Poznaj Zanim Kupisz - Tylko Żywi Mogą Umrzeć - D.B. Foryś - Wydawnictwo NieZwykłe
września 23, 2019
8
D. B. Foryś
,
Darmowy fragment
,
Październik 2019
,
Poznaj Zanim Kupisz
,
Tylko Żywi Mogą Umrzeć
,
Wydawnictwo NieZwykłe
Zapraszam was na darmowy fragment książki.
ROZDZIAŁ 1
Nigdy nie
podejrzewałam, że znajdę się akurat tutaj. Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś mi
powiedział, iż zawitam właśnie w tym miejscu, uderzyłabym go pięścią w twarz.
Minęły lata, odkąd obiecałam sobie trzymać się z daleka od wszystkiego, co
przypominało mi o dawnym życiu, a jednak – los potrafił nieźle z nas zadrwić…
I
oto stałam tam, smutna i wściekła zarazem. Wahałam się, rozpatrując wszystkie
za i przeciw przekroczenia progu podmiejskiego klasztoru.
Robota sama się nie zrobi,
pomyślałam. Wzięłam głęboki wdech, po czym nacisnęłam mosiężną klamkę
ogromnych, antycznych drzwi.
W
środku było chłodno, przynajmniej o dziesięć stopni zimniej niż na zewnątrz, a
w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach ziołowych kadzidełek, który
sprawił, że przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Wyprostowałam plecy. Lekki
półmrok, porozwieszane na każdej ze ścian podobizny świętych oraz panująca
wokół cisza wcale nie działały kojąco. Wręcz przeciwnie. Zaklęłam w myślach,
zduszając w sobie chęć ucieczki, gdy rozejrzałam się po wąskim, ale za to
wysokim na co najmniej czterdzieści stóp pomieszczeniu, by odnaleźć kogoś, z
kim mogłabym porozmawiać. Nie musiałam długo czekać. Po zaledwie paru sekundach
zza zakrętu korytarza wyłoniła się drobna postać.
–
Teresa Brown – przedstawiłam się od razu. Echo moich słów zawisło w powietrzu
niczym groźba.
Kobieta
przystanęła zaskoczona, lecz szybko się zreflektowała i powitała mnie
delikatnym uśmiechem. Wyglądała dość przyjaźnie. W ogóle nie przypominała
antypatycznych mniszek, które pamiętałam z dzieciństwa. Ciemny welon okrywał
jej czoło, lekko zasłaniając twarz, mimo to dostrzegłam życzliwość bijącą od
ciepłego spojrzenia.
–
Niech cię Bóg błogosławi, drogie dziecko. – Przyłożyła dłonie w okolicy serca i
ukłoniła się nieznacznie w ten charakterystyczny dla zakonnic sposób.
–
Prowadź, siostro – odezwałam się, tym razem łagodniej, jednakże wciąż bez
zbędnej czułości. Pragnęłam jak najszybciej mieć to już za sobą. Przebywanie w
tym miejscu przywoływało niechciane wspomnienia.
Odwróciła
się do mnie plecami. Prosty, gładki habit powiewał na boki, kiedy mijała
kolejne pary drzwi. Podążyłam za nią, przyspieszając, by dotrzymać jej kroku.
Szłyśmy przez chwilę w milczeniu, skupiłam się więc na dźwięku swoich ciężkich
butów uderzających o granitową posadzkę, aby odpędzić wszelkie niepożądane
myśli.
–
To tutaj – przemówiła ponownie, gdy znalazłyśmy się na miejscu.
Podeszłam
bliżej, żeby przyjrzeć się dokładniej oraz sprawdzić wszystko, co tylko
przyciągnie moją uwagę. Na jednej ze ścian, pomiędzy dwoma obrazami z
wizerunkami zastępu aniołów, faktycznie dojrzałam jaśniejsze ślady. Sugerowały,
że istotnie jeszcze nie tak dawno temu coś musiało na niej wisieć. Nic więcej.
Wnętrze wręcz lśniło czystością. Żadnych widocznych odcisków, tropów, choćby
strzępku dowodu świadczącego o tym, że przebywał tu ktoś nieproszony.
–
Kiedy zauważono kradzież? – Przeszłam od razu do sedna sprawy.
–
Dziś rano. Siostra Gertrude przybyła jako pierwsza na poranną modlitwę, wówczas
już go nie było. Zaalarmowała mnie niezwłocznie, obejrzałyśmy każdy kąt, ale
prócz krzyża nic nie zginęło. Drzwi i okna były zamknięte, nie znalazłyśmy
również żadnych oznak włamania. – Gestykulowała wzburzona. – Kto mógł się
dopuścić tak haniebnego czynu?
–
Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Czy było w nim coś niezwykłego?
Coś, co mogło szczególnie zainteresować rabusia?
–
Nie sądzę… – oznajmiła niepewnie. – To jedynie zwykły stary krucyfiks. Krążyły
kiedyś pogłoski, że rzekomo wykonał go jeden z apostołów, jednak nie wiadomo,
ile w tym prawdy. Mimo to wątpię, by miał dużą wartość materialną. Ewentualnie
dla jakiegoś fanatyka czy kolekcjonera, ale cóż to za chrześcijanin, który
dopuszcza się kradzieży w Domu Bożym?
–
Tego także nie wiem – bąknęłam przez ramię i wstałam, by rozejrzeć się po
pomieszczeniu. Wszystkie okna były szczelnie pozamykane, posadzki schludne,
meble na swoich miejscach. Nie dostrzegłam niczego podejrzanego.
–
Jest siostra stuprocentowo pewna, że go skradziono?
–
Co pani sugeruje? – oburzyła się, lustrując mnie protekcjonalnym spojrzeniem.
–
Może został zdjęty albo przewieszony?
Przecież sam stąd nie
uciekł, dodałam w myślach. Skoro nie znalazłam
żadnych oznak włamania, sprawa była co najmniej… osobliwa.
–
Nie – zapewniła błyskawicznie.
–
Cóż… Niewiele mogę zdziałać w tym momencie – oznajmiłam zaintrygowana – ale
obiecuję, że się dowiem, o co w tym chodzi.
–
Dziękuję. – Kiwnęła głową. – Czy fotografia byłaby pomocna?
–
Robicie zdjęcia krzyżom? – zapytałam zaskoczona. Jakoś nie mogłam sobie
wyobrazić gromadki zakonnic pstrykających selfie podczas wieczornego pacierza.
–
Prowadzimy dokumentację oraz coroczny spis inwentarza – wyjaśniła. –
Przechowujemy fotografie wszystkiego, co znajduje się w klasztorze.
–
Jasne – przytaknęłam. – To na pewno nie zaszkodzi.
Po
kilku minutach oraz szybkiej wymianie uprzejmości wyszłam na zewnątrz i z ulgą
zaczerpnęłam czystego powietrza. Ruszyłam w pobliże samochodu, lecz po chwili nagle
się zatrzymałam, czując wrzącą w żyłach krew. Zacisnęłam pięści. Rozejrzałam
się dookoła, a z gardła wyrwał się cichy skowyt, zwiastujący upragnione
polowanie.
Demon? Tutaj? Za dnia?
Przyspieszyłam.
Obiegłam klasztor z każdej strony, jednak mój przedziwny radar nie wyłapał
niczego niepokojącego. Nie istniało tu zbyt wiele miejsc, w których mógłby się
zaczaić, ale byłam wręcz pewna, że ktoś mnie obserwował. Ktoś, kogo z pewnością
nie określiłabym mianem człowieka.
Wróciłam
do swojego mustanga. Usiadłam za kierownicą, oparłam szyję o rozgrzany w słońcu
skórzany zagłówek i zerknęłam we wsteczne lusterko, by wypatrzeć intruza.
Sterczałam tam dobry kwadrans, po czym odjechałam z przekonaniem, że
nieproszony gość postanowił udać się w innym kierunku.
***
– Poproszę
arbuzowe mojito. – Chuderlawy mężczyzna nieśmiało oparł łokieć o kontuar.
W
pubie, w którym pracowałam, na próżno szukać eleganckiej klienteli. Nie żebym
się dziwiła. Gdybym miała wolny wieczór oraz całe Los Angeles do dyspozycji,
siłą by mnie tu nie zaciągnęli. U Andy'ego zalatywało chrzczonym piwem;
śmierdziało wilgocią, powoli zżerającą drewniane stoliki, a także rozklekotane
krzesła, notabene każde w innym kształcie i kolorze, o skrzeczącej szafie
grającej w ogóle nie wspominając. Nic nadzwyczajnego, iż dziewięćdziesiąt
procent stałych bywalców to zaniedbani kierowcy ciężarówek, harleyowcy bądź
pracownicy drogowi. Dzięki Bogu za kiepskie oświetlenie, bo to chyba wyłącznie
jego zasługa, że od czasu do czasu zabłądził tu jakiś niedowiarek i nie uciekał
już od progu.
–
Nie sprzedajemy drinków dla ciot – odpowiedziałam stanowczo. – Tylko whisky.
–
To może przynajmniej margaritę? – spytał z nadzieją.
–
Wróć, jak wyrosną ci jaja, albo bierz whisky – burknęłam znudzona.
–
No dobrze… – Westchnął zrezygnowany. – A dostanę do tego chociaż lodu?
–
Pewnie. Za pięć dolców.
–
Pięć dolarów?! – jęknął. – U konkurencji jest za darmo!
–
Aaa, to przepraszam. – Zachichotałam z ironią. – W takim razie osiem.
–
Ile?! – wzburzył się urażony. Popatrzył dookoła, jakby rozważał zmianę lokalu,
ale ostatecznie wręczył mi pięćdziesiątkę.
Zabrałam
banknot. Nalałam mu trunku do niewysokiej szklanki, zaledwie nieznacznie
pokrywając nim zaszronione kostki, następnie postawiłam zamówienie na blacie i
wróciłam do wycierania czystych kufli, by dalej udawać, że byłam cholernie
zajęta.
–
Ej! – zawołał. – Gdzie moja reszta?
–
Jak to gdzie? W słoiku na napiwki.
–
Słucham?! – Zerknął z niedowierzaniem w stronę stojącego na półce pojemnika,
który mu wskazałam. – W życiu bym tyle nie dał!
–
Dokładnie – przytaknęłam. – Dziękuję!
Może
to go nauczy, żeby zachowywać się jak mężczyzna.
–
Musisz przestać okradać moich klientów – warknął Andy. Podszedł do baru, by postawić
na ladzie skrzynkę jakiegoś taniego sikacza. Bezbłędnie pojawiał się znikąd,
kiedy nikt go nie potrzebował, tymczasem gdy rzeczywiście jego obecność była
wymagana, przebiegał niczym cień.
–
A ty musisz płacić mi więcej – syknęłam tylko. Wiedziałam, że ten komentarz
skutecznie utnie dalszą dyskusję. Przewieszając ścierkę przez ramię, podążyłam
w kierunku stolików.
