Poznaj Zanim Kupisz - River - Samantha Towle - Wydawnictwo NieZwykłe
września 06, 2019
7
Darmowy fragment
,
Poznaj Zanim Kupisz
,
River
,
Samantha Towle
,
wrzesień 2019
,
Wydawnictwo NieZwykłe
Zapraszam was na darmowy fragment książki.
Prolog
River
Osiem lat
Jest niedziela.
Nienawidzę niedziel.
W niedziele mama idzie na swoje cotygodniowe spotkanie klubu książki. W
niedziele między piątą a siódmą po południu mamy nie ma w domu.
W niedziele między piątą a siódmą po południu on mnie krzywdzi.
Ale nie mogę powiedzieć o tym mamie.
Powiedział, że jeśli to zrobię, to ją też skrzywdzi. Stwierdził, że i tak
nikt mi nie uwierzy. Ponieważ jest ważny.
Mój przybrany tatuś jest kimś, do kogo zwykli ludzie przychodzą, kiedy
dzieje się im krzywda.
Jest policjantem.
Policjanci powinni być dobrzy.
Jednak on nie jest dobry.
Jest zły.
Jestem w ogrodzie z tyłu domu, bawię się nową piłką do koszykówki. Mama
kupiła ją na moje ósme urodziny w zeszłym tygodniu.
Wyjechała pięć minut temu.
Wiem, co się stanie.
Niedługo on powie, że mam wejść do domu.
Będzie kazał mi robić rzeczy, których ja nie chcę robić.
Będzie robił mi rzeczy.
Rzucam piłką w stronę obręczy wiszącej z boku ściany garażu.
Wpada. Uderza o betonową podłogę – łup.
Podchodzę i ją podnoszę.
Znowu trafiam.
Łup.
– River, chodź do domu – woła mnie z kuchni.
Nienawidzę go.
Zamykam oczy.
Nie.
Piłka turla się do mnie i uderza o moją stopę.
– Teraz – warczy.
Wciągam do płuc powietrze. Otwieram oczy.
Podnoszę piłkę i przytulam ją do klatki piersiowej. Powoli wchodzę do
środka, do kuchni.
Stoi przy blacie.
– Zamknij drzwi – rozkazuje mi.
Wykonuję jego polecenie. – Odwracam się i zamykam tylne drzwi.
– Chodź tu.
Nie chcę, proszę, nie zmuszaj mnie
do tego.
– Żebym nie musiał się powtarzać. Wiesz, co się stanie, jeśli będę musiał
to zrobić.
Odwracam się i podchodzę do niego. Zaczyna mnie boleć brzuch.
Mocniej przyciskam piłkę do klatki piersiowej.
Zatrzymuję się w odległości kilku kroków od miejsca, w którym stoi.
Nie patrzę na niego. Ale wiem, że on patrzy na mnie.
Wyciąga rękę i bierze ode mnie piłkę, a potem kładzie ją obok siebie na
blacie. Jak zwykle znajdują się tam puste butelki po piwie.
Widzę jego pasek do broni, który też tam leży.
Jego broń nadal tam jest.
Nigdy jej tak nie zostawia. Zawsze jest w jego sejfie.
Czemu dzisiaj jest tutaj?
Moje serce zaczyna szybciej bić.
– Dzisiaj pogramy w inną grę, River.
Mój nowy tatuś podszedł i usiadł
obok mnie na podłodze w moim pokoju.
– Chcesz zagrać w grę, River?
– W grę? – zapytałem z podekscytowaniem. – Uwielbiam
grać w gry! Co to za gra?
Nachylił się bliżej mnie.
Śmierdział piwem i potem. Nie podobał mi się ten zapach.
– Cóż, to jest tajna gra – wyszeptał. – Tylko grzeczni chłopcy mogą w nią grać.
– Jestem grzeczny! Pani Clarke
mówi, że jestem najgrzeczniejszym chłopcem w jej klasie.
Pani Clarke była moją nauczycielką
w pierwszej klasie. Lubiłem ją. Ładnie pachniała. Była też ładna, choć nie tak bardzo
jak moja mama. Nikt nie był tak ładny jak moja mama.
– Okej, ale jeśli zagramy w tę grę,
to nie możesz powiedzieć o niej swojej mamie.
– Czemu nie?
– Ponieważ to jest tajna gra. Taka,
o której mamusie nie mogą wiedzieć.
– Okej.
– Obiecujesz?
– Obiecuję. To jak nazywa się ta
gra?
Zaczyna odpinać pasek od spodni.
Odwracam głowę. Wpatruję się w obrazek przyczepiony do lodówki.
Narysowałem go w zeszły piątek w szkole dla mamy. Na obrazku jest szczeniaczek.
Bardzo chciałbym mieć szczeniaczka.
Słyszę metaliczny dźwięk, jaki wydaje sprzączka. Suwak zjeżdża na dół.
Zaczynam się trząść.
– River.
Proszę, nie każ mi tego robić.
Łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie.
Nagle czuję typowy dla niego zapach piwa i potu. Robi mi się niedobrze.
– Spójrz na mnie, mały.
Zmuszam się do odwrócenia głowy w jego kierunku. Wbijam wzrok w ścianę
znajdującą się za nim. Nie mogę na niego patrzeć.
– Dzisiaj zrobimy coś innego.
Zamykam oczy.
– P-proszę… Nie-nie ch-chcę – szepczę. Wymierza mi policzek.
Zaczynam płakać.
Znowu mnie uderza, tym razem mocniej. Łapie mnie za twarz, palcami
szczypiąc moje policzki.
– Otwieraj oczy, mały.
Robię, co mi każe. Z moich oczu płyną łzy.
– Skończ, kurwa, płakać. Tylko małe dzieci płaczą. Jesteś małym
dzieckiem, River?
– N-nie.
– To przestań się zachowywać, jakbyś nim był. – Jego twarz jest czerwona.
Oczy wybałuszone. Palcami ściska moje policzki, zadając mi jeszcze większy ból.
– Zrobisz to, co ci każę, mały. Ponieważ jeśli tego nie zrobisz, to wiesz, co
się stanie.
– N-nie ch-chcę już grać w tę g-grę
– wyszeptałem. – N-nie podoba mi się.
– Wiesz, co się dzieje z chłopcami,
którzy nie dotrzymują obietnic, River?
Pokręciłem głową.
– Idą do więzienia i nigdy już nie
widzą swoich mam.
– Nie chcę iść do więzienia!
Proszę, nie wysyłaj mnie do więzienia!
– Nie zrobię tego, jeśli będziesz
robił, co ci każę. Zrobisz dokładnie to, co powie ci tatuś, River?
Spojrzałem w dół, na podłogę. Włosy wleciały mi do oczu. Zmokły od
moich łez.
– Tak, proszę pana – wyszeptałem.
– Co się wtedy stanie, River?
Zmuszam się do spojrzenia mu w oczy.
– Pójdę do więzienia. Już nigdy nie zobaczę mamy. Zostanie z tobą sama, a
ty nie będziesz miał wyboru i będziesz musiał ją skrzywdzić.
Uśmiecha się. Przez to nienawidzę go jeszcze bardziej.
– Tego chcesz? Chcesz, żebym skrzywdził twoją mamę, River?
Robię wdech.
– Nie, proszę pana.
– Tak myślałem.
Palcem sunie w dół mojego policzka. Zaciskam zęby.
– A teraz zamierzam usiąść przy stole kuchennym. Ty przyniesiesz mi piwo
z lodówki. Kiedy skończę je pić, zacznie się nasza gra. Rozumiesz?
– Tak.
Odwracam się i podchodzę do lodówki. Moje dłonie drżą, gdy ją otwieram.
Zaciskam je, żeby przestały. Wtedy sięgam do środka i wyjmuję z niej piwo
znajdujące się na górnej półce. Zdejmuję kapsel, starając się odwlec to, co
nieuniknione.
Obracam się i znowu zauważam jego broń.
Po prostu leży tam, na blacie.
Spoglądam na mojego przybranego tatę. Siedzi sobie na krześle przy stole.
Moim krześle.
Wyciągnął je spod stołu i odwrócił w moją stronę.
Ściągnął też spodnie. Ma na sobie tylko koszulę.
Moje wnętrzności się ściskają.
Butelka drży w dłoniach.
Znowu spoglądam na broń leżącą na blacie.
– Na co czekasz, mały? – warczy. – Chodź tu.
– River, chodź tu. – Jego dłoń uderzyła w łóżko, na którym
siedział.
Łóżko mamy.
Nigdy mnie tu nie przyprowadzał,
żeby grać w jego gry.
To zawsze działo się w moim pokoju.
Nie chciałem tego tu robić. Nie
tutaj.
Dłonie zaczęły mi drżeć. Teraz
często tak robiły. Głównie w niedziele. Zgiąłem palce, wbijając je w wewnętrzną
stronę dłoni, dopóki nie zaczęła mnie boleć.
– Teraz, River.
Podszedłem do łóżka i stanąłem
naprzeciwko niego.
Uśmiechnął się.
Wbiłem paznokcie w skórę, głębiej.
