B.K. Staron - Richard Bonett. Tom 1. Pożądanie - Wydawnictwo WasPos - Zapowiedz Patronacka

Z wielką przyjemnością przedstawiam wam książkę, którą wzięłam pod swoje skrzydła. W tym roku jest to mój kolejny już patronat, z którego bardzo się cieszę. Richard Bonett. Tom 1. Pożądanie to debiut polskiej autorki piszącej pod pseudonimem B.K. Staron. Żona i matka dwójki dzieci. Zakochana w filmie Pokojówka na Manhattanie lubi dobrą książkę i spacery. Od dwóch lat posiadaczka konta na portalu wattpad.com, gdzie publikuje swoje powieści. To dzięki przychylności
czytelników zgłosiła jedną z nich jako propozycję wydawniczą. Ma nadzieje, że jej debiutem będzie historia Nanette i Richarda w książce pt. Richard Bonett Pożądanie.

Opis;

Skryta, cicha i spokojna baristka, Nanette, ma dwadzieścia osiem lat i ze wszystkich sił stara się odgrodzić od przeszłości. Cztery lata temu przeżyła bolesną tragedię i zawód. Przeprowadziła się do Desmond i teraz z uporem tworzy nową siebie – pogodną pracownicę kawiarni. Pracuje całymi dniami, prowadzi zajęcia Klubu Książki Młodzieżowej oraz uczęszcza na sesje psychologiczno-terapeutyczne. Pewnego dnia podczas zajęć w bibliotece poznaje tajemniczego Richarda Bonetta.
Ten podziwiany i pożądany psycholog, marzenie tysięcy kobiet, skrywa w sobie wiele tajemnic. Richard zaczyna wprowadzać Nanette w świat gry zmysłów, o którym nigdy wcześniej nie śmiała nawet pomyśleć. W tej grze specyficzną rolę odgrywają używane przez niego dziwne atrybuty: od aksamitnej opaski na oczy po skórzany pasek, od zimnej cegły po mahoniowe biurko. Ognisty romans Nanette i Richarda ma w sobie wszystko to co najlepsze: seks, namiętność, pożądanie,
nieustępliwość, ale i sekrety, które mogą zniszczyć wszystko.


Na zachętę mam dla was mały fragment; 

Czasami przekroczenie granicy, bywa niebezpieczne.

 Co to za żarty?
To nie dzieje się naprawdę.
Nie może się dziać naprawdę!
Zacisnęłam z całej siły dłonie, żeby powstrzymać ich drżenie i przeszłam przez niewielki korytarz do otwartej części
gabinetu o wytartym parkiecie, podniszczonych meblach i ścianą z dwoma niewielkimi oknami, za którymi rozciągała się
panorama Desmond. Przez szyby przebijała się soczysta zieleń pobliskich dębów, skąpana w letnim słońcu. Nie mogłam niestety
tego teraz podziwiać, ponieważ wbiłam wzrok w szarą koszulę okrywającą wąskie męskie ramiona.

– Doktorze?

Serce zabiło mi mocniej, kiedy zamiast zareagować na moje wołanie, on nadal stał na tle jednego z okien, z rękami w
kieszeniach sztruksowych spodni.

– Doktorze?

John Coller odwrócił nieśpiesznie głowę i popatrzył na mnie znudzonym wzrokiem. John Coller, który od ponad roku starał
się postawić mi trafną diagnozę.

– Usiądź, proszę. – Wskazał jeden z foteli naprzeciwko biurka, ani przez chwilę nie kryjąc niechęci do dzisiejszego
spotkania. Zupełnie mu się nie dziwiłam. Sama miałam ochotę spędzić ten ranek na czymś przyjemniejszym.

Pokręciłam głową, nie ruszając się z miejsca. Nie byłam w stanie nawet drgnąć. W mojej głowie w dalszym ciągu rozbrzmiewały
, wypowiedziane przez niego kilka minut temu słowa.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu. Jego podłużne zmarszczki na czole zupełnie nie pasujące do
łagodnych rysów twarzy, zdradzały bitwę z myślami. Wyglądał tak, jakby miał mi zbyt wiele do powiedzenia i wiedział, że
niezdolna byłabym udźwignąć ciężar jego słów. Normalnie byłoby to dla mnie czymś pochlebnym, jednak nie teraz. W tym
momencie każde ułożone przez niego zdanie sprowadzało się do jednego.

Zawiodłam. Kolejny raz zawiodłam.

