Poznaj Zanim Kupisz - Lex. Zastępca trenera podrywu - Rachel Van Dyken - Wydawnictwo NieZwykłe


Zapraszam was na darmowy fragment książki części drugiej. 

 ROZDZIAŁ PIERWSZY

LEX

Cztery lata później
Ostatni rok studiów

– O tam. – Przywarła piersiami do moich pleców, gdy wskazała książkę, która, tak się złożyło, leżała z sześćdziesiąt centymetrów nad dziewczyną. – Ta z niebieskim grzbietem.
Uśmiechając się pod nosem, przeczytałem na głos tytuł.
– Tysiąc i jeden sposobów na zaspokojenie mężczyzny?
– Właśnie ta. – Wyobraziłem sobie, czy naprawdę powiedziała to zachrypniętym głosem? Objęła mnie w pasie. – O, przepraszam. Wydawało mi się, że widziałam kolejną książkę, która mnie… podekscytowała. Pomyliłam się. – Zabrała rękę z mojego krocza oraz pustej półki znajdującej się w jego pobliżu.
Parsknąłem, zdejmując książkę. Wciąż się nie odwróciłem.
– Wiesz, miło jest się ze mną uczyć.
– Słyszałam – mruknęła jak kotka.
No jasne. Miałem legendarną reputację. Za dnia byłem typowym komputerowcem, spędzałem większość czasu w pracowni, ucząc wykładowców kodowania. Kurna, nawet adoptowałem psy, rozdawałem ulotki Greenpeace’u i dawałem datki na schroniska dla bezdomnych.
A nocą?
– To… – Miękkimi, wilgotnymi wargami pieściła mój prawy biceps. – Co ty na to?
Seksualne napięcie przerwał irytujący głos pewnej kobiety.
– Uzależnienie od seksu można poznać po tym, że delikwent czyha w sekcji z Kamasutrą na laski, których nie będzie musiał oceniać w łóżku albo – Boże, uchowaj – dawać im instrukcji.
– Gabs. – Odwróciłem się, mocno zaciskając dłonie w pięści oraz zęby, gotów na walkę lub by przykryć sprzęt, jeśli znów spróbuje mnie kopnąć między nogi.
– Przytyłaś? – rzuciłem.
– Hm, nie wiem. Pomogli ci w przychodni dla ubogich pozbyć się tych wszy łonowych?
Dziewczyna, której imię zapomniałem, jak zresztą niemal każdej, zabrała książkę i szybko się oddaliła, gdy Gabi posłała mi wymowne spojrzenie.
– Tak tylko mówię, ale to ona poprosiła mnie o pomoc. – Nie wiedziałem dlaczego, do licha, wyjaśniałem cokolwiek pomiotowi szatana. Może stało się tak, ponieważ patrzyła, jakby od wylądowania w areszcie dzieliła mnie tylko jedna zła decyzja.
Gabi zacisnęła miękkie, różowe wargi w cienką linię i zmrużyła oczy.
– Spóźniłeś się.
– Tak się składa, że – podszedłem do niej – przyszedłem wcześniej. Zobaczyłem damę w potrzebie, więc posłużyłem jej pomocą. Wiesz, jak to jest. Nic nie poradzę na to, że nieustannie przyciągam do siebie estrogen.
– Tak. – Wskazała na taboret stojący przy regale. – Są takie spragnione uwagi… i tak bardzo głupie. Nie potrafiła wymyślić lepszej wymówki? Dlaczego nie powiedziała, że ma lęk wysokości i nie zapytała, czy mógłbyś podać jej tę książkę?
Przewróciłem oczami.
– Gabs, wiem, że jesteś tak mała, iż wszystko wydaje ci się bardzo, bardzo przerażające, ale taboret ma tylko trzydzieści centymetrów. Jeśli tamta laska się go obawiała, to zapewne obawia się też wszystkiego o podobnych wymiarach. – Pochyliłem się, uśmiechając ironicznie. Uniosłem jej włosy, by szepnąć do ucha: – Kogo próbuję nabrać? Uwielbiam, kiedy dziewczyny krzyczą w moim łóżku.
Gabi popchnęła mnie w pierś. Mocno.
– Ohyda! Zarażaj kogoś innego. – Wzdrygnęła się i oddalając z tupotem, zawołała przez ramię: – Po prostu miejmy to już z głowy, dobra?
– Spoko. – Ruszyłem za nią z prędkością niepełnosprawnego żółwia, z obawą stawiając każdy krok zbliżający mnie do stolika, przy którym dziewczyna położyła swój różowy plecak oraz rozłożyła zakreślacze.
U niej wszystko musiało znajdować się na swoim miejscu.
Było to zachowanie tak typowe dla Gabi, że z trudem zapanowałem nad sobą, by się nie uśmiechnąć lub nie roześmiać. Gdybym okazał radość, mogłaby pomyśleć, że przynajmniej lubię ją jako przyjaciółkę, co nie było prawdą.
