniczny uśmiech.
– Wiem.
Oni mieli możliwości, o których Natalia mogła tylko marzyć.
Życie naprawdę było niesprawiedliwe.
Jej życie było do dupy.
Oblizała usta, ciężko wzdychając. Przejechała rozprostowanymi palcami po brzuchu, ale maluch już się nie poruszył.
– Eryk – wyszeptała ledwo słyszalnie.
Przyjaciele zamarli, wstrzymując oddech. Zerknęła na nich, starając się ukryć mieszaninę boleści i nienawiści. Bo nienawidziła się za to, co właśnie miała zrobić.
– Proszę, nazwijcie go Eryk. To moja jedyna prośba.
Spojrzeli na siebie zszokowani. Nie taka była umowa. W ogóle nie mówili o imieniu dziecka, tylko o jego przyszłości, o tym, że się nim zaopiekują i pokochają jak własnego syna. Imię nigdy nie padło… Mąż przyjaciółki zmarszczył brwi i wyraźnie chcąc zaoponować, zaczerpnął powietrza, lecz zaniechał tego natychmiast, gdy jego żona położyła mu dłoń na ręce, lekko ściskając palce.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się ze łzami w oczach. – Będzie miał na imię Eryk.
Ciemnowłosa przytakiwała bez większego sensu. Odwróciła głowę, zagryzając usta do krwi. 
Nie chciała widzieć ich radości.
Płakała z rozpaczy. Oni ze szczęścia.
Będzie ci z nimi dobrze – pomyślała, obejmując rękami brzuch, a dziecko, jakby w odpowiedzi, ugodziło ją łokciem w miejscu, gdzie zatrzymała się jej dłoń. Uśmiechnęła się smutno. – Nie pocieszaj mnie, Eryku. I wybacz mi. Nigdy cię nie zapomnę. Na zawsze będziesz moim kochanym synkiem. Na zawsze…


Prolog


Pamiętam dzień, w którym moja mama powiedziała, że w jej brzuchu śpi moja przyszła siostrzyczka. Wtedy nie wiedziałem, jak ugryźć to stwierdzenie. Dziecko w brzuchu? Co ona, zjadła to dziecko? Ale jako trzylatek nie miałem większego pojęcia o niczym, co się wokół mnie działo. Ważne, że raz w roku przychodził Mikołaj, że tata co sobotę zabierał mnie na boisko pokopać piłkę, a mama zrobiła na obiad pomidorową. Bez marchewek. Wieczór, kiedy położyła moje ręce na swoim brzuchu, był dziwny. Powiedziała, że niedługo wyjdzie z niego moja młodsza siostrzyczka, a ja będę starszym bratem, który będzie musiał się nią opiekować, bronić jej i dbać, żeby nic złego jej się nie stało.
Wtedy nie wiedziałem, jak bardzo ta wiadomość zmieni moje życie. I jak bardzo je spieprzy…
Powiedziała mi, że mogę jej pomóc wybrać imię dla siostrzyczki. Sama chodziła z nosem w notesie, zapisując zasłyszane imiona albo takie, które znalazła w jakiejś książce. Też chciałem wziąć w tym udział, ale gdy proponowałem jej imiona superbohaterów z kreskówek, tylko się śmiała perliście, mówiąc, że to nie pasuje do dziewczynki. Nie wiedziałem, co znaczy dziewczyńskie imię. W przedszkolu rzadko kiedy zadawałem się z dziewczynami, bo były nieznośne, szczególnie gdy bawiły się w dom i rządziły całą salą. Byłem cholernie zawiedziony, że nie potrafiłem pomóc mamie. Może faktycznie do mojej siostrzyczki nie pasowało imię jakiegoś robota albo gadającego psa. I wtedy przypomniałem sobie o książkach. Naszym cowieczornym rytuałem było czytanie bajek, kiedy leżałem już w łóżku. Jakiś czas temu zaczęliśmy czytać Opowieści z Narnii, a tam jedną z głównych bohaterek była Łucja. Prawdomówna. Dobra. Łaskawa. Odważna. Zawsze radosna. Chciałem, żeby moja siostrzyczka też taka była.
Mama z wrażenia przysiadła na łóżku, nie wchodząc pod kołdrę, co zazwyczaj robiła, tuląc mnie mocno do siebie podczas lektury.
– To bardzo piękne imię – powiedziała zdumiona, a jej wzrok pomknął w stronę okładki. – Królowa Łucja Mężna? – zachichotała pod nosem, a ja jej zawtórowałem.
Nie wiedziałem, czy spodobała jej się moja propozycja, bo otworzyła książkę i zaczęła czytać, odrzucając na bok czerwoną zakładkę.
Niemniej pół roku później na świat przyszła Łucja Słowikowska.

Coś wam powiem. W prawdziwej miłości nie ma nic romantycznego. Ona rani. Ona sprawia ból. Niszczy…
Kochając, wyrzekłem się dawnego siebie. Teraz w niczym nie przypominam tamtego chłopaka z dawnych lat. Nie mam rodziców. Nie mam siostry… Jestem sam. Wszystko przez to, że się zakochałem. W Łucji.
Mojej siostrze.
Mojej wielkiej miłości.
Miłości zakazanej.


Rozdział 1

Baby you’re all that I crave
Tell me how many days do I have to chase you?
Do I have to chase?
Before I taste you
Before I can say
I can escape you
I cannot escape
Baby you’re way too good to be true.