Po dłuższej chwili milczenia, Coller zasiadł za swoim biurkiem, a ja w dalszym ciągu stałam w tym samym miejscu i
doskonale wiedziałam, co przyjdzie mi za chwilę usłyszeć.

– Nanette – zaczął spokojnie – spotykamy się od roku. Opowiedziałaś mi swoją historię, a ja podjąłem się twojego
leczenia.– Westchnął ciężko, splótł dłonie i położył przed sobą. – Niestety muszę przyznać, że poległem. I choć przychodzi
mi to z ogromnym trudem, wyznaję, że nie jestem w stanie wyleczyć pacjenta, który w żaden sposób ze mną nie współpracuje.

Jego słowa były niczym solidny cios wymierzony prosto w twarz. W ułamku sekundy poczułam powracające siły życiowe, a
narastający gniew stał się tak silny, że wykonałam kilka chwiejnych kroków w tył, przez co wylądowałam na podniszczonym
fotelu.

– Nie współpracuję? – Te słowa wydarły się z moich ust piskiem, przepychając ciążącą w gardle gulę.

– Próbowałem już wszystkich metod. Nawet tych drastycznych. Jednak ty nadal nie jesteś w stanie pojąć powagi własnego
problemu.

Zacisnęłam mocniej dłonie. Czy on właśnie powiedział, że jestem głupia?

– Nie rozumiem. Myślałam, że robię postępy – szepnęłam. Złość poczęła mieszać się z okropnym żalem. Śmiało mogłam rzec, że
doznałam paskudnej goryczy rozczarowania.

Skinął nieznacznie głową, przez co nie wiedziałam, czy zgadzał się ze mną, czy zaprzeczał.

Cholera!

Co ja tu w ogóle robiłam?

Już samym absurdalnym pomysłem było odwiedzenie tej przeklętej przychodni w celu zapisania się do psychologa. A teraz po
tak długim czasie on po prostu oznajmił mi, że moje leczenie nie miało żadnego sensu? I pozbywa się mnie jak zwykłego
śmiecia? Nic nieznaczącego śmiecia?

Zaklęłam w duchu i poderwałam się na równe nogi.

 – Panie Coller, czy ja dobrze rozumiem? Pan ze mnie rezygnuje?

Westchnął głośno, podnosząc się z miejsca.

– Nanette, nie rozumiesz...

– Pan ze mnie rezygnuje? – powtórzyłam, łudząc się, że nie dosłyszał.

– Po prostu nie jestem w stanie...

– Ależ oczywiście! – przerwałam mu, rozkładając ręce. – Wyznałam panu cały swój ból i cierpienie, po części zaufałam.
Zaufałam! Zaufałam, a teraz adieu! – wrzasnęłam tak głośno, że zapewne słychać mnie było na korytarzu. Jednak teraz
zupełnie się tym nie przejmowałam. W tym momencie miałam gdzieś te wszystkie dobre maniery dosadnie wpajane mi od
dzieciństwa przez rodziców. Miałam gdzieś, jak to odbierze. Czułam się zdradzona. Kolejny już raz.

Doktor uniósł głowę, przybierając jedną z tych swoich min typu: postaraj się to zrozumieć Nanette.

– Uspokój się. Nie panujesz nad emocjami. – Starał się mnie uspokoić, choć w tym momencie nie miało to najmniejszego sensu.
Moje ciało drżało z niepohamowanej złości. Byłam tak wściekła, że gdybym się na niego rzuciła, po tym starym gabinecie
rozchodziłoby się echo łamanego karku.

– Ja nie panuję nad emocjami? Właśnie dostałam solidnego kopa!

Ponownie westchnął, splatając palce na karku.

– Przez wszystkie nasze spotkania starałem ci się wytłumaczyć, że nie potrafisz zapanować nad tym, co narasta w twojej
głowie. Zbyt mocno przywiązujesz się do ludzi. Za bardzo reagujesz emocjonalnie, Nanette. Nie jestem już w stanie pracować
nad twoim wyleczeniem.

Zaśmiałam się nerwowo, choć zupełnie nie było mi do śmiechu. Zaczynałam zachowywać się jak poważnie psychicznie chora
osoba.

A ja taka nie byłam! Chyba nie byłam...

– A może pan nigdy do tego nie dążył? – Oplotłam się rękami w pasie tak, jakbym chciała się od niego odizolować. Stworzyć
wokół siebie pewnego rodzaju mur, którego on nie będzie w stanie przebić.