Była dla mnie zupełnie zakazana. Oznaczało to, że gdy tylko przed czterema laty odszedłem od niej, stała się dla mnie nikim. Uznałem ją za androgenicznego, bezpłciowego, bardzo brzydkiego kolesia, brata, kozę.
Poza tym przyjaźń między dziewczynami a chłopakami zdarzała się… nigdy. Ergo, teoria o kozie. Jeśli będę myślał o Gabs jak o zwierzęciu albo bezpłciowym człowieku, to nie padnę ofiarą jej uroku ani nie zdecyduję się z nią przyjaźnić. Zapragnąłbym zapewne czegoś więcej, przespałbym się z nią i wszystko zepsuł, ostatecznie czując do niej niemal równie wielką nienawiść, jaką wypełniałem samego siebie.
Błędne koło.
Nie zamierzałem się tak zapętlić.
Gabs ssała końcówki włosów. Miała taki obrzydliwy nawyk. Potem wyciągnęła kartki.
– Dobra, więc wzięłam się do roboty i przejrzałam wszystkie zgłoszenia mężczyzn, po czym zestawiłam je z danymi klientek, które już mieliśmy w bazie. Zaimportowałam je do nowego programu, ale nie wiem, jak to ma wypalić przy planie zajęć twoim i Iana.
– Uroczo. Tak samo mówisz w łóżku?
– Lex – warknęła, podsuwając mi kartki. Były zapisane mnóstwem liczb. Byłem uzależniony od liczb, stanowiły mój narkotyk. Kochałem je. Najpierw zauważyłem, że Gabi nie namieszała nic z danymi, więc nie miałem powodu, by zwolnić ją ze Skrzydłowych. Dziewczynę zatrudnił Ian, by mogła opłacić studia. Wiedział, że potrzebowała funduszy, ale była zbyt dumna, by przyjąć je od któregoś z nas w prezencie – nie żebym cokolwiek jej proponował.
Zamiast tego przyjaciel dał jej pracę.
W mojej spółce.
Dobra, byliśmy partnerami, niemniej i tak się wkurzyłem. Olała formularze z McDonalda oraz Starbucka, które zostawiłem w jej kuchni. Zażądałem nawet spłaty przysługi, którą winny był mi Microsoft po stażu odbytym u nich latem. Dziewczyna odmówiła!
Ianowi i mnie został już tylko jeden semestr studiów.
Semestr, podczas którego spadło na mnie przekleństwo. Musiałem wytrzymywać z Gabi nie tylko dlatego, że przyjaźniła się z Ianem, lecz także dlatego, że on, odkąd związał się kilka tygodni temu z Blake, nie wyrabiał się z niczym.
Jęknąłem, gdy cyfry zlały mi się przed oczami. Skrzydłowi byli dokładnie tym, czym się wydawali. Ian wymyślił tę usługę po wypadku, który wydarzył się podczas pierwszego sezonu, kiedy grał w drużynie Seahawks. Pomagaliśmy jako skrzydłowi dziewczynom, ale tym dobrym, a nie takim, które obmacywały mnie w księgarni, odnaleźć swoje szczęśliwe zakończenie.
Powstrzymywaliśmy je przed zniżeniem się do związku z totalnymi idiotami.
Jednocześnie pomagając im zdobyć pewność siebie.
Wiem, wiem, zasługuję na Purpurowe Serce. Może z tego powodu noce spędzałem z tyloma… dupami. Istniała granica tego, ile dobra mogła znieść moja dusza, nim wybuchnąłbym brokatem czy motylkami, co wcale nie byłoby fajne.
Ian z Blake wymyślili, byśmy poszerzyli klientelę o mężczyzn. Mimo że chciałem odmówić, ponieważ miałbym o wiele więcej roboty, wiedziałem, że mieli rację. Na samym moim kierunku było mnóstwo facetów, którzy nigdy nie byli na randce, więc dzięki nim wiedziałem, że wyświadczaliśmy społeczeństwu przysługę.
Szybko zmodyfikowałem program, byśmy mieli bazę danych lub pulę wolnych kobiet oraz mężczyzn, a następnie poumawiałem spotkania z najbardziej beznadziejnymi przypadkami. Ich również wyłowił program.
– Lex? – Gabi pstryknęła mi przed nosem palcami. – Słuchasz mnie?
– Nie. – Odsunąłem jej rękę. – Czytałem. I chociaż nie chcę wypowiedzieć tych słów…
– Mam rację? – Uśmiechnęła się promiennie, po czym przygryzła dolną wargę.
Stęknąłem. Mruknąłem pod nosem:
– Masz rację. Co oznacza, że albo musimy zatrudnić kogoś jeszcze, albo weźmiesz na siebie nowe zadania.
– Nowe zadania? – Zmarszczyła ciemne brwi, okręcając długie, kasztanowe pasma włosów wokół palców. – Yyy, nie taka była umowa.