The Vamps & Danny Avila feat. Machine Gun Kelly,
Too Good To Be True


Łucja

– Daniel, ani mi się waż iść beze mnie! – zawołałam ostro wkurzona, pospiesznie wrzucając zeszyty i książki do torby.
Robił to specjalnie, byłam tego pewna! Jeszcze niedawno spał do ostatniej chwili, a teraz pierwszy wyrywał do szkoły, nie czekając na mnie.
Odgarnęłam długie blond włosy za ramię i narzuciłam na siebie kurtkę, bo wrześniowy poranek był wyjątkowo chłodny. Zerknęłam na budzik na szafce nocnej, który tkwił w brzuchu tak brzydkiego i szkaradnego kota, że w ostatecznym rozrachunku nie szło go nie pokochać. Był to prezent na moje dziesiąte urodziny od brata, który w ten sposób chciał mi zrekompensować to, że rodzice nie zgadzali się na obecność jakiegokolwiek zwierzaka w naszym domu.
– Wychodzę! – usłyszałam gburowaty, nieco piskliwy głos, gdy próbował przekrzyczeć relaksacyjną muzykę, którą mama puszczała w salonie podczas swoich porannych sesji jogi.
Porwałam z łóżka plecak, zarzucając go na ramię, kiedy zbiegałam ze schodów. Przy drzwiach zmieniłam buty i rzuciłam mamie poranno-pożegnalne „cześć!”. Wybiegłam z domu, w rekordowym czasie pokonując drogę do przystanku autobusowego, który od domu dzieliło kilkanaście metrów. Sapnęłam, tupiąc zawzięcie nogą, nigdzie nie widząc Daniela.
– Masz śniadanie? – dosłyszałam głos zza pleców.
Obróciłam się na pięcie wkurzona, ściągając brwi. Znowu to zrobił.
Daniel stał oparty o przydrożne drzewo, z rękami założonymi na piersi. W ostatnim czasie sporo urósł ku rozpaczy mamy, która nie nadążała z kupowaniem mu nowych ciuchów i butów. Nie mówiąc już o stroju sportowym. Jakby w odpowiedzi na moje myśli Daniel podrzucił torbę treningową na ramieniu, a z bocznej kieszeni wyciągnął plastikowy pojemnik.
– Trzymasz moje śniadanie między swoimi spoconymi skarpetkami? – Skrzywiłam się z odrazą.
Uniósł wysoko czarną brew, tak że niemal zniknęła pod czupryną ciemnych włosów. Jego zielone, kocie oczy błysnęły psotnie.
– Spoko. Jak dla mnie możesz dzisiaj nie jeść. Więcej dla mnie. – Wzruszył ramionami, otwierając pojemnik z moim śniadaniem.
Szybko skoczyłam, wyszarpując mu je z ręki. Wiedziałam, że chłopcy w okresie dojrzewania szybciej rosną, więcej jedzą i przeżywają coś zwanego mutacją, ale Daniel burzył wszelkie możliwe statystyki. Rósł w oczach, a jedzenia pochłaniał tyle, że praktycznie na każdej przerwie w szkole widziałam go z kanapką.
– No i tak powinnaś zrobić od razu – parsknął, zapinając torbę.
Odgarnął przydługą grzywkę, która opadała na jego zbyt prosty nos.
– Mam być ci wdzięczna? Przez ciebie moje jedzenie zostało skażone! – fuknęłam, wciskając pojemnik do torby, nie zauważając, że Daniel podszedł bliżej. Dopiero gdy zaczął czochrać mi włosy, odskoczyłam od niego jak oparzona, zawodząc niczym upiór.
– Nadal myślę za ciebie, Łuska – zarechotał, starając się, by jego głos zabrzmiał nisko.
– Spadaj, piszczałko. – Wytknęłam mu język.
Daniel spochmurniał. Nie lubił, gdy nabijałam się z jego świdrującego głosu. I wiedziałam, jak to się zaraz skończy. Ruszył w moim kierunku, mrużąc groźnie oczy.
– Daniel, nie… Sorry, poważnie! – Wyciągnęłam przed siebie ręce, pochylając się i przyjmując w ten sposób pozycję obronną.
Ale nic to nie dało. Daniel był zwinny jak wąż. Przez cholerne treningi piłkarskie, gdzie grał jako napastnik, nie było możliwości, żebym mu się wywinęła. Zmylił mnie, odbijając w prawo, a wtedy ja się odwróciłam, zupełnie się przy tym odsłaniając. Korzystając z okazji, wystrzelił w lewo, łapiąc mnie pod kolana i jednym płynnym ruchem zarzucając sobie na ramię.
Piszczałam, waląc go po plecach, ale równie dobrze mogłam uderzać w drzewo, o które wcześniej się opierał. Na nic grożenie, że powiem mamie albo że następnym razem nie upiekę dla niego jabłecznika, kiedy będzie mnie o niego błagał. Wierzgnęłam mocno, wyswobadzając jedną z nóg, którą w coś kopnęłam. Dopiero zduszony jęk sprawił, że wciągnęłam ze zgrozą powietrze. Daniel ostrożnie pochylił się, pozwalając, bym ześlizgnęła się po jego barku. Trzymając się za prawe kolano, mocno zacisnął szczękę.
– Ja… przepraszam! Nie chciałam, naprawdę…
Uniósł jedną rękę, drugą wciąż rozmasowując obolałe miejsce.
– Spoko – przerwał, zaciskając zęby, by zamaskować grymas bólu. – Moja wina.
Zaproponowałam, że wezmę jego torbę treningową, a nawet plecak, jednak on tylko na mnie spojrzał i z krzywym uśmiechem pokręcił głową. Może wyglądałam niepozornie, ale naprawdę byłam silna. Przykucnęłam przy nim, przygryzając wargi.
– Bardzo boli?
Rzucił mi szybkie spojrzenie. Cień bólu przeciął jego twarz, gdy mocniej zacisnął szczęki, a jego policzki pokrył szkarłat.
– Wytrzymam.
– To może nie idź dzisiaj na trening? – podsunęłam, jakby ten genialny pomysł miał wymazać moje winy. – Jeśli bardzo cię boli…
– Mówiłem, że dam radę – warknął nagle. Widząc, jak się nerwowo wzdrygam, rzucił mi speszony półuśmiech. – Dzięki, ale nie martw się, Łuska. Jest dobrze.
Przytaknęłam smutno, nie zawracając sobie głowy tym, że przezwał mnie najmniej lubianą ksywką, którą gnębił mnie od początku podstawówki.
Treningi Daniela były wyjątkowo intensywne, a i tak brał na siebie więcej, niż powinien. Na przykład codziennie rano przed szkołą biegał pół godziny, wieczorem godzinę, a trzy razy w tygodniu chodził na siłownię z kolegami z drużyny. Ledwo rozpoczął się rok szkolny, a już w planach mieli mecz w następny weekend. Jeśli z mojej winy będzie miał opuchnięte kolano…
Nerwowym gestem oblizałam usta. Już chciałam coś powiedzieć, ale poczułam mocne szturchnięcie w plecy, od którego runęłam do przodu. Gdyby nie szybka reakcja Daniela, pewnie ległabym jak długa w błocie. Silne ramiona zacisnęły się wokół mnie, a twarzą uderzyłam w jego klatkę piersiową. Rozmasowując nos, poczułam bijącą od Daniela woń perfum, antyperspirantu oraz ciepło. Czyżby przesadził z podnoszeniem mnie? Jego serce biło tak nierówno… Chciałam mu podziękować, ale w tej samej chwili odciągnął mnie od siebie na długość ramienia. Zmieszany podrapał się po szyi.
– Jak zwykle grzeszysz delikatnością, Pola – rzucił zgryźliwie do mojej przyjaciółki.
Stojąca za mną Pola wyszczerzyła się, mrugając intensywnie. Coś jej wpadło do oka czy jak?
– Więc dobrze, że stałeś obok, prawda? – zachichotała, wychylając się do przodu.
Daniel przytaknął z lekko zakłopotanym uśmiechem i, poklepując mnie po ramieniu, odszedł na drugi koniec przystanku. W tę stronę już biegli Horacy i Olaf, kumple z jego drużyny, którzy mieszkali w tej samej okolicy co my. Przywitali się, głośno przybijając sobie piątki, a do mnie pomachali, szczerząc się głupkowato.
Wywróciłam oczami, odwracając się do Poli, która oblizywała usta, odgarniając krótko obcięte włosy. Maślany wzrok utkwiła w plecach Daniela, a z jej gardła wydobył się przeciągły skowyt.
– Ten twój brat to niezłe ciacho! – pisnęła, uwieszając się na moim ramieniu.
Znudzona westchnęłam głęboko. Tak, mój brat był przystojny, a nawet seksowny, jeśli wierzyć słowom moich koleżanek i innych dziewczyn ze szkoły. Pola nie była wyjątkiem. I ją Daniel oczarował, chociaż nie musiał wkładać w to wiele wysiłku. Widocznie ignorowanie piszczących dziewczyn sprawiało, że te nakręcały się jeszcze bardziej. Nic z tego nie rozumiałam. Może dlatego, że miałam dopiero trzynaście lat i sprawy damsko-męskie były dla mnie nieznaną galaktyką. Moje koleżanki już dawno miały swoje sympatie, zakochiwały się i odkochiwały, a nawet zdążyły już mieć pierwszych chłopaków. A ja? Wielu chłopców nie chciało mieć na pieńku z Danielem, więc po prostu mnie ignorowali. Ostatecznie po wymianie z którymś zaledwie kilku zdań niepostrzeżenie podkradał się Daniel, który mrużąc oczy w ten swój groźny sposób, sprawiał, że wszyscy zainteresowani koledzy uciekali, gdzie pieprz rośnie. Więc tak, nie mam zielonego pojęcia, jak to jest w kimś się zakochać i poczuć motylki w brzuchu. Zostały mi tylko nauka i malarstwo. I chyba z tego cieszyli się tylko rodzice.
Pola trąciła mnie łokciem, kiedy na przystanek podjechał autobus. Wspięłyśmy się po wąskich schodkach i odbiłyśmy kartę miejską, po czym zajęłyśmy nasze stałe miejsce na przodzie autobusu. Daniel z resztą chłopaków usiedli na samym końcu, gdzie wszyscy mogli się pomieścić razem ze swoimi ogromnymi torbami treningowymi.
– Przez wakacje znalazł sobie dziewczynę? – spytała rzeczowo Pola.
– Nie, no coś ty. Dla niego liczy się tylko piłka. I jedzenie. Dużo jedzenia.
– Lubi jeść? To może oddam mu swoje śniadanie? – zaproponowała niezdrowo podniecona, okręcając się, by zerknąć w stronę chłopców. – Myślisz, że wtedy ze mną pogada?
Skonsternowana rzuciłam Poli powątpiewające spojrzenie. Właśnie poważnie zastanawiałam się nad tym, co ta dziewczyna miała w głowie. Dobra, wiedziałam, że od pewnego czasu Daniel był głównym tematem naszych rozmów, ale tego było zdecydowanie za wiele. Jej fascynacja przerosła moje oczekiwania.
– Pola, co ty odwalasz?
– No co? – Wzruszyła ramionami, poprawiając się na siedzeniu. – Podoba mi się. I chciałabym, żeby w końcu przestał widzieć we mnie dzieciaka, a ujrzał młodą, pełną życia kobietę.
– Jak dla mnie to jeszcze jesteśmy dzieciakami – zauważyłam trzeźwo, odpinając plecak, by wyciągnąć z niego podręcznik do biologii. – Pola, masz trzynaście lat i nawet stanika nie nosisz! A z tego, co wiem, Daniel jest w wieku, w którym dla chłopaków liczą się tylko piersi.
Chyba moje słowa przywołały ją do porządku. I w sumie mnie też. Obie spojrzałyśmy po sobie. No tak, jeszcze nie za bardzo miałyśmy czym się popisać. Byłyśmy chyba ostatnimi dziewczynami w klasie, które na razie nie mogły pochwalić się żadnym zarysem biustu. Ku radości mojego taty, dla którego byłam małą córeczką. Wedle niego nigdy nie powinnam stać się kobietą. Z kolei ja marzyłam o jakimkolwiek rozmiarze. Wzięłabym nawet miseczkę B, bylebym mogła nosić stanik inny od sportowego.
Pokręciłam głową, żeby odegnać głupie myśli i otworzyłam podręcznik od biologii, bo miałyśmy zapowiedzianą kartkówkę.
– Chyba masz rację – stęknęła Pola ciężko, wykrzywiając twarz w grymasie. – Ale on jest taaaki seksowny.
– Jestem jego siostrą. Wierz mi, siostry nie rozumieją takich rzeczy. – Machnęłam ręką, podstawiając jej książkę pod nos. – Uczyłaś się? Dzisiaj mamy…
– Po co ja w ogóle z tobą gadam! – fuknęła zła, odpychając od siebie podręcznik.
Zła Pola to zgryźliwa Pola. Opadła niżej na siedzeniu i, splatając ręce na ramionach, naburmuszyła się, wydymając usta jak małe dziecko. To tyle, jeśli chodzi o naszą rodzącą się kobiecość.
Objęłam ją ramieniem, całując szybko w policzek, przez co skrzywiła się jeszcze bardziej.
– Bo jestem twoją BBF – zaintonowałam śpiewnym głosem, szczerząc się bezczelnie.
Rzuciła mi przeciągłe spojrzenie i niepocieszona pokiwała głową.
– Racja. Jesteśmy best friends forever – dodała markotnym tonem i uśmiechnęła się jakby od niechcenia. – To co z tą biolą?

