Poznaj Zanim Kupisz - Piękno Miłości - Georgia Cates - Wydawnictwo NieZwykłe
grudnia 18, 2019
0
Darmowy fragment
,
Georgia Cates
,
Grudzień 2019
,
Piękno Miłości
,
Poznaj Zanim Kupisz
,
Seria Beauty
,
Wydawnictwo NieZwykłe
Zapraszam was na darmowy fragment książki.
Rozdział
Pierwszy
LAURELYN
McLACHLAN
To niewiarygodne.
Obudziłam się przed Jackiem Henrym, dzięki czemu mogę się mu przyglądać. Nawet
gdy śpi, wygląda bardzo atrakcyjnie. Jednak nie to sprawia, że ten poranek jest
czymś nowym. Jego wyjątkowość polega na tym, że po raz pierwszy budzę się u
boku męża.
Wow. Zrobiłam to. Wyszłam za
mężczyznę, który rok temu zaproponował mi trzymiesięczny układ. Na początku
jego pomysł na naszą relację był zupełnie inny – niezobowiązujący seks w zamian
za spędzenie z nim najlepszych chwil mojego życia. Mówiąc dosadnie? Zgodziłam
się zostać jego dziwką. Proszę bardzo, przyznałam się do tego, ale nie ukrywam,
że była to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam, bez względu na
okoliczności. Teraz jest moim mężem i nie mogłabym być szczęśliwsza.
Nigdy nie będzie numeru
czternastego.
Zaczęliśmy
jako nieznajomi – podobnie jak wiele innych par – jednak nasz początek był o
wiele bardziej skomplikowany.
To proste słowo sprawia, że chichoczę za każdym razem, gdy je słyszę albo
wypowiadam. Nie ma chwili, żebym sobie nie przypominała, jak zawzięcie mówił
mi, że jest mężczyzną, który nie uznaje niczego, co skomplikowane. Jak bardzo się mylił. Okazało się, że
wywróciłam jego świat do góry nogami. Świadomość, że mam nad nim taką władzę,
sprawia, że czuję się niezwyciężona. Uwielbiana. Ktoś mógłby stwierdzić, że
nasza znajomość zaczęła się w bardzo dziwaczny sposób. W przeszłości sama tak
myślałam, ale potem staliśmy się dla siebie kimś więcej, niż którekolwiek z nas
się spodziewało. Teraz jesteśmy państwem McLachlan i czeka nas wspólna
przyszłość. Przyszedł czas, żebyśmy napisali własną historię – a najlepiej
wyryli ją w kamieniu.
Patrząc
na twarz męża, widzę, że jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, co
oznacza, że śni. Zastanawiam się, co mężczyzna taki jak on widzi w snach.
Cokolwiek to jest, nie chcę mu przeszkadzać, więc przemieszczam się ostrożnie
na brzeg łóżka i zsuwam nogi na podłogę sypialni w samolocie. Oglądam się przez
ramię, by mieć pewność, że mój mąż nadal śpi. Nawet nie drgnął, zatem wstaję ze
zwinnością złodzieja skradającego się nocą po domu.
Po
wyjściu z łazienki wsuwam się do łóżka równie sprawnie, co z niego wyszłam.
Jestem z siebie dumna, bo udało mi się zakraść do Jacka Henry’ego, nie budząc
go przy tym. Wtedy jednak zdaję sobie sprawę, że za wcześnie zaczęłam
wiwatować, bo nagle Jack Henry się podrywa i przyciska mnie do łóżka,
uśmiechając się szeroko.
– Dzień
dobry. – Nachyla się z coraz szerszym uśmiechem, a jego usta ledwie muskają
moje. – Moja żono. – Dotyka czołem mojego czoła. – Wiesz… Podoba mi się, jak to
brzmi.
– Lepiej,
żebyś to uwielbiał.
– Hmm.
Im dłużej będziemy razem…
Popycham
go, po czym siadam na nim okrakiem.
– Skoro
mowa o długości… – Pochylam się
tak, że nasze wargi prawie się stykają. – Gdybym tak bardzo, bardzo się
postarała… – Ocieram się o
niego.
Przesuwa
rękami po moich udach, aż spoczywają na biodrach.
– Myślę,
że ta długość nie będzie
potrzebowała tylu starań.
– Pan
i te pańskie grzeszne usta, panie McLachlan.
– Kocha
pani te grzeszne usta, pani McLachlan, i wszystko, co nimi pani robię. – Już mi
to mówił.
Sunie
dłońmi wzdłuż moich boków i nagle obraca się tak, że znowu ląduję na plecach.