– Uległa zmianie. – Wstałem, zgniotłem papiery i wyrzuciłem je do kosza. – Jeśli wezmę na siebie choćby jedną osobę więcej, odbędzie się to kosztem studiów. – Dobra, skłamałem, ale nie chciałem spędzać całego dnia z klientami, ponieważ byłbym zbyt zmęczony na „dodatkowe zajęcia”. – Musisz popracować z niektórymi kolesiami.
– Nie! – Gabi pospiesznie wstała. – Wiesz, że nie mogę tego zrobić!
– Wiem? – Spojrzałem ponad nią na cycatą blondynę, która zerkała na mnie i puściła do mnie oko.
– O nie, nie ma mowy. – Gabs wskoczyła na krzesło i ujęła moją twarz w dłonie. – Spójrz na mnie.
– Patrzę – powiedziałem celowo znudzonym tonem, próbując wbić wzrok w stojącą za nią Cycatą.
– Lex! – Pacnęła mnie w policzek. – Skup się, przestań myśleć dolnym mózgiem, niech krew ponownie popłynie ci do góry.
Wybuchnąłem śmiechem.
– Chyba coś ci się pomyliło…
Zakryła mi usta dłonią. Zauważyłem, że kciuk miała pomazany różowym zakreślaczem pachnącym truskawkami. No jasne.
Szeroko otworzyła zielone oczy.
– Nie mogę spotykać się z klientami płci męskiej ani ich uczyć, ani…
Przewróciłem oczami, odsuwając jej rękę.
– Wyszkolę cię w tydzień, Gabi. Przecież to nic trudnego. Będziesz miała do czynienia z kujonami szukającymi kujonek, z którymi będą mogli spłodzić małe kujonki, a te następnie również spłodzą małe kujonki, które zapewne stworzą pewnego dnia dość robotów, by sprowadzić na świat apokalipsę. – Nie wspomniałem, że trening będzie dotyczył także uwodzenia oraz innych zadań. Byłem dość pewny, że jeśli miałaby szansę, to prędzej by umarła, niż zgodziła się na ten plan. Tak czy siak zmuszę ją, by zrezygnowała. Przynajmniej pomachałem jej przed nosem nadzieją, aby ostatecznie, gdy się wycofa, wina spadła tylko na nią, jakby samodzielnie podjęła tę decyzję. Widzicie? Jestem prawdziwym dżentelmenem, gdy tylko tego chcę.
Zacząłem się oddalać, ale Gabi uczepiła się moich pleców jak jakaś małpka i wbiła stopy w moje boki.
– Stój!
Odchyliłem głowę, przywalając jej w podbródek.
– Aua! – krzyknęła.
– Przepraszam!
– Nieprawda!
– Skąd wiesz? – Gromadziła się wokół nas publiczność. – Złaź ze mnie!
– Dopiero gdy obiecasz, że nie będę musiała się puszczać! – syknęła.
Spojrzał na nas pracownik biblioteki. Świetnie.
Ściszyłem głos, jednocześnie próbując poluzować ucisk jej nóg na mojej talii.
– Nie puszczasz się, a pomagasz. Uwierz mi, Gabi, to wielka różnica.
Odwróciłem głowę, a dziewczyna w tym samym czasie się nachyliła, więc musnęła wargami moje ucho.
Zamarłem.
Ona też.
Czas się zatrzymał.
Dwa razy odetchnąłem głęboko.
– To tylko praca, Gabs. Jeśli sobie nie poradzisz, znajdę kogoś innego. – Oto przedstawiłem idealny plan. Mogłem ją zwolnić, jeśli odmówi wykonywania obowiązków, dzięki czemu oboje poszlibyśmy w swoją stronę. Do granic szaleństwa doprowadzała mnie bliskość jej skóry pachnącej truskawkami, a zawsze czerpałem dumę z faktu, że ciężko było mnie złamać.
Dopóki nie pojawiła się Gabi.
– Nie. – Uszczypnęła mnie w szyję. – Połowa firmy należy do Iana. Po prostu…
– Już zawsze będziesz używać tego argumentu? To twój plan awaryjny? Będziesz biegać po pomoc do Iana za każdym razem, gdy napotkasz jakieś trudności?
Oddychała spazmatycznie.
Mam cię, słoneczko.
– Tak myślałem. Słuchaj, jestem zmęczony i potrzebuję seksu, więc jeśli nie masz ochoty mnie zaspokoić, to proszę, zejdź ze mnie i wróć do domu.
Zsunęła się. Jędrne piersi dziewczyny pomachały mojemu ciało na pożegnanie, kiedy zirytowany zacisnąłem zęby.
Odwróciłem się z nikczemnym uśmiechem.
– Zaczynasz jutro – rzuciłem.
Policzki jej poczerwieniały. Obstawiałem, że się wycofa. Powinna, przecież była niewinna i rzadko się umawiała. Cholera, nawet moja babcia miała w tych sprawach większe doświadczenie niż Gabi.