– River, nie zamierzam się powtarzać! Chodź tutaj! Teraz!
– Nie! – krzyczę.
Tak jakby piorun uderzył w pokój.
Nigdy wcześniej mu nie odmówiłem. Moje całe ciało dygocze ze strachu.
Wstaje.
– Nie?
– Ja-ja…
– Masz odwagę mi odmówić, mały?
Otwieram usta, ale nie wydobywają się z nich żadne słowa. Serce bije mi tak
szybko. Tak bardzo się boję. Wbijam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, w
której nic nie trzymam, dopóki nie czuję, że pęka mi skóra.
Szybko spoglądam na broń leżącą na blacie.
– River, czas na zabawę, a tatuś ma
dla nas całkiem nową grę.
– Tak, właśnie, kurwa, myślałem. A teraz przywlecz tu swój tyłek, mały!
Zaciskam dłoń na butelce piwa. Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy.
– Nie – mówię znowu.
Przybiera kamienny wyraz twarzy. Przekrzywia głowę.
– Zmiana zasad, River. Jeśli jeszcze raz mi odmówisz, to zabiję twoją
mamę, jak tylko wejdzie przez te drzwi. I zamiast pójść do więzienia…
Zostaniesz tutaj, ze mną. Będziemy tu tylko ty i ja, sami, w tym domu. I zrobię
z tobą, cokolwiek zechcę, kiedykolwiek zechcę. Pomyśl tylko… Będę mógł chować
swoją pałkę policyjną w twojej kaburze każdego pieprzonego dnia, jeśli właśnie
będę tego chciał. – Muska palcem swoje usta, uśmiechając się. – Tak właściwie,
to ten pomysł bardziej mi się podoba… Więc może po prostu i tak zabiję twoją
mamę…
– Nie! – krzyczę.
Wtedy piwo ląduje na podłodze, a jego broń w mojej dłoni.
Celuję w niego.
Na chwilę otwiera szeroko oczy. Potem zaczyna się śmiać.
Od tego dźwięku bolą mnie uszy.
– I co zamierzasz z tym zrobić, hę?
Moje dłonie drżą, jakby, jakby przechodziło przeze mnie trzęsienie ziemi.
Broń jest taka ciężka.
– Ja-ja…
– Ja-ja – przedrzeźnia
mnie. – Czego chcesz, mały? No, mów. – Przykłada dłoń do ucha, drwiąc ze mnie.
– Ch-chcę, żebyś wy-wyszedł! – krzyczę, unosząc pistolet wyżej. Bolą mnie
ręce.
Przechyla głowę.
– Mam wyjść? Nie zamierzam, River. Nigdy cię nie zostawię. Jesteś moim wyjątkowym
chłopcem. A tatuś kocha swojego wyjątkowego chłopca bardzo mocno.
– Jesteś taki wyjątkowy, River. Taki wyjątkowy.
Czas zagrać w nową grę.
– Przestań! Po prostu przestań – wrzeszczę. Tak bardzo boli mnie głowa.
Wszystko mnie boli. – Po prostu chcę, żebyś przestał! Zostaw mnie w spokoju!
– Ja-ja j-już… N-nie ch-chcę więcej
grać.
Złapał mnie za głowę i wepchnął ją
w poduszkę.
– Cicho. Psujesz zabawę.
Nie było tam powietrza. Nie mogłem
oddychać.
Mamo, proszę, pomóż mi.
Puścił moją głowę. Odwróciłem ją na
bok i łapczywie wciągnąłem powietrze.
– Nie podoba mi się to, że przez
ciebie musiałem to zrobić. – Przeciągnął
dłonią po moich włosach, przygładzając je. – Teraz już będziesz grzecznym chłopcem?
Łza spłynęła po moim policzku.
– Tak, proszę pana.
– Nie zastrzelisz mnie, River. Więc po prostu odłóż tą pieprzoną broń.
– Ja-ja…
Smród piwa…
Gorące łzy na mojej twarzy…
Nie mogę oddychać…
Boję się…
Niech to się skończy…
– Odłóż tę pieprzoną spluwę, ty gówniarzu! – krzyczy, robiąc krok w moją
stronę.
– N-nie p-podchodź b-bliżej! – wrzeszczę. Unoszę broń jeszcze wyżej.
Bolą mnie od niej ręce.
Ale nie mogę jej odłożyć.
Jeśli ją odłożę, on… On mnie znowu skrzywdzi.
Skrzywdzi mamę.
Tak bardzo się boję.
Nie wiem, co robić.
– N-nie ch-chcę j-już się z tobą b-bawić! Proszę, po prostu zostaw mnie w
spokoju!
– Po prostu zostaw mnie w
spokoju! – przedrzeźnia mnie. – Przestań zachowywać się jak pieprzony
mazgaj. Chłopcy robią takie rzeczy dla swoich tatusiów. To samo robiłem dla
swojego tatusia, kiedy byłem w twoim wieku, i nie płakałem! Masz pojęcie, jak
trudne jest moje życie, mały? Wychodzę tam każdego pieprzonego dnia, ryzykując
swoje życie, zarabiając pieniądze, żebyś miał w co się ubrać i co włożyć do swojego
niewdzięcznego brzucha! Więc teraz zrobisz to, co każe ci ojciec, i odłożysz tę
broń!
Tak bardzo się boję…
Nie mogę oddychać…
– Dobry chłopiec, River. Tatuś cię
kocha. Tatuś tak bardzo cię kocha.
– Nie jesteś moim tatą! – krzyczę. – Nienawidzę cię! Nienawidzę cię!
Nienawidzę cię! – Czuję, jak pistolet wysuwa mi się z dłoni. Łapię go mocniej.
Paf!
Moje ciało odskakuje do tyłu.
Mój przybrany tata… Stoi tam, wpatrując się we mnie. Przyciska dłonie do
brzucha.
Odsuwa rękę. Na jego białej koszuli jest czerwona plama. Spogląda w dół i
patrzy na nią.
– K-kurwa, postrzeliłeś mnie – zaczyna się jąkać. On nigdy się nie jąka.
– Kurwa, zabiję cię! – Rzuca się do przodu.
Paf! Paf! Paf!
Mój przybrany tata leży na podłodze.
Wszędzie jest krew.
Pistolet wypada mi z rąk.
Spoglądam w górę i widzę, że mama stoi w drzwiach.
Wygląda na przerażoną. Zaczyna płakać.
– Co ty zrobiłeś, River? – szepcze.
Uratowałem nas, mamo. Uratowałem
nas.
1
Annie
Spoglądam na
mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu kuchennego. Mężczyznę, którego
poślubiłam siedem lat temu.
Mężczyznę, którego nienawidzę.
Wpatruję się w niego z każdym gramem skrywanej pogardy i nienawiści.
Odchodzę od ciebie.
Te słowa raz po raz rozbrzmiewają w mojej głowie.
Chciałabym wypowiedzieć je na głos.
Ale nie mogę.
Strach i sto innych powodów trzymają je bezpiecznie zamknięte w mojej
głowie.
Unoszę palec i muskam opuchnięty policzek, a następnie rozciętą wargę.
Widzi, jak dotykam swojej twarzy.
Marszczy brwi.
Opuszczam dłoń.
Wczorajszej nocy mocno mnie pobił. Bił mnie po twarzy. Obecnie nie zdarza
się to już tak często.
Wolałby, żeby ludzie nie pytali o moje siniaki.
Więc bije mnie w pozostałe miejsca na ciele. Zazwyczaj jedyna przemoc,
jaką stosuje w trakcie seksu, to duszenie. Często lubi to robić.
Ale wczorajszej nocy uderzył mnie też w trakcie seksu.
A raczej gwałtu, bo tak powinnam to nazwać.
Ponieważ właśnie tym to było.
Na początku nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to gwałt. Myślałam, że
podczas gwałtu trzeba powiedzieć „nie”, by
można było to tak nazwać. Może nawet próbować walczyć.
Nigdy nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy.
Ale to nie było też tak, że ja mogłam powiedzieć „nie”. Za bardzo się
bałam. I nawet jeśli powiedziałabym mu „nie”, to i tak wziąłby to, co chciał.
Jednak cieszę się, że zeszłej nocy pobił mnie właśnie w taki sposób,
ponieważ nie mogę ryzykować uderzeń w brzuch.
Nie teraz. Jestem w ciąży.
Noszę w sobie dziecko, o którym nigdy nie będzie wiedział.
Dowiedziałam się, że jestem w ciąży zaledwie kilka dni temu. Dlatego w
końcu zdecydowałam się odejść. Teraz mam
w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby to zrobić.
Ponieważ już nie chodzi tylko o mnie.
Jest dziecko, które muszę chronić.
Ludzie z pewnością pomyśleliby, że powinnam po prostu zadzwonić na
policję. Kazać go aresztować za to, co mi robił.
Ale Neil sam jest policjantem.
Detektyw Neil Coombs. Niezwykle poważany i podziwiany przez swoich kolegów.
Spodziewają się, że pewnego dnia zostanie komendantem policji. W zeszłym roku
dostał medal za odwagę.