Daniel

Z końca autobusu miałem idealny widok na moją siostrę i jej przyjaciółkę. Ich dziecinne przekomarzania wkurzyły Polę, która się obraziła, osuwając zaraz na siedzenie. I jak zwykle to Łucja musiała załagodzić sytuację, przymilając się do niej. Teraz obie pochylały się nad podręcznikiem, a moja siostra tłumaczyła swojej przyjaciółce jakieś zagadnienie.
Nie żebym był ślepy. Wiedziałem, że podobam się Poli i kilkunastu innym dziewczynom ze szkoły, ale nic sobie z tego nie robiłem. I nie rozumiałem dlaczego. Moi kumple już dawno przestali być prawiczkami, ci ostatni w ubiegłe wakacje. Zostałem tylko ja. Niespecjalnie interesowały mnie dziewczyny i nawet byłem bliski założenia, że jestem gejem, ale to nie było to. Nie, żebym to sprawdzał. Po prostu nic nie czułem, patrząc na chłopaków z drużyny ani gadając z koleżankami z klasy. Parę razy na szkolnych dyskotekach udało mi się porozmawiać z którąś sam na sam i pocałowaliśmy się na próbę, jednak nic nie poczułem. Może nie powinno się czuć niczego specjalnego? Ponoć uderzenia gorąca, jakieś dreszcze i inne mniej lub bardziej fizyczne aspekty były wskazane. Może to ze mną było coś nie tak?
Moją uwagę przykuł wybuch Poli, która śmiejąc się perliście, w jednej chwili skupiła na sobie uwagę całego autobusu. Zerknąłem szybko na Łucję starającą się schować za kurtyną długich, prostych blond włosów. Na jej policzkach zauważyłem delikatny rumieniec, a końcówka ołówka zniknęła pomiędzy jej czerwonymi nieumalowanymi wargami…
I wtedy to poczułem. Dreszcz przeciął mój kręgosłup i jednocześnie zrobiło mi się cholernie gorąco. Dlaczego? Ściągnąłem z siebie kurtkę. Może za ciepło się ubrałem? Kurtka i bluza pod koniec września nie były przesadą. Olaf nawet miał czapkę i szalik, a przecież nie było aż tak zimno.
– Wracając do tematu… – ciągnął Horacy, rozwalając się na dwóch siedzeniach pod oknem. – Jak tam ma się nasza Lucy?
Zmroziłem go nienawistnym wzrokiem. Mogłem niemal poczuć, jak moje siekacze wysuwają się groźnie zza warg. Nie lubiłem, jak moi kumple poruszali temat siostry. Automatycznie włączał mi się tryb wściekłego psa, który pogryzłby każdego, kto tylko rzuci w jej kierunku chociażby spojrzenie.
– A co ma z nią być? – warknąłem nieprzyjaźnie.
Horacy wywalił oczy na wierzch, podciągając się na siedzeniu.
– To ty nic nie wiesz?
Teraz to ja zdębiałem. Obróciłem się w poszukiwaniu pomocy do Olafa, ale ten patrzył na mnie szczerze rozbawiony.
– Stary, on serio nic nie wie!
– Ranking, koleś, ranking gorących pierwszoklasistek! – zarechotał Horacy, przybijając sobie z Olafem piątki nad moją głową.
– O czym wy pieprzycie?
Horacy najwyraźniej nie posiadał instynktu samozachowawczego, bo ciągnął temat z błyszczącymi z podniecenia oczami. Widocznie tocząca się z mojego pyska piana nie była wyraźnym znakiem, że ma zamknąć jadaczkę.
– Nie no, na jakiej planecie ty żyjesz? Proteinowe batoniki zatkały ci dopływ tlenu do mózgu czy jak?
– Dobra, więc sprawa wygląda tak… – Olaf przejął pałeczkę. Znał mnie na wylot, więc starał się uważniej dobierać słowa. – Po weekendowym sparingu, na którym była prawie cała szkoła, ktoś wymyślił, żeby zrobić ranking najseksowniejszych pierwszoklasistek.
Wydawało mi się, że kierowca autobusu podkręcił temperaturę do maksimum.
– Że co? – rzuciłem wściekle.
– No i twoja siostrzyczka znalazła się w czołówce – dodał markotnie Olaf, krzywiąc się, gdy zauważył mój wkurw.
Tylko Horacy wzruszył ramionami, poprawiając plecak na ramieniu.
– W sumie mnie to nie dziwi. Robi się z niej ślicznotka.
– Pojebało was.
Zerwałem się z siedzenia, przeciskając się do wyjścia. Miałem gdzieś moich kumpli, szczególnie Horacego, który albo lubił mnie wkurzać, albo był na tyle głupi, żeby zaczynać przy mnie temat dotyczący fizycznych walorów mojej siostry.
– Czekaj!
Nie czekałem. Prosto z przystanku ruszyłem przed siebie, nawet się nie oglądając na chłopaków, ale nie byłem doszczętnie głuchy. Słyszałem ich rozmowę, którą prowadzili, idąc kilka metrów za mną.
– Cholera, obraził się. Masz syndrom starszego brata czy o co chodzi?! – wykrzyknął w moją stronę Horacy, jednak tego typu zaczepki spływały po mnie jak woda po kaczce.
– Ona ma dopiero trzynaście lat! – warknąłem, odwracając głowę. – To jeszcze dzieciak!
– Taaa, ale sam przyznasz, że robi się z niej niezła sztuka. Pamiętasz, jak w wakacje nocowałem u was po obozie treningowym? Cholera, wygląda zajebiście gorąco w tej swojej słodkiej piżamce! Szorty i koszulka…
Chwilę później przyciskałem gnoja do pobliskiego drzewa. I dobrze, że rosło za jego plecami, bo inaczej zbierałby resztki swojego pustego łba z mokrej kostki brukowej. Furia w kolorze krwistej czerwieni zalała mi oczy. Nie widziałem nic i nie czułem, jak Olaf próbował odciągnąć mnie od przygłupa, którym był ten debil Horacy. Liczyło się tylko to, że podniosłem kolesia za szmaty, a ten zaczął się krztusić, ostro wystraszony. Zacisnąłem szczęki, poddając się szarpiącemu mnie za ramię Olafowi. Puściłem Horacego, który wypieprzył się na tyłek, z trudem łapiąc powietrze. Stałem nad nim z zaciśniętymi pięściami, zastanawiając się, czy to wystarczyło, czy może powinienem mu pomóc zrozumieć zdanie „temat mojej siostry to temat zamknięty” za pomocą pięści.
– Ej, Daniel! Wyluzuj!
Olaf chwycił mnie za łokieć, jakby domyślił się, co planowałem właśnie zrobić. W tym czasie Horacy dźwignął się na nogi, spluwając na bruk. Zacisnąłem palce tak mocno, że czułem, jak paznokciami przebijałem skórę.
– Co ci odjebało?!
– Zamknij, kurwa, mordę – syknąłem, dźgając go groźnie palcem.
– Przecież nie na poważnie! Opanuj się – warknął Horacy, popychając mnie do tyłu.
Prawie się zatoczyłem, jednak nie oddałem mu. Tym razem. Widziałem, jak go przestraszyłem i wkurzyłem tym, że niemal skopałem mu dupę przed szkołą. Nie obchodziło mnie, co inni sobie pomyślą. Byliśmy naładowanymi testosteronem i hormonami nastolatkami i tylko to nas tłumaczyło. Poza tym jako trzecioklasiści mieliśmy pewną pozycję w szkole, więc nie było mowy, żeby któryś z uczniów poleciał po nauczyciela.
Odwróciłem się od kumpli, pochylając się, żeby podnieść z ziemi plecak i torbę treningową, zanim całkowicie nasiąkną wodą.
– Nieważne – rzuciłem twardo. – Mówicie o mojej siostrze.
– Dobra, przegięliśmy, rozumiemy – przytaknął Olaf, starając się załagodzić sytuację. – Uspokój się.
Zerknąłem na mojego kumpla, którego znałem od dzieciaka. Byliśmy ze sobą od przedszkola aż do teraz. W każdej klasie dzieliliśmy ławkę, ale nasza przyjaźń znaczyła coś więcej. Był dla mnie jak brat i wiedział, jak drażliwy temat stanowiło dla mnie mówienie o Łucji w ten sposób. Cholera, to nie on powinien teraz przepraszać.
Chyba zauważył, że gryzło mnie sumienie, a krew znowu zaczęła dopływać do mojego mózgu, bo uśmiechnął się krzywo, poprawiając na nosie okulary.
Pochyliłem głowę, a przydługa grzywka opadła mi na oczy.
– Sorry. Nie wiem, co mi odwaliło – wymamrotałem przytłumionym głosem.
Nie miałem zamiaru przepraszać Horacego. Jemu po prostu się należało. Musiał wiedzieć na przyszłość, że Łucja to świętość. Jest nietykalna, a każdemu, kto myśli inaczej, trzeba po prostu obić mordę, żeby dogłębnie zrozumiał temat. Było mi po prostu głupio, że to Olaf musiał mnie przywołać do porządku. Jak starszy brat.
Horacy przywlekł swoje dupsko i nic nie mogłem poradzić na to, że zmierzyłem gnoja spojrzeniem.
– Spoko, rozumiemy – powiedział Olaf, trącając mnie łokciem w żebra. – Ale na przyszłość opanuj się. Chyba że zamierzasz osobiście wyperswadować oddanie głosu na Łucję każdemu gościowi z naszej szkoły.
Czułem, jak moje usta automatycznie wyginają się w ironicznym uśmiechu.
– A to by było trudne – skomentował Horacy, znowu mi się narażając.
Przekrzywiłem głowę, mrożąc go spojrzeniem.
– Ale nie niemożliwe.
Widziałem, jak przestraszony przełknął ślinę i pośpiesznie odwrócił wzrok. Olaf znowu popisał się swoim szóstym zmysłem, zapobiegawczo stając między nami, jakby chciał rozdzielić dwa wściekłe psy, zanim te skoczą sobie do gardeł.
– Dobra, nie gadajmy już o tym.
Podrzuciłem plecak na ramieniu i ruszyłem w stronę szkoły. Olaf został z Horacym, próbując mnie odrobinę wybielić.
– Może nie mam młodszej siostry, ale wierz mi, nie każdy starszy brat tak się nakręca.
– Musisz się do tego przyzwyczaić, Horacy. Już w podstawówce miał na jej punkcie totalnego kręćka.
– No nie wiem, stary. Jak tak dalej pójdzie, to Łucja skończy jako żelazna dziewica.
I już wiedziałem, że na dzisiejszym treningu będę ćwiczyć w parze z Horacym.
Przeoram nim całe boisko.


Rozdział 2


You can say I'm wrong
You can turn your back against me
But I am here to stay.