Szef
przyglądał mi się przez chwilę, ale, tak jak podejrzewałam, dał za wygraną i
wrócił na zaplecze, mrucząc coś pod nosem z niezadowoleniem. Pracowałam u niego
już przeszło trzy lata, podczas których przymykałam oko na to, że po paru
drinkach stawał się trochę „zbyt przyjacielski”. Nie przeszkadzało mi to, nie z
takimi jak on dawałam sobie radę. Andy natomiast doskonale wiedział, iż nieprędko
znalazłby przyzwoite zastępstwo. Klienci za mną przepadali, a ładna buzia oraz
zgrabna figura także nie szkodziły jego interesom. Nie płacił za wiele, lecz i
ja nie byłam zbyt wymagająca, poza tym mogłam pracować wtedy, gdy miałam taką
ochotę. Nikt nie narzucał mi z góry ustalonego grafiku. To główny powód, dla
którego trzymałam się tego miejsca. Dzięki temu mogłam swobodnie zajmować się
swoim „drugim etatem”.
Było
już sporo po północy, kiedy do baru zawitał nowy klient, a krew w moich żyłach
zawrzała po raz kolejny.
Mają jakiś zlot w tych
okolicach czy coś?
Stanęłam
tak, by mieć go w zasięgu wzroku. Nie podszedł do baru. Zajął jeden ze stolików
i rozsiadł się wygodnie na krześle, uważnie obserwując pomieszczenie. Zupełnie
jakby czekał na to, aż ktoś go tam obsłuży.
Złapałam
za tacę, zaczęłam zbierać puste kieliszki, potem powoli się do niego
przysunęłam. Zazwyczaj tego nie robiłam. Wyjątki stanowili jedynie albo bardzo
przystojni mężczyźni – którzy, na nieszczęście dla mnie, nie zaglądali tu zbyt
często – albo sytuacje takie jak ta, kiedy jeden z moich klientów opętany był
przez demona.
–
Co podać? – zapytałam uprzejmie i czekałam, czy się zorientuje, z kim ma do
czynienia. Młode oraz niedoświadczone jednostki jego gatunku często nie
potrafiły tego rozpoznać, ale ci, którzy kroczyli po tym świecie od wieków,
wyczuwali mnie nawet z odległości dwóch, trzech jardów.
–
Tylko piwo, skarbie.
Nic.
Zero reakcji. Albo był debiutantem, albo trafił mi się wyjątkowo nierozgarnięty
egzemplarz.
Podałam
mu jego zamówienie. Nie spieszył się. Sączył powoli, zbierając palcami krople
wody z powierzchni szklanki, a w drugiej ręce obracał kauczukową podkładkę.
Ciekawskim spojrzeniem wodził po sali, niewątpliwie wyszukując dla siebie
okazji. Ostatecznie z marnym skutkiem, bo niecałe pół godziny później wypił
ostatni łyk i zaczął szykować się do wyjścia.
Odczekałam
kilka sekund, po czym podążyłam za nim. Nie polowałam od przeszło dwóch
tygodni. Odczuwałam ogromny brak adrenaliny oraz przyjemnego bólu mięśni, który
przychodził zawsze po dobrej walce. Ta noc należała jednak do mnie.
Uśmiechnęłam się szeroko i wzięłam głęboki wdech. Krew zawrzała już po raz
trzeci, a cichy ryk wydobył się z gardła, pobudzając każdą komórkę w moim
ciele.
Nadszedł
czas na polowanie!
ROZDZIAŁ 2
W powietrzu unosił
się zapach deszczu i mokrej trawy. Wzięłam głęboki wdech, aby poczuć coś
przyjemniejszego niż smród demonicznej siarki. Mężczyzna szedł parę kroków
przede mną. Kroczył dumnie i pewnie, zupełnie jakby nie obawiał się zagrożenia,
jakie mogło czyhać w ciemnościach. Domyśliłam się, że zazwyczaj to on był tym
niebezpieczeństwem. Jednak tego dnia trafił na kogoś gorszego. Niestety
przytrafiłam mu się JA.
Odczekałam,
aż minęliśmy tereny zabudowane, a kiedy mój „cel” skręcił w niewielki leśny zagajnik,
przyspieszyłam, by stanąć z nim twarzą w twarz. Nie zwlekałam ani chwili.
Odbiłam się nogami od wilgotnego podłoża i, robiąc salto, znalazłam się
dokładnie naprzeciwko niego. Nie zauważyłam strachu w jego oczach, ale
dostrzegłam, że lekko się wzdrygnął.
Aby
nie tracić cennej przewagi, wyciągnęłam dłoń i obsypałam go swoją tajną bronią.
Była to mieszanka mirry, szałwii, bukszpanu oraz jakichś sekretnych składników,
którą od lat przyrządzał dla mnie Leo. Nie miałam szarego pojęcia, co jeszcze
się w niej znajdowało, lecz skoro doskonale spełniało swoją funkcję, nie
widziałam powodów, dla których powinnam się tego dowiedzieć.
Ten
ziołowy shake nie był co prawda w stanie zabić demona, za to unieruchamiał go
na kilka minut, czyli dokładnie na tyle, ile potrzebowałam, by zadać mu trochę
nurtujących pytań. Pewnie, pentagram także byłby tu na miejscu, jednakże
spójrzmy prawdzie w oczy: jaka piekielna kreatura zamierzała grzecznie czekać,
aż skończę go rysować?
–
Kurwa! – krzyknął nieznajomy, a ja uśmiechnęłam się z satysfakcją.
–
Spieszysz się dokądś? – przemówiłam z ironią. Obserwowałam, jak próbował się
wyrwać, nie wykonując przy tym nawet najmniejszego ruchu.
–
Kim jesteś i czego chcesz? – warknął.
–
Jestem Nocną Zmorą.
–
Nocną Zmorą? – powtórzył z drwiną. – To coś jak Greenpeace?
–
Jasne. A czy oni umieją tak? – Zbliżyłam się do niego o krok. Wyjęłam sztylet,
po czym zaczęłam wymachiwać nim na prawo i lewo, aby dostrzegł jego złoty
blask.
–
Odłóż to żelastwo, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę, skarbie.
Odłożyłam,
ale nie dlatego, że on tak chciał. W momencie, w którym moja skóra zetknęła się
z rękojeścią, obudził się we mnie niemal pierwotny instynkt, błagający o
zaspokojenie potrzeby zabijania. Mój organizm działał w ten sposób za każdym
razem, kiedy w grę wchodziła piekielna stal. Tego dnia niestety nie mogłam
sobie pozwolić na zbyt wczesną chwilę zapomnienia i poddanie się własnej
naturze. Miałam do wykonania coś więcej niż tylko standardowe polowanie.
Schowałam
broń. Spojrzałam na mężczyznę, powoli wkładając dłonie do kieszeni.
–
Czego szukasz w tych okolicach? – zagadnęłam chłodno.
–
Nie twój zasra… Ała! – krzyknął, rzucając mi wściekłe spojrzenie. – Zabieraj to
cholerstwo ode mnie!
–
Wyluzuj! – Zamachałam na wpół opróżnioną buteleczką. – To tylko odrobina
święconej wody. Przecież nie zrobi ci większej krzywdy.
–
Ale piecze…
Beksa!,
cisnęło mi się na usta, lecz ostatecznie zachowałam tę uwagę dla siebie.
–
Więc? Co tutaj robisz? – zapytałam. – Jaką diabelską intrygę czy inny przewrót
planujecie tym razem?
–
Nic wyszukanego – mruknął. – Garstka zaległych dusz do odebrania, trochę nowych
umów do podpisania, takie tam „normalne sprawy”, bym powiedział.
–
Aha. Pewnie. Rozumiem. – Zerknęłam na niego z odrazą. – Przyznaj, stary
krucyfiks nie przykleił ci się czasem do rączek, pomiędzy jednym z tych
arcyważnych zadań a drugim?
–
W sensie, że krzyż? – Zmarszczył brwi i zapytał mnie o to całkiem poważnie.
Matko…
Przyjmują do tego Piekła każdego idiotę, który im się nawinie. Muszą wprowadzić
jakieś kryteria przy rekrutacji, bo dosłownie szalet miejski wyprzedza ich
wymaganiami.
Nie
odezwałam się. Kiwnęłam jedynie głową na znak potwierdzenia.
–
Ty pytasz poważnie? – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Skoro wiesz, czym
jestem, a odnoszę wrażenie, że wiesz równie dobrze jak ja, z pewnością zdajesz
sobie sprawę, że tego typu przedmioty nie należą do naszego typowego
wyposażenia.
–
Wiem, ale wątpię, bym spotkała dwa demony w tych rejonach jednego dnia przez
czyste zrządzenie losu.
–
Dwa? – pisnął zmieszany. – Pan nie wspominał, żeby była tu jeszcze jakaś inna
robota do wykonania…
–
Czekaj, że co?! – Zaśmiałam się na całe gardło. – Chcesz mi powiedzieć, że sam
Władca wydaje ci rozkazy? Od kiedy to On zajmuje się delegowaniem zadań?
–
Od wtedy, gdy… – Zamilkł, zawieszając na mnie przerażony wzrok.
Cholera!
A już przez chwilę myślałam, że to będzie aż takie proste…
Demon
się wystraszył, zorientowawszy, iż powiedział nieco za dużo. Jedyne, co mogłam
teraz zrobić, to skorzystać z okazji i nieźle go przycisnąć, aby wyjawił mi
prawdę o tym, co tak naprawdę się działo. On tymczasem nie zamierzał dać mi tej
szansy. Zaczął się trząść i warczeć. Niestety, nim zdążyłam sięgnąć do
kieszeni, by wydobyć kolejną garść magicznego proszku, jego oczy błysnęły
bursztynowym blaskiem, a po mojej skórze przebiegł zimny dreszcz, zwiastujący
powrót demonicznej duszy do Podziemi.
Bam!
I tym oto sposobem mój wewnętrzny głód polowania ponownie pozostał
niezaspokojony. Istniało bowiem kilka metod na pozbycie się demona.
Taktyka
A: unicestwienie delikwenta poprzez przebicie serca wykutym w Piekle specjalnym
ostrzem. Wyczuliście ironię?
Taktyka
B: naszprycowanie ciała gospodarza różnorodnymi specyfikami, aż demon będzie
tak słaby, że ostatecznie w męczarniach odnajdzie drogę do domu. Kuszące,
aczkolwiek długotrwałe i czasochłonne. Na kiedyś.
Taktyka
C: egzorcyzm, czyli odesłanie go tam, skąd wypełznął.
On
natomiast wybrał coś całkowicie innego, a mianowicie największy przejaw
tchórzostwa: postanowił zwiać, byleby się tylko ode mnie uwolnić.