A co, jeżeli faktycznie tak było i John Coller nigdy nie zamierzał mnie wyleczyć? Tylko przeciągał spotkania, licząc na
kolejne łatwo zarobione pieniądze?

Pokręcił głową, po czym sięgnął do kieszeni i położył na brzegu biurka niewielki skrawek papieru.

– Nie jestem podłym człowiekiem i nie zamierzam zostawić cię w tak słabym położeniu psychicznym. Wiem, przez co
przechodzisz i jak wiele cię to kosztuje, dlatego chciałem polecić ci spotkania grupowe, gdzie zajmują się takimi
przypadkami jak ty.

Takimi przypadkami jak ja? Przypadkami? To wszystko zaczynało brzmieć jak kiepska telenowela. Jak można porównać człowieka
do rzeczy?

– Jakimi przypadkami?

Odwrócił wzrok. A więc to tak… Dla niego byłam tylko kolejnym przypadkiem? Na domiar złego tak ciężkim, że nie był w
stanie sobie z tym poradzić?

W tym momencie wymiana zdań, jaką prowadziliśmy, sięgnęła dna.

– Ciężkimi. – Wypuścił powietrze, po czym przesunął palcami po kawałku bordowego papieru. – Mam już czterdzieści trzy lata
i nie jestem w stanie zrozumieć wszystkiego tak, jak powinienem. A tutaj przyda się ktoś ze świeżym spojrzeniem na świat i
jego problemy.

Pokiwałam głową bez zastanowienia. Było mi już obojętne, jakie słowa padały z jego ust. I tak słyszałam tylko to, co
chciałam. Zawiodłam, kolejny raz zawiodłam.

Doktor wyprostował się, po czym podszedł do mnie, uśmiechając się niepewnie. Nagle począł zachowywać się tak, jakby nic
się nie stało. Jakby to co przed chwilą zostało wypowiedziane nie miało dla niego żadnego znaczenia i nie miał w sobie za
grosz człowieczeństwa.

 – Cóż, to był bardzo przejmujący rok. – Wyciągnął dłoń w geście pożegnania. Nie uścisnęłam jej, a jedynie spojrzałam na
niego niepewnie, w dalszym ciągu miałam nadzieję, że za chwilę oznajmi mi, że to jeden z jego mało zabawnych żartów.

To żart. On przecież tylko sobie ze mnie żartuje…

– I nie obawiaj się, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Wszystko, co zostało powiedziane w tym gabinecie, pozostanie
między nami.

– Nie zdecyduję się na kolejne terapie grupowe – wtrąciłam niespodziewanie, pocierając nos. Cofnęłam się.– Nie lubię tych
miejsc.

To przecież oczywiste. Przecież doskonale wiedział, jakie miałam zdanie o tych wszystkich spotkaniach i ludziach, którzy w
gruncie rzeczy mieli podobne problemy, jednak nie wyściubiali nosa poza bańkę, w której tkwili.

– Jeśli jednak zdecydujesz się rozpocząć dalsze leczenie, będziesz zaczynała od początku. Na fotel innego terapeuty
trafisz z czystą kartą, która pozwoli mu poznać cię na swój sposób.

– Wątpię doktorze, by ktokolwiek zdołał zrozumieć mój ból. Skoro pan nie dokonał tego przez rok, nikt tego nie dźwignie.

– To jest właśnie cała Nanette Stone. Negatywnie nastawiona do świata kobieta. – Mruknął niby żartem, otwierając przede mną
drzwi. – Aaa, i nie zawracaj sobie głowy papierami. Załatwię wszystko w rejestracji – dodał, wkładając mi w dłoń wizytówkę,
po czym dosłownie wypchnął mnie na korytarz.

Zastygłam w miejscu. Gdyby to było możliwe, śmiało mogłabym rzec, że niemal czułam, jak zapadałam się pod ziemię. Mieszało
się we mnie tyle emocji na raz, że nie zdolna byłam ich zliczyć. Jednak to złość, bezsilność i rozczarowanie najgłośniej
odbijały się echem w ciele.

Zawiodłam. Kolejny raz zawiodłam: samą siebie, lekarza, Anett, Dylana.

Walcząc z silną pokusą wykrzyczenia na głos jak bardzo było mi źle, ponownie objęłam się rękami i szybkim krokiem ruszyłam
do wyjścia. Niemal biegłam w stronę drzwi, nie zatrzymując się nawet wtedy, kiedy recepcjonistka wołała za mną z pytaniem o
datę następnej wizyty. Wypadłam na zewnątrz zdyszana.