Skylar Grey, Everything I Need

Łucja

Usiadłam w ławce na środku sali, wyciągając z torby książkę, zeszyt i piórnik. Zamierzałam jeszcze trochę się pouczyć przed kartkówką. Dobrze, że nasza profesorka od biologii była na tyle normalną nauczycielką, że pozwalała nam przed zajęciami powtórzyć materiał w sali, a nie na podłodze pod klasą na zatłoczonym korytarzu. Otworzyłam książkę i właśnie zamierzałam raz jeszcze przeczytać rozdział, kiedy krzesło przede mną z impetem uderzyło o moją ławkę.
– Słyszałaś? – pisnęła podniecona Pola, ciskając plecakiem pod ławkę.
Nawet na nią nie spojrzałam. Pewnie podjarała się jakąś nową ploteczką, która zainteresuje mnie tyle, co obiadowe menu z zeszłego tygodnia na stołówce.
– Co miałam słyszeć? – mruknęłam, zakładając za ucho ołówek.
– Podobno przed chwilą Daniel bił się z Horacym!
I ta informacja wybitnie mnie zainteresowała. Podniosłam głowę znad podręcznika. Oczy Poli zrobiły się wyłupiaste, tak intensywnie się we mnie wpatrywała.
– Co? – sapnęłam, po czym pokręciłam powątpiewająco głową. – Coś ci się musiało pomylić.
– Nic jej się nie pomyliło – usłyszałam głos Martyny, która usiadła w ławce obok i spokojnie wyciągała swoje rzeczy. – Sama widziałam, jak twój brat trzyma Horacego za szmaty.
Swoboda, z jaką to mówiła, była dziwnie alarmująca.
– Łucja! – Pola odwróciła się do mnie, gdy zerwałam się z miejsca. – Zaraz zacznie się biola!
– Zaraz wrócę!
Puściłam się pędem przez korytarz, przepychając się przez tłum uczniów, którzy markotnie, niemal w letargu, wlekli się na swoje zajęcia. Odtworzyłam w pamięci plan lekcji Daniela i zbiegłam klatką schodową na pierwsze piętro, gdzie miał mieć angielski. Byłam niespokojna. To nie pierwszy raz, kiedy mój brat się z kimś kłócił. Nigdy się nie bił, jednak parę razy widziałam go w akcji. Kiedy ktoś zalazł mu za skórę, Daniel popychał go albo podnosił za ubranie i zawsze zarzekał się, że to ostatni raz, bo brzydzi się przemocą i nie zamierza z nikim bić się na poważnie. A niby co to miało być? Dla mnie coś takiego balansowało na granicy przemocy, a chyba niepotrzebne były mu problemy w trzeciej klasie gimnazjum. Poza tym semestr dopiero się rozpoczął, a przynajmniej raz w tygodniu dochodzą mnie słuchy, że znowu się z kimś posprzeczał. A co, jeśli tym razem doszło do rękoczynów i kogoś pobił?
Zauważyłam klasę Daniela pod salą, ale jego samego nie było w pobliżu. Za to dostrzegłam opierającego się o ścianę jego najlepszego przyjaciela.
– Olaf!
Chłopak podniósł głowę znad książki, rozglądając się ze zmarszczonymi brwiami. Kiedy podeszłam do niego, zamknął podręcznik, uśmiechając się krzywo. Chyba wiedział, po co przyszłam. Słowo daję, znał mnie na wylot, niemal tak dobrze jak Daniel.
– Wiesz może, gdzie jest Daniel? – spytałam, wlepiając w niego oczy.
– Poszedł do kibla. Już wiesz?
– No chyba raczej. Co mu tym razem odbiło?
Wzruszył ramionami, pochylając się, żeby chwycić torbę, do której wcisnął podręcznik.
– To normalne wśród chłopaków. To taki nasz sposób argumentacji.
– Bijatykę nazywasz sposobem argumentacji?
– Ej, nikt nikogo nie obił…
– Martyna was widziała.
Olaf popatrzył na mnie z przekąsem i jednym ruchem poprawił okulary, kręcąc głową i starając się nie roześmiać.
– A Martyna słynie z tego, że mówi to, co widzi? Przecież ona ogarnia szkolną gazetkę i zawsze podkręca fakty. Ile razy tak było?
Cóż, punkt dla niego. Martyna uwielbiała przeinaczać fakty na swoją korzyść, by stały się bardziej dramatyczne niż były w rzeczywistości.
– No… w sumie… – przyznałam cicho, w zamyśleniu przygryzając usta. Zerknęłam na Olafa już nieco mniej wkurzona. – Więc nic się nie stało?
– Nic groźnego. Okej, ściął się z Horacym, ale nikt nikomu nie obił mordy, jeśli ci o to chodzi.
Przytaknęłam, przyjmując takie wyjaśnienie. Odrobinę mnie to uspokoiło. Ale tylko odrobinę. Jakby nie patrzeć, Daniel znowu się z kimś posprzeczał. Rozumiałam, chłopcy i ich hormony, jednak tego było stanowczo za dużo.
Stłumiony dźwięk dzwonka rozniósł się echem po korytarzu, niemal natychmiast powodując zbiorowy jęk u większości uczniów.
– Dobra. Dzięki! – Rzuciłam mu uśmiech, przeciskając się z powrotem przez korytarz. – To… ja wracam na lekcję.
– Jasne. Narka!
Pomachałam Olafowi, który już został zagadany przez koleżankę z klasy. Wróciłam na swoje zajęcia, w ostatniej chwili wpadając do sali. Zarumieniona usiadłam za Polą, która wwiercała we mnie niebieskie oczy, jednak ja pokręciłam głową. Wśród szumu urywanych rozmów wyciągnęłam kartkę i czekałam, aż nauczycielka zacznie dyktować pytania. Bawiłam się długopisem, obracając go w palcach i gapiąc się tępo w blat biurka. Zamierzałam poważnie porozmawiać z bratem. Może i byłam od niego młodsza, ale nigdy nie traktował mnie jak gówniary i zawsze znalazł chwilę, żeby mnie wysłuchać. A ja po prostu się o niego martwiłam.
Zimny dreszcz przeszył mnie na wskroś, powodując, że objęłam się ramionami.
Zawsze uważałam Daniela za rozważnego, opiekuńczego starszego brata, ale… od pewnego czasu go nie poznawałam. Od pewnego czasu mnie… przerażał.

Daniel

Wpadłem do sali przy akompaniamencie zbiorowego chichotu. Nasz nauczyciel, Wacław Teodorczyk, tylko sapnął i wskazał moje miejsce, a sam podszedł do biurka i odznaczył w dzienniku moje spóźnienie. Było już pięć minut po dzwonku i jak nic będę musiał tłumaczyć się rodzicom ze spóźnienia na pierwszą lekcję. Miałem iść szybko do kibla, ale kiedy z niego wyszedłem, dopadła mnie pewna drugoklasistka, która już od zeszłego roku uganiała się za mną. Nic dziwnego, że gdy tym razem wyrwałem się bez obstawy do łazienki, zaatakowała, ćwierkając o tym, jak jestem dobry na swojej „jak-jej-tam” pozycji i że reszta drużyny może pomarzyć o mojej popularności, a zdolnościami to niedługo przewyższę samego Lewandowskiego. Poważnie, miałem jej dość i jeśli potrafiłem ostro przemówić facetom do rozumu, to z dziewczynami tak nie umiałem. Zawsze uważałem je za delikatne i traktowałem z szacunkiem, zapominając o tym, jakie potrafią być cwane i zaborcze.
Czym prędzej usiadłem w ławce dzielonej z Olafem. Powyciągałem wszystkie potrzebne rzeczy, w tym pracę domową, którą nasz nauczyciel miał zwyczaj zbierać na koniec zajęć, dzięki czemu mieliśmy z Olafem czas, żeby prześledzić nasze wypociny i poprawić ewentualne błędy.
I gdy tylko belfer odwrócił się do tablicy, by zapisać temat zajęć, ja zaryłem nosem o ławkę. Dało się słyszeć zdławione parsknięcie kumpli siedzących za nami.
Zacisnąłem usta, bo nie wiedziałem, za co się chwycić najpierw: za pulsujący nos czy za tył głowy, w którą uderzył mnie Olaf.
– Za co to? – syknąłem do niego.
– Za to, że musiałem kryć ci dupę – dopowiedział półszeptem.
Z jego wnikliwego spojrzenia domyśliłem się, że nie chodziło o Wacka.
Westchnąłem głośno z formującym się „fuck” na ustach. Cholera jasna. Byłem przekonany, że nikt nie dowie się o mojej przepychance z Horacym, a na pewno nie Łucja. Jeśli chodziło o moją siostrę, ostatnie, czego bym się po niej spodziewał, to to, że poleci ze skargą do rodziców. Nie ona. Łucja nie była typem donosicielki, nawet jeśli groziła, że wszystko wypapla mamie. Zawsze mnie chroniła i prędzej sama zmyłaby mi głowę, niż miałbym przez jej długi język mieć nieprzyjemności ze strony rodziców czy nauczycieli. Coś mi mówiło, że czekał mnie ciężki wieczór.
– Dowiedziała się?
– A co myślałeś, wszczynając burdę przed szkołą? – zironizował Olaf, udając, że pochyla się nad zeszytem, w skupieniu przepisując temat zajęć.
Migiem poszedłem w jego ślady, bo u Wacka karą za przyłapanie na gadaniu był referat na czterdzieści tysięcy znaków. Odchyliłem minimalnie głowę w stronę kumpla, jeszcze bardziej zniżając głos.
– Była zła?
Boleśnie powoli odwrócił głowę w moją stronę, a jego wysoko uniesione brwi mówiły, jak bardzo dobiłem go moim głupim pytaniem.
– I ty serio tym się teraz przejmujesz – wysyczał, minimalnym ruchem głowy wskazując na Wacka, który czytał jakiś tekst ze swojego podręcznika. Wzruszyłem ramionami, na co sapnął, pokonany. Oparł głowę na lewej ręce, udając, że zawzięcie sporządza notatki. – Była, delikatnie mówiąc, zaniepokojona. Chyba martwi się o ciebie.
Rzuciłem długopisem, który spadł z ławki i potoczył się po podłodze dwa rzędy dalej. Zośka, koleżanka z klasy, jedna z nielicznych, która nie zawracała sobie głowy moim urokiem osobistym, schyliła się, żeby go podnieść i odrzuciła mi, pokazując przy tym język. Odpowiedziałem jej, udając, że kłaniam się w pas, na co wywróciła oczami. Lubiłem Zośkę. Była normalna, nie to, co reszta dziewczyn w klasie, które gdy tylko się odezwałem, zaczynały wzdychać, wachlując swoimi przesadnie wytuszowanymi rzęsami. Nawet moja znienawidzona mutacja im nie przeszkadzała.
Nauczyciel przerwał czytanie, zwracając uwagę na zamieszanie, za które przeprosiłem, pokazując długopis, jakby to on był wszystkiemu winien. Wacek, sapiąc niczym lokomotywa, wrócił do czytania. Coś mi mówiło, że jeśli jeszcze raz odważę się przerwać zajęcia, wylecę z klasy.
Olaf kopnął mnie pod stołem.
– Daniel, mówię poważnie – wycedził przez zęby. – Nie możesz atakować każdego, kto głośno powie, że z Łucji jest seksowna laska. I właśnie o tym mówię. – Zmrużył oczy w odpowiedzi na moje wściekłe spojrzenie.
– Co ja zrobię, że ten temat mnie wkurza?
– Zapanuj nad tym. Jeśli nie dla mojego świętego spokoju, to dla Łucji, która przez ciebie osiwieje jeszcze przed dwudziestką.