Wypuściłam
głośno powietrze z niezadowoleniem i podeszłam do bezwładnie leżącego
mężczyzny. Sprawdziłam jego puls. Oddychał. Jeśli miał na tyle szczęścia, że
opętanie trwało nie więcej niż parę dni, obudzi się jedynie z lekkim bólem
głowy i niewiele z tego będzie pamiętał. Pomyśli, że to zwykły kac, lub wmówi
sobie, iż nic z tych rzeczy nie wydarzyło się naprawdę.
Widziałam
już wiele takich przypadków. Przebywając w pobliżu demonów, ludzie wyczuwali
swąd siarki oraz ich specyficzną energię, jednak nie odbierali tego tak
intensywne jak ja. Często nie zwracali wręcz na to uwagi. Przypisywali tym
zjawiskom bardziej logiczne wyjaśnienia, ponieważ nie sądzili, że oznaczało to
dla nich niebezpieczeństwo. Nawet jeśli dochodziło do jakichś interakcji,
zazwyczaj woleli wypierać te wspomnienia, niż przyznać przed samym sobą, iż
stali się świadkami zjawisk paranormalnych. Oczywiście większość wierzyła w
Niebo i Piekło, lecz myślenie a mówienie o tym to dwie różne sprawy.
Potrząsnęłam
nim lekko za ramiona. Nie zareagował. Najwyraźniej demon wyssał ogromne ilości
jego energii i będzie potrzebował więcej niż kilku minut, aby dojść do siebie.
Nic mu po mnie. W tej chwili istniała tylko jedna rzecz, jaką mogłam zrobić.
–
Nieprzytomny mężczyzna w Garfield Park – wymówiłam bez emocji, po czym
zawiesiłam połączenie.
***
– Jesteś
absolutnie pewna, że złodziej nie zostawił żadnych śladów? – zapytał Gabriel i
podrapał się po skroni, robiąc jedną ze swoich zaintrygowanych min.
–
Stuprocentowo – zapewniłam zdecydowanie. – Tak samo jak tego, że ktoś bacznie
mnie tam obserwował.
–
Jasna cholera.
–
Gabe, język! – upomniałam go.
–
Oj tam… – Machnął ręką. – Wyspowiadam się z tego później.
Ach,
nie wspomniałam? Mój przyjaciel to nie tylko światowej sławy egzorcysta, ale
także proboszcz miejscowej parafii. Nie był on jednak tradycyjnym księdzem, a
jego metody i temperament nieraz wpędziły go w tarapaty, zmuszając
zwierzchników do częstych wycieczek z Watykanu. Gdyby nie nieoceniona wiedza
oraz status eksperta w swoim fachu, jestem pewna, że już dawno oddelegowaliby
go na gorsze zadupie niż obrzeża Pasadeny.
–
A tak swoją drogą, po co wysłałeś mnie do tamtego klasztoru? – podpytałam. –
Skąd pewność, że ta kradzież ma jakikolwiek związek z demonami? Bo tak na
serio, zaginiony krzyż? Nie uważasz, że to trochę skrajne, nawet jak na nas?
–
Od znajomego, dobrze? – Rzucił mi przelotne spojrzenie i powoli wypuścił
powietrze.
Aha,
już, bo w to uwierzę… Znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy nie chciał
zdradzić mi całej prawdy.
–
Od jakiego znajomego, Gabe? – dociekałam podniesionym głosem.
–
Dobrego – burknął. – Zawsze musisz wszystko wiedzieć? Nie możesz mi po prostu
zaufać?
–
Mogę, ale jeśli mam się tym zająć, musisz dać mi coś więcej. Na chwilę obecną
nie widzę w tej sprawie niczego, z czym nie poradziłaby sobie zwykła policja.
–
Powiem ci, lecz zanim to zrobię, obiecaj, że zachowasz spokój i nie pozwolisz,
aby uprzedzenia wzięły nad tobą górę.
–
Gabriel! – krzyknęłam, przeczuwając, że jego odpowiedź z pewnością mi się nie
spodoba. – Czy kiedykolwiek w historii świata, mówienie komuś, żeby był
spokojny, odniosło taki skutek?
–
Od Remiela – szepnął, uważnie obserwując moją reakcję.
–
Co za podstępna łasica! – wybuchnęłam. – Sam nie może się tym zająć? A tak w
ogóle, od kiedy wasza dwójka stała się przyjaciółmi?!
–
Może „przyjaciel” to rzeczywiście zbyt mocne słowo... – Wywrócił oczami. – Mimo
to sama przyznasz, że jest świetnym fachowcem. Bada teraz poltergeista w San
Diego i wróci dopiero za kilka dni. Poza tym, ile to już trwa? Nie możesz
unikać go w nieskończoność.
–
Kocham cię, Gabe, ale przysięgam, w tej chwili mam ochotę zrobić ci krzywdę! –
Zacisnęłam palce w pięści, następnie uderzyłam dłonią w stół z taką siłą, że
poukładane na nim książki posypały się na podłogę. – Ja i Remi to nie twoja
sprawa. Wyraźnie prosiłam, byś trzymał się od tego z daleka.
–
Właśnie dlatego nie chciałem nic mówić – oburzył się. – Zadzwonił, żeby
poinformować mnie o sprawie, ponieważ wiedział, że ty nie odbierzesz od niego
telefonu. Gdybyś nie była taka uparta, cały ten cyrk moglibyśmy sobie darować.
–
Ach tak, więc to wszystko moja wina? – rzuciłam gniewnie.
–
Oj! Tego nie powiedziałem! – zaprotestował. – Przecież wiesz, co miałem na
myśli!
–
Uch… W porządku. – Odetchnęłam ciężko, kucając, by posprzątać stworzony przez
siebie bałagan. – Zajmę się tym, ale jeśli w przyszłości znów do ciebie
zadzwoni, powiedz mu, żeby sam ogarniał swoje sprawy i dał mi święty spokój.
–
Jak sobie chcesz. – Podniósł ręce, by pośpiesznie opuścić je z rezygnacją. –
Teraz coś zjedz, jesteś za chuda.
–
Jestem w sam raz – odparłam stanowczo i poklepałam go po brzuchu. – Gdybym
wyhodowała coś takiego, nigdy nie dogoniłabym żadnego potwora.
–
To? – zapytał, masując się po kałdunie. – To jest, moja droga, oznaka
dobrobytu, a dodatkowo nadaje się idealnie jako półeczka na mydło podczas
kąpieli.
–
Tak, tak, wmawiaj to sobie… – Stanęłam na palcach, aby dać mu całusa w
policzek. Gabe wykorzystał ten moment czułości i od razu mocno się przytulił.
Demoniczna
część mojej osobowości sprawiała, że nie byłam zbyt dobra w okazywaniu uczuć,
to z kolei skutkowało tym, iż miałam niewielu przyjaciół. Zazwyczaj trzymałam
ludzi na dystans. Gdy tylko ktoś był dla mnie miły, automatycznie stawałam się
podejrzliwa i zaledwie nielicznym udawało się zyskać moje zaufanie. Niechętnie
mówiłam o sobie oraz swojej przeszłości, ponieważ nienawidziłam tego, jak się
zachowywali, kiedy odkryli moje drugie oblicze. Nie mogłam znieść współczucia i
litości w ich oczach, a także niedowierzania, gdy tłumaczyłam, że w moich
żyłach płynie krew szatana. Gabriel jednak był inny.
Kiedy
miałam niewiele ponad czternaście lat, znalazł mnie brudną i głodną na schodach
swojego kościoła. Po tym, jak wyznałam mu prawdę o sobie, nie wzgardził mną. Dał
mi miejsce do spania, otoczył opieką, potem nauczył wszystkiego, co dzisiaj
wiedziałam. Uświadomił, że miałam do wyboru dwie opcje: poddać się i pozwolić,
by Diabeł przejął całkowitą kontrolę, lub walczyć, aby udowodnić sobie oraz
innym, iż ludzie nie byli z natury źli, a jedynie stawali się tacy, bo tak było
łatwiej.
Wyznawałam
tę zasadę niczym mantrę, ale Gabe nie wiedział, jak ciężko musiałam pracować,
żeby uśpić własną naturę. Gdy tylko znajdowałam się w pobliżu demonów, ich
diaboliczna energia wypalała na mnie piętno. Pobudzała wszystkie najgorsze
instynkty. Zazwyczaj próbowałam z tym walczyć, aby ocalić jak najwięcej
niewinnych istnień, mimo wszystko czasami było to potężniejsze niż moja silna
wola. Nigdy mu tego nie wyznałam. Nie chciałam, żeby znał tę część mojej
osobowości i wstrząsała mną myśl, że już nigdy nie spojrzałby na mnie tak samo.
Nie
umiałam nic na to poradzić, nienawidziłam tego w sobie do głębi, lecz zdarzały
się sytuacje, w których zabijałam, by zaspokoić żądzę krwi. Nie robiłam tego
często. Na ogół potrafiłam zagłuszać to nawet na wiele miesięcy, jednakże
ostatecznie nie mogłam zignorować faktu, iż w połowie jestem drapieżnikiem. To
tak, jakby zakazać lwu polowania na dziką zwierzynę. Kim wtedy stałby się lew?
–
Wygrałeś. – Westchnęłam przeciągle. – Zjem ciasteczko.
–
Grzeczna dziewczynka. – Puścił mnie i niechętnie od siebie odsunął. – Bądź
ostrożna – dodał po chwili zatroskanym tonem.
Pomimo
iż nie łączyły nas więzy krwi, Gabriel to mój przyjaciel, rodzina oraz
najbliższa namiastka ojca, jaką tylko mogłabym mieć.
–
Zawsze.
***
Pół godziny
później wróciłam do swojej kawalerki. Zdjęłam buty, rzucając je na środek
pokoju; skórzaną kurtkę spotkał podobny los. Nie zawsze byłam bałaganiarą, ale
zamieniłam się w nią, odkąd zamieszkałam sama. Dlatego, że mogłam.
Nie
znajdowało się tu zbyt wiele miejsca. Jedno duże pomieszczenie, które w zeszłym
roku przedzieliłam na pół, tworząc w ten sposób małą sypialnię oraz
prowizoryczny salon, skromna kuchnia i łazienka. Wnętrze bezustannie było
skąpane w ciemnościach. Okna wychodziły na wąskie przejście pomiędzy budynkami,
a całe słońce ginęło, zasłonięte przez sąsiedni piętrowiec. Przyzwyczaiłam się.
Ostatecznie moje życie i tak należało do mroku.
Najważniejsze,
że miałam gdzie spać, odpocząć po konfrontacji z demonem, składować książki czy
kolekcję winylowych płyt, jak również trzymać swoje ulubione śmiercionośne
zabawki. Poza tym mieszkanie stanowiło moją własność i tylko to miało
jakiekolwiek znaczenie. W końcu zawsze mogło być gorzej. Zawsze mogłam nie
posiadać windy…
Włączyłam
telewizor, rozsiadając się wygodnie na kanapie. Przeskakiwałam leniwie po
kanałach, mimo to wśród bzdurnych reality show oraz reklam karmy dla kotów nie
znalazłam niczego, co zwróciłoby moją uwagę.