Zaczyna wędrować ustami w dół mojego ciała, aż dociera do pępka.
– Jeszcze
język. Nie zapominaj, że to, co nim robię, także uwielbiasz.
Gdy
liże pępek, przeczesuję palcami jego włosy, delikatnie drapiąc skórę na czubku
głowy.
– Nie
mogłabym zapomnieć o tym niezmiernie utalentowanym języku. Ani o tym, jak
cudownie czułam się dzięki niemu zeszłej nocy.
Patrzy
na mnie z szerokim uśmiechem.
– Czy
nasza noc poślubna spełniła wszystkie twoje oczekiwania?
Nie
mogę uwierzyć, że o to pyta.
– Była
idealna. Taka, jak sobie wymarzyłam, a nawet lepsza. Nie wiedziałam, że mogę
być taka szczęśliwa.
– Miniona
noc okazała się zupełnie inna, niż sobie wyobrażałem. – Splata palce, kładzie
je na moim brzuchu, a na nich opiera podbródek. – Tak wiele razy się
kochaliśmy, ale nigdy nie sądziłem, że jako małżeństwo przeżyjemy to inaczej.
Znowu
przeczesuję jego włosy. Nie wiem, co powiedzieć. Widzę, że czeka na odpowiedź,
lecz nie potrafię nic wydusić. Mam wrażenie, że serce mi zaraz pęknie z miłości
do tego człowieka.
–
No weź, L. Swoim milczeniem sprawiasz, że robię się ckliwy.
Skinieniem
proszę go, żeby się do mnie zbliżył, a gdy nasze oczy znajdują się na jednym
poziomie, przesuwam dłońmi po jego policzkach.
– Masz
rację. Nigdy nie było między nami aż tak intymnie i chyba nie mogłabym czuć się
z tobą bardziej połączona.
Zakłada
mi włosy za uszy, po czym dotyka czołem mojego czoła.
– Jesteś
całym moim światem i zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
– Tylko
ciebie potrzebuję do szczęścia.
Kiedy
wtula twarz w moją szyję, czuję jego zarost.
– Na
ślubie miałeś taką gładką twarz – mówię. – Nie mogę uwierzyć, że tak szybko
zarastasz.
Podnosi
głowę i przesuwa ręką po podbródku.
– Przeszkadza
ci?
– Nie.
Lubię twój zarost. Jest seksowny. Nie miałabym nic przeciwko, jakbyś trochę go
zapuścił.
– Ale
tylko trochę, tak? – upewnia się. – Nie masz na myśli takiej brody, jaką miałem
kilka miesięcy temu?
Nigdy
nie widziałam, żeby był tak zarośnięty.
– Nie
wiedziałam, że zapuściłeś brodę.
– Byłem
załamany po tym, jak pewna bezimienna dama mnie opuściła, i po prostu się
zaniedbałem.
Nie
tylko on źle to znosił.
– Ja
też byłam załamana, ale nie zapuściłam brody. Zamiast tego pozbyłam się
refleksów, bo jasne kosmyki gryzły się z moim samopoczuciem.
– Jak
już zapuściłem tę brodę, znalazłem siwe włosy. – Wskazuje na skronie. – Tutaj
też.
Chwyciwszy
go za głowę, przechylam ją tak, żeby móc się przyjrzeć.
– Naprawdę?
– Tak.
Siwieję. – Śmieje się. – Czy masz świadomość, że poślubiłaś starca?
Nadal
trzymam go za głowę, więc poruszam nią tak, żeby musiał na mnie spojrzeć.
– Masz
trzydzieści lat. To niedużo. Zrozumiano?
Pociera
nosem o mój nos.
– Po
twoim zniknięciu przeszedłem piekło, więc to na ciebie zrzucam winę za moje
pierwsze siwe włosy.
Przesuwa
nosem wzdłuż mojej szyi.
– Czy
to oznacza, że więcej się ich nie pojawi, skoro nigdy nie zamierzam odejść? –
pytam. – Nawet jeśli wywalisz mnie na bruk?
– Wybacz.
Obawiam się, że to nieuniknione. Włosy mam po tacie, a on w wieku czterdziestu
pięciu lat był prawie całkiem siwy. Nie masz więc zbyt wielu lat na cieszenie
się młodo wyglądającym mężem.
Wyobrażam
sobie Jacka Henry’ego z siwymi włosami. Nie wątpię, że z wiekiem będzie coraz
przystojniejszy – jak Richard Gere.
–
W takim razie, gdy ludzie będą nas widzieć za dziesięć lat, pomyślą, że
małolata prowadza się ze swoim sponsorem?