A on regularnie bije swoją żonę.
Raz próbowałam zadzwonić na policję, dawno temu, na początku. I mi nie
pomogli.
Ponieważ wszyscy są tak samo podli i skorumpowani jak on.
Więc zrobię to w jedyny dostępny dla mnie sposób. Zmienię nazwisko i
zniknę.
Jest jedna zaleta bycia żoną agresywnego sukinsyna-policjanta, skorumpowanego
przez gangsterów, którzy mu płacą za to, żeby przymykał oko na ich sprawki.
Neil myśli, że nie mam pojęcia, co robi na boku. Lecz wiem więcej, niż sądzi.
Te brudne
pieniądze, które dostaje od oprychów, trzyma w sejfie schowanym w biurku, w
swoim biurze. Nie może ich oddać do banku, ponieważ to prowadziłoby do
zadawania pytań. W sejfie, o którym, według jego wiedzy, nie wiem.
Ale ja wiem.
I to będzie mój bilet.
Wolałabym nie brać jego pieniędzy. Chciałabym nie być do tego zmuszona.
Chciałabym postąpić etycznie i moralnie, jednak nie mam innego wyboru.
Nie mam żadnych własnych pieniędzy.
Neil nigdy nie pozwolił mi pracować. Na początku myślałam, że robi to,
ponieważ mnie kocha i chce się o mnie zatroszczyć.
Jednak szybko zdałam sobie sprawę, że to po prostu kolejny sposób na to,
żeby mnie kontrolować.
Bez pieniędzy nie mogłam odejść.
Więc teraz zabieram jego pieniądze i odchodzę.
Neil wstaje od stołu. Widzę broń przy jego pasku, jak każdego dnia. Mimo
to wciąż na jej widok czuję ucisk w brzuchu.
Neil zdejmuje marynarkę z oparcia krzesła i ją zakłada.
Wstaję i podążam za nim do drzwi wejściowych. Mechanicznie robię to każdego
ranka.
Ale po tym dniu już nie będę.
Już nigdy.
Neil przystaje przy drzwiach i odwraca się w moją stronę.
Przygotowuję się na cios.
Unosi dłoń i zbliża ją do mojej twarzy. Wzdrygam się.
Satysfakcja, którą widzę w jego oczach, pełznie po mojej skórze jak wąż i
w tej chwili nienawidzę go bardziej niż kiedykolwiek.
– Nie skrzywdzę cię, Annie. – Kciukiem i palcem wskazującym chwyta mnie
za brodę.
Obserwując jego oczy, czuję, jak wszystko się we mnie napina. Przesuwa
wzrok po siniaku na moim policzku.
Po mojej rozciętej wardze.
Dawno, dawno temu jego oczy wyrażały skruchę.
Teraz nie wyrażają niczego.
– Wczoraj w nocy mnie poniosło. Zostań dzisiaj w domu. Kupię kolację
wieczorem, po drodze z pracy.
– Okej – odpowiadam.
– Dobra dziewczynka.
Składa karcący pocałunek na moich ustach, po którym rozcięcie na wardze
boleśnie pulsuje, ale ja nie reaguję na ból i tłumię w sobie całą odrazę oraz
obrzydzenie, które czuję za każdym razem, kiedy mnie dotyka.
Po prostu odpowiadam na jego pocałunek tak jak zawsze. W tej chwili to
jest ważniejsze niż kiedykolwiek, żeby nie zauważył, nie wyczuł, że zachowuję
się jakoś inaczej.
Robi krok w tył, puszczając moją brodę.
Nienawidzę cię.
– Miłego dnia. – Uśmiecham się. Wymuszony grymas, w którym jestem już
mistrzynią.
Otwiera drzwi, chcąc wyjść.
– Mówię poważnie, Annie. Nie wychodź dzisiaj.
– Nie zrobię tego. Obiecuję.
Po prostu wyjdź.
Wychodzi za drzwi, a moje serce ze zniecierpliwienia bije jeszcze
szybciej.
Wtedy nagle Neil zatrzymuje się i odwraca, żeby na mnie spojrzeć.
Mój żołądek zaciska się ze strachu.
Nie boję się o siebie.
Już dawno temu przestałam bać się o własne życie.
Kiedy przestajesz bać się śmierci i zamiast tego jej pragniesz, nie masz już
nic do stracenia. Ale wkrótce będę miała dziecko. Tu już nie chodzi tylko o mnie.
Jestem winna swojemu dziecku szansę na życie, i to jak najlepsze życie.
– Nie zapomniałaś o czymś? – pyta surowo, unosząc brew.
Cholera. Cholera. Cholera.
– Kocham cię – mówię nerwowo przełykając ślinę.
Przez jakiś czas gapi się na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Wydaje mi się,
że ta chwila trwa całą wieczność.
Staram się nie ruszać żadnym mięśniem twarzy ani ciała, pragnąc, żeby
moje bijące w szale serce zwolniło.
W końcu, po jak się zdaje, wieczności, mówi:
– Kocham cię, Annie. Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
– Dopóki śmierć nas nie rozłączy – powtarzam kłamstwo z łatwością.
Nigdy, przenigdy więcej.
Drzwi zamykają się za nim.
Robię cichy wydech. Ten, który trzymałam w sobie cały ranek.
Stoję tam, nasłuchując. Czekając.
Uruchamia silnik samochodu.
Słyszę, jak rusza.
Czekam jeszcze chwilkę, żeby mieć pewność, że na pewno odjechał.
I wtedy przystępuję do działania.
Biegnę na górę i szybko ubieram się w jeansy i t-shirt, a następnie
wsuwam na stopy adidasy. Z szafy wyjmuję starą sfatygowaną torbę. Tę, w której
przywiozłam swoje ubrania i pudełko wspomnień, kiedy wyprowadzałam się od
swojej rodziny zastępczej w wieku osiemnastu lat, żeby zamieszkać z Neilem.
Nie mam rodziny. Zostałam zabrana od swojej matki – narkomanki i prostytutki
– gdy byłam niemowlakiem i tak trafiłam do systemu opieki społecznej. Nie było
wiadomo, kim był mój ojciec. Prawdopodobnie którymś z jej klientów.
Pewnie właśnie dlatego tak łatwo wpadłam w ramiona i sieć kłamstw Neila.
Był starszy. Dojrzały. A ja tak desperacko potrzebowałam stabilności. Swojej
własnej rodziny.
Miałam osiemnaście lat. Dopiero co skończyłam szkołę i liczyłam na to, że
zacznę studia na publicznej uczelni. Pewnej nocy, kiedy wracałam do domu z
metra, zostałam napadnięta. Neil przypadkowo przechodził w tym samym czasie
obok. W tamtej chwili nie był na służbie.
Złapał gościa i go aresztował. Odzyskałam torebkę i nie wiedzieć kiedy, umówiłam
się na następny wieczór ze starszym, przystojnym gliną.
Tydzień później wprowadziłam się do niego.
Mój koszmar zaczął się sześć miesięcy później, gdy po raz pierwszy mnie
pobił.
Następnego dnia byliśmy już po ślubie.
Wcześniej był taki wspaniały. Nie mogłam uwierzyć w to, że ten
niesamowity facet chce być z kimś takim jak ja.
Lecz teraz wiem, że byłam po prostu łatwym celem.
Łatwym do zmanipulowania i kontrolowania.
Myślałam, że mi się poszczęściło, ponieważ udało mi się go zdobyć, ale w
rzeczywistości była to najgorsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu.
Biorę do ręki moje pudełko wspomnień. Znajduje się w nim kilka rzeczy. Nasz
akt ślubu. Fragment biletu z naszej pierwszej randki w kinie. Korek od szampana
z dnia, kiedy poprosił mnie o rękę.
Jak dla mnie, wszystkie te przedmioty mogą trafić do śmietnika.
Otwieram pudełko i wyjmuję z niego dwie rzeczy potrzebne, żebym mogła
zniknąć. Dowód osobisty i akt urodzenia z moim nowym imieniem.
Wkładam je do torby, do kieszonki na suwak. Kieszeń zasuwam dla
bezpieczeństwa.
Następnie wyjmuję ubrania i bieliznę, które już wcześniej postanowiłam
zabrać ze i wkładam je do torby. Nie ma sensu pakować zbyt wielu rzeczy. Mniej
do noszenia, a i tak niedługo te ubrania nie będą na mnie pasowały.
Związuję swoje długie blond włosy w ciasny kok, po czym chowam je pod bejsbolówką.
Wchodzę do naszej wspólnej łazienki i zabieram z niej swoją szczoteczkę i
pastę do zębów oraz pozostałe artykuły toaletowe, a następnie wkładam je do
swojej kosmetyczki, która ląduje w torbie razem z moimi ubraniami.
Zanoszę torbę na dół i wchodzę do biura Neila. W pokoju panuje upiorna
cisza. Biura nienawidzę najbardziej.
Chociaż wiem, że jestem sama, to i tak po moim ciele przebiegają dreszcze.
W dalszym ciągu boję się, że wróci do domu i mnie przyłapie.