Łucja

Jawnie unikałam Daniela. Odwracałam wzrok, kiedy szedł korytarzem, a gdy chciał do mnie zagadać, przyspieszałam, głośniej rozmawiając z Polą, która zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. Widziałam, jak był zły z tego powodu, ale nie potrafiłam zapanować nad gniewem. Byłam na niego wściekła jak nigdy wcześniej. Przesadził i musiał to odczuć. I nie musiałam wiedzieć, o co poszło. Domyśliłam się.
Daniel od zawsze cierpiał na syndrom starszego brata. Opiekował się mną, zajmował, gdy rodzice byli w pracy, odrabiał ze mną lekcje. Był moim najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Ale wiedziałam też, że to ja byłam przyczyną jego bójek. Daniel miał coś takiego, jakiś pstryczek, który przełączał się wtedy, gdy ktoś mnie obraził albo skomplementował w niezbyt pochlebny sposób. Wtedy wpadał w szał. Już w podstawówce skutecznie odstraszał każdego chłopaka, który chciał ze mną zatańczyć na szkolnej dyskotece, a na bal na koniec szkoły poszłam z Polą, podczas gdy pozostałe dziewczyny z klasy dobierały się w pary z naszymi kolegami. Cudownie było siedzieć i siorbać soczek podczas wolnych tańców.
Więc tak, wiedziałam, czym kierował się Daniel. Nie musiałam pytać „dlaczego” ani słuchać jego zapewnień, że to już ostatni raz albo że po prostu kolesiowi się należało. Czy on nie rozumiał, że nie chciałam, żeby mnie bronił takimi metodami? Wiedziałam, że mnie kocha, że dba o moje bezpieczeństwo, bo nie raz w przeszłości starsi chłopcy robili sobie ze mnie popychadło, a większość nauczycieli tłumaczyła to jako końskie zaloty. Tylko Daniel mi wtedy pomógł. Tylko on stawał w mojej obronie i wtedy wszyscy się go słuchali. Ale teraz, gdy oboje trafiliśmy do gimnazjum, a Daniel za kilka miesięcy miał przystąpić do egzaminów kończących szkołę, czy to było takie ważne? Przecież nie mógł zawalić swojej oceny z zachowania przeze mnie. A treningi? Gdyby coś mu się stało podczas którejś z bijatyk, nie mógłby brać udziału w meczach. On naprawdę nie rozumiał, że się o niego martwiłam. Czy chłopcy w okresie dorastania są aż tak skrajnie głupi?
Wróciłam do domu, podczas gdy Daniel miał trening do wieczora. Normalnie wpadałam do niego na chwilę przed swoim kółkiem plastycznym, zanim udał się z kumplami z drużyny na halę sportową, ale nie tym razem. Tego dnia moje kółko zostało odwołane, bo nasza nauczycielka zachorowała, a ja nie musiałam się uczyć ani odrabiać lekcji, więc mama zarządziła jesienne sprzątanie ogrodu, co mnie wybitnie uszczęśliwiło. Krzywiąc się, poczłapałam do pokoju, żeby przebrać się w jakieś stare ciuchy, których nie było mi szkoda zniszczyć podczas prac w ogrodzie. Zanim ściągnęłam dżinsy, wyciągnęłam z kieszeni telefon i położyłam go na łóżku. Wtedy też zauważyłam, że mam nieodebrane połączenie i esemesa. Od Daniela. Wywróciłam oczami, przysiadając półnaga na materacu. Wiadomość zawierała jedno słowo.
Przepraszam.
Postanowiłam być konsekwentna w swoim postanowieniu i nie odpisałam. Zamiast tego odłożyłam telefon i ubrana w przetarte dżinsy, które zrobiły się za małe i sięgały kostek, oraz starą szarą bluzę Daniela, powlekłam się do ogrodu, gdzie mama już zaczęła przycinać krzewy.
Zauważyłam, że podkradła ode mnie spinki do włosów, którymi podpięła opadającą na oczy grzywkę. W zeszłym miesiącu obcięła swoje długie blond włosy na rzecz krótkiej, sięgającej podbródka fryzurki, która podkreślała jej trójkątną twarz. Ostatnio cierpiała na powszechną chorobę znaną jako fitmama. Starała się przyrządzać zbilansowane posiłki i nawet jeśli wychodziły jej całkiem smaczne, to zarówno tata, jak i Daniel nie byli fanami hummusu czy kotletów z tofu. Do tego dwa razy w tygodniu wychodziła z koleżankami na zajęcia z jogi, a do południa szydełkowała czapki czy szale oraz dziergała kolorowe torby, które później sprzedawała na swojej stronie internetowej MamaIgła. Miała całkiem sporo zamówień, zważywszy na to, że niedawno nauczyła się posługiwać drutami i nićmi. Gdy byłam mała, pracowała, jak każda znana mi mama, od ósmej do szesnastej, a dopiero po południu zajmowała się nami i domem. Jednak kiedy poszłam do szkoły, porzuciła etat w przedszkolu. Widocznie tata nie miał nic przeciwko, bo i tak większość dnia spędzał w pracy. Pracował jako makler, więc nie rozstawał się z telefonem i tabletem. Nawet gdy miał wolne, wymykał się do gabinetu, żeby klikać na laptopie. Nie za bardzo interesował mnie światowy rynek giełdy, jednak dla taty nie istniał żaden inny temat do rozmów. Oczywiście poza standardowym „i jak było w szkole”. Ale kochałam moich rodziców. Całą moją rodzinę. Mimo że mama z tatą tak bardzo się od siebie różnili, to nawet ślepy dostrzegłby, jak się kochają. Chciałabym kiedyś tak się zakochać.
Wyciągnęłam ręce z kieszeni i chwyciłam za grabie oparte o jabłonkę, którą wspólnie zasadziliśmy kilka lat temu.
– Szybko ci poszło. – Mama obróciła się, otrzepując powłóczysty kardigan z liści i uschniętej trawy. – Nie jesteś głodna?
– Nie.
– Daniel znowu zabrał śniadanie za ciebie.
– Wiem. Nawet schował je w swojej torbie treningowej.
Odrzucając głowę, wybuchła perlistym śmiechem, który echem potoczył się po ogrodzie. W tym momencie wyglądała tak młodo i ślicznie. Słońce oświetliło jej twarz, a złotawe promienie sprawiły, że jej jasne włosy przypominały aureolę.
– Chłopcy – skomentowała, wywracając oczami. – A jak tam w szkole?
– Dobrze. Była kartkówka na bioli, ale chyba dostanę dobrą ocenę. Odpowiedziałam na wszystkie pytania.
– To cudownie! – Rozpromieniona zerknęła na mnie przez ramię, kucając przy kolejnej hortensji. – Zdolną mam córeczkę.
Uśmiechnęłam się pod nosem i automatycznie z większą ochotą zaczęłam wymachiwać grabiami. Byłam łasa na pochlebstwa, szczególnie jeśli rodzice byli dumni z moich wyników w nauce.
– Kiedy wróci tata? – zagadnęłam, podchodząc bliżej mamy, żeby zgarnąć liście, które opadły z hortensji.
– Znasz go. Pewnie wróci w tym samym czasie co Daniel.
– Czyli późno.
– Tak czasami bywa… – westchnęła, otrzepując ręce. – Dobrze pamiętam, że w niedzielę Daniel ma mecz?
– Tak. O osiemnastej.
Na moment zamilkła, przygryzając w zamyśleniu usta.
– Może wybierzemy się wszyscy razem?
Obecność rodziców na meczu Daniela należała do rzadkości. Najczęściej oddelegowywali mnie, żebym nagrywała telefonem mecz, który później oglądaliśmy w salonie, kiedy tata wracał z pracy albo robił sobie przerwę od posiedzenia w gabinecie.
– Mówisz poważnie?
– Tata chciał zobaczyć Daniela w akcji. Chyba ma dosyć tego, że musi oglądać jego mecze na filmikach montowanych przez ciebie.
– Byłoby ekstra! Daniel na pewno się ucieszy! Tata w tym roku nie był na żadnym jego meczu.
– Niestety, taką ma pracę. – Wciągnęła głośno powietrze, prostując się powoli. – Dobra, ja już skończyłam. Przyniosłaś worki na odpady?
Zamarłam, a grabie wydały z siebie nieprzyjemny dźwięk, gdy zahaczyłam nimi o skalniak.
Ups.
– Nie. – Skrzywiłam się, wywracając oczami.
Mama rzuciła mi półuśmiech, mrugając zadziornie.
– Zaraz po nie pójdę.
– Nie, ja pójdę – odparłam, opierając grabie o ścianę domu.
Przeszłam na tył ogrodu, gdzie pod płotem, w samym narożniku stał domek gospodarczy, w którym trzymaliśmy różne ogrodowe graty i jakieś sprzęty. Szczerze nie lubiłam tego miejsca. Było tu duszno i trąciło wilgocią, a walające się wszędzie narzędzia, kartony i puste doniczki pokrywał pył i liczne lepkie pajęczyny. Przecisnęłam się między oponami zimowymi przykrytymi czarnym pokrowcem i drewnianymi krzesłami ogrodowymi opartymi o ścianę. Na półce pod oknem leżały zwinięte w rulon worki, do których miałam władować liście. Może Daniel nie widział problemu we wciśnięciu ich między zakurzone graty, ale ja nie miałam tak długich ramion. Musiałam oprzeć się o szafkę na kółkach, która zaskrzypiała pod wpływem mojego ciężaru. Opuszkami udało mi się namacać worki i, przygryzając język, wychyliłam się jeszcze bardziej na palcach. Ściągnęłam je jednym ruchem. Kolejnym strąciłam jakieś pudełko, które z brzdękiem wylądowało na podłodze, a sądząc po odgłosie, jego zawartość rozsypała się we wszystkie strony.
– Kurde – syknęłam cicho.
Rzuciłam worki na ziemię, kucając na drewnianej podłodze, żeby dojrzeć, ile szkód narobiłam. Sapiąc, wkurzona odsunęłam krzesła i wcisnęłam się w wąską przestrzeń, uważając, żeby włosami nie zahaczyć o podejrzanie wyglądającą pajęczynę.
Jakaś puszka leżała odwrócona dnem do góry i, szczęśliwe dla mnie, nie musiałam przekopywać się przez te wszystkie graty, żeby skompletować jej zawartość. Przesunęłam ją po podłodze i, opierając się na kolanach, postanowiłam sprawdzić, czy nic, co było w środku, nie zostało uszkodzone. Rękawem wytarłam brud ze starej puszki pomalowanej srebrną farbą. Było to blaszane pudełko po czekoladkach, chyba wedlowskich. Uchyliłam wieczko i zajrzałam do środka. Było tam kilka kopert, listów, pocztówek i jakieś pliki zdjęć obwiązane sznurkiem. Mama zazwyczaj trzymała pamiątki swoje i taty w garderobie, w nieśmiertelnych kartonach po butach. Szopa ogrodowa chyba kiepsko się do tego nadawała.
Chciałam zamknąć pudełko, jednak coś przykuło moją uwagę. Nie rozwiązując sznurka, przetarłam kurz z pierwszego zdjęcia. Byli tam rodzice – ich poznałam od razu – ale towarzyszyła im ciemnowłosa kobieta w zaawansowanej ciąży. Uśmiechała się smutno, jakby pod przymusem, podczas gdy mama i tata obejmowali ją ramionami. Pomarańczowa data wytłoczona w prawym rogu podpowiedziała mi, że to zdjęcie pochodziło sprzed siedemnastu lat, czyli gdy rodzice byli jeszcze na studiach. Chciałam odłożyć zdjęcia na kupkę, ale wtedy spomiędzy fotografii coś wypadło. Zaciekawiona wzięłam do ręki bransoletkę, która zatrzymała się na moich udach. Była to zwykła czerwona nitka, którą zaciskało się wokół nadgarstka, a jej końce przywiązane były do złotego znaku nieskończoności. Była śliczna, skromna i wcale nie wyglądała na starą. Nawet kolor grubej nitki nie wypłowiał mimo upływu lat.
– Łucja! Narnia cię wciągnęła czy jak? Daniel znowu schował wor…
Obróciłam się, szorując tyłkiem po zakurzonej podłodze. W otwartych drzwiach stała mama, ale wcale nie patrzyła na mnie. Jej wzrok przyciągnęły zdjęcia.
– Przepraszam – rzuciłam zawstydzona, pospiesznie wkładając zawartość z powrotem do puszki i zatrzaskując wieko. Dźwignęłam się zwinnie na nogi, jedną ręką otrzepując tyłek. Skruszona podałam blaszane pudełko mamie. – Wysypało się, kiedy ściągałam worki. Przepraszam, zajrzałam, ale tylko żeby sprawdzić, czy niczego nie popsułam.
Ale mama mnie nie słuchała. Nadal patrzyła na to, co trzymałam w ręce. Jakbym wyciągała w jej stronę wyjątkowo szkodliwą rzecz, a nie jej pamiątki z dawnych czasów.
– Mamo? – Pochyliłam głowę.
Przełknęła głośno ślinę, zwracając swoje błękitne oczy na mnie. Wyglądała na przerażoną, wyrwaną z jakiegoś transu. Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś tak szybko pobladł.
– Mamo, dobrze się czujesz? – spytałam z troską.
Chyba mój ton odrobinę ją otrzeźwił, bo poruszyła brwiami, by chwilę później pokręcić głową. Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, jednak jak dla mnie był on niesamowicie wymuszony.
– Tak, tak, przepraszam… po prostu – zagryzła wargi, odbierając ode mnie puszkę – nie wiedziałam, że to trafiło do szopki.
– Też się zdziwiłam. To chyba zdjęcia z czasów, kiedy byłaś na studiach?
Mama rzuciła szybkim, spłoszonym spojrzeniem.
– Tak – odpowiedziała z wolna. – Pójdę zanieść je do domu, zanim znowu się gdzieś zawieruszą – dodała pospiesznie. – Ja już skończyłam, więc proszę, pozgarniaj liście, a ja pójdę zrobić obiad.
– Dobrze – przytaknęłam bez większego sensu, bo mama już była w połowie ogródka.
W zamyśleniu skubałam sweter, obserwując, jak mama trzyma puszkę oburącz, ściskając ją tak mocno, że pobielały jej knykcie. To było dziwne i tak niepasujące do jej naturalnego zachowania. Jakby bała się tej puszki, albo raczej tego, co było w środku…
Nie, to głupie! Kto normalny bałby się kilku listów i zdjęć?