Żółw miał większe doświadczenie.
Przyjaźniliśmy się z tym samym facetem, a kiedy rzeczony facet się upił, wyznał powód, dla którego był tak opiekuńczy w stosunku do naszej drogiej, kochanej Gabi. Dziewictwo. Była dziewicą.
Zasadniczo oznaczało to, że poniesie błyskawiczną klęskę w tej robocie, a ja udokumentuję każdą chwilę, po czym poinformuję Iana, iż dziewczyna musi znaleźć sobie inną pracę.
Idealny plan?
O tak.
– Znaczy… – Puściłem do niej oko. – Chyba że wolisz zacząć już dziś. – Zwilżyłem wargi językiem i przechyliłem głowę. – Mój rekord to czterdzieści osiem sekund. Obstawiam, że z tobą zajęłoby mi to tylko dwadzieścia.
W stronę mojej głowy poleciał podręcznik.
Chyba otrzymałem odpowiedź.
– Wiesz… – Kiwałem się na piętach. – Zawsze możesz aplikować do McDonalda. Ludzie są mi winni przysługi, więc mogę się upomnieć, Gabs. Nie pasujesz do Skrzydłowych.
Nozdrza jej zafalowały.
– Potrzebuję tej pracy, Lex. Tylko u was zarobię dość, aby…
Uniosłem brwi.
– Aby… Gabs? Kupić więcej butów? To że jeszcze nie uregulowałaś czesnego, jest do ciebie niepodobne.
– Drań! – wrzasnęła, rzucając we mnie kolejną książką. Uchyliłem się. – Znów zhakowałeś moje konto?
– Ja? – Niewinnie wzruszyłem ramionami. – Szczerze, jestem zaskoczony, że jeszcze nie włamał się na nie jakiś pięciolatek. Zdajesz sobie sprawę z tego, że „hasło” jako hasło to zasadniczo rozkładanie wycieraczki z napisem „Witaj”?
– Nienawidzę cię.
– A ja ciebie, słoneczko. – Uśmiechnąłem się złośliwie. – A teraz leć, jak zawsze, poskarżyć się Ianowi, a ja, jak zwykle, postoję na zewnątrz, gdy kobiety będą padać mi do stóp.
Odeszła rozwścieczona.
Nie wiedziała o tym, i nigdy nie miała się dowiedzieć, ale cząstka mnie odeszła wraz z nią, bo przy każdej kłótni czułem, jakby pękała część mojej duszy.
Ha, może to dlatego coraz bardziej jej nienawidziłem.
Gabrielle Sava odbierała mi duszę.
Szlag, gdy skończy się semestr, będę demonem lub wampirem.
Cycata blondynka znów puściła do mnie oko. Pomachałem jej. Uśmiechając się, utkwiłem wzrok w krągłym, kształtnym ciele. Zdecydowałem się dziś wbić w nie zęby.
– Zatem zostanę wampirem – szepnąłem i podszedłem do dziewczyny.

ROZDZIAŁ DRUGI

GABI


Nienawidzę go.
NIENAWIDZĘ GO!
Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Powtarzałam te słowa w myślach jak mantrę, gdy rankiem szłam do niedorzecznie drogiego domu, położonego nad niedorzecznie ładnym jeziorem. Przed budynkiem stał niedorzecznie krzykliwy czerwony mercedes.
Lex to straszny palant.
Wyświadczyłabym społeczeństwu przysługę, gdybym podpaliła jego auto.
Poważnie.
Znajdowało się w nim zapewne tak dużo płynów ustrojowych i zarazków, że gdyby pojazd brał udział w wypadku, wszyscy ludzie znajdujący się na autostradzie złapaliby wirusa, co rozpoczęłoby epidemię, która dotknęłaby całe miasto.
Przeszedł mnie dreszcz.
Zaszufladkowałam Leksa do dwóch pudełek.
W pierwszym umieściłam Leksa z dzieciństwa – przyjaciela, który spędzał czas ze mną i z Ianem, zanim przeprowadził się na drugi koniec miasta, po czym więcej go nie widziałam. Jeździł ze mną do szkoły, a kiedy chorowałam, dał mi pudełko chusteczek. To nic, że ukradł je z biurka nauczyciela. Chodzi o to, że Lex z dzieciństwa był idealnym materiałem na męża.
Kto kryje się w pudełku numer dwa?
Lex dupek, czyli oblicze mężczyzny, z którym zaraz miałam się spotkać. Był to Lex, na którego natknęłam się, gdy miałam osiemnaście lat i który natychmiast tak mnie oszołomił swoją niemal boską urodą, że zabrakło mi słów. Był wytworem mojej nadaktywnej, smutnej, napędzanej hormonami wyobraźni.
Z zewnątrz jawił się jako idealny mężczyzna.