Dochodziła
trzecia w nocy. O tej porze często nie mogłam zasnąć. Nie wierzyłam w przesądy,
a twierdzenie, że w tym czasie nasilała się aktywność demonów, to jedynie
wykreowane przez media wymysły. Wcale też nie miałam tego zakodowanego nigdzie
głęboko w podświadomości.
Tak
naprawdę doskonale wiedziałam, skąd brała się moja aktualna bezsenność, ale za
cholerę nie chciałam się do tego przyznać. Następnego dnia czekała mnie bowiem
wycieczka. Przejażdżka do ostatniego miejsca, w którym chciałabym być, oraz
spotkanie z ostatnią osobą, z którą chciałabym rozmawiać. Jeśli jednak
zamierzałam rozwiązać tę sprawę, potrzebowałam paru odpowiedzi.
ROZDZIAŁ 3
Gdy otworzyłam
oczy, było już sporo po jedenastej. Zjadłam szybkie śniadanie i pojechałam do
pracy, bo jakoś nie znalazłam innego sposobu, aby odciągnąć swoje myśli od
tego, co czekało na mnie wieczorem. Remiel. Minęły cztery miesiące, od kiedy
ostatni raz go widziałam, oraz dwa, odkąd z nim rozmawiałam. Cholernie bałam
się swojej reakcji na jego widok…
Dzień
mijał nienaturalnie szybko. Odniosłam wrażenie, że wskazówki zegara pędziły tak
ekspresowo, jakby miały otrzymać nagrodę za każdym razem, gdy tylko minutnik
przekraczał dwunastkę. Klientów było niewielu, a Andy wziął dzień wolnego,
dlatego nie musiałam udawać, że po raz kolejny wycieram czyste stoliki.
Rozsiadłam się wygodnie i, kładąc nogi na blacie, wertowałam wczorajszą gazetę,
jednocześnie rozważając wszystkie swoje możliwości. Nie chciałam przedwcześnie
zamartwiać Gabriela tym, co powiedział demon, ale koniecznie musiałam wiedzieć,
w czym rzecz. Jeśli naprawdę w Podziemiach zmieniały się zasady gry, mogłam być
pewna, że niedługo zmienią się również na Ziemi.
Trasa
do San Diego to niecałe dwie godziny drogi, nie spieszyłam się więc, jechałam
powoli i bezpiecznie, zupełnie jakbym próbowała przekonać samą siebie, że w
każdej chwili mogłam jeszcze zawrócić. Ulice nie były zatłoczone, a słońce
chowało się niespiesznie za horyzontem, sprawiając, iż powstrzymywane do tej
pory emocje coraz bardziej wzbudzały we mnie wątpliwości. Nie miałam pojęcia,
dlaczego odczuwałam lęk, lecz nieprzyjemne uczucie w żołądku za nic nie chciało
odejść. Ścisnęłam mocniej kierownicę i wzięłam kilka głębokich wdechów, by
doprowadzić się do porządku.
Kiedy
zaparkowałam pod domem Whaleyów, na dworze zapadał już zmrok. Muzeum zamknięto
przed godziną, ale wiedziałam, że Remi i jego ekipa gdzieś się tu kręcili.
Miejsce to nawiedzone było od ponad stu pięćdziesięciu lat, choć z zewnątrz
wcale nie sprawiało wrażenia rezydencji rodem z horroru. Żadnych powybijanych
szyb, odpadającego tynku, skrzeczących kruków czy unoszącej się nad posesją
gęstej mgły – standardowych atrybutów dla tego typu klimatu, który często
przedstawiano na filmach. Zwyczajny, klasyczny budynek, obleczony czerwoną
cegłą, wyposażony w zdobione rynny, a nawet białą balustradę. Sielanka.
Niestety
nic bardziej mylnego.
W
środku można rzekomo usłyszeć krzyki i śmiechy oraz wesołe odgłosy dziecięcych
zabaw, natomiast w powietrzu czasem czuło się zapach cygar lub lawendowych
perfum dawnych właścicieli. Nie dość, że dom wybudowano na terenie, gdzie przed
wieloma laty dokonywano egzekucji, zmarło w nim także paru członków mieszkającej
tu ongiś rodziny. Odwiedzający muzeum często przysięgali też, iż widzieli
materializujące się mgliste postacie, zaś temperatura w pomieszczeniach miała
skłonność do nagłych zmian, nie wspominając już o trzaskających okiennicach i
przesuwających się meblach. Każdy naukowiec czy łowca duchów, który chciałby
spróbować wyjaśnić tajemnicę tego miejsca, był tu jak najbardziej mile
widziany.
Dla
Remiela oznaczało to niemałą gratkę, ponieważ, jako autentyczne medium z krwi i
kości, potrafił porozumiewać się z duszami zmarłych, wchodzić z nimi w
interakcje oraz igrać z ich istnieniem. Nie nazwałabym go co prawda potężnym
nekromantą, za którego zawsze chciał uchodzić, ani podrzędnym spirytystą, czyli
określeniem, którego z kolei wręcz nienawidził, mimo to musiałam przyznać, że
znał się na swojej robocie. Wierzcie lub nie, ale jeśli ktoś mógł rozwiązać tę
zagadkę, był to z pewnością on. Ostatecznie nie bez powodu miałam go
ustawionego na szybkim wybieraniu, w razie gdyby na horyzoncie pojawiał się
jakiś paskudny duch.
Zamknęłam
samochód i wzięłam ostatni głęboki wdech, następnie ruszyłam przed siebie, aby
zlokalizować miejsce jego pobytu. Pomimo tego, czym jestem, nawiedzone domy
zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nigdy nie rozumiałam, po co ktoś chciałby
błąkać się w nich po śmierci. W tej chwili mogłabym wymyślić przynajmniej z
dziesięć ciekawszych pomysłów na spędzenie swojej wieczności.
Złapałam
za klamkę. Drzwi były zamknięte. Zasłonięte okiennice również nie ułatwiały
zajrzenia do środka. Zapukałam lekko w drewnianą konstrukcję, lecz kiedy nie
usłyszałam ani zbliżających się kroków, ani żadnej odpowiedzi, postanowiłam
obejść budynek dookoła. Zdążyłam zrobić raptem kilka kroków, gdy do moich uszu
dotarł dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Zastygłam na moment. Ocknęłam się
dopiero na widok obcej twarzy.
–
Mogę w czymś pomóc? – Młody chłopak wychylił głowę na zewnątrz.
–
Szukam Remiela Sorrentino – wyjaśniłam pospiesznie. – Jest tutaj?
–
Na górze. – Otworzył szerzej drzwi, by wpuścić mnie do środka.
Przekroczyłam
próg. Uważnie rozglądając się dookoła, podążyłam w stronę schodów. Wewnątrz
panował kompletny chaos. Cała brygada ganiała z kąta w kąt, niesamowicie zajęta
rozkładaniem różnego rodzaju sprzętów. Dla mnie wyglądały jak zwykłe kamery,
jednak skoro oni mieli siebie za fachowców, były to zapewne jakieś
skomplikowane, czułe na podczerwień aparatury. Remi zazwyczaj pracował sam,
lecz wiedziałam, że miał garstkę kumpli, którzy chętnie pomagali mu przy
większych zleceniach.
Zaczęłam
powoli wchodzić na piętro. Obejrzałam się jeszcze przez ramię, ale nikt z
zebranych nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Być może pomyśleli, że i ja
zjawiłam się tutaj do pomocy.
Drewniane
schody zaskrzypiały pod naciskiem moich topornych butów, częściowo zagłuszając
dobiegające z oddali odgłosy rozmów.
–
…to trzeba ustawić pod ścianą… – Usłyszałam głos Remiela, po czym dostrzegłam
jego umięśnione plecy. Stanęłam w sporej odległości, czekając, aż się obróci i
mnie zauważy. Nie uprzedziłam go o swoim przyjeździe, ponieważ do ostatniej
chwili nie byłam pewna, czy odważę się z nim spotkać. Lecz koniec końców stałam
tu, zaledwie parę kroków od niego, a moje serce zaczynało coraz szybciej obijać
się o klatkę piersiową. Wszystkie dziesięć palców, jeden po drugim, zacisnęłam
w pięści. W tym samym momencie, w którym ja podeszłam w jego kierunku, on się odwrócił,
zupełnie nieświadomy mojej obecności, i stanął naprzeciwko, wbijając we mnie
orzechowe spojrzenie.
–
Tessa – wymówił niemal szeptem. Nie sposób było nie wyczuć zdziwienia w jego
głosie.
–
Cześć – przywitałam się szybko i odchrząknęłam, by pozbyć się uciążliwej
chrypki.
–
Miernik pola elektromagnetycznego zaczyna odbierać jakieś sygnały. Powinniśmy
zająć pozycje? – Jeden z chłopaków stanął obok nas, całkowicie ignorując moją
obecność.
Jestem przeźroczysta czy
co?!
–
Idźcie, za chwilę do was dołączę – odpowiedział Remi. Nie spuścił przy tym ze
mnie wzroku nawet na sekundę. – Zostaniesz, prawda? – zapytał z entuzjazmem.
–
Hmm… – Z rezerwą rozejrzałam się po pomieszczeniu. Chciałam zostać? Chyba
raczej nie…
–
Później będziemy mogli porozmawiać – zasugerował.
–
Eee… W porządku – zgodziłam się niechętnie. Podciągnęłam rękawy kurtki,
ukradkiem przełykając ślinę. – Powinnam coś zrobić? Jakoś się przygotować?
–
Na początek weź to. – Podszedł bliżej i zawiesił na mojej szyi drewniany
krzyżyk. – Bezpieczeństwo przede wszystkim.
–
Myślisz, że coś naprawdę tutaj jest? – zagadnęłam nieufnie.
–
Ba! Ja to wiem! – wykrzyknął wesoło. – Pytanie tylko, czy będzie chciało się ujawnić.
No
dobra, mam cichą nadzieję, że nie. Wspominałam już, jak bardzo nie cierpię
duchów?!
Odwzajemniłam
nieśmiały uśmiech i podążyłam za nim. W całym domu porozstawiano różnego
rodzaju detektory, mikrofony czy też sporych rozmiarów klatkę Faradaya[1] własnej
roboty, a wszyscy biegali z poważnymi minami, co dla mnie wyglądało bardziej
śmiesznie niż profesjonalnie. Wiedziałam, że nie było w tym niczego zabawnego,
oraz że zjawy istniały naprawdę, jednak nic nie mogłam poradzić na to, w jaki
sposób ich postrzegałam.