Szybko podchodzę do jego biurka i kucam przy nim, kładąc torbę obok
siebie. Otwieram drzwiczki.
Odsuwam foldery ułożone w stertę przed sejfem i kładę je na podłodze.
Wyjmuję z kieszeni klucz do sejfu. Zabrałam go, zrobiłam kopię i
odłożyłam, zanim Neil zorientował się, że zniknął.
Dzień, w którym to zrobiłam, był jednym z najstraszniejszych w moim
życiu, a przecież ostatnie siedem lat spędziłam w strachu, więc to o czymś świadczy.
Byłam przerażona, że odkryje, co robię, i to będzie koniec dla dziecka i dla
mnie.
Ale tak się nie stało, a zamiast tego dzieje się coś innego. Zamierzam
wyjąć pieniądze i stąd zwiać, mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Obezwładnia mnie strach.
Co, jeśli nie będzie pieniędzy? Co,
jeśli z jakiegoś powodu je zabrał?
Chyba istnieje tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
Cóż, w każdym razie i tak odejdę. Nie spędzę z nim kolejnego dnia. Po
prostu będę musiała wykombinować coś innego.
Wstrzymując oddech, otwieram sejf.
Robię wydech.
Pieniądze nadal tam są.
Nie wiem dokładnie ile. Zapewne setki tysięcy.
Potrzebuję tylko tyle, by się stąd wydostać i zapłacić za wynajem, dopóki
nie znajdę pracy. Wynajem, jak oceniłam, będzie kosztował mnie około sześciu
tysięcy. Wiem, że prawdopodobnie będę musiała zapłacić za pół roku z góry, ponieważ
nie będę miała żadnych papierów, które będą świadczyły o mojej wiarygodności.
Ale… Co, jeśli z powodu ciąży nikt
mnie nie zatrudni? Co, jeśli skończą mi się pieniądze, nikt nie da mi pracy i
nie będę mogła zapłacić za mieszkanie?
Boże.
Nienawidzę siebie za te rozważania . Robię głęboki wdech i wstrzymuję
oddech.
Przecież jest ci to winny, Annie.
Wiem. Ale nie chciałam, żeby tak było. Chciałam sama móc zadbać o siebie
i o dziecko. Zarobić własne pieniądze.
I właśnie tak się stanie, ale w tej
chwili potrzebujesz pieniędzy, nieważne skąd by one nie pochodziły.
Wypuszczam z ust powietrze, które wstrzymywałam, i wyjmuję dziesięć tysięcy
z sejfu.
Jeśli zostanie mi coś z tych pieniędzy, oddam je do domu samotnej matki.
Zamykam sejf i przekręcam klucz. Odkładam foldery z powrotem na miejsce i
zamykam drzwiczki biurka.
Wynoszę torbę na korytarz, po czym kładę ją na podłodze. Wyjmuję kurtkę z
szafy i zakładam ją na siebie. Znowu podnoszę torbę i zawieszam jej długi pasek
na ramieniu.
Moja komórka nadal znajduje się na stoliku nocnym. Może tu zostać. Już
nie będę jej potrzebowała. Jeśli zabrałabym ją ze sobą, to Neil łatwo by ją
namierzył, żeby mnie odnaleźć.
Wychodzę przez drzwi frontowe, i zostawiam za sobą Annie Coombs. Teraz
nazywam się Carrie Ford.
2
Carrie
Kobieta, która
naprawdę nazywała się Carrie Ford, zginęła pięć lat temu w wypadku
samochodowym. Miała dwadzieścia pięć lat. Dokładnie tyle, ile ja mam teraz.
Wyglądamy podobnie – taka sama jasna cera, takie same niebieskie oczy – ale ona
miała piękne rude włosy, a moje są blond.
Jednak kobiety często zmieniają kolor włosów, więc można uznać, że to ja.
Nigdy jej nie znałam – Carrie.
Była wnuczką jedynej osoby, z którą się zaprzyjaźniłam. Przyjaciółki, o
której nie wiedział mój mąż.
Neil nie pozwalał mi mieć przyjaciół.
Ale ja desperacko ich potrzebowałam.
Pani Ford mieszka trzy domy od nas.
Jest przed osiemdziesiątką i jest najukochańszą kobietą, jaką można spotkać.
Poznałyśmy się, kiedy byłam przed domem i zajmowałam się ogrodem, a ona
zatrzymała się, żeby pogadać.
Pewnego dnia zaprosiła mnie na kawałek domowego ciasta i kubek kawy, i od
tamtej pory się przyjaźnimy.
Po pewnym czasie zauważyła siniaki. Nigdy ich nie komentowała. Jednak
obie wiedziałyśmy, że ona ma świadomość, iż mój mąż mnie bije.
Gdy odkryłam, że jestem w ciąży, złamałam się i powiedziałam, co się
dzieje. Że muszę uciec, ale nie wiem jak.
Zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogę zadzwonić na policję. Nie mogła też
ukryć mnie u siebie.
Jedynym sposobem była ucieczka.
Wtedy wyszła z pokoju i wręczyła mi najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek
otrzymałam. Dała mi dowód osobisty swojej wnuczki oraz jej akt urodzenia. Kazała
mi je wziąć. Zmienić tożsamość i zniknąć.
W końcu miałam swoją szansę na ucieczkę.
Zaproponowała mi też pieniądze, lecz nie mogłam ich od niej wziąć.
Poza tym znałam inny sposób na zdobycie gotówki.
Mocno ją uścisnęłam. Podziękowałam jej.
Wczoraj się pożegnałam z panią Ford. Będę za nią bardzo tęskniła.
Idę szybkim krokiem w kierunku dworca autobusowego.
Podskakuję za każdym razem, kiedy mija mnie samochód, oraz reaguję
nerwowo na każdy hałas, jaki słyszę, przerażona, że Neil będzie w jednym z
przejeżdżających aut.
Nic ci nie jest. On jest w mieście.
Ale co, jeśli któryś z jego kolegów
ma patrol i mnie zauważy?
Mój szybki krok zamienia się w trucht.
Uspokój się. Przez to wyglądasz
jeszcze bardziej podejrzanie.
Przestaję biec i znowu idę szybkim krokiem.
Dziesięć minut później docieram do dworca autobusowego, niezauważona.
Już prawie jesteś na miejscu. Już
prawie jesteś wolna.
Zatrzymując się przed drzwiami dworca, zsuwam daszek swojej bejsbolówki
jeszcze niżej, przysłaniając oczy, ponieważ muszę zakryć twarz. Na dworcu
znajdują się kamery monitoringu. Neil będzie mógł zdobyć do nich dostęp, jeśli
odkryje sposób, w jaki wydostałam się z miasta i będzie próbował się dowiedzieć,
którym autobusem odjechałam. Poza tym muszę ukryć czerwoną opuchliznę na
policzku. Sprawiłaby, że byłoby mnie nieco łatwiej zapamiętać, gdyby
przepytywał kasjerki, a jest to ostatnia rzecz, jakiej chcę. Niestety nie mogę
zrobić zbyt wiele w sprawie swojej pękniętej wargi.
Przez szklane drzwi dworca widzę tablicę elektroniczną pokazującą
wszystkie godziny odjazdu autobusów.
Najbliższy rusza za piętnaście minut i jedzie do Canyon Lake w Teksasie.
W Teksasie jest gorąco.
Nienawidzę upałów. Mam jasną cerę, więc na słońcu spiekam się jak
kurczak.
Neil o tym wie. Więc nigdy nie pomyślałby, że ucieknę do Teksasu.
Idealnie.
Pochylam głowę, robię głęboki wdech i otwieram drzwi.
Podchodzę szybko, ale spokojnie, do stanowiska obsługi. Kupuję bilet w
jedną stronę do Canyon Lake, płacąc gotówką.
Odbieram swój bilet i wychodzę z dworca, ruszając do miejsca, gdzie czeka
na mnie autobus, żeby zabrać mnie daleko stąd.
Zatrzymuję się na widok kosza na śmieci.
Patrzę w dół, na swoją lewą dłoń. Na obrączkę.
Wracają wspomnienia.
Nasza pierwsza randka. Pierwszy raz, kiedy uprawialiśmy seks. Nasz ślub.
Pierwszy raz, kiedy mnie uderzył. Pierwszy raz, kiedy mnie zgwałcił.
Pierwszy raz, kiedy dusił mnie tak mocno, że zemdlałam.
Zdejmuję obrączkę i wyrzucam ją do śmietnika.
Następnie podchodzę do autobusu, nie oglądając się za siebie, i wchodzę do
środka. Staram się zachowywać normalnie, jakbym nie uciekała od swojego agresywnego
męża i nie używała dowodu osobistego martwej kobiety. Pokazuję kierowcy swój
bilet. Prosi mnie o dowód.
Przełykam nerwowo ślinę, wyjmuję go z torby i wręczam kierowcy, który
szybko na niego spogląda i mi oddaje.
I tyle.
Udało mi się.
Idę przejściem między siedzeniami i siadam przy oknie, z tyłu, po czym
kładę torbę przy swoich nogach.