Daniel

Zwlokłem się do domu koło dziewiętnastej. Mimo że w szatni wziąłem szybki prysznic, to dla relaksu postanowiłem wykąpać się jeszcze raz. Byłem cały obolały. Szczególnie mocno dało mi się we znaki prawe kolano, w które sprzedała mi kopniaka Łucja. Nie chciałem, żeby widziała, jak kuśtykam po domu, więc wymoczyłem się trochę dłużej, niż powinienem. Cholerstwo zdążyło już zsinieć. Pocieszała mnie tylko myśl, że Horacy pewnie czuł się zdecydowanie gorzej – jak przeżute i wyplute gówno.
Podczas rozgrzewki sparowałem się z nim i, tak jak planowałem, przeorałem nim kilka razy boisko. Nie miał dzisiaj ze mną lekko, dlatego zasłużyłem sobie na wykład od Olafa podczas powrotnego spacerku do domu. A miał chłop gadane. Może rano faktycznie zbyt agresywnie zareagowałem, ale należało mu się. Nikt nie będzie mówił o mojej siostrze per „gorąca laska”. Przynajmniej nie w mojej obecności.
Wciągnąłem luźne dresy i właśnie wyjmowałem z szafy koszulkę, kiedy usłyszałem pukanie. Bardzo cichutkie i odrobinę wstydliwe. Westchnąłem, na moment rozważając, czy odpowiedzieć, ale znając moją siostrę, prędzej czy później i tak mnie dopadnie. Poza tym wkurzyłem się, kiedy nie odpisała na mojego esemesa. Wiedziałem, że ją rozzłościłem, ale nie sądziłem, że się na mnie obrazi. Właśnie postanowiłem, że zachowam się jak typowy gówniarz i jej nie odpowiem, kiedy cichy głosik Łucji przebił się przez drzwi.
– Mogę wejść?
Oczami wyobraźni widziałem, jak stoi ze smętnie zwieszoną głową i naciąga na palce przydługie rękawy bluzy.
– Jasne – mruknąłem zrezygnowany.
Włożyłem na siebie koszulkę, gdy Łucja wchodziła do mojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i w chwilę później usłyszałem, jak przysiadła na łóżku.
– Jak trening? – zagaiła, jak dla mnie zbyt swobodnie.
Okręciłem się, rzucając jej pospieszne spojrzenie. Siedziała na skraju materaca, pociągając kolana pod brodę. Miała na sobie moją starą szarą bluzę, która na mnie była już za mała, a jej sięgała do połowy ud. Długie włosy związała w luźny warkocz, z którego uciekło kilka kosmyków. Dyskretnie obrzuciłem wzrokiem pokój, robiąc w myślach pospieszny rachunek sumienia, czy czasem jakaś para brudnych gaci albo inne rzeczy, których zdecydowanie nie powinna oglądać młodsza siostra, nie walają się po podłodze.
– Spoko – odpowiedziałem, splatając ramiona, gdy oparłem się biodrem o biurko. – Na boisku przebiegłem w sumie dziesięć kilosów.
Pokiwała głową z uznaniem, zakładając za ucho zbłąkane pasmo włosów.
– Sporo. Pewnie jesteś padnięty – stwierdziła krótko, marszcząc brwi.
Mimo że to powiedziała, nie ruszyła się z miejsca. Dalej skubała mankiet bluzy, nie patrząc na mnie. Widziałem, jak się męczy. Z trudem stłumiłem westchnienie, przeciągając ręką po wilgotnych włosach.
– Łuska. Wiem, o co chodzi.
Rzuciła mi szybkie spojrzenie, po czym znowu skupiła swoją uwagę na wyrywaniu niewidzialnych nitek. Jak tak dalej pójdzie, faktycznie zniszczy ciuch.
– Martwię się o ciebie – wyrzuciła w końcu. – Ostatnio nie jesteś sobą.
– Dorastam – skomentowałem, wzruszając lekko ramionami.
W odpowiedzi na mój pusty argument Łucja przewróciła oczami.
– Tak, hormony i tak dalej, rozumiem, łapię, ale… nie poznaję cię. Co? Znowu ktoś coś o mnie mówił? I co z tego?
– Widocznie musiałem zareagować.
– I uderzyć Horacego? Gdybyś zapomniał, to przypomnę ci, że do wczoraj to był twój kumpel.
– Przesadzasz. Po prostu zgłębialiśmy pojęcie interakcji międzyludzkich.
– Daniel… – westchnęła bezsilnie, ukrywając twarz w dłoniach.
– Jesteś moją siostrą i muszę…
– …cię bronić. Tak, wiem. Ale, Daniel… Co, jeśli kiedyś posuniesz się dalej? Co, jeśli zrobisz komuś krzywdę?
Zagryzłem zęby, zgrzytając nimi boleśnie. Cholera, ona martwiła się, żebym nie zrobił niczego głupiego. Miałem tego dość. Jeszcze godzinę temu Olaf mówił mi to samo. Truł mi dupę do momentu, aż nie dotarliśmy do mojej ulicy, a on miał iść w przeciwnym kierunku. Bite pół godziny temat był niezmienny – moja pogłębiająca się agresja. Tyle że Olaf suszył mi głowę, a Łucja robiła to inaczej. Jakoś potrafiła spojrzeć na mnie tak, żebym poczuł wyrzuty sumienia i już niemal sam chciałem zaproponować, że zadzwonię do Horacego i go przeproszę. Niemal. Bo ostatecznie tego nie zrobiłem.
Łucja wstała z łóżka, które zaskrzypiało przeraźliwie.
– Po prostu… boję się o ciebie.
– Nie musisz. Ważniejsze, żebyś ty była bezpieczna.
– Co ty mówisz? – Zmarszczyła brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
– To, że obiję mordę każdemu, kto chociaż źle na ciebie spojrzy. Nie obiecuję ci, że to był ostatni raz, bo nie potrafię.
Cofnęła się o krok, przełykając głośno ślinę. Nagle pobladła i sapnęła przez uchylone usta. Wiedziałem doskonale, po co tu przyszła. Chciała wymóc na mnie obietnicę, że już więcej tak nie zrobię. Ale nie rozumiała mnie. Nie potrafiła pojąć, że jeśli pozwolę moim kumplom mówić o niej bez żadnego szacunku, może stać się coś gorszego. Zacisnąłem wściekle pięści na samą myśl, że ktoś mógłby się przystawiać do Łucji. Do mojej siostry.
– Przerażasz mnie – jej głos zadrżał.
I to natychmiast mnie uspokoiło. Fala nagłego otrzeźwienia spłynęła po mnie jak zimny prysznic. Wystraszyłem ją.
– Przepraszam – wyznałem cicho, powstrzymując się przed dziwnym odruchem, żeby ją do siebie przytulić. Zamiast tego stałem jak kołek przy biurku. – Łucja, nie chciałem…
Pokręciła głową, robiąc kolejny krok w stronę drzwi. Dlaczego miałem dziwne wrażenie, że ją traciłem? Że jeśli teraz pozwolę jej odejść, to stanę się dla niej potworem bez uczuć?
– Ja tak nie chcę, Daniel.
Spojrzałem na nią zimnym, stalowym wzrokiem. W pierwszej chwili chciałem wytłumaczyć, że przecież nic się nie stało, a Horacy nadal ma obie nogi, jednak po chwili cichy głos w moje głowie zapytał „dlaczego?”. Dlaczego powinienem to zrobić? Przecież tak nie myślałem, nie chciałem tego. Jedyne, co się dla mnie liczyło, to bezpieczeństwo Łucji. Jeśli ona myślała, że po prostu zbiorę wszystkich debili z naszej szkoły i wytłumaczę im za pomocą prostych wykresów, dlaczego nie powinni mieć dzikich zapędów wobec mojej siostry, to się myliła. Byliśmy dorastającymi nastolatkami, naładowanymi hormonami i z ubitą sieczką w głowie. To tak nie działało. Jeśli chciałeś się postawić innemu chłopakowi, musiało się to skończyć wyciągnięciem w jego stronę zaciśniętej pięści. Inaczej nie zrozumieją. Tak jak teraz Łucja.
Więc tak to miało wyglądać. Miałem bronić swojej siostry wbrew niej? Dobrze. Jestem w stanie z tym żyć. Z jej strachem o mnie. Zrobię wszystko, żeby była bezpieczna, nawet jeśli to oznacza, że już więcej mi nie zaufa.
– Trudno – warknąłem, łapiąc za pierwszy lepszy sweter z kupki ciuchów leżących na podłodze. – Będziesz musiała się przyzwyczaić. A teraz… idź już. Jestem zmęczony po treningu.
Nie chciałem na nią patrzeć. Nie wtedy, gdy praktycznie wywalałem ją za drzwi. Co miałem innego zrobić? Temat skończony. Ona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego to robiłem, a ja nadal miałem w głowie wspomnienie z podstawówki, gdy kuliła się zapłakana pod ścianą, a nad nią górowało dwóch chłopaczków ze starszej klasy, ciągnąc ją za jej piękne blond warkocze i rzucając w jej stronę obleśne teksty. Nigdy się nie poskarżyła, że była zaczepiana, że jej dokuczali i się z niej śmiali. Ona cierpiała, a ja niczego nie zauważyłem. Doniosła mi o tym Pola i za to jestem jej po dziś dzień wdzięczny. Ale właśnie wtedy obiecałem sobie, że już nigdy nie zostawię jej samej. Musiałem ją obronić. Po prostu musiałem.
Wypuściłem ze świstem powietrze, dopiero gdy usłyszałem łoskot zamykanych drzwi. Rzuciłem się bez tchu w poprzek łóżka. Zacisnąłem pięści, waląc z całej siły w poduszkę. I mocno wciągnąłem powietrze. Był tam. Jej zapach. Zaciągnąłem się nim raz jeszcze. Kwiat pomarańczy… Jaśmin… Słodki i pobudzający, jak sama Łucja.
Kurwa.
Zerwałem się na równe nogi.
Moje serce waliło w piersi, kłując z każdym uderzeniem. Zacisnąłem dłonie, żeby powstrzymać drżenie palców.
Opanuj się. Uspokój. To twoja siostra. Siostra, do cholery!