Byłam beznadziejna. Zawiodłam. Kolejny raz zawiodłam.

***

– Nanette?

Podskoczyłam przestraszona i upuściłam opasły tom, który właśnie czytałam. Książka upadła na podłogę, wydając z siebie
głośny huk niezadowolenia. Przyłożyłam dłoń do galopującego serca, z trudem przełknęłam ślinę i spojrzałam na zasłaniającą
usta przyjaciółkę. Kobieta miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.

– Litości... – jęknęłam. – Jestem pewna, że któregoś dnia dostanę przez ciebie zawału serca.

Anett Moriss przewróciła teatralnie oczami, poprawiając piramidę książek, którą obejmowała. Próbowała załagodzić moje
poirytowanie powalającym uśmiechem i trzepotem długich rzęs, okalających lazurowy błękit oczu. I udało jej się. Za każdym
razem, kiedy znajdowała się w pobliżu, podziwiałam jej urodę. Smukła, długonoga, słomkowa blondynka. Anett zdecydowanie
kwalifikowała się do tej grupy kobiet, które niezależnie od samopoczucia zawsze prezentowały się pięknie.

– Wyluzuj, Nanette. – Przeciągnęła w zabawny sposób moje imię. – Muszę odłożyć książki i zejść do piwnicy. Poradzisz sobie?

Pokiwałam głową.

Wraz z jej odejściem schyliłam się po książkę, ale zanim odłożyłam ją na miejsce, zagięłam lekko stronę, by móc w wolnej
chwili wrócić do przepełnionego erotyzmem życia Piper. Wyszłam zza regału, rozejrzałam się po sali kawiarni, w której
kilka osób rozsiadło się na welurowych bordowych kanapach, dając się pochłonąć wybranej lekturze, przy której popijali
ciepłe napoje przegotowane przeze mnie i Anett.

W niewielkiej kawiarni Rosa wybudowanej przy głośnej ulicy Desmond Way, panował wyjątkowy harmider. Stojąc za barem,
napotkałam szczery uśmiech sześćdziesięcioletniego siwego wdowca, przychodzącego przejrzeć czasopisma o golfie w
towarzystwie gorzkiej Earl Grey. Po jego odwiedzinach drewniany stolik aż lepił się od blado czarnych kółeczek ze spodka
filiżanki, ale nie miałam mu tego za złe. Staruszek nie stanowił dla kawiarni problemu, a jego zawsze dobre słowa były w
stanie rozgonić nawet najciemniejsze chmury. Odwzajemniłam uśmiech i zabrałam się za przygotowanie gorącej czekolady dla
szarookiej kobiety, będącej już grubo po czterdziestce.

Dzięki temu, że moje miejsce pracy znajdowało się naprzeciwko dużego okna, mogłam nieustannie podziwiać widok ciasno
upchanych samochodów na pobliskiej jezdni, które znikały szybko, pobudzając wzrok swoimi najrozmaitszymi barwami, oraz
kształtami. Co chwilę jakiś bezpański kundel przebiegał chaotycznie przez jezdnię, przebijając sznur pędzących przed
siebie pojazdów. Jednak najbardziej w tym wszystkim fascynujące było to, że mieszkańcy tej mieściny zupełnie nie zwracali
na to uwagi. Nawet nie drgnęli, kiedy w ostatniej chwili psisko wbiegało na ulicę, niemal wpadając pod któryś z nadjeżdżają
cych pojazdów, podczas gdy ja zaciskałam powieki za gładką taflą przybrudzonej kurzem szyby.

Desmond było dla mnie zupełnie nowym życiem. Szansą na doznanie czegoś spokojnego. Miałam nadzieję, że któregoś dnia
zdołam całkowicie zapaść się w tym mieście, dać się pochłonąć jego urokowi. Prawdę mówiąc, miałam własne mieszkanie oraz
świetną posadę baristy, ale w dalszym ciągu czułam się tu jak chwilowy gość.

Polerując delikatną porcelanową filiżankę, wychyliłam się przez ladę, by upewnić się czy nikt nie miał ochoty na dolewkę
czegoś ciepłego. Chwilowo wszyscy byli zaspokojeni i pogrążeni w lekturach. Potrząsnęłam głową, rozganiając negatywne myśli
i ponownie skupiłam się na dokładnym wycieraniu filiżanek. Czekało mnie przynajmniej dziesięciominutowe pełne skupienie, a
potem będę mogła zabrać się za zamówienia.