I robię głęboki wydech. Serce bije szybko w mojej piersi.
Zrobiłam to.
Jestem w autobusie, który zawiezie mnie ku wolności.
Cały czas czekam, aż pojawi się Neil i wyciągnie mnie stąd siłą.
Ale tak się nie dzieje.
A drzwi autobusu się zamykają i wyjeżdżamy z dworca.
Autobus zabiera mnie do mojego nowego życia.
3
Carrie
Kiedy wysiadam z
autobusu, automatycznie mrużę oczy od ostrego słońca. Po chwili ogarniam
wzrokiem swoje nowe otoczenie.
Oto Canyon Lake.
Mój nowy dom.
Nasz nowy dom.
Przyciskam dłoń do swojego płaskiego brzucha.
– Słyszysz? – szepczę do dziecka, pochylając głowę. – Jesteśmy w domu.
Jesteśmy bezpieczni.
Delikatna bryza unosi moje włosy i przed oczami przelatuje mi kosmyk czerwieni.
Odgarniam go z twarzy i zakładam sobie za ucho.
Teraz jestem ruda. Bardzo ruda.
Pofarbowałam sobie włosy w łazience na pierwszym z wielu przystanków
podczas podróży. W sklepie kupiłam farbę do włosów razem z jakimś romansem w
miękkiej oprawie i dołączonym szajsowym telefonem, który można po paru razach
wyrzucić, nie zostawiając za sobą śladów.
Minie jeszcze trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do rudego koloru,
ponieważ przez całe życie byłam blondynką. Ale już mi się podoba.
Podkreśla moje oczy i uwydatnia kilka piegów, które mam na nosie.
Wyglądam inaczej. I właśnie o to mi chodziło.
Nie mogę już być Annie. Żeby przetrwać, muszę zostać Carrie.
Może i mam w dalszym ciągu siniak na twarzy oraz rozciętą wargę, lecz
wkrótce już ich nie będzie, a gdy tak się stanie, wszystkie ślady po Annie
znikną, i wtedy stanę się po prostu Carrie.
Odsuwam się od autobusu i przechodzę na chodnik. Na chwilę kładę swoją
torbę na ziemi. Jest tu naprawdę gorąco.
Teksas jest znany z wysokich temperatur, jednak nie spodziewałam się, że
będzie tu aż tak ciepło, i to w listopadzie.
Rozglądam się wokół. Inni ludzie wyglądają, jakby nie przejmowali się upałem.
Albo przyzwyczaili się do gorąca, albo ja jestem ciepłofobem.
A może temperatura mojego ciała zwiększyła się nieco z powodu ciąży. Przypominając
sobie, kiedy ostatni raz miałam okres, wnioskuję, że dziecko najprawdopodobniej
urodzi się jakoś w lipcu.
Niech to, już teraz jest ciepło, a w końcówce ciąży będę przebywać w
najgorętszym miejscu latem w USA. Najwyraźniej nie przemyślałam zbyt dobrze
przyjazdu tutaj.
Cóż, tak naprawdę prawie wcale tego nie przemyślałam. Jedyne, co miałam w
głowie, to wybranie pierwszego lepszego autobusu, który miał niedługo odjechać,
i to, żeby Neil nigdy nie wpadł na to, żeby szukać mnie w Teksasie, nawet za
milion lat.
Nie znajdzie mnie tutaj i z tego powodu opłaca mi się cierpieć z powodu
upałów przez całą ciążę. Po prostu zainwestuję w dobrą klimatyzację i przenośny
wiatrak.
Zapisanie się do lekarza znajduje się na mojej liście rzeczy do zrobienia
zaraz po znalezieniu sobie jakiegoś kąta. I mam nadzieję, że tę sprawę mam już
załatwioną.
W trakcie długiej podróży tutaj zaczęłam szukać w Internecie, przy pomocy
swojego nowego telefonu, dostępnych domów pod wynajem w Canyon Lake. Niestety, nie
było za bardzo w czym wybierać. Jedyne dostępne opcje, na jakie trafiałam, to jednopokojowe
mieszkania albo trzypokojowe domy. Tymczasem ja potrzebowałam dwóch sypialni – dla
dziecka i dla siebie. Raczej chciałam uniknąć wyboru jednopokojowego lokum,
jeśli byłoby to możliwe, ponieważ wtedy musiałabym się znowu przeprowadzić,
kiedy dziecko zaczęłoby rosnąć.
Więc natknąwszy się na dwupokojowy, w pełni umeblowany dom, pomyślałam,
że to przeznaczenie. Według opisu dom położony jest w cichej dzielnicy
osiedlowej i stoi przy lesie, który prowadzi aż do rzeki Guadalupe.
Nie było żadnych zdjęć domu, ale o to się nie martwiłam. Mogła to być
nawet szopa, a i tak bym się tym nie przejęła. Dopóki byłaby moja.
Zadzwoniłam pod podany numer i pogadałam z właścicielką domu – miło
brzmiącą kobietą o imieniu Marla. Powiedziała, że dom dosłownie przed chwilą
trafił do działu ogłoszeń i dlatego nie było jeszcze żadnych zdjęć.
Wtedy wiedziałam, że to przeznaczenie.
Przez chwilę myślałam, że poszło mi zbyt łatwo. Ucieczka od Neila.
Znalezienie tego domu.
Lecz wtedy coś sobie uświadomiłam – przez większość życia nie było mi
łatwo, szczególnie przez ostatnie siedem lat, więc tym razem musiało być
lepiej.
Zapytałam Marli, czy mogę obejrzeć dom dzisiaj, na co ona odparła, że nie
ma problemu. Uznałam, że najlepsza będzie szczerość, więc by nie marnować
swojego ani jej czasu, poinformowałam ją o braku dokumentów potrzebnych przy
wynajmie domu, ale powiedziałam też, że mogę zapłacić z góry gotówką, z czego
wydawała się bardziej niż zadowolona.
Więc miałam się z nią spotkać o pierwszej trzydzieści już na miejscu.
Autobus według planu miał dotrzeć tu o pierwszej, co dawało mi czas na dotarcie
w umówione miejsce. Wyjęłam komórkę, żeby poszukać adresu w Google Maps i
sprawdzić godzinę… 1:27.
Niech to.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że autobus był opóźniony.
Szybko wpisałam adres Google Maps i sprawdziłam, jak długo zajmie mi dotarcie
tam na piechotę.
Piętnaście minut.
Szybko napisałam SMS-a do właścicielki domu z informacją, że nieco się spóźnię,
a następnie, układając sobie torbę wyżej na ramieniu, ruszyłam w drogę.
Piętnaście minut później idę już piękną alejką. Jest tu tak spokojnie.
Jedynym źródłem dźwięku są ptaki.
Według mapy, dom, którego szukam, znajduje się na końcu ulicy.
Minutę później zauważam znak informujący, że jest tu dom do wynajęcia.
Kiedy patrzę na budynek za znakiem, już wiem, że to miłość od pierwszego
wejrzenia.
Dom jest stary, ale ja kocham właśnie takie. Nieco podniszczony, jak ja w
środku, ale to nic, czego nie mogłaby naprawić odrobina farby.
Jest jednopoziomowy, co będzie idealne, kiedy pojawi się dziecko i zacznie
raczkować – nie będę musiała martwić się schodami.
Od frontu znajduje się ogródek i po odrobinie prac ogrodowych, które
lubię, będzie wyglądał świetnie. Oczami wyobraźni widzę siebie tu, na podwórku,
z dzieckiem, zagadującą mijających nas sąsiadów.
Ruszam w górę ścieżką prowadzącą do drzwi wejściowych i jeszcze zanim
udaje mi się do nich dotrzeć, otwierają się.
– Panna Ford? – wita mnie atrakcyjna blondynka po czterdziestce z
uśmiechem na pomalowanych na czerwono, błyszczących ustach.
Widzę, że zauważa mój aktualnie już czarny siniak na policzku, ponieważ
jej uśmiech topnieje.
Czuję, jak w moich wnętrznościach wstyd zbija się w grudę. Pochylam głowę,
pozwalając, żeby włosy przesunęły się do przodu i zakryły mi twarz.
– Tak. Ale proszę mówić mi An… – przyłapuję się na pomyłce. – Carrie –
oznajmiam, ganiąc się wewnętrznie.
Naprawdę muszę się przyzwyczaić do przedstawiania się jako Carrie.
Jej uśmiech wraca do pełni blasku.
– Miło cię poznać, Carrie. – Wyciąga do mnie rękę i wymieniamy uścisk
dłoni. – Marla. Rozmawiałyśmy przez telefon.
– Tak, oczywiście.
– Chciałabyś wejść i się rozejrzeć? – Gestem wskazuje mały korytarz i kiedy
przechodzę obok niej, zamyka za nami drzwi. – Zapraszam, oprowadzę cię.
Chodzę za nią po domu z uśmiechem, który ani na chwilę nie znika z mojej
twarzy. Prawdopodobnie wyglądam na nieco szaloną, ale nie obchodzi mnie to. Po
prostu cieszę się, że tu jestem.
Dom jest idealny.