Śmieje
się.
– Nie,
zobaczą wokół nas stadko małych Laurelyn i domyślą się, że byłem wystarczająco
cwany, żeby przywłaszczyć sobie ciebie za młodu, kiedy jeszcze miałem u ciebie
szanse.
– A
ile dzieci to dla ciebie stadko?
Zbliża
usta do mojego ucha.
–
Kilkoro – szepcze.
Nie
pozwalam, by moją uwagę rozproszyło mrowienie między nogami, wywołane jego
bliskością.
– Ile
dzieci mieści się w tym „kilkoro”, zależy od tego, z kim rozmawiasz.
Przeczesuje
palcami moje włosy, muskając kciukiem skórę pod uchem.
– Kiedyś
powiedziałaś mi, że widzisz siebie z trójką.
– Troje
to kilkoro, ale nie powiedziałabym, że stadko.
– Wiem,
ale chciałbym namówić cię na więcej. – Gdy znowu przesuwa nosem po mojej szyi,
czuję jego ciepły oddech. Wie, jak mnie to podnieca. – I bardzo chciałbym
zachęcić cię do majstrowania pierwszego już teraz.
Jak
zaczęliśmy się widywać, nie chciał nawet myśleć o żonie ani dzieciach.
Wyobrażając sobie swoją przyszłość, widziałam w niej męża – którego już mam –
ale z dziećmi wolałabym poczekać. Zanim powiększymy rodzinę, chcę się nim
nacieszyć, spędzając chwile we dwójkę.
– Dlaczego
jesteś taki niecierpliwy? – pytam. – Jesteśmy małżeństwem niecałą dobę. Nie
chcesz pożyć przez jakiś czas tylko we dwoje?
Przekręca
się na plecy i wbija wzrok w sufit.
– Skąd
ten pośpiech?
Wzdycha,
po czym kładzie się na boku, twarzą do mnie.
– W
rodzinie ojca od dawna pojawiają się choroby serca – wyjaśnia. – Ma
pięćdziesiąt pięć lat i pierwsze problemy za sobą. Jego brat pierwszy atak
serca miał jeszcze przed pięćdziesiątką. Boję się, że mnie za dwadzieścia lat
czeka to samo, więc chcę powiększyć rodzinę i nie marnować czasu, tylko spędzić
go z dziećmi, dopóki jesteśmy młodzi i zdrowi.
To
dlatego miał nadzieję, że jestem w ciąży. Boi się, że młodo umrze. Nie miałam
pojęcia, że trapi go coś takiego.
– Nie
wiesz, czy też będziesz miał takie problemy.
– A
ty nie wiesz, czy nie będę ich miał. – Chwyta mnie za kark i przyciąga do
siebie. – Obiecaj, że to przemyślisz.
Ten
piękny człowiek chce stworzyć ze mną nowe życie – małych ludzi, którzy będą
wyglądać jak my. Kiedyś powiedział mi nawet, że właśnie to widział, gdy
wyobrażał sobie naszą przyszłość. Chcę spełnić jego marzenia – a dzieci tylko
ja mogę mu dać – więc dlaczego miałabym się nie zastanowić?
– Pomyślę
o tym. Obiecuję.
– Dziękuję.
– Całuje mnie z ogromną czułością. Nie ma w tym nagłości, która cechuje wiele
naszych pocałunków.
Ten
jest słodki i sprawia, że czuję się kochana.
– Tak
bardzo cię kocham, L.
– Ja
ciebie też kocham, ale musisz mi obiecać, że będziesz się ze mną dzielił swoimi
lękami i obawami. Jestem twoją żoną i chcę wiedzieć wszystko. Poznać wszystkie
twoje pragnienia, marzenia, a zwłaszcza lęki. – Musi zrozumieć, że nie ma
powodu, dla którego miałby to przede mną ukrywać.
Dotyka
palcem czubka mojego nosa.
– Ty.
Ty jesteś moimi pragnieniami i marzeniami.
Wciągam
go na siebie.
– Wiesz,
co powiedzieć, żeby dobrać się kobiecie do majtek.
Przesuwa
dłońmi po moich nagich biodrach.
– Żebym
mógł to zrobić, powinnaś jakieś nosić, pani McLachlan.
– Ups.
– Kładę na ustach dwa palce. – Masz rację. Pan McLachlan zdjął je wiele godzin
temu.
– Nie
założyłaś ich, a teraz leżysz pode mną całkiem naga.
Obejmuję
go nogami, przyciągając bliżej.