Gdy byłam w połowie wpisywania na tablecie nowych zamówień, w kawiarni zrobiło się nieco ciszej, co oznaczało, że zbliżały
się godziny poobiednie, w których przybywało do nas mniej ludzi. Uniosłam głowę i dostrzegłam młodą dziewczynę.
Przyłapałam ją na tym, że mi się przygląda. W takich momentach jak ten żałowałam, że pracowałam za barem. Cholernie
żałowałam też, że nie byłam przeciętnej urody kobietą, a mój wygląd przyciągał zbyt wiele zaciekawionych spojrzeń.

Kobieta straciła mną zainteresowanie i zabrała się teraz za dokładne oględziny zawartości swego kubka. Opuściłam głowę i
ponownie pochyliłam się nad tabletem, jednak po kilku minutach zostałam brutalnie oderwana od pracy przez roztrzęsioną
nastolatkę cicho proszącą o mocny napar rumiankowy. Dziewczyna była wyraźnie zdenerwowana i wyczerpana. Podałam jej kubek z
gorącym napojem i uśmiechnęłam się lekko, jakby miało jej to w jakikolwiek sposób pomóc.

Opadłam ciężko na drewniany hoker za barem i zabrałam się w końcu za dokończenie zamówienia. Jednak nie mogłam się skupić.
Wszystko przez podejrzanie ściszone głosy w kawiarni i nieprzyjemnie twardy kawałek kartonu, który boleśnie wbijał się w
moje udo. Odchyliłam się do tyłu i wyciągnęłam z kieszeni spódnicy karteczkę. Na bordowym tle widniał adres kliniki, w
której odbywały się zajęcia grupowe. Zajęcia grupowe, na które Coller chciał, abym się udała. Dla mnie jednak nie miało to
najmniejszego sensu. Znów zmuszona byłabym siedzieć tam tygodniami z nadzieją, że lekarz zlituje się nade mą i zrozumie
cały ból.

A co potem? A potem się otworzę, ukarzę cierpienie i zaufam tylko po to, by po kolejnym roku usłyszeć, że dalsze leczenie
nie ma sensu.

– Panno Stone?

Słysząc nad sobą znienawidzony ostatnio głos, poderwałam się gwałtownie do góry i odgarnęłam z twarzy niesforne loki.

– Tak? – zapiszczałam, patrząc na niezadowoloną twarz Paula Quince’a, mojego szefa. Starszy mężczyzna, będący już sporo po
pięćdziesiątce, poprawił przy szyi bordowy krawat, po czym wyprostował się niczym struna i popatrzył na mnie spod
przymrużonych powiek.

– Czy ukończyła już pani zamówienie? – Jego pytanie jeszcze bardziej zacisnęło pętle na mym kołatającym sercu.

Wypuściłam głośno powietrze i potrząsnęłam głową.

– Przepraszam, ale jeszcze nie miałam...

Przerwałam w połowie zdania i podskoczyłam, przestraszona odgłosem zamykanych z głośnym trzaskiem drzwi wejściowych.
Quince równie przestraszony obrócił się gwałtownie, cmokając z niezadowolenia.

– Młodzież. Przeklęte pokolenie dwudziestego pierwszego wieku, które nie poszanuje niczego – wysyczał złowieszczo przez
zęby, po czym odwrócił się na pięcie i z kwaśną miną pozostawił mnie w spokoju. Odprowadziłam go wzrokiem, a kiedy minął
Anett zaśmiałam się cicho, widząc jej środkowy palec, wycelowany w stronę przygarbionych pleców szefa.

Recenzję możecie przeczytać tutaj - > Richard Bonett. Pożądanie 

6 komentarzy:

  1. Gratuluję patronatu 😉 Ja jednak na książkę się nie skuszę, bo to nie mój klimat 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, nie każdemu musi pasować :)
      Dziękuję i miłego dnia :)

      Usuń
  2. Aktualnie jestem nastawiona na inne klimaty, ale znając życie kiedyś nadejdzie czas i te powyżej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie ja nie raz też sięgam po książki, bo które bym nie przypuszczała, że przeczytam.

      Usuń
  3. Może skuszę się na tę książkę w zimie. Wygląda na taką, co potrafi rozgrzać:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Świat Książkowy Mali , Blogger