Zamyślony, o uwodzicielskim spojrzeniu.
O bicepsach wielkości mojej głowy.
Na jego widok pomyślałam, że gdybym przeczesała palcami krótko ścięte włosy, to doznałabym spełnienia, zanim by mnie dotknął.
Nieważne. Przeszło mi już. Przeszło jak cholera.
Wielu osiemnastolatków miewało głupie zauroczenia, prawda?
Teraz, kiedy patrzyłam w jego oczy o barwie burzowego nieba, dostrzegałam tylko syfilis lub rzeżączkę, a i tak byłam wspaniałomyślna. Facet był chodzącą chorobą weneryczną, ponadto poważnie grał na każdym moim nerwie. Zachowywał się jak dupek. Mówiąc prosto z mostu, bez zbędnego cukrzenia. Należał do tej kategorii facetów, którzy potrafili powiedzieć dziewczynie, że w sukience wygląda grubo czy odmówić zjedzenia pieczywa z koszyka podanego w restauracji. Rozumiecie? Nawet nie umiał dostosować się do etykiety obowiązującej przy posiłku! Skręcało mnie na samą myśl o nim.
W zeszłym roku postąpiłam głupio, gdy poprosiłam Iana, by poszedł ze mną na zakupy, bo oznaczało to, że, oczywiście, musiał dołączyć do nas również Lex. Usłyszałam wtedy, bez żadnych ogródek, że gdybym przestała rano pić mleko czekoladowe, to zmieściłabym się w mniejszy rozmiar.
Uśmiechnął się wtedy.
Pogłębiły się jego dołeczki.
Nawet skrzyżował ręce na klatce piersiowej, jakby chciał przekazać: „Słuchaj, wyświadczyłem ci przysługę, poklep mnie po ramieniu”.
Zamiast tego kopnęłam go w jaja i gdy próbowałam nabić mu śliwę, przyłożyłam Ianowi.
O co chodzi? A o to, że Lex jest diabłem.
Przebywałam z nim tylko, gdy było to absolutne konieczne, a i wtedy Ian przeważnie robił za bufor między nami. Teraz jednak bawił się w uwijanie gniazdka miłosnego z moją dawną współlokatorką Blake, więc musiałam radzić sobie sama.
Lex otworzył drzwi, gdy agresywnie zapukałam w nie po raz trzeci. Czarne dresowe spodnie wisiały nisko na jego biodrach, klasyczną koszulkę z logo Marinersów[1] miał rozpiętą pod szyją, a na jego nosie znajdowały się okulary w czarnej oprawce, zza których oczy mężczyzny wydawały się tak pociągające, że nie powinno to być zgodne z prawem.
– Słoneczko – przywitał mnie, szerzej się uśmiechając i krzyżując umięśnione ręce.
– Kretyn. – Uśmiechnęłam się słodko. – Nowe okulary? Grubsze szkła?
– Żebym mógł cię lepiej widzieć. – Pochylił się i zmrużył oczy. – O, tu są. – Wyciągnął rękę do mojego cycka.
Tak mocno strzeliłam go po łapie, że aż zapiekła mnie dłoń.
– Raczej nie tak powinnaś traktować klientów. – Potrząsnął ręką. Wrócił do salonu i zostawił szeroko otwarte drzwi. Dobre wychowanie było mu zupełnie obce.
Zgrzytając zębami, zatrzasnęłam drzwi, po czym zdjęłam buty, ponieważ wiedziałam, że jeśli wejdę dalej w obuwiu, facet nie da mi spokoju.


[1] Seattle Mariners – drużyna baseballowa grająca w zachodniej dywizji American League (przyp. red.).

Niezły z niego dziwak.
Szokujące, że chociaż zaliczał tyle panienek, kłopotał się używaniem środków dezynfekujących do sprzątania. Prócz tego zawsze nosił wyprasowane ciuchy. Wszystko u niego było nieskazitelne.
Nawet jego oddech.
Niech go szlag.
Pił tyle samo kawy, co pracownicy Starbucksa, a mimo to w jego oddechu nie było jej czuć.
Patrzenie na Leksa, na jego twarz, niemal bolało, gdy miało się świadomość, że idealna aparycja nie odzwierciedlała jego osobowości. Ani odrobinę!
Miał niebezpieczną, nikczemnie pociągającą urodę, jak bohater książek z gatunku paranormal romance.
Kiedy śniłam, że rozjeżdża go samochód, czasami wyobrażałam sobie, że był szlajającym się po mieście wampirem, ubranym tylko w ulubione, czarne dresowe spodnie, a jego skóra mieniła się w świetle latarni, gdy czekał, aż dziwki ustawią się w rzędzie, żeby mógł dziabnąć sobie co nieco.
Przy głowie przeleciał mi ołówek.
– Hej. – Lex uniósł brwi. – Mamy dużo roboty i muszę cię przygotować na spotkanie z dwoma klientami. Śnij na jawie o laskach w wolnym czasie.