Szłam
za Remielem niesamowicie wąskim korytarzem. Zatrzymałam się dopiero, kiedy
wszedł do skromnego pokoju naprzeciwko schodów. Znajdowało się tam wysłużone
łóżko i podniszczony stolik z dwoma krzesłami, usiadłam więc na jednym z nich,
by w milczeniu zaczekać na to, co będzie dalej. Remi zajął miejsce obok, potem
leniwie przebiegł wzrokiem po moim ciele.
–
Świetnie wyglądasz, Tessa.
–
Ty też – mruknęłam.
Naprawdę
świetnie wyglądał. Na swój sposób zawsze był przystojny. Nie wiedziałam, czy to
nasza dłuższa rozłąka, czy po prostu zwyczajnie za nim tęskniłam, do czego za
nic w świecie nie przyznałabym się głośno, ale nagle wydał mi się niesamowicie
pociągający. Jakby bardziej męski? Nie mogłam wręcz oderwać oczu od jego
wydatnych ust ani lekko zadartego podbródka, który, tak swoją drogą, jakoś
wcześniej uznałam za mało atrakcyjny. Mimo to niespodziewanie nie dostrzegałam
już niczego poza nim, gdy potarł go palcami, wyraźnie nad czymś rozmyślając, a
ja poczułam piżmowy zapach jego ulubionej wody kolońskiej.
–
Co tak zamilkłaś? – Roześmiał się. – Zobaczyłaś ducha?
Palant.
W trzy sekundy prysnął cały czar. Na moje szczęście, bo przysięgam, że mało
brakowało, abym usiadła bliżej niego.
Nie
odpowiedziałam. Odwróciłam głowę i zaczęłam rozglądać się po wnętrzu, zupełnie
jakbym nie chciała niczego przegapić, chociaż nie znajdowało się tu praktycznie
nic poza pożółkłą tapetą czy kilkoma wyblakłymi obrazami.
Na
początku było spokojnie. Remiel zajmował się jakimiś ważnymi sprawami,
natomiast ja przez większość czasu podziwiałam swoje dłonie i wymyślałam
neutralne tematy do rozmów. Dopiero około jedenastej poczułam nieprzyjemny
chłód. Światła pociemniały wskutek spadku napięcia, nie gasnąc całkowicie, za
to pozostawiając pomieszczenia w lekkim półmroku.
Duchy.
[1]
Klatka Faradaya – metalowy ekran, którego zadaniem jest ochrona przed polem
elektrostatycznym (przyp. red.).
Jeśli
są przyjaźnie nastawione, może zechcą uciąć sobie z nami małą pogawędkę, wtedy
będziemy mogli je zapytać, dlaczego wciąż tu tkwią. Zazwyczaj zostają, gdy mają
jakieś niedokończone sprawy, odczuwają żal lub po prostu nie chcą zaakceptować
faktu, że nie żyją. Niestety czasami ich powody są gorsze, bardziej makabryczne
czy przerażające – wyczekują sposobności do zemsty, by odpłacić z nawiązką za
zgotowany im los. Oby dzisiaj poszło gładko…
–
Zaczyna się – oświadczył Remi z podekscytowaniem, na co impulsywnie napięłam
wszystkie mięśnie.
–
Widzisz coś? – zapytałam lekko drżącym głosem.
–
Jeszcze nie – zaprzeczył. – Wcześniej słyszałem szepty, ale kiedy do nich
przemówiłem, umilkły. Jeśli dobrze to rozegramy, może uda nam się przeprowadzić
je na Drugą Stronę.
–
Jesteś pewien, że tego chcesz? – dociekałam. – Nie wiesz przecież, dokąd
dokładnie trafią.
–
Cóż, nie mogą zostać tutaj. Ich obecność wytwarza zbyt duże pole
elektromagnetyczne, a to przyciąga kolejne zbłąkane dusze – stwierdził
rzeczowo. – Jeśli nie chcemy stworzyć tu poczekalni dla upiorów, musimy pomóc
im odejść. Im dłużej tutaj są, tym większe istnieje zagrożenie, że zamienią się
w mściwe duchy. Za trzydzieści, czterdzieści lat nawet samo wejście na posesję
może oznaczać niebezpieczeństwo.
Wyszliśmy
na korytarz. Małymi, powolnymi kroczkami zaczęliśmy krążyć dookoła, zaglądając
po kolei do każdego z pokoi. Było to dość żmudne i czasochłonne, nie
wspominając też, że niesamowicie żenujące. Ostatecznie powstrzymałam się od
komentarza. Śmiertelnie poważne miny moich towarzyszy sugerowały, iż gdybym
powiedziała choć słowo, oskarżyliby mnie zapewne o zrujnowanie wielogodzinnych
przygotowywań.
Na
górze nie napotkaliśmy na nic podejrzanego. Zeszliśmy po schodach, a jak tylko
znaleźliśmy się na dole, ulokowane pod ścianą pianino wydało serię głośnych
dźwięków. Podskoczyłam. Nic nie mogłam poradzić na to, że potrzebowałam
naprawdę niewiele, aby wpaść w histerię, gdy chodziło o duchy.
–
Nie panikuj, bo je wystraszysz – szepnął Remi.
Mimowolnie
przysunęłam się bliżej niego. Temperatura spadała coraz szybciej. Kiedy
wypuszczałam powietrze, wokół moich ust powstawał nieduży obłok pary. Wzięłam
głęboki wdech i próbowałam to ignorować, wciąż zadając sobie pytanie, po jaką cholerę
dałam się wciągnąć w tę całą idiotyczną zabawę z łapaniem gości z Zaświatów?!
–
Witajcie – zaczął. – Mam na imię Remiel i jestem tutaj, żeby wam pomóc.
Coś
stuknęło. Obróciłam się na prawo w chwili, w której spadł stojący na kominku
świecznik, pękając na paręnaście części. Zadrżałam. Wydałam z siebie cichy
pisk, na co wszyscy obdarzyli mnie piorunującymi spojrzeniami.
–
Nie obawiajcie się, nie zrobimy wam krzywdy – kontynuował Remi.
Podążałam
za nim. Adrenalina sprawiła, że serce uderzało z taką mocą, jakbym właśnie
ukończyła olimpiadę. Absolutnie nie było w tym niczego przyjemnego. Nie miało
nic wspólnego z podnieceniem, jakie odczuwałam podczas polowania. Nienawidziłam
niepewności oraz lęku, które ogarnęły teraz mój organizm. W momencie, w którym dotarł
do mnie jęk i zawodzenie, nie wytrzymałam – musiałam stamtąd uciec.
–
Nie mogę tu zostać! – Dobiegłam do drzwi. Kilkukrotnie przekręciłam klucz w
zamku. Szarpnęłam nerwowo za klamkę. Ani drgnęła, skurkowana. – Otwórzcie to!
–
Zachowaj spokój, bo je rozwścieczysz! – warknął Remi, ale nie zwróciłam na
niego najmniejszej uwagi. Byłam zbyt zajęta walką z mosiężnym uchwytem.
Brakowało mi powietrza!
Nie
umiałam się wydostać. Z bezsilności stanęłam plecami do wyjścia. Dopiero wtedy
zauważyłam, że w pomieszczeniu szalał wiatr. Żyrandol kołysał się we wszystkie
strony, firany falowały w powietrzu, niewielkie figurki i bibeloty spadały z
mebli.
Wyostrzone
zmysły szalały, pracując na najwyższych obrotach. Czułam, że jeśli szybko
czegoś nie wymyślę, piekielna kreatura zamieszkująca moje ciało postanowi
przejąć kontrolę. Nie chciałam tego. Doskoczyłam do okna, by w nim odnaleźć dla
siebie ratunek. Jedyne, co osiągnęłam, to przerażenie na widok swojego odbicia
w szkle. Sama wyglądałam jak zjawa. Chorobliwie blada cera i spierzchnięte
wargi kontrastowały z coraz intensywniej błyszczącymi miodem tęczówkami.
Zacisnęłam zęby, byle tylko nie pozwolić sobie na słabość.
–
Opanuj się, wtedy przestaną! – krzyknął Remi.
Może
bym go nawet posłuchała, gdyby niespodziewanie coś ciężkiego nie uderzyło mnie
w głowę. Upadłam na ziemię. Próbowałam wstać, lecz jakaś nieznana siła
sprawiła, że nie mogłam się poruszyć. Czułam dosłownie, jakbym skamieniała. Nie
zdołałam wydusić ani jednego słowa. Zamknęłam oczy i starałam się skoncentrować
na oddychaniu.
Nie
wiedziałam, jak długo to trwało, ale gdy odzyskałam świadomość, nic z tych
rzeczy nie wydawało się realne. Nie potrafiłam rozpoznać miejsca, w którym
przebywałam. Leżałam na materacu w jasnym pomieszczeniu, a kiedy podniosłam się
na łokciu i wyjrzałam przez okno, odkryłam, że był środek dnia.
–
Napędziłaś mi niezłego stracha, Tessie – usłyszałam zatroskany głos.
–
Nie lubię tego zdrobnienia – syknęłam, rozglądając się dookoła, by zlokalizować
swojego rozmówcę. – Co to było, do cholery?
–
Duch niższego poziomu. Paskudny egzemplarz. Wyczuł demoniczną energię i
postanowił zrobić sobie małą wycieczkę po twoim ciele. Panika jeszcze bardziej
go nakręciła – wyjaśnił z rozbawieniem. – To była dla niego nie lada atrakcja!
–
Zaśmiej się jeszcze raz, a skopię ci tyłek! – warknęłam, zauważając Remiela
opartego o framugę. Znajdowaliśmy się w jego przyczepie, właśnie zdałam sobie z
tego sprawę.
–
Wybacz, mój błąd. – Spoważniał momentalnie. – Wiedziałem, jak ich nie lubisz.
Nie powinienem był prosić, żebyś została.
–
W porządku. W ogóle nie jestem zaskoczona – stwierdziłam szorstko. – Znam cię
przecież nie od dziś.
–
Tessie…
–
Przestań – przerwałam mu. Wyprostowałam plecy, wykorzystując do tego ścianę
kampera. Nie miałam zamiaru wykłócać się na leżąco. – Nie przyjechałam tu
rozmawiać o nas. Wyjaśnij mi, co jest grane z tą kradzieżą, i wracam do
Pasadeny. Zmarnowałam na ciebie już wystarczającą ilość czasu.
–
Jak zwykle! – prychnął. Przewrócił oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Wziął głęboki wdech i pokręcił głową. Próbował mi tym dać do zrozumienia, że
męczyło go moje zachowanie. Zawsze tak robił. Wszystko musiało być po jego
myśli albo wcale. Nie znosił, gdy milczałam lub podejmowałam decyzje, nie
konsultując z nim każdego aspektu swojego życia. Prawdopodobnie właśnie przez
to nam nie wyszło. Oboje chcieliśmy rządzić.