Ma dużą sypialnię z oddzielną łazienką oraz drugi pokój, który świetnie sprawdzi
się jako pokój dziecinny. Jest dobrej wielkości i znajduje się dokładnie po
drugiej stronie korytarza. Tuż obok niego jest duża łazienka, a okna wychodzą
na ogród z tyłu domu.
Dom jest w pełni umeblowany, więc nie muszę przejmować się meblami, potrzebne
będzie tylko łóżeczko dziecięce. Muszę też kupić pościel i ręczniki do
łazienki.
Mam naprawdę dobre przeczucie co do tego domu. Wydaje się… bezpieczny.
Jest urzeczywistnieniem wszystkiego, czego zawsze pragnęłam.
Dom.
W końcu znalazłam swój dom.
– Więc co sądzisz? – pyta mnie Marla, zatrzymując się w salonie, w miejscu,
od którego zaczęłyśmy zwiedzanie.
– Wezmę go – stwierdzam bez wahania.
Uśmiecha się szeroko, pokazując mi kompletny zestaw ulepszonych
kosmetycznie perłowobiałych zębów. – Wspaniale. – Klaszcze w dłonie. – Więc
będę potrzebowała od ciebie zapłaty z góry za co najmniej pół roku wynajmu,
skoro nie masz żadnego zabezpieczenia.
– Nie ma problemu – stwierdzam.
– Świetnie. Skoczę do samochodu i wezmę z niego papiery.
Podczas jej nieobecności liczę sumę, jakiej będę potrzebowała, żeby zapłacić
za pół roku wynajmu.
Pół godziny później, po podpisaniu umowy, patrzę, jak Marla odjeżdża
swoim lśniącym audi.
Wchodzę z powrotem do domu i zamykam za sobą drzwi. Na klucz.
Następnie opieram o nie czoło i przez minutę po prostu oddycham.
Udało ci się, Annie. Uciekłaś przed
nim. Twoje życie właśnie się zaczyna.
Robię ostatni głęboki wdech, po czym odsuwam się od drzwi. Podnoszę swoją
torbę i zanoszę ją do sypialni.
Wyjmuję z niej ubrania oraz przybory kosmetyczne i rzucam na łóżko.
Wyciągam kilkaset dolarów, a resztę pieniędzy zostawiam w środku razem ze swoim
dowodem i aktem urodzenia. Zanoszę torbę do małej garderoby. Otwieram tam największą
szufladę i wpycham do niej bagaż. Po zaznajomieniu się z domem wymyślę
bezpieczniejsze miejsce do przechowywania pieniędzy.
Ściągam z siebie noszone przez kilka dni ubrania, wchodzę pod prysznic i odkręcam
gorącą wodę. Delektuję się niemal parzącą wodą zalewającą moją skórę. Zmywam z
siebie przeszłość. Woda zamienia się w jasnoczerwoną – z włosów wypłukują się resztki
farby, ponieważ nie zmyłam jej dokładnie w trakcie swojego postojowego farbowania.
Jestem wolna.
Do wody dołączają łzy i patrzę, jak moja przeszłość spływa po mnie.
Zakręcam prysznic i chwytam stary, wyświechtany ręcznik wiszący na
drążku.
Kupię kilka nowych, gdy wybiorę się do sklepu.
Wycieram się i rozczesuję włosy, zostawiając je rozpuszczone. Ubieram się
w jeansy i t-shirt. Będę potrzebowała trochę ubrań. Najlepiej krótkich
spodenek, topów i bawełnianych sukienek.
Wchodzę do kuchni, by zaparzyć sobie ziołową herbatę w saszetce. Kupiłam
ją podczas jednego z postojów. Wypełniam czajnik wodą i włączam go, a następnie,
czekając na gotującą się wodę, szukam kubków.
Biorę ze sobą napój, idę w kierunku werandy. Wychodzę na zewnątrz i po
odstawieniu kubka, kładę łokcie na barierce.
Przydałoby się tu krzesło. Mogłabym wtedy tak sobie tu siedzieć i napawać
się samotnością. Ale w tej chwili stoję i cieszę się tym, co już mam.
Jest tak cicho. Nigdy nie doświadczyłam takiego spokoju.
To taki rodzaj uspokajającej ciszy. Takiej, która owija się wokół ciebie,
tworząc kokon.
Jest idealna.
Jest wszystkim, czego teraz potrzebuję.
Biorę łyk herbaty, a następnie słyszę piosenkę Bohemian Rhapsody
Queen wydobywającą się z domu znajdującego się po mojej prawej stronie.
Uwielbiam ją. Nie obchodzi mnie nawet to, że zaburzyła moją ciszę. Dzięki
niej się uśmiecham.
Mój nowy sąsiad zna się na muzyce.
Śpiewając cicho tekst piosenki, spoglądam w stronę sąsiedniego domu. Już
wcześniej zauważyłam ten budynek. Ciężko go nie dostrzec. Jest ogromny. Zajmuje
większą część końca ulicy. To chyba największy dom w stylu kolonialnym w
okolicy. Otacza go piękna weranda. Z miejsca, w którym stoję, widać jej tylną
część, a także ogród oraz basen. Ogród jest jakieś dwadzieścia razy większy od
mojego. Jest tam również ceglany budynek. Prawdopodobnie garaż albo szopa.
Zastanawiam się, kto tam mieszka.
Tak duży dom z basenem – z pewnością mieszkają tam bogaci ludzi. Może nawet
mają dzieci. Byłoby świetnie, gdyby były małe, bo wtedy moje maleństwo miałoby się
z kim bawić, kiedy podrośnie.
Radość rozgrzewa moje wnętrze na myśl, że mogłabym… Nie, że będę tutaj mieszkać przez następne
lata, patrząc, jak moje dziecko dorasta, wolna od przeszłości. A ono nigdy nie
dowie się o moim życiu, które wiodłam przed przyjazdem tutaj.
Zaczynam nucić do melodii Queen.
Wtedy słyszę trzaśnięcie moskitiery i spoglądam w miejsce, z którego
dochodzi dźwięk.
W tylnej części werandy sąsiedniego domu stoi facet. Wydaje się bardzo
wysoki. Ma głowę pełną falistych, ciemnych włosów. Gdy się porusza, zauważam w
nich przebłysk miedzi, promienie słońca wydobywają i podkreślają rdzawe
kosmyki. Boki głowy ma wygolone, a włosy pośrodku są długie. Jego brodę pokrywa
kilkudniowy zarost.
Neil nigdy nie miał zarostu. Mówił, że wygląda to niechlujnie.
Podobają mi się takie kilkudniowe zarosty i brody. Ale ja nigdy nie
powiedziałam o tym mężowi. Nie miałam prawa mieć własnego zdania.
Henry, jeden z moich zastępczych ojców, miał brodę. Był moim ulubieńcem. Prawdziwie
dobrym facetem. Jednak jego broda była biała. Przypominała tę, jaką nosi Święty
Mikołaj.
Niestety Henry wkrótce umarł. Fakt, że był już bardzo stary. Po jego
odejściu w dalszym ciągu mieszkałam z Sandrą, jego żoną. Lecz rok później ona też
odeszła.
Jego śmierć złamała jej serce, które z powrotem nigdy się nie poskładało.
Przeniesiono mnie do nowej rodziny zastępczej.
Więc tak, brody sprawiają, że ogarnia mnie ciepło.
Z tej odległości nie mogę stwierdzić, ile lat ma mój sąsiad. Najprawdopodobniej
mniej niż trzydzieści. Ma tatuaże. Zdobią jego obie ręce. Czarny t-shirt wyraźnie
je podkreśla.
Neil nie lubił też tatuaży.
Według niego tatuaże i przestępstwa szły ze sobą w parze.
Nadal żył w latach pięćdziesiątych.
Jak by to powiedział Neil, mój nowy sąsiad przypomina facetów, których on
codziennie wsadza za kratki.
Co oznacza, że ten facet prawdopodobnie jest milszy od mojego męża.
Przepraszam, mojego byłego męża.
Wow. Nazywanie go tak jest wyzwalające.
Nie to, żebym mogła kiedykolwiek się z nim rozwieść. Musiałabym
poinformować go o miejscu swojego pobytu, czego nigdy nie zrobię. Jestem od
niego daleko i tylko to się liczy.
Jestem tu, w swoim nowym domu. Zaczynam nowe życie.
A mój nowy sąsiad jest chodzącym urzeczywistnieniem wszystkiego, czego
Neil nie lubi.
Przez to ja od razu zaczynam go lubić.
Mój wzrok przesuwa się na jego dłonie i w jednej z nich widzę książkę, a
w drugiej szklankę. Pod pachą trzyma coś, co przypomina etui na cygara.
Obserwuję go, gdy odkłada na stół szklankę oraz etui. Następnie wyjmuje
coś z przedniej kieszeni swoich czarnych jeansów i rzuca na stół…
Prawdopodobnie zapalniczkę.
Wtedy, bez ostrzeżenia, odwraca się w moją stronę i przyłapuje mnie na gorącym
uczynku.
Aj.