– Nie jestem lesbijką.
Przygryzł wargę, rozsiadając się wygodnie na krześle. Powoli powiódł po mnie wzrokiem, zaczynając na niedopasowanych skarpetkach, na głowie skończywszy.
– Jeśli tak twierdzisz, Gabs.
Nie zabiję go. Nie zamorduję.
– Wiesz – zaczęłam, rzucając torebkę na stolik przed nim – założenie, że wszystkie tak się ubierają, jest obraźliwe. – I co? Miałam na sobie znoszony biały T-shirt oraz dziurawe dżinsy, i chyba nie zmyłam wczoraj tuszu z rzęs. To mój środek odstraszający na Leksa. Nie znosił niechlujstwa.
– Obraźliwe – przytaknął. – Prawdą jest też – wyjął ołówek zza ucha i przesunął nim moją torebkę jak najdalej od siebie – że nie umarłabyś, gdybyś raz na jakiś czas włożyła coś innego niż dżinsy czy T-shirt, Gabs – westchnął. – Powtórz: sukieee…
Wyrwałam ołówek z jego ręki, złamałam go i oddałam.
– Wkładam sukienki, tylko nie na spotkania z tobą. Sukienki są twoim kryptonitem, zwłaszcza czarne miniówki. Nie chcę, byś wyobrażał mnie sobie, „biorąc” prysznic.
Parsknął.
– Chciałabyś.
– Tak. Co wieczór przed pójściem spać modlę się, żeby Lex o mnie marzył, gdy będzie sobie zwalał, ponieważ któraś dziewczyna znów nie postępowała w łóżku według jego zasad. „Niech to szlag, kieruj się podręcznikiem!” – powiedziałam, jak najlepiej naśladując Leksa. Tylko raz słyszałam, jak instruował dziewczynę, a uraz pozostanie mi do końca życia. Co ty, do licha, robisz? Wydaje ci się, że mnie zaspokoiłaś? Jest wykres! Uch.
Przewrócił oczami.
– Bardzo śmieszne, podręcznik powstał nie bez powodu. Masz w ogóle jakiekolwiek pojęcie, ile lasek gubi się, gdy krzyczę, by zmieniły pozycję? Chodzi o to, żeby się pospieszyły, wiesz?
Byłam rozdarta wewnętrznie – nie wiedziałam, czy odczuwałam fascynację czy obrzydzenie.
– To – zmieniłam temat – zacznijmy szkolenie, bo mam tyle pracy domowej z chemii organicznej, że będę ją odrabiać przez dziesięć lat.
Lex westchnął, wyciągając rękę.
– Nie. – Skrzyżowałam ręce na piersiach. – Nie potrzebuję pomocy.
Dobra, potrzebowałam jej. Rozpaczliwie potrzebowałam pomocy, a Lex nie był tylko dosyć mądry – kiedy się przykładał ukazywał prawdziwy geniusz. Nie chciałam jednak, by pomógł mi z pracą domową, bo w moim przypadku chemia organiczna przypominała czytanie w obcym języku.
Odchrząknął.
Nie ruszyłam się.
W końcu wstał, przeszedł na drugą stronę stolika i wyciągnął z mojej torebki podręcznik do chemii.
– Który rozdział?
– Lex…
– Jeśli mam ci wyjaśnić chemię organiczną, to mogłabyś przynajmniej zwracać się do mnie per profesorze Lex.
– Posłuchaj uważnie, Lex. – Podeszłam do niego, po czym wyrwałam mu książkę. – Nie potrzebowałam twojej pomocy, kiedy w zeszłym roku niemal oblałam biologię i, za cholerę, nie potrzebuję jej teraz. Odklepmy tylko szkolenie, żebym mogła wrócić do domu i cierpieć w spokoju, dobrze?
– Dobra. – Bez ostrzeżenia chwycił mnie za ramiona i posadził na blacie wyspy oddzielającej salon od kuchni. – Do tej pory pomagaliśmy znaleźć idealnego partnera tylko kobietom. Zasadniczo odgrywaliśmy skrzydłowego, aby idioci tego świata dostrzegli dziewczyny, które cały czas mieli przed nosem.
Dlaczego stoi tak blisko? Musimy się dotykać? Nakazałam ciału nie reagować na bliskość mężczyzny, ale Lex działał niczym magnes, nawet jeśli był z niego szatan. Mój mózg ledwie funkcjonował, gdy ten koleś trzymał wielkie dłonie na moich ramionach.
– Dobra. – Przełknęłam z trudem ślinę. – A odkąd zdecydowaliście, że będziecie też pomagać facetom, mam takie samo zadanie, tylko z drugą płcią. Muszę dopilnować, by kliencie stali się pewni siebie, żeby zdobyli dziewczynę, która do tej pory widziała w nich tylko materiał na przyjaciela lub, co gorsza, zupełnie ich nie dostrzegała.