–
O co ci chodzi? – Spojrzałam na niego z wyrzutem. Przeczesałam skołtunione
włosy rękami, potem porozciągałam mięśnie szyi, cały czas czując na sobie jego
uważny wzrok.
–
O to, że ty nigdy nie chcesz rozmawiać – podniósł głos. – Uciekasz od
problemów, zamiast je rozwiązywać. Nie da się po prostu pstryknąć palcami i
sprawić, żeby zniknęły!
–
Wiedziałeś, jaka jestem, kiedy postanowiłeś się ze mną związać, więc pretensje
możesz mieć wyłącznie do siebie – podsumowałam lekceważącym tonem.
Jak
długo zamierzaliśmy jeszcze drążyć tę samą kwestię? Do niczego go przecież nie
zmuszałam. To on miał oczekiwania, nie ja. No bądźmy poważni… Odrobina słodkich
słów i wygibasów w pościeli nie zamieni mnie w kogoś innego. Nagle nie stanę
się ideałem. Nie zapomnę o swoich przyzwyczajeniach. Jeśli naprawdę na to
liczył, chyba zgłupiał!
–
Fakt, ale nie sądziłem, że to będzie aż takie trudne…
–
Zrobiłam błąd, przyjeżdżając tutaj. – Sięgnęłam po buty i zaczęłam zakładać je
w pośpiechu. Nie miałam nastroju na wykład o tym, co mu we mnie nie pasowało.
–
Zaczekaj. – Wypuścił powietrze, podchodząc w moją stronę. – Duchy rozmawiają.
Nie wiem, w czym dokładnie jest rzecz, lecz są przerażone, a to nigdy nie wróży
niczego dobrego. Coś wydarzyło się w Podziemiach. Coś, co zmusiło samego Władcę
do działania. One to czują. Zapewniam cię, że to nie żadna błaha sprawa.
–
Możesz nawiązać z nimi kontakt i wypytać, co wiedzą? – Oparłam ręce na
kolanach. Potrzebowałam czegokolwiek. Choćby najmniejszej wskazówki, której
mogłabym się uczepić, bo naprawdę brakowało mi pomysłów na logiczne połączenie
tych wszystkich nic nieznaczących szczegółów.
–
Próbowałem, ale za bardzo się boją – wytłumaczył, pocierając skroń palcami. –
Uciekają za każdym razem, kiedy tylko zacznę ten temat.
–
Więc wytłumacz mi chociaż, co ma z tym wspólnego jakiś stary krucyfiks? –
dociekałam z lekką irytacją. – Dlaczego miałby posiadać jakąkolwiek wartość dla
demonów?
–
Nie mam pojęcia – oświadczył. – Kilkukrotnie podsłuchałem, jak szeptały między
sobą o tamtym klasztorze, a gdy się dowiedziałem, że coś z niego skradziono, od
razu zadzwoniłem do Gabriela. Jedno jest pewne: znajdziesz krzyż, znajdziesz
odpowiedzi.
Zmarszczyłam
brwi i spojrzałam na niego skonsternowana. To, co mówił, zdawało się
niedorzeczne. Najchętniej dałabym sobie z tym spokój, lecz niepokoił mnie fakt,
że ostatni demon, którego spotkałam, ewidentnie usiłował coś przede mną zataić.
–
W porządku. Załatwię to. – Wstałam, zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę,
następnie skierowałam się do wyjścia. Kiedy już prawie łapałam za klamkę, Remi
zablokował mi drogę.
–
Uważaj na siebie, Tessie. – Położył dłoń na moim policzku, głaszcząc go
delikatnie. – Jak tylko tu skończę, to dołączę do ciebie. Ta sprawa może być
bardziej niebezpieczna, niż przypuszczamy.
–
Nie potrzebuję twojej pomocy – burknęłam. Sięgnęłam do twarzy, by strzepnąć
jego dłoń, ale mnie powstrzymał. Nachylił się nade mną i namiętnie pocałował.
Poczułam
bolesne ukłucie pożądania niemalże w każdym skrawku ciała. Bliskość oraz dotyk
Remiego sprawiały, że całkowicie traciłam trzeźwość umysłu. Zamiast go odepchnąć,
wtuliłam się w jego ramiona. Oddałam pocałunek, wplatając palce w krótkie,
czarne włosy.
Wiedziałam,
że popełniam błąd, ponieważ dla niego oznaczało to tylko jedno. Podniósł mnie,
by posadzić na stole. Zrobił sobie miejsce pomiędzy moimi nogami i przyciągnął
bliżej siebie. Zaczął obsypywać zachłannymi pocałunkami moje policzki, szyję,
dekolt… Dłonie Remiela błądziły po całym ciele.
O Boże! Jak bardzo za tym
tęskniłam!
Za
jego muskularną klatką piersiową, która wyglądała, jakby spędzał całe dnie na
siłowni, choć wiedziałam, że nie chadzał tam wcale. Barwą głosu, zmieniającą
się na głębszą i cieplejszą za każdym razem, kiedy szeptał mi do ucha
nieprzyzwoite słowa, jak gdyby miał to wystudiowane do perfekcji, bym nie mogła
przy nim myśleć racjonalnie. Szczupłymi biodrami, do których moje ręce pasowały
tak idealnie, że gdy tylko obejmowałam go w pasie, odnosiłam wrażenie, iż były
wprost stworzone do tego, aby raz za nie złapać i już nigdy nie wypuścić.
Mój
puls pędził jak szalony. Z trudem łapałam kolejne wdechy powietrza. Kilkudniowy
zarost drażnił podbródek, a smukłe palce wędrowały wzdłuż kręgosłupa,
przyprawiając mnie o przyjemne dreszcze, aż marzyłam już jedynie o tym, by
zedrzeć z niego koszulę i przytulić się do nagiej skóry.
–
…Nie… mogę… – wydyszałam. Popchnęłam go, po czym wybiegłam na zewnątrz.
Uciekłam.
ROZDZIAŁ 4
Musiałam
doprowadzić się do porządku. W stanie, w jakim aktualnie się znajdowałam, nie
rozpoznałabym demona, nawet gdybym na niego nadepnęła. Miałam zadanie do
wykonania i było ono w tym momencie moim priorytetem, ale żeby wykonać je jak
należy, potrzebowałam czegoś więcej, niż garść mistycznego proszku czy sztylet
z piekielnej stali. Te dwie rzeczy nadawały się idealnie, jeśli w grę wchodziło
polowanie, jednak gdy zachodziła potrzeba zbierania informacji, cóż… Musiałam
uzbroić się w coś bardziej… wyszukanego.
Było
wczesne popołudnie, kiedy zaparkowałam przed sklepo-lombardo-księgarnią mojego
znajomego. Sprzedawano tu nie tylko różnego rodzaju woluminy czy sprzęty
elektroniczne, lecz także broń oraz kuglarskie przedmioty „spod lady”.
Pchnęłam
drzwi z rozmachem i tym samym zaanonsowałam swoją obecność irytującym odgłosem
niewielkiego dzwoneczka, który przytwierdzony był do framugi. Ruszyłam do
przodu, a jak tylko zbliżyłam się do kontuaru, z zaplecza wyskoczył leciwy
mężczyzna.
–
Bry – wymamrotał.
–
Dzień dobry, zastałam Leonarda? – zagadnęłam, ukradkiem omiatając wzrokiem
pomieszczenie.
–
Wyjechał.
Cóż,
tego się nie spodziewałam.
–
Dokąd? – zapytałam zdziwiona.
–
W interesach.
–
Daleko? – dociekałam, zaglądając przez jego ramię. Chciałam się upewnić, że
mnie nie okłamywał. Leo często udawał, że go nie było, podczas gdy tak naprawdę
siedział z tyłu lokalu i grzebał przy jakichś nowych mieszankach. Czasem
przepadał na wiele godzin, innym razem na całe dnie. Ciężko złapać z nim wtedy
kontakt, bo zakopany pod stertą książek, ziół oraz różnorodnych wywarów,
zapominał wręcz o jedzeniu, piciu, czy nawet śnie, nie wspominając już o
umówionych spotkaniach.
–
Można tak powiedzieć – rzucił krótko.
–
A kiedy wróci?
–
Jak skończy – udzielił mi kolejnej wymijającej odpowiedzi.
–
To znaczy?
–
Słuchaj, potrzebujesz czegoś, czy tak sobie wpadłaś na pogawędkę? – bąknął, a
ton jego wypowiedzi ewidentnie świadczył o tym, że istniało tysiąc miejsc, w
których wolałby teraz być.
–
Tak. Potrzebuję… – ściszyłam głos – …zabezpieczenia.
–
Cóż, kondomy się skończyły, skarbie. Spróbuj nie rozkładać nóg.
Zacisnęłam
palce w pięści. Warknęłam cicho, aby tęczówki moich oczu na parę sekund
zaiskrzyły szafranowym blaskiem. Ta barwa była daleka od bursztynowego spojrzenia
demonów, ale wystarczyła, żeby zrobić na nim wrażenie. Mężczyzna się wzdrygnął
i wbił we mnie zlękniony wzrok.
–
Myślałam raczej o czymś bardziej… przydatnym – wysyczałam.
–
Jasna sprawa! Mamy Desert Eagle o kalibrze magnum czterdzieści cztery, trzydziestkę
ósemkę Colta Pythona w wersji special, dziewięciomilimetrową Berettę z
dwurzędowym magazynkiem o pojemności piętnastu naboi… – powiedział i przerwał
na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza – … a jeśli interesuje cię jakiś Remington
czy Uzi, to też można zaaranżować.
–
Nie jestem generałem żadnej małej armii! – Zaśmiałam się sarkastycznie. –
Potrzebuję czegoś, co pomoże mi utrzymać demona w ryzach, kiedy będę z nim
polemizować. Coś mocniejszego niż mirra i bukszpan, których zazwyczaj używam.
Rozumiesz, co mam na myśli? – Oparłam łokieć o ladę. – Leo zawsze trzyma na
zapleczu jakieś wynalazki, jednak z twojej miny wnioskuję, że nie masz bladego
pojęcia, o czym mówię…
–
Nie, nie! Wiem dokładnie, czego ci trzeba! – Zniknął za obdrapanymi drzwiami.