Czuję, jak moja twarz zaczyna się czerwienić.
Muszę coś powiedzieć; w przeciwnym razie wyjdę na dziwadło.
Prostuję się i unoszę dłoń w geście powitania.
– Cześć. – Uśmiecham
Nie odpowiada. Może mnie nie usłyszał.
Tym razem mówię głośniej:
– Jestem twoją nową sąsiadką, An… – Kurka.
– Carrie. Mam na imię Carrie.
Nic nie odpowiada.
Po prostu tam stoi, wpatrując się we mnie.
Jego spojrzenie jest mroczne i intensywne.
I twarde.
Zimne.
Przechodzą mnie ciarki i całe ciepło, które jeszcze przed chwilą czułam,
znika.
Przenoszę ciężar ciała z nogi na nogę. Nie wiem, co robić. Po prostu
wejść z powrotem do środka? Ale to byłoby niegrzeczne.
Lecz on zachowuje się niegrzecznie, ignorując mnie.
Może tak naprawdę mnie nie ignoruje ale naprawdę nie słyszy z tej
odległości.
Postanawiam spróbować po raz ostatni i krzyczę:
– Mam na imię Carrie. Dopiero…
Słowa zamierają mi na ustach, ponieważ mężczyzna nagle się odwraca i
wchodzi z powrotem do swojego domu.
Moskitiera zamyka się za nim z takim impetem, że aż odskakuje od framugi,
trzaskając głośno.
Kilka sekund później muzyka przestaje grać, pozostawiając mnie w
kompletnej ciszy.
I ta cisza nie wydaje mi się już taka przyjazna.
4
Carrie
Po tym niezbyt
miłym, niezręcznym spotkaniu swojego gburowatego sąsiada, postanawiam przejść
się do miasta i znaleźć sklep spożywczy oraz miejsce, w którym można kupić
ręczniki i pościel. Nie muszę martwić się poszukiwaniem koca ze względu na to,
jak teraz jest ciepło na zewnątrz i ogólnie jest mi gorąco. Do tego nic nie
wskazuje na to, że to wkrótce mogłoby się zmienić. A wręcz będzie mi jeszcze
cieplej wraz ze stopniem zaawansowania ciąży.
Więc potrzebuję tylko prześcieradeł, poduszek i poszewek na poduszki.
Oraz filtru przeciwsłonecznego. Ponieważ, jeśli nie będę go używać, usmażę się
jak plaster bekonu.
Powinnam też kupić coś, co pozwoli mi trochę zasłonić twarz.
Może dlatego był dla mnie niegrzeczny. Może zobaczył ten siniak na mojej
twarzy i pomyślał, że będą ze mną kłopoty. Że wraz ze mną przyjdą w tę okolicę
jakieś problemy.
Cóż, nie mogę zrobić teraz zbyt wiele w kwestii zatuszowania siniaka.
Więc robię jedyną rzecz, jaka mi pozostaje. Biorę szczotkę i robię sobie
przedziałek na boku. Przykrywam włosami oko i zasłaniam policzek.
Korzystając z Google Maps, ruszam pieszo w kierunku, w którym powinien znajdować
się najbliższy sklep spożywczy, ponieważ obecnie moim jedynym środkiem
transportu są własne stopy. Obym mogła dostać tam wszystko, czego potrzebuję.
Może powinnam pomyśleć o kupnie samochodu.
Lecz to oznaczałoby konieczność wykorzystania większej ilości brudnych
pieniędzy Neila, niż zachodzi taka potrzeba.
Nie, dzięki.
Najpierw znajdę pracę. A potem może kupię samochód.
Spacer do supermarketu jest przyjemny. Canyon Lake to naprawdę ładne
miejsce.
Bardziej zielone, niż się spodziewałam się po miasteczku w Teksasie.
Gdy zbliżam się do centrum miasta, zauważam restaurację po drugiej
stronie ulicy. Na szyldzie znajdującym się nad wejściem widnieje napis U Sadie.
Minęło trochę czasu, od kiedy ostatnio jadłam, więc przed pójściem do
supermarketu chyba powinnam coś przekąsić.
Zbliżając się do lokalu, zauważam na jego oknie wywieszkę, która
informuje o tym, że podaje się tu najlepsze ciasto w tej części Teksasu. Widzę
też drugą kartkę na szybie i na jej widok robi mi się lekko na sercu – Szukamy kelnerki na pół etatu. Doświadczenie
mile widziane, ale niewymagane. Uśmiech konieczny. Złóż CV w lokalu.
Okej, więc może uda mi się dostać tu jedzenie i pracę, jeśli mi się
poszczęści.
Otwieram drzwi i wchodzę do restauracji. W tle gra muzyka. Przy stołach i
w boksach restauracyjnych siedzi kilkoro klientów.
Słodki Panie, pachnie tu jak w niebie. Powietrze wypełnia zapach kawy,
lecz moją uwagę przykuwa woń placka wiśniowego.
Mój brzuch burczy z entuzjazmem, wyrażając aprobatę.
Siadam na stołku przy blacie i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni
raz jadłam poza domem. Bez skutku.
Zawsze jedliśmy w domu. Neil nie bardzo lubił jeść na mieście. Miał
problem z tym, że jego jedzenia dotykają różni ludzie.
To ja zawsze gotowałam. Czasami mu smakowało. Czasami nie.
– Zamówienie, stolik ósmy – woła męski głos z pomieszczenia, które
najwyraźniej jest kuchnią.
Sekundę później pojawia się mężczyzna i kładzie dwa talerze na blacie. Wygląda
na Latynosa. Ma krótko przystrzyżone włosy, przystojną twarz o ostrych rysach,
gładko ogoloną.
Kelnerka przechodzi obok mnie tak energicznie, że aż wprawia powietrze w
ruch. Bierze talerze od Latynosa – jak zakładam kucharza. Kobieta uśmiecha się
do mnie, kiedy mnie mija.
– Będę za minutę, kochana.
– Bez pośpiechu – mówię jej. Podnoszę menu i zaczynam czytać.
Uśmiecham się. Podoba mi się tu. Panuje tu ciepła, radosna atmosfera.
Kilka minut później kelnerka znowu się zjawia.
– Gotowa złożyć zamówienie? – pyta mnie radośnie.
Unoszę głowę znad menu, żeby na nią spojrzeć.
W dłoniach trzyma notatnik i długopis. Na jej plakietce przypiętej do
ubrania napisane jest Sadie. Restauracja nazywa się U Sadie.
Zgaduję, że to ona jest właścicielką.
Jest naprawdę ładna. Mniej więcej mojego wzrostu, czyli ma jakieś metr
sześćdziesiąt osiem. Wygląda na niewiele ponad trzydzieści lat. Jasnobrązowe
włosy upięła do góry. Na twarzy ma szeroki uśmiech.
Gdy obrzuca mnie wzrokiem, uśmiecha się nieco mniej.
Siniak.
Wstydliwie przechylam głowę, zasłaniając policzek włosami. Uśmiech, który
miałam jeszcze przed chwilą na ustach, znikł.
– Poproszę kawałek placka wiśniowego. – Zostałam przekupiona w chwili,
kiedy poczułam jego zapach tuż po wejściu tutaj. – I herbatę bezkofeinową,
jeśli jest.
– Pewnie. Może coś do placka? Śmietanę. lody?
– Sam placek – mówię jej.
– Pewnie. – Uśmiecha się znowu. Nie zapisuje mojego zamówienia. Odkłada
notatnik i ołówek na blat.
Patrzę, jak przechodzi za kontuar, bierze talerz, kładzie na nim kawałek
wiśniowego placka i stawia go przede mną wraz z czystymi sztućcami.
– Cukier albo śmietanka do herbaty? – pyta, biorąc kubek i robiąc mi
herbatę w ekspresie.
– Nie, dziękuję.
Obok mojego placka stawia imbryk, filiżankę i spodek.
– Przyjechałaś tu na wakacje? – pyta przyjaźnie.
Widzę, że próbuje nie patrzeć na mój siniak i doceniam to, lecz tak
naprawdę w tej chwili jestem już zmęczona ukrywaniem go.
Unoszę głowę, pozwalając włosom odsunąć się do tyłu.
– Nie, dopiero co się tutaj przeprowadziłam – oznajmiam.
– Nie przyjeżdża tu na stałe zbyt wiele ludzi, ale często odwiedzają nas
turyści – mówi mi.
– Łatwo się domyślić czemu. Pięknie tu.
– Tak, to piękne miejsce. Więc co cię tu sprowadza? Rodzina?
Prawdopodobnie ich znam. W mieście takim jak to trudno nie znać wszystkich.
Kręcę głową i odkrawam kawałek ciasta. Wkładam go do ust i przeżuwam, zwlekając
z odpowiedzią.
– Nie rodzina. Po prostu chciałam zmienić otoczenie.
– Och. Jasne. – Kiwa głową, jej wzrok pada na moje wargi, rozcięcie na
nich, i z powrotem na policzek, po czym spoczywa na moich oczach. – To jest dobre miejsce na przeprowadzkę.