– Ciekawe, jak to jest – Lex wciąż mnie nie puścił – kiedy nikt cię nie dostrzega… Może następnym razem rób notatki?
Kolejna obelga.
– Lex. – Głośno wypuściłam powietrze. – Weź się do roboty.
– Słusznie. – Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, po czym Lex potarł grzbiet nosa pod okularami. Nie był to seksowny gest. Naprawdę nie był aż tak seksowny. – Wręczamy nowym klientom kwestionariusz, spotykamy się z nimi w miejscach publicznych, ostatecznie przyciągamy do nich uwagę za pomocą uczuć takich jak zazdrość czy ciekawość. Tutaj wkraczasz do akcji ty. Kiedy dziewczyna zobaczy naszego klienta z inną, uzna go za pociągającego, więc taki też się dla niej stanie.
– To takie łatwe?
– Tak jakby. – Pochylił się. – Ale nie możesz być do kitu.
– Być do kitu?
– W niczym. – Zbliżył głowę, aż jego usta znalazły się tuż nad moimi. Zaczynał mnie przerażać. Uciekłabym, ale byłam uwięziona.
– Lex, odgryzę ci język, jeśli mnie pocałujesz. Przysięgam.
– Wiedziałabyś – zabrał jedną dłoń z mojego ramienia i przyłożył mi ją do ust – gdybym naprawdę cię całował. To, moja kumpelko bez gustu, jest trening.
Opuścił głowę.
Przywarł ustami do moich, a po chwili się wycofał.
– Tak. – Pokręcił głową. – Gabs, musisz otworzyć usta odrobinę bardziej. Chłopcy są głupi. Zawsze zakładają, że im więcej używasz języka, tym lepszy jest pocałunek, chociaż prawda wygląda zupełnie inaczej. Niemniej i tak musisz rozchylić usta, a nie zamykać je jak Fort Knox.
– Co się dzieje? – Próbowałam się od niego odsunąć.
Lex przewrócił oczami.
– Gabs, uwierz mi, to tylko interesy. Możesz nawet trzymać przez cały czas rękę na moim sprzęcie.
– Że co?! – ryknęłam.
– Żebyś nie miała wątpliwości co do tego, że mnie nie podniecasz. – Groźnie wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Poważnie, nie mam nic przeciw.
– Ale ja mam!
– Hej! – Zaśmiał się. – Tylko próbuję pomóc.
– Macanie twojego penisa nie jest pomocą, Lex!
– Dziwne, bo przeważnie jednak jest.
– Co za okropny dzień.
– Przez deszcz? – Zmarszczył brwi.
– Nie…
– Pada.
– Przestań! – Popchnęłam go. – Pospiesz się i wystaw mi ocenę za całowanie, żebym mogła iść się pouczyć.
– Całowanie, trzymanie się za ręce, obejmowanie, tulenie, śmianie się i puszczanie oka to tylko kilka umiejętności, w których musisz osiągnąć perfekcję – wyrzucał z siebie mnóstwo okropnych, wprowadzających w otępienie słów.
– Pospiesz się – zrzędziłam pokonana, próbując wyprzeć ze świadomości fakt, że stał przede mną przystojny dupek, który obrażał mnie za każdym razem, gdy nabierał powietrza.
– Ach… – Lex uniósł dłonie. – Nie można pospieszać pocałunku.
– A co z namiętnym pocałunkiem?
– Namiętny pocałunek nie jest pospieszny, jest zapamiętały. Kurna, nie masz o tym zielonego pojęcia?
Rumieniec rozlał mi się na policzkach.
– Z iloma chłopakami się całowałaś, Gabs?
– Z mnóstwem! – Pięcioma. Całowałam się z pięcioma.
– Czerwienisz się nawet na szyi, gdy kłamiesz. – Lex ujął mnie za podbródek i ponownie przywarł ustami do moich. – Rozchyl.
Wzdychając przy jego twarzy, rozsunęłam usta. Przemknął po nich swoimi.
Odsunął się, skrzywiony z irytacji.
– Trochę szerzej, Gabs. Faceci chcą mieć do ciebie dostęp.
Miałam otwarte oczy.
On też.
Nie chciałam, by założył, że mi się to podobało, chociaż zapewne tak właśnie uważał. Tylko że mając otwarte oczy, doświadczałam surowych emocji, ponieważ patrzyłam na niego, kiedy i on mnie obserwował w chwili bliskości.
Przeszył mnie dreszcz.
– Zimno ci? – Wrócił jego uśmieszek.
– Jestem zimna jak kostka lodu. – Spiorunowałam go wzrokiem, stając, zanim on zdjąłby mnie z wyspy.
– Czytasz mi w myślach. – Poważnie skinął głową. – Teraz zrzuć postawę złośnicy i pozwól, że nauczę cię, jak się całować.