Dosłyszałam, jak tłukł się tam w pośpiechu, przeglądając zapewne co bardziej
użyteczne produkty, aż wreszcie wrócił po kilku minutach, niosąc w rękach
przeróżne słoiki i pudełeczka. – Oliwa z izraelskiego dzikiego krzewu. Należy
zrobić z niej okrąg, by następnie go podpalić, gdy nieszczęśnik znajdzie się w
środku. – Położył pierwszy z przedmiotów na blacie. – Proch turkawek; gołębie
domowe też zdają egzamin, ale są znacznie słabsze. Wystarczy obsypać nim
demona. Gwarantuję, że nie drgnie przez minimum kwadrans, natomiast jeśli uda
ci się rozsypać go dookoła niego, będzie tak tkwił, dopóki nie przerwiesz
okręgu – wyjaśnił, obracając w dłoni płócienny woreczek. – Ostatnie i najskuteczniejsze,
a mianowicie popiół ze Świętego Drzewa Palo Santo, zwane także Boskim
Kadzidłem. – Wyciągnął kolejną sakiewkę. – Raptem szczypta tego cuda
sparaliżuje ofiarę na amen. Nie ruszy się aż do odprawienia egzorcyzmu, i jest
to jedyny sposób na zniwelowanie jego działania. Demon nie zdoła sam odnaleźć
drogi do domu, choćby bardzo tego chciał, zatem nigdzie ci nie czmychnie, zanim
ty tak nie zdecydujesz. To potężna broń. Trzeba używać jej z rozwagą, ponieważ
nie istnieje nic, co mogłoby zdjąć urok. Nie posługuj się nią, jeżeli nie masz
zamiaru odsyłać demonicznej duszy do Podziemi. – Zamilkł na moment, mierząc
mnie badawczym wzrokiem. – To wszystko jest bezużyteczne w starciu z ludźmi,
ale nigdy nie testowałem ich na kimś twojego pokroju. Radzę zachować ostrożność,
jeśli nie chcesz przypadkiem sama obezwładnić się przed przeciwnikiem.
–
Możesz uznać mnie za ostrzeżoną – wycedziłam przez zęby.
Dobrze
wiedziałam, że żadna z tych rzeczy nie mogła zrobić mi krzywdy, lecz nie czułam
potrzeby, aby dzielić się z nim tymi informacjami. Demon stanowił nieodłączną
część mnie. Nie byłam przez niego nawiedzana, dlatego nie bardzo istniała
możliwość, żeby go zniszczyć. Nie można wykonać na nim egzorcyzmu ani wysłać do
Podziemi. On po prostu tam był, a ja, nawet jeśli ogromnie tego pragnęłam, nie
potrafiłam nic na to poradzić.
–
Zapakuj wszystkiego po trochu – dodałam po chwili. – Wezmę jeszcze zestaw tych
shurikenów[1]… tak na
wszelki wypadek.
Zapłaciłam
należną kwotę i zabrałam swoje zakupy. Wyszłam na zewnątrz, z zadowoleniem
podziwiając nową zdobycz. Kiedy je zobaczyłam, nie mogłam się powstrzymać. Od
zawsze chciałam takie mieć, choć Gabe twierdził, że komicznie bym z nimi
wyglądała. Szczególnie ninja charakteryzował niesamowity gust. Nie sposób temu
zaprzeczyć. Uwielbiałam japońską broń.
***
Minęły aż dwa dni,
zanim udało mi się trafić na ślad demona. Kobieta, którą opętał, została tego
ranka uznana za zaginioną, co oznaczało, że upłynęło przynajmniej czterdzieści
osiem godzin, odkąd zamieszkiwał jej ciało.
Wybrał
sobie idealnego gospodarza. Była to bowiem niesamowicie piękna i elegancka
dziewczyna, zatem jego szanse na powodzenie z automatu wzrastały parokrotnie.
Ładne opakowanie zawsze przyciągało uwagę. Wiadomo to nie od wczoraj.
Siedziałam
w knajpie i przyglądałam się dyskretnie, podczas gdy ona próbowała nakłonić
jakiegoś pechowca do zawarcia umowy. Mój stolik stał dość daleko od nich, ale z
tego, co udało mi się podsłuchać, facet marzył chyba o zostaniu
najwybitniejszym rozgrywającym w historii futbolu.
Powodzenia z tym,
siostro, prychnęłam pod nosem. Zważywszy na to, iż
w mojej opinii mężczyzna wyglądał na otyłego, wyłysiałego i mającego najlepsze
lata już ewidentnie za sobą, musiałaby liczyć na cud.
Do
podpisania cyrografu z diabłem nie nadawał się każdy. Gdyby to było takie
proste, Ziemia od dawna należałaby do Podziemi. Demony mogły sporo zaoferować.
Willa z basenem? Proszę bardzo! Odwzajemniona miłość? Żaden problem! Zdrowie?
Ależ oczywiście! Schody pojawiały się dopiero wtedy, kiedy żądali czegoś
bardziej wyrafinowanego. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie istniała we
wszechświecie taka siła, która zdołałaby cofnąć czas, nauczyć człowieka latać,
oddychać bez sprzętu pod wodą czy umieścić go w dwóch miejscach jednocześnie. Z
gówna nawet one bicza nie ukręcą...
Kobieta
nie od razu dała za wygraną. Próbowała swoich sztuczek na wiele sposobów,
niestety gość okazał się nieugięty. Minął jeszcze dobry kwadrans, nim
zrozumiała, że jej towarzysz to przegrana sprawa. Zrobiła szybką rundkę po
pomieszczeniu, ale na szczęście dla mnie było już sporo po północy, a lokal
świecił pustką, więc nie mogła zaczepić nikogo więcej. Dopiłam drinka
praktycznie jednym łykiem i niespiesznie ruszyłam za nią. Nie chciałam, by zbyt
wcześnie odkryła, z kim ma do czynienia.
Okrążyła
parking, po czym skierowała się w stronę dzielnicy magazynowej, żywiłam
natomiast głęboką nadzieję, że obrała inny cel podróży. Miejsce to wprost
naszpikowano kamerami i, jeśli miałabym być szczera, określiłabym je mianem
najbezpieczniejszego rejonu w całej Pasadenie. Wynajęcie jednej z tych
blaszanych kwater kosztowało niemałe pieniądze, zatem nic dziwnego, iż
właściciel dbał o dobrą reputację.
Odetchnęłam
z ulgą, gdy maszerowała dalej, ponieważ wiedziałam, że nie znajdowało się tam
nic więcej, poza gromadą drzew oraz wejściem na szlak gór San Gabriel. Naprawdę
nie mogłam zrozumieć, co było nie tak z tymi demonami i ich ciągłym
eksploatowaniem przyrody. Ostatecznie nie zamierzałam narzekać. W końcu działało
to jak najbardziej na moją korzyść.
Rozejrzałam
się uważnie, żeby sprawdzić, czy oprócz nas nie było tu nikogo więcej. Nie
chciałabym znów trafić na jedną z tych witryn w internecie, na której każdy
reżyser-amator mógł umieszczać swoje filmy. Wtedy panowała noc i kamera nie
złapała dobrego ujęcia mojej twarzy, tak więc szybko o tym zapomniano, ale od
tamtego czasu minęło już wiele miesięcy. Technologia wciąż się rozwijała.
Następnym razem mogłam nie mieć tyle szczęścia. Życzę powodzenia w tłumaczeniu
tego komukolwiek…
Pusto.
Przyspieszyłam,
a kiedy byłam raptem kilka kroków za nią, nagle się odwróciła, wydając z siebie
głośny ryk. Podniosła nogę, lecz jak tylko spróbowała zaatakować, wąska
spódnica skutecznie jej w tym przeszkodziła. Popatrzyła na mnie zrezygnowanym
wzrokiem, za to ja uśmiechnęłam się z satysfakcją. Obsypałam ją swoim
najnowszym nabytkiem, tymczasem ona wykrzykiwała na całe gardło wszystkie znane
przekleństwa.
Obeszłam
ją dookoła, formując okrąg, i podpaliłam go, gdy znalazłam się ponownie naprzeciwko
jej rozwścieczonego spojrzenia.
–
Jestem Mrocznym Żniwiarzem – zakomunikowałam z triumfalną miną.
–
Wiem, kim jesteś, wywłoko! – zaryczała. – Mamy już przyszykowane dla ciebie
specjalne miejsce w Piekle! Jesteś taka jak my, a polujesz na nas, jakbyś była
kimś lepszym! Jesteś niczym więcej jak abominacją! Obrzydliwą zdrajczynią!
Wstrętną uzurpatorką!
–
W twoich ustach te słowa brzmią niemal jak komplement – oznajmiłam z
rozbawieniem.
–
Jesteś zimną suką bez serca! – wyrzucała z siebie kolejne obelgi.
–
Owszem, i wiesz co? Mam nawet wizytówkę. – Zachichotałam wesoło.
–
Ty… ty… ty…
–
Dobra, długo tu jeszcze ten łańcuszek idzie? – przerwałam jej. – Bo my tu
gadu-gadu, a świt tuż-tuż.
–
Czego ode mnie chcesz, lafiryndo?!
–
Przestań, na serio – powiedziałam, przykładając dłoń w okolicy serca – inaczej
za chwilę się zarumienię.
–
Łajza!
–
Okej, wiesz co? Po chwili namysłu stwierdziłam, że w sumie do niczego mi się
nie przydasz – oświadczyłam spokojnie i wyciągnęłam złoty sztylet z wewnętrznej
kieszeni kurtki. Tak jak podejrzewałam, na widok piekielnego ostrza otworzyła
wygadane usta na całą szerokość. Wiedziała, co to dla niej oznaczało. Rychły
koniec.
–
Ej! Ostrożnie z tym! – zawyła piskliwie. – Bo jeszcze się skaleczysz!
Jakież
te demony kochane. Wszystkie odczuwają strach, że mogłabym niechcący doznać
uszczerbku na zdrowiu. Iście urocze!
–
Nie przejmuj się mną. – Machnęłam ręką. – Martw się lepiej o siebie.
–
Szmata – wybąkała pod nosem, zaciskając zęby z irytacji.
–
Doprawdy zaczynasz mnie wkurwiać. – Obróciłam broń w palcach. – Albo będziesz
współpracować, albo nie doczekasz poranka – zagroziłam, na co ona jedynie
przewróciła oczami. – Wyjaśnij mi, po jaką cholerę zwinęliście stary krzyż z
miejscowego klasztoru?
–
Krzyż? – powtórzyła. – Nic nie wiem o żadnym krzyżu.
–
A już miałam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia… – Pokręciłam głową z
dezaprobatą, robiąc stanowczy krok w jej stronę.
–
Nie! – krzyknęła. – Ja naprawdę nie miałam z tym nic wspólnego! Jestem tylko
marnym demonem pierwszej kategorii. Zbieram dusze, podpisuję pakty, czasem
wyślą mnie na jakieś rozpoznanie czy inwigilację celu. Nic więcej. Nie bądź
głupia!
Cholera…
Choć przedstawiciele Podziemi częściej kłamali, niż mówili prawdę, wiedziałam,
że tym razem mnie nie oszukiwała. Kiedy postanowiłam wykorzystać swoją naturę i
zamiast użalać się nad złym losem, spróbować spożytkować ją do walki z
demonami, już na samym początku zrozumiałam, iż nie wszystkie były takie same.