Rozdział 3

There’s something in the way you roll your eyes
Takes me back to a better time
When I saw everything is good
But now you’re the only thing that’s good

P!nk, Walk Me Home
Daniel

Jakiś czas później, kiedy zdołałem opanować emocje i wszystkie pierdoły, które oblepiły mi mózg, zwlokłem się na dół. Mama kończyła przygotowywać późny obiad, a Łucja kręciła się wokół stołu, rozkładając głębokie talerze. W ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Poczułem tępe ukłucie w okolicy żołądka, jakby ktoś walnął mi z pięści w splot słoneczny. Było jasne, że mnie unikała.
Obok mnie przystanął tata, który dopiero co wrócił z pracy. Mogłem to zauważyć po rozpiętej koszuli i rękawach, które właśnie podwijał. Klepnął mnie zawadiacko po ramieniu, gdy mnie mijał, żeby usiąść przy stole. Mogłem się założyć, że za każdym razem, gdy tak robił, unosił rękę wyżej niż zwykle. Mamę przerażało to, jak szybko urosłem w ostatnim czasie.
– Cześć, synku.
Oparł łokcie na stole, wzdychając głucho. W ciągu ostatnich lat jego ciemne włosy przyprószyła siwizna, a na twarzy pojawiły się zmarszczki. Miał stresującą pracę, która zmuszała go do nieustannej aktywności, jednak lubił to, co robił. Nigdy nie słyszałem, żeby narzekał na nadmiar obowiązków. Ślęczenie do późnej nocy nad notowaniami giełdowymi było jego konikiem.
– Ciężki dzień? – zagaiłem, czując, że krępująca cisza, jaka panowała w kuchni, świdruje mi w uszach.
Zerknął na mnie, ale jego uśmiech był dziwnie przytłumiony.
– Nie najgorszy, ale dzięki, że pytasz.
Mama postawiła na środku stołu garnek z żółtawą mazią, która zapewne była zupą kukurydzianą. Cicho pocieszałem się w myślach, że przynajmniej nie były to kotlety sojowe, których nie znosiłem.
– Siadajcie, nakładajcie – zachęcała nas ochoczo, wsuwając się na krzesło obok taty.
Nadstawiłem talerz, na który mama nalała mi dwie nabierki zupy, i nim zdążyłem zaprotestować, posypała obficie pietruszką. Kukurydza i pietruszka. Świetnie. W dodatku grubo siekana. Będę wydłubywał ją spomiędzy zębów przez resztę wieczoru.
Łucja przyniosła koszyczek z tostami, który od razu podała tacie. Z nisko pochyloną głową usiadła naprzeciwko mnie, równie cicho jak mama.
– I jak tam w szkole, dzieciaki? – rzucił tata, merdając łyżką w grudkowatej zupie.
Wzruszyła ramionami, przełykając.
– Fajnie – odpowiedziałem.
– Spoko – przytaknęła Łucja, pomiędzy porcjami zupy.
– Proszę was – sarknął tata, wywracając oczami. – Nie zasypujcie mnie takim gradem słów. Głowa mi pęknie.
Zerknąłem na niego, uśmiechając się półgębkiem, natomiast Łucja parsknęła cicho. Tata w ciągu całego dnia był niezwykle skupiony na pracy i praktycznie nie istniał wtedy dla świata, jednak dopiero przy obowiązkowej rodzinnej kolacji łapał odrobinę oddechu. I dało się to odczuć w jego kiepskich żartach.
Łucja nadal nie była w nastroju do zwierzeń, więc pokrótce streściłem intensywne przygotowania do meczu. I w sumie to byłoby na tyle. Nie byłem aż takim debilem, żeby mówić im o przepychance, którą zaliczyłem, jeszcze nim zadzwonił szkolny dzwonek. I w tej kwestii mogłem też zaufać siostrze. Jeszcze nigdy nie poleciała ze skargą do rodziców, nawet jeśli moje metody perswazji odbiegały odrobinę od normy zwanej konstruktywną rozmową.
Mama upuściła łyżkę na talerz, klaszcząc z ekscytacji.
– Właśnie! Zapomniałam ci powiedzieć. – Chwyciła tatę za przedramię. – We wtorek byłam u dzieciaków na wywiadówce.
– I? – zawiesił groźnie głos, spoglądając na nas z ukosa. – Ściągać pas?
– Bardzo śmieszne. – Trąciła go zadziornie w bok, wywracając oczami.
I mamy to. Padł drugi suchar taty.
Co jak co, ale nawet jeśli odrobinę za dużo pyskowałem na zajęciach i zarobiłem za to jedną lub dwie uwagi, rodzice nigdy nie dali mi klapsa, nie mówiąc już o biciu pasem, ale za to musiałem przepraszać nauczyciela przy całej klasie. A takie upokorzenie dla nastolatka to masakryczna kara.
– Możemy być dumni. – Mama wyprostowała się, wyciągając rękę w stronę Łucji, żeby pogłaskać ją po włosach. – Łucja jest pilną uczennicą i jeśli utrzyma dobre oceny do końca semestru, to może być najlepsza w klasie. W każdym razie ten pierwszy miesiąc był dla niej bardzo dobry, więc i prognozy są całkiem obiecujące. Daniel ma minimalny problem z chemią i fizyką, ale to da się naprawić – dodała, patrząc na mnie znacząco.
Super, pomyślałem kwaśno, bo to oznaczało zarywanie nocy nad książkami. Po prostu wyśmienicie.
– Natomiast twój wychowawca mówił mi, że namawia cię na olimpiadę – dokończyła.
Czy ktoś jeszcze chciał mi umilić dzień? Dodatkowe godziny z fizy, a teraz jeszcze zakuwanie do olimpiady. Mogłem założyć się o następny mecz, że teraz ojciec tak łatwo nie odpuści tematu. Nie gdy na horyzoncie pojawiło się widmo dodatkowych punktów na koncie rekrutacji do liceów.
Łucja odezwała się po raz pierwszy od momentu, gdy wyszła z mojego pokoju. Mrugała szybko, więc chyba była zaskoczona, że w ogóle mój angielski był na tyle dobry, żeby zaproponować mi olimpiadę.
– Z anglika?
– No raczej – sarknąłem, unosząc ironicznie brew. – A kto niby jest moim wychowawcą? Chyba nie chemica.
Wywróciła oczami, nadymając wargi, a na jej policzki wpłynął szkarłatny rumieniec. Chrząknąłem, czym prędzej odwracając wzrok od jej zawstydzonej twarzy. Tak jak sądziłem, tata żywo zainteresował się możliwościami, jakie otworzył przede mną wychowawca.
– I co o tym myślisz? – zapytał, na moment przestając jeść.
Wzruszyłem ramionami, skupiając się na łamaniu chleba.
– No, nie powiem, punkty przydałyby się do świadectwa, ale nie wiem, czy znajdę czas na przygotowanie.
– Zawsze możesz ograniczyć treningi – odpowiedział swobodnie, wracając do zupy.
Zamarłem. I chyba coś mi przeskoczyło w szczęce. W jednej chwili poczułem, jakbym wszedł do chłodni. Treningi. Piłka. Mecze… Były dla mnie wszystkim. To nie bzdurne hobby czy zapychacz czasu, ale moje życie i moje marzenia. Spróbowałem odrobinę rozluźnić szczękę, żeby aż tak głośno nie zgrzytać zębami.
– Tato, chyba nie mówisz poważnie – odezwała się Łucja, cicho sapiąc. – Daniel kocha piłkę…
– Może masz rację – przerwałem jej natychmiast.
Mama coś szepnęła do taty, a Łucja wykorzystała ten moment, żeby kopnąć mnie w kostkę.
Zerknąłem na nią. Gapiła się na mnie z otwartymi ustami i roziskrzonymi w gniewie oczami. Wiedziałem, że chciała mnie obronić, bo przecież była córeczką tatusia, dla której zawsze znalazł czas, ale ja wiedziałem, że to z góry przegrana sprawa. Już kiedyś przebąkiwał, że szkolny klub piłki nożnej to tylko zajęcia pozalekcyjne. Zabawa. Sposób na zabicie czasu. Nigdy nie traktował mojego kopania piłki poważnie. Dla niego ambitnym zajęciem byłoby zaliczanie każdej możliwej olimpiady, a nie ganianie po błotnistym boisku w krótkich szortach.
Więc to jest ten moment – pomyślałem gorzko.
Tata uciszył mamę jednym gestem i znowu zwrócił się w moją stronę.
– Musisz myśleć o przyszłości, synu – kontynuował, splatając ręce nad talerzem. – Kopanie w piłkę zawsze możesz traktować jako coś, co będziesz robił w wolnym czasie, ale trzeba mieć papierek w ręku. W przyszłości nikt nie będzie traktował cię poważnie, jeśli trafisz do przeciętnego liceum. Musisz mieć takie, które dobrze przygotuje cię na studia.
– Ale… – wtrąciła znowu Łucja, gotując się na krześle.
– Przestań – syknąłem w jej stronę, mając nadzieję, że tym razem trafnie odczyta, że po prostu ma się zamknąć. – Masz rację, tato. Powinienem to przemyśleć – dodałem, mimo że język odmawiał mi posłuszeństwa.
Wyraźnie zdziwiony, że całkiem sprawnie poszło mu przemówienie mi do rozumu, uniósł z uznaniem brwi.
– Cieszę się, że to mówisz – rzekł, poklepując mnie po ramieniu. – Iga, co do następnego weekendu…
Już ich nie słuchałem.
Więc tak to się miało skończyć? Jakaś bzdurna olimpiada miała pokrzyżować moje marzenia? Jeśli to, co mówił trener, było prawdą, miałem zadatki na całkiem dobrego piłkarza. Musiałem tylko znaleźć fundusze, bo ponoć interesował się mną miejski klub młodzików. Cholera, dzisiaj chciałem o tym pogadać z ojcem. Gdyby dał mi jeszcze rok, może wtedy… Co ja pieprzyłem. Jaki rok? Przecież za chwilę kończę gimnazjum. Za kilka miesięcy czekają mnie testy, które zaważą na tym, do jakiego liceum będę mógł startować. To jasne, że właśnie teraz przyszedł czas na otrzeźwienie.
Ale ja nie mogłem żyć bez piłki. To było moje powietrze, mój tlen, moja…
Przełknąłem gorzką pigułkę, starając się opanować wzbierające pod powiekami łzy. Nie mogłem się poryczeć jak ostatnia baba. Nie przy mamie i Łucji. Gdyby to zobaczyły, na pewno starałyby się pogadać z ojcem i jakoś go przekonać do zmiany decyzji. Ale po co? Przecież byłem facetem. Czas schować marzenia do pudełka i zacząć przygotowywać plany na życie.
Gdy rozluźniłem zaciśnięte pięści, na resztki zupy posypały się okruchy z tosta. W skupieniu obserwowałem pojawiającą się na wnętrzu dłoni czerwoną pręgę oraz małą kropelkę krwi. Czy to możliwe, żebym w jednej chwili stracił czucie w całym ciele? Bo naprawdę niczego nie czułem. Za to w środku… W środku łamałem się na kawałki. Powoli. Boleśnie.
Nigdy wcześniej nie pragnąłem, żeby nasza rodzinna kolacja zakończyła się najszybciej, jak to możliwe.
– Czemu to powiedziałeś?
Zostanę przyszłym wróżbitą Maciejem. Poważnie.
Zabrałem od Łucji talerze, które opłukiwała pod bieżącą wodą, a moim zadaniem było umieścić je w zmywarce. Zostaliśmy sami. Rodzice zaraz po późnym obiedzie poszli do sypialni, natomiast do nas należał rytuał sprzątania. Konsekwentnie starałem się unikać wwiercającego się spojrzenia Łucji.
– Nie wiem, o co ci chodzi – zbyłem ją, pochylony nad koszem.
– Przecież kochasz grać – stwierdziła prosto, jakby wyjaśniała mi najbardziej oczywistą rzecz na świecie.
Znowu wzruszyłem ramionami, starając się nie myśleć o tym, co chwilę temu usłyszałem przy kolacji. Postanowiłem, że do momentu, w którym nie zamknę się w pokoju, nie będę się nad sobą użalać. I nawet to spojrzenie mojej siostry tego nie zmieni.
– Co to zmienia? – odparłem, nie patrząc na nią.
– To twoje marzenie i nie mów mi, że gadam głupoty. Przecież ty…
– Łuska, daj już spokój. Tata ma rację. Muszę pomyśleć o dobrej szkole. Piłka to nic ważnego – dodałem obcym głosem.
– Nie wierzę, że to mówisz.
Sam nie dowierzałem, ale co miałem zrobić. Zawsze słuchałem się rodziców, nawet jeśli do końca się z nimi nie zgadzałem. Bo właśnie nimi byli. Moimi rodzicami. Chyba tak to funkcjonowało w każdej normalnej rodzinie, prawda? Po prostu chcieli dla mnie dobrze. Tylko dlaczego po raz pierwszy miałem ochotę się zbuntować, walnąć pięścią w stół i powiedzieć im prosto w twarz, żeby się wypchali?
Wkurzony na tę całą sytuację, zbyt mocno trzasnąłem drzwiczkami zmywarki.
– Jak sobie chcesz – skomentowała gorzko, wycierając ręce w ręcznik, który później rzuciła mi prosto w twarz. – Skończyłam. Idę spać.
– Dobranoc, Łucja – wypaliłem cicho. Mogłem to zwalić na przyzwyczajenie, ale to byłoby kłamstwo. Tak naprawdę chciałem ułagodzić jej gniew.
Wyczułem, że zatrzymała się na progu, walcząc ze sobą. Z chęcią odejścia bez słowa a zwyczajowym odpowiedzeniem mi szybkim uściskiem. Zerknąłem na nią niepewnie. Łucja zacisnęła palce na bluzie, ze wzrokiem wlepionym w podłogę. W końcu podniosła głowę, a jej zielone oczy zalśniły smutno. Jeśli to miało służyć temu, bym poczuł się jak ostatni dupek, to spisała się doskonale.
– Dobranoc – odpowiedziała w końcu miękkim szeptem.
Starałem się zmusić mięśnie twarzy, by wykrzesały z siebie ostatnie pokłady energii i moje usta rozciągnęły się w coś na kształt uśmiechu. I chyba mi się udało, bo Łucja niemrawo odpowiedziała mi tym samym. Kiedy usłyszałem, że wdrapuje się po schodach na piętro, pozwoliłem sobie głośno wypuścić powietrze.
Przełknąłem łzy.
Miałem ochotę coś rozwalić. Chyba tak się czuje człowiek zmuszany do rezygnacji z marzeń, nie? Ale zamiast tego pozwoliłem sobie na chwilę słabości. Usiadłem na podłodze pod rzędem białych szafek i, opierając głowę o szufladę, przykryłem oczy przedramieniem. Nie chciałem nawet przyjąć do wiadomości, że mogłem płakać. A jednak. Ostatni raz płakałem, kiedy Łucja rozwaliła mi mój zdalnie sterowany samochód, prezent na dziesiąte urodziny, o którym tak marzyłem. Tym razem coś innego zostało zniszczone.
Moje marzenia.
Moje ja.
A najgorsze było to, że sam miałem je zniszczyć.