– Umiem się całować! – Nie wiem, co mnie naszło. Może chciałam mu udowodnić, że mam jakieś umiejętności, a może napędzał mnie stres wywołany obecną sytuacją. Żeby opłacić czesne, potrzebowałam jego pomocy, co bardzo mi się nie podobało, ale mimo to splotłam dłonie na karku chłopaka i podskoczyłam. Nasze miednice się zderzyły, gdy pożerałam jego wargi z całą namiętnością, jaką mogłam z siebie wykrzesać. Tym razem zamknęłam oczy i cała oddałam się pocałunkowi.
Lex warknął i popchnął mnie na wyspę. Uderzyłam tyłkiem o blat, a dupek wcisnął język do moich ust, ręce zanurzył we włosach i zdjął gumkę, by je rozpuścić. Zmienił pozycję, pod innym kątem domagając się wargami druzgoczącego pocałunku, i mocniej pociągnął mnie za włosy.
Ścisnęłam materiał T-shirtu, przyciągając Leksa, przez co niemal wpadłam do zlewu.
Wtem, gdy ogarnęła mnie obawa, że całkowicie zatracę się w pocałunku, który miał zapewne pozostać najlepszym w moim życiu, przygryzłam wargę chłopaka.
Nie odniosłam tym jednak zamierzonego skutku, o nie. Myślałam, że dobrze postąpiłam. Że wkurzę Leksa, że puści mnie i da mi święty spokój.
Nic takiego się nie stało.
W ogóle.
Odsunął się, sycząc. W jego oczach tlił się ogień. Przez ułamek sekundy, który zdawał się wiecznością, tkwił przy mnie, a ja czekałam. Oboje byliśmy na emocjonalnym skraju. Lex zwilżył wargi językiem, po czym uderzył niczym wąż. Złączył wargi z moimi w dzikim pocałunku, siniacząc mi usta i pozostawiając swój ślad na mojej duszy.
Poczułam jego erekcję i uświadomiłam sobie, że muszę go kopnąć lub się wyrwać, ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że Lex stanie się dla mnie kimś więcej niż znienawidzonym wrogiem.
Popchnęłam go tak mocno, jak tylko mogłam.
Zatoczył się w tył, pierś mocno poruszała mu się w rytm oddechu.
– Dlaczego, do cholery, mnie odepchnęłaś?
– Powiedziałeś, że cię nie podniecam! – odparłam, wskazując na jego krocze.
Uśmiechnął się znacząco.
– Zanim mnie ugryzłaś. Wszystko się może zdarzyć, gdy do gry wchodzą zęby, słoneczko.
– Przestań tak mnie nazywać. – Zeskoczyłam z wyspy i pospieszyłam po torebkę. – To skończyliśmy? Zdałam?
Lex stanął przede mną, dotarło do mnie ciepło buchające z jego ciała, gdy się pochylił i szepnął:
– Miałaś rację. Wiesz, jak całować.
Zrobiłam wielkie oczy, odwracając się, by spojrzeć mu w twarz.
– To komplement?
– Nie – cofnął się – prawda. Prawda nie jest komplementem. – Przechylił głowę, bacznie mi się przyglądając. – Nic nie wiesz o facetach, prawda?
Zamykając oczy, ucisnęłam nasadę nosa.
– Tak często dostaję przez ciebie bólu głowy, że powinnam kupić zapas aspiryny.
Wzruszył ramionami, jego mina wyrażała zupełny brak zainteresowania.
– Wychodzę. Możemy trenować jeszcze jutro, nawet cały dzień, jeśli chcesz. Mam rano jedne zajęcia laboratoryjne, ale muszę przed nimi odrobić zadania, bo w przeciwnym razie będę się stresować – powiedziałam.
– Świetnie. – Lex wziął telefon i uśmiechnął się do niego.
– Zatem widzimy się jutro? – zapytałam.
Nie odpowiedział, był zajęty komórką.
– Lex. Puszczalska poczeka. Pasuje ci jutro?
– Tak. – Westchnął. – Wyślę ci e-mail z listą klientów. Musisz nauczyć się jej na pamięć. Jutro zrobimy badania krwi i dostaniesz pigułki antykoncepcyjne…
– CO?! – ryknęłam.
– Ha. – Rzucił telefon na blat. – Żartuję, Gabs. Jeny, serio myślałaś, że każę ci się puszczać?
– Tak!
– Nie martw się. Zajmiemy się sutenerstwem, tylko jeśli dostaniemy dobrą ofertę.
– Do widzenia, Lex.
– Narka, słoneczko.


 Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zaciekawieni to zapraszam do zakupu książki na;

Empik.com -> Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik

5 komentarzy:

  1. Och, straszne. Na pewno nie kupię :) dzięki za ten wpis!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupełnie nie moje klimaty, ale teraz jeszcze się w tym utwierdzam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tym razem nie czuję się zainteresowany. Aktualnie mam ochotę na fantastykę i literaturę grozy.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Świat Książkowy Mali , Blogger