Różniły się przede wszystkim siłą oraz zdolnościami. Potrafiłam to rozpoznać po
intensywności wydzielanej przez nie nadnaturalnej energii, a Gabe mi wyjaśnił,
że istniało wiele rodzajów demonów, podzielonych na dwie zasadnicze klasy:
niską i wysoką. Wśród nich można wyróżnić tych powołanych na mocy paktów oraz
tych, którzy trafili do Podziemi przez swoje uczynki za życia. Demony niskiej
klasy, czyli takie jak ona, dzieliły się na trzy kategorie.
Pierwszą,
a mianowicie nowo stworzone jednostki, pieszczotliwie nazywane przeze mnie
„debiutantami”, ponieważ często zachowywały się jak rozkapryszone dzieci.
Niewiele wiedziały o prawach rządzących Podziemiami i były najgorszym źródłem
informacji, ale próbowały uchodzić za wszechwiedzących, chełpiąc się swoją
demoniczną naturą. Ci nie stanowili dla mnie praktycznie żadnego zagrożenia,
dlatego że zazwyczaj znacznie przewyższałam ich umiejętnościami.
Drugą,
gdzie trafiali wcześniej wspomniani szczęśliwcy, którzy zasłużyli sobie na
miejsce w Piekle już za życia na Ziemi, oraz bardziej doświadczeni, kroczący
pośród ciemności od dziesiątek lat, a także trzecią, czyli kilkusetletnie
demony. Ci ostatni byli dosyć potężni i niejednokrotnie sprawiali mi wiele
problemów. Wymagali silniejszego egzorcyzmu, dodatkowo przez swój staż zdążyli
opanować ludzką psychikę niemal do perfekcji, często uprzedzając moje ruchy,
jeszcze zanim zdążyłam je wykonać.
Wspólną
cechą ich wszystkich natomiast było to, że opuszczali Podziemia głównie nocami.
Czerpali energię z mroku, a za dnia stawali się słabi i zdezorientowani.
Oznaczali wtedy dla mnie łatwy cel, jednakże na takie okazje nie trafiałam zbyt
często. To nie tak, że światło słoneczne je przerażało czy raniło, no może jedynie
te początkujące byty były na to wrażliwe. Po prostu napotykali większe
trudności z okiełznaniem opętanych przez siebie ludzi. Mieli problem z
zagłuszeniem ich osobowości, przez co tracili przewagę, bo musieli bezustannie
z tym walczyć, zamiast skupiać się na… hmm… ważniejszych celach.
–
A co mi powiesz o swoim Mistrzu? – drążyłam dalej. – Słyszałam, że ostatnio
jest nad wymiar aktywny.
–
To prawda, masz rację! – przytaknęła z nadmiernym entuzjazmem. – Coś się
dzieje! Demony szepczą między sobą, że idą zmiany. Duże zmiany! Że niedługo
przestaniemy czaić się w ciemnościach!
–
Co to znaczy? – zapytałam zaintrygowana.
Czy
to możliwe, żeby demony odkryły sposób, jak swobodnie kroczyć za dnia?
–
Nie wiem. – Pokręciła głową. – Nikt nam nic nie mówi.
–
Kłamiesz – syknęłam, podchodząc bliżej, wtedy ona się cofnęła.
Szlag!
Przez jej niewyparzoną gębę minął czas działania proszku. Sięgnęłam do
kieszeni, ale była pusta. Zmarnowałam na nią cały zapas, tymczasem reszta
spoczywała w moim plecaku, przynajmniej paręnaście kroków dalej. Spojrzałam na
swój pakunek, potem z powrotem na nią. Na jej twarzy zagościł chytry uśmieszek.
–
Co teraz zrobisz, łowco? – zadrwiła.
–
Zaraz sama zobaczysz – burknęłam. Obróciłam się do niej plecami, by podejść w
kierunku zaopatrzenia. Nie zauważyłam niestety, że kiedy byłam zajęta dyskusją,
moja stopa kopnęła piach, przerywając tym samym płonący pierścień.
Demon
zaryczał złowieszczo i rzucił się w moją stronę. Przewrócił mnie na ziemię,
wybijając przy tym sztylet z dłoni. Uderzyłam głową o twarde podłoże, a puginał
wylądował kilka jardów od nas. Nie było szans, żebym mogła go dosięgnąć.
Musiałam radzić sobie z tym, co miałam.
–
Jakieś ostatnie słowo, ździro? – Zarechotała moja przeciwniczka. Rozerwała
materiał sukienki, by usiąść na mnie okrakiem.
–
Tak – sarknęłam. – Przestań wreszcie pieprzyć!
Korzystając
z faktu, że była kobietą, wyciągnęłam rękę i szarpnęłam za jej długie, kręcone
włosy. Jęknęła, w odpowiedzi uderzając mnie w twarz.
Cholera! Zostanie mi po
tym niezły siniak!
Wolną
dłonią sięgnęłam po garść piachu. Sypnęłam jej nim w oczy, chcąc zdezorientować
ją na moment, aby przy odrobinie szczęścia zdobyć wystarczającą przewagę. Nic z
tego. Zaczęłam wierzgać nogami. Próbowałam się spod niej uwolnić, by następnie
dobiec do swojej broni. Ona jednak była silniejsza, niż przypuszczałam.
Zaśmiała się i wbiła długie paznokcie w moje udo, bo najwyraźniej kobiecy
instynkt przejął nad nią kontrolę. Wrzasnęłam. To zabolało. W rewanżu walnęłam
łokciem w jej brzuch, ale zamiast okrzyku cierpienia, napotkałam tylko
zszokowane spojrzenie. Poluźniła swój uścisk. Wzięła serię łapczywych wdechów,
po czym opadła na mnie jak długa.
Co to miało być, do
cholery? Jakiś nieznany mi dotąd rodzaj samobójstwa?
Przetoczyłam
ciało na bok. Z niedowierzaniem zauważyłam wystający z jej pleców złoty
sztylet. Mój sztylet. Choć przypisałabym mu wiele genialnych właściwości, opcja
bumerangu ani kija samobija z pewnością nie zaliczała się do żadnej z nich.
Ewidentnie ktoś mnie wyręczył.
Szybko
odbiłam się stopami od ziemi, by stanąć twardo na nogach. Przybrałam obronną
postawę, wyszukując wzrokiem intruza. Dostrzegłam go dopiero po dłuższej
chwili, gdy powolnym krokiem wyłonił się spośród gęsto rosnących drzew.
Naprzeciwko
mnie stanął nieznajomy mężczyzna. Swobodny, zadowolony, totalnie rozluźniony.
Schował dłonie do kieszeni spodni, podchodząc odrobinę bliżej, lecz nie na
tyle, aby całkiem zlikwidować dzielący nas dystans.
Co tu robi? Czego chce?
–
Kim jesteś? – zapytałam groźnie.
–
Przyjacielem – mruknął. Wyczułam trochę rozbawienia w jego głosie. Wyraźnie
zarysowana, szeroka szczęka drgnęła lekko, gdy uniósł kącik ust, by wygiąć
wargi w nikłym uśmiechu.
Wokół
nas panowała ciemność, lecz wyraźnie dostrzegłam, że był wysoki, silny i dobrze
zbudowany, co zapewne dodawało mu pewności siebie. Napięte, zbite mięśnie nawet
ślepy by zauważył, tymczasem na mnie nie zrobiły wrażenia. Zwyczajny facet,
jakich Ameryka posiadała na pęczki. Moją uwagę przyciągnęła za to twarz. Biła
od niej zuchwałość pomieszana z odrobiną brawury. Spojrzałam mu w oczy, ale nie
potrafiłam niczego z nich odczytać.
–
Nie szukam przyjaciół – bąknęłam, otrzepując ubrania z drobinek trawy.
–
Nie powiedziałem, że twoim – prychnął pod nosem i obrócił się do mnie plecami.
–
Dokąd idziesz? – zawołałam.
–
Do domu. Jest późno. Powinnaś zrobić to samo.
–
Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie wyjaśnisz, co to miało znaczyć! –
warknęłam na niego.
–
Uratowałem ci życie. – Leniwie machnął ręką. – Zwykłe „dziękuję” wystarczy.
–
Nie będę ci za nic dziękować! – oburzyłam się, krzyżując ręce na piersiach. –
Poradziłabym sobie bez ciebie.
–
Skoro tak twierdzisz – parsknął z ironią, robiąc kolejnych kilka kroków.
–
Powiedziałam: STÓJ!
Nie
posłuchał. Zaczął oddalać się coraz szybciej.
–
Czekaj! – Chwyciłam za plecak i zebrałam swoje rzeczy. Podbiegłam do ciała
kobiety, aby wyrwać sztylet z jej pleców, a kiedy się obróciłam, po mężczyźnie
nie było żadnego śladu.
–
Jesteś tu jeszcze?! – krzyknęłam z nadzieją, ale nie odpowiedział mi nikt poza
echem moich słów.
Westchnęłam
zrezygnowana, po czym zawróciłam, by zająć się dziewczyną. Przewróciłam ją na
plecy, poprawiłam sukienkę oraz włosy. Ona była czyjąś rodziną. Ktoś jej szukał
i za nią tęsknił. Nie chciałam, żeby odnaleziono ją w takim stanie. Niczym
sobie nie zasłużyła na taki los.
Brawo,
Tessa. Nie dość, że niczego się nie dowiedziałaś, to jeszcze nie zdołałaś
nikogo uratować. Po prostu świetnie!
Powoli
zaczynało świtać. Uświadomił mnie o tym radosny trel ptaków, zwiastujący
nadejście nowego dnia. Zarzuciłam plecak na ramię i ruszyłam w stronę baru; do
samochodu miałam przynajmniej pół godziny szybkiego marszu. Taki poranek nie
zapowiadał się ani trochę obiecująco…
[1]
Shuriken – broń miotana posiadająca od trzech do dziesięciu ostrzy, głównie
używana przez wojowników ninja (przyp. red).
Grafika: Demoniczne Książki
Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zaciekawieni to zapraszam do zakupu książki na;
Empik.com -> Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik
Jak dla mnie to nieco zbyt paranormalne ale wiem komu pokaże ten fragment, może byc zainteresowany
OdpowiedzUsuńNie każdemu pasuje taki styl, ale cieszę się że znasz kogoś i polecisz żeby się zapoznał ;)
UsuńZdecydowanie muszę przeczytać, lubię takie historie. ;)
OdpowiedzUsuńKoniecznie musisz przeczytać! :)
UsuńBardzo lubię, gdy wydawnictwa udostępniają fragmenty. Łatwiej nam ocenić czy chcemy przeczytać daną książkę czy jednak nie jest dla nas.
OdpowiedzUsuńZgadzam się to bardzo fajne z ich strony, że dają nam taką możliwość :)
UsuńMam nadzieję, że książka jest na twojej liście :)
Całkiem fajny początek :)
OdpowiedzUsuńA czym dalej to będzie już tylko lepiej :)
Usuń