Łucja

Byłam wkurzona. Totalnie. Co tata sobie myślał, mówiąc, żeby Daniel zrezygnował z grania w klubie? Przecież on był rewelacyjny! Na boisku po prostu wymiatał! Kiedy oglądał wszystkie filmiki z meczów Daniela, był z niego niewyobrażalnie dumny i za każdym razem gratulował mu udanej akcji czy podania. Jak on teraz mógł mu powiedzieć, żeby dobrowolnie odszedł z drużyny? Zrezygnował z marzeń i pasji? I to w imię czego? Papierka na studia? Mnie też powie za dwa lata, żebym odeszła z klubu plastycznego i skupiła się na zaliczaniu kolejnych olimpiad? W tej chwili szczerze zastanawiałam się nad pogorszeniem ocen i chwilowym olaniem szkoły tylko po to, żeby zrobić tacie na złość i trzymać front Daniela.
Przechodząc obok sypialni rodziców, zauważyłam, że zostawili uchylone drzwi. Usłyszałam strzępy rozmowy i w pierwszej chwili wzruszyłam ramionami, jednak kiedy wymienili imię brata, przystanęłam, zmuszając się do bezruchu i wstrzymując powietrze.
– Czemu nie mówiłaś wcześniej? – usłyszałam pełen pretensji głos ojca.
– Nie chciałam mówić przy Danielu – odpowiedziała cicho mama.
Tata sapnął przeciągle, jakby spadło na niego za dużo informacji naraz.
– Nie wszystko uda nam się ukryć – odpowiedział przytłumionym głosem, jakby mówił zza przyciśniętej do ust dłoni. – Czasami geny mają znaczenie. Czy ta nauczycielka z nim już rozmawiała?
– Ponoć tak, ale Daniel nie wziął jej na poważnie. Dla niego to tylko jakieś bohomazy, które namalował na poczekaniu, żeby zaliczyć dobrą ocenę. Ale, Aleks, jeśli… Jeśli on faktycznie…
– Iga, nie myśl o tym – uciął tata, a na sam dźwięk jego twardego głosu poczułam dreszcz na karku. – Dla Daniela najważniejsza jest teraz nauka. Nie jest jak ona – dodał dobitnie.
Przełknęłam ślinę, czując dziwną pustkę w głowie. Co za „ona”? Mówił o naszej nauczycielce plastyki? I Daniel potrafił malować? Zawsze się śmiał z moich rysunków, a tu chwali go nauczycielka? I to przed rodzicami?
Nagle otworzyły się drzwi, rzucając na mnie pasmo jasnego światła, od którego musiałam przymknąć oczy. Podniosłam wzrok na stojącego na progu tatę, który wyglądał, jakby zobaczył ducha.
– Łucja? – wydukał na wydechu. – Skończyliście już? – spytał mniej sztywno, rzucając spojrzeniem w dół korytarza, jakby spodziewał się zobaczyć depczącego mi po piętach Daniela.
– Tak – odpowiedziałam, niezbyt rozumiejąc jego zdenerwowanie. – Daniel wynosi śmieci.
Widocznie moja odpowiedź go usatysfakcjonowała, bo wypuścił z siebie drżące powietrze i, poklepując mnie po głowie, wskazał na mój pokój.
– Dobrze. Kładź się już.
– Dobranoc, tato.
– Dobranoc, córciu.
Poszłam do siebie, ale nim zamknęłam za sobą drzwi, zauważyłam, że tata odprowadza mnie wzrokiem, a na jego twarzy ponownie zagościł ten dziwny wyraz. Od razu padłam na łóżko. Nie spieszyło mi się do łazienki. Może i dzieliłam ją z Danielem, ale on zazwyczaj brał prysznic zaraz po przyjściu z treningów. Mama dałaby mu do wiwatu, gdyby śmierdzący usiadł do kolacji. Potarłam dłońmi twarz. Nie rozumiałam taty. Zawsze nam mówił, żebyśmy rozwijali swoje talenty i pasje, byśmy szli pod prąd. A teraz co miała znaczyć jego „sugestia”, żeby Daniel odszedł z klubu i skupił się na nauce? Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek inny, że Daniel myślał poważnie o zawodowstwie. Byłam ciekawa, czy postawi się tacie, ale sądząc po tym, jaki potulny był podczas kolacji, nic na to nie wskazywało.
Było mi żal brata, bo wiedziałam, że te marzenia były dla niego wszystkim. Nie wyobrażałam sobie, żeby mógł z nich zrezygnować, i to dobrowolnie. Ale to miała być jego decyzja, więc cokolwiek postanowi, będę go wspierać. Do końca.

Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zaciekawieni to zapraszam do zakupu książki na 

Empik.com ->  Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik

7 komentarzy:

Copyright © 2014 Świat Książkowy Mali , Blogger