Dziesięć lat temu sama tu przyjechałam, żeby zacząć od nowa. – Przerywa,
zastanawiając się nad czymś.
Patrzę na jej twarz. Sadie wygląda, jakby toczyła wewnętrzną walkę. Widzę
chwilę, w której podejmuje decyzję.
Wtedy otwiera usta i stwierdza:
– Przepraszam, że to mówię, ale masz niezłego siniaka. Na pewno ktoś już
go obejrzał, jednak…
– To nic takiego. – Natychmiast przykrywam dłonią policzek. Widelec,
który trzymałam w ręku, z brzękiem upada na blat.
Przyjemne uczucie w mojej klatce piersiowej zaczyna topnieć.
– Słuchaj, możesz kazać mi się nie wtrącać w nie swoje sprawy, ale
dziesięć lat temu byłam na twoim miejscu. Przyjechałam do miasta pokryta
siniakami…
– Nie jestem pokryta siniakami. Po prostu wpadłam na drzwi. To wszystko.
Nic więcej. I masz rację; naprawdę nie powinnaś wtrącać się w nie swoje sprawy
– stwierdzam ostro.
Zazwyczaj nie jestem asertywna, ale tym razem naprawdę się rozzłościłam,
bo ta kobieta popsuła mi humor. Tak jak wcześniej zrobił to mój dupkowaty
sąsiad.
Niektórzy ludzie naprawdę potrafią ukraść promyki słońca.
A ja nie chcę być w otoczeniu takich osób.
Wstaję, wsuwam dłoń do kieszeni i wyciągam pieniądze, żeby zapłacić za
swoje jedzenie i wyjść stąd.
I to by było na tyle jeżeli chodzi o mój placek i szansę na pracę.
– Słuchaj, przepraszam – stara się mnie uspokoić, kładąc dłonie na
blacie. – Nie próbuję ingerować. Po prostu wiem, jak to jest być nową w mieście
z… – Wskazuje na swoją twarz. – Uciekając jednocześnie od osoby, która ci je
zrobiła.
Przygryzam wnętrze policzka.
– To były drzwi.
– Okej. – Kiwa głową. – To były drzwi. Rozumiem. I przepraszam, że cię
zdenerwowałam. Placek jest na mój koszt. Zostań, proszę, i skończ go jeść.
Zatrzymuję się na chwilę, patrząc na jej wyraz twarzy, bijące od niej
ciepło, i zdaję sobie sprawę z tego, że ona naprawdę chciała być po prostu miła.
Zdaję sobie sprawę także z tego, że przypatruję się kobiecie, która przeszła
przez coś podobnego do tego, co spotkało mnie.
Powoli siadam z powrotem i unoszę widelec, a następnie biorę się za kolejny
kawałek ciasta.
– Zawołaj mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebowała – mówi, po czym
odchodzi i zajmuje się klientem stojącym przy ladzie, czekającym, żeby
zapłacić.
Jem placek i piję herbatę w ciszy, po prostu słuchając muzyki, odgłosów
dzwonienia garnków, w których przygotowywane jest jedzenie w kuchni, oraz cichego
szmeru rozmów.
Właśnie kończę pić herbatę, kiedy kelnerka znowu się przede mną zjawia.
– Podać coś jeszcze? – pyta.
– Nie, dzięki.
– Przepraszam za wcześniej – mówi mi. – Za to, że byłam natrętna.
– Nie szkodzi. Chyba zareagowałam trochę zbyt mocno – przyznaję.
– Nie, nieprawda. Miałaś pełne prawo powiedzieć to, co powiedziałaś.
Dzięki jej słowom czuję się nieco lepiej.
– Mogę powiedzieć jeszcze tylko… – ciągnie. – I mówię to tylko dlatego,
że jesteś nowa w mieście i nie znasz tutaj nikogo, ale bezkofeinowa herbata…
Zazwyczaj istnieje tylko jeden powód, dla którego kobieta pije tutaj cokolwiek
bezkofeinowego, i jest to ciąża. Nie pytam, po prostu stwierdzam fakt, i jeśli
jesteś w ciąży, będziesz potrzebowała lekarza, a najlepszy w okolicy jest
doktor Mathers.
– Doktor Mathers – powtarzam. – Zadzwonię do niego. Dziękuję.
Jej wzrok spoczywa na moim jeszcze
płaskim brzuchu.
– Więc… W którym miesiącu jesteś? Jeśli nie masz nic przeciwko temu, że
pytam.
Nagle dociera do mnie, że jest drugą osobą – pierwszą była pani Ford –
której powiedziałam o dziecku.
Czuję, że naprawdę nie jest wścibska. Po prostu martwi się o mnie. I
dlatego też nie mam nic przeciwko udzieleniu jej odpowiedzi.
– Nie jestem do końca pewna. Chociaż z pewnością nie minęło zbyt dużo
czasu.
Posyła mi miły uśmiech.
– Cóż, doktor Mathers ci z tym pomoże. A tak w ogóle, to gratulacje.
– Dziękuję. – Wstaję z krzesła.
– Cóż, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała… – przerywa, czekając, aż
podam jej swoje imię.
– Carrie – wypełniam za nią lukę.
– Carrie. Jestem Sadie, czego prawdopodobnie się już domyśliłaś. –
Wskazuje na swoją plakietkę. – I
prawdopodobnie domyśliłaś się też, że to miejsce należy do mnie.
– Nie trzeba być geniuszem, żeby na to wpaść.
Uśmiecham się, a ona zaczyna się śmiać.
– Cóż, chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będziesz kiedykolwiek czegoś
potrzebowała, placka czy bezkofeinowej herbaty, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
– Tak właściwie jest jeszcze coś, czego potrzebuję… – Spoglądam na kartkę
na oknie, po czym znowu na nią. – Nie wiem, co sądzisz o zatrudnianiu ciężarnej
kobiety, ale naprawdę przydałaby mi się praca.
– Byłaś wcześniej kelnerką? – pyta.
Przygryzam dolną wargę.
– Nie.
– Kiedy mogłabyś zacząć?
– Od jutra – sugeruję.
Zastanawia się chwilę.
– A co sądzisz o pracowaniu z rana?
– Byłoby świetnie. – I nie kłamię.
– Okej. Bądź tu jutro punktualnie o szóstej rano, a ja wprowadzę cię w
tajniki pracy.
– Dostałam… pracę? – pytam, ośmielając się mieć nadzieję.
Wyraz twarzy Sadie staje się łagodniejszy, kobieta uśmiecha się do mnie.
– Dostałaś pracę.
Mój uśmiech jest większy od tego całego miasta.
– Tak bardzo ci dziękuję, Sadie. Nie wiesz nawet, jak bardzo to doceniam.
– Najpierw popracuj na porannej zmianie, wtedy zobaczymy, czy naprawdę
będziesz tak uważała – żartuje.
Śmieję się.
To takie lekkie uczucie.
– Okej. – Ruszam w kierunku drzwi. – Widzimy się jutro z samego rana.
– Carrie – woła cicho moje imię, a ja zatrzymuję się, żeby się odwrócić.
Robi krok w moim kierunku i zniża głos. – Chcę tylko powiedzieć… Naprawdę cieszę
się, że uciekłaś od… tych drzwi.
Chwila nagle wydaje się ciężka od niewypowiedzianych słów. Ale też uświadamiam
sobie, że znalazłam bratnią duszę. Jakbym w końcu rozmawiała z kimś, kto
rozumie.
Z kimś, kto, wie, jak to jest być na moim miejscu.
Z kimś, kto rozumie, czemu w dalszym ciągu czuję, że muszę kłamać na ten
temat i ukrywać to, skąd tak naprawdę wzięły się moje siniaki.
Wstyd, jaki w dalszym ciągu jest we mnie.
Uśmiecham się delikatnie i przyciskam dłoń do brzucha.
– Ja też – mówię cicho. Właśnie mam się odwrócić, kiedy coś mnie
zatrzymuje i zdaję sobie sprawę z tego, że mówię:
– Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne. – Uśmiecha się.
– Czy ten, e… Czy te… drzwi, od których uciekłaś, czy one kiedykolwiek
cię znalazły?
– Nie – mówi z przekonaniem. – Moje drzwi nigdy mnie nie znalazły.
Jeśli podobał wam się fragment i czujecie się zaciekawieni to zapraszam do zakupu książki na;
Livro.pl -> Klik
Fajnie, że przed zakupem można przeczytać takie obszerne fragmenty i sprawdzić, czy książka może się spodobać.
OdpowiedzUsuńDlatego właśnie wpadłam na ten pomysł i dzięki wydawnictwu mogę się z wami podzielić fragmentami :)
UsuńPrzeczytam fragment i już prolog zrobił na mnie ogromne wrażenie. Na pewno kupię i przeczytam tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńJestem zaciekawiona, zaintrygowana i wiem, że muszę tą książkę przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! :)
UsuńMocny wstęp do książki. Ja z pewnością ją zdobędę. Czekam niecierpliwie na premierę.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest rewelacyjna :) Uwielbiam wszystko spod pióra tej autorki :)
Usuń