– Zrobiłam
to z dobrych pobudek. Chociażby po to, żebyś miał łatwiejszy dostęp.
Głaszcze
mnie po udach, po czym je ściska.
– Łatwiejszy
dostęp. Podoba mi się to. W takim razie powinnaś ciągle chodzić bez majtek.
– Może
tak zrobię. – Wpija się w moje usta.
Zsuwam
ręce niżej i chwytam jego dwa idealne pośladki.
– Uwielbiam
twoje… australijskie pośladki.
Muska
ustami to specjalne miejsce pod moim uchem.
– Australijskie,
co? – szepcze ledwo słyszalnie. – Czyżby moja Jankeska tak szybko zaczęła się
lubować w australijskich przysmakach?
–
Może. – Przesuwa ustami po mojej szyi. – Jak widać. Im dłużej tu będę, tym
więcej będzie tej australijskości w moim życiu.
Czuję
nagłą utratę wysokości. Jack Henry jednak patrzy na mnie niewzruszony.
– Chyba
niedługo będziemy lądować. – Unosi się, by sięgnąć po telefon, który leży na
szafce nocnej. – Cholera. Wszystko o czasie.
Z
głośników rozlega się głos pilota.
– Zbliżamy
się do Maui, więc zgodnie z planem będziemy lądować za piętnaście minut. Miło
było odbyć z państwem ten lot, państwo McLachlan. Wygląda na to, że w trakcie
podróży poślubnej będą się państwo cieszyć wspaniałą pogodą. W tej chwili na
Maui jest dwadzieścia jeden stopni, a w ciągu dnia temperatura wzrośnie do
dwudziestu ośmiu. Ponadto ciągle ma być słonecznie.
Robię
smutną minę.
– Tylko
piętnaście minut.
– Wiem.
To nie wystarczy, żebym zrobił z tobą to, co bym chciał. Poza tym musimy się
ubrać i na czas lądowania usiąść w fotelach i zapiąć pasy. – Całuje mnie
jeszcze raz. – Jak już wylądujemy, będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby robić
wszystko, co tylko będziemy chcieli. Zostaniemy tyle, ile będziemy potrzebować.
Daje
mi słodkiego buziaka i wstaje. Jest nagi, więc gdy grzebie w walizce, mogę
podziwiać, jak wygląda z tyłu. Jest taki cudowny. I cały mój.
Idąc
jego śladem, szukam sobie ubrań. Decyduję się założyć pierwsze rzeczy, które
znajduję. Wybór pada na kwiecistą sukienkę na ramiączkach oraz fuksjowy
kardigan. Będą się cudownie prezentować w połączeniu z lei[1], który dostanę po
lądowaniu.
Ubrani,
odświeżeni i z umytymi zębami, zapinamy pasy. Teraz nie mieliśmy na to czasu,
ale gdy już dotrzemy do hotelu, przygotuję sobie długą, gorącą kąpiel, podczas
której – mam nadzieję – będzie mi towarzyszył Jack Henry. Liczę, że w naszym
apartamencie będzie się znajdował duży prysznic, pod którym oboje się
zmieścimy, bo mam w planach dużo niegrzecznych rzeczy, które chcę zrobić mojemu
mężowi.
Podczas
lądowania Jack Henry trzyma mnie za ręce, a gdy koła dotykają płyty lotniska,
oddycham z ulgą. Trochę już przywykłam do latania, występując z Southern
Ophelia, ale zdecydowanie lepiej czuję się na lądzie.
– Często
przylatujesz na Hawaje?
– Tak,
byłem tu wiele razy. – Unosi moją dłoń do ust i całuje knykcie. – Ale cieszę
się, że swój pierwszy raz tutaj spędzisz ze mną.
Zastanawiam
się, po co przylatywał na Hawaje. Może z rodziną? Może w sprawach służbowych? A
może po prostu z towarzyszką, dla rozrywki? Czuję ukłucie zazdrości. Żałuję, że
myślę o takich sprawach podczas miesiąca miodowego, ale z natury jestem
ciekawską osobą.
– Ile
razy?
Odpowiada
od razu:
– Dużo.
Nie jestem w stanie podać ci dokładnej liczby. Tata ciężko pracował przez cały
rok, a potem brał dwa tygodnie wolnego, żebyśmy mogli tu przylecieć. Mama
uwielbia to miejsce, więc zabierała nas tutaj, nawet jeśli tata nie mógł nam
towarzyszyć. Zawsze zatrzymywaliśmy się w tym samym domku, dlatego jako dziecko
czułem się tam jak w drugim domu.
– Zawsze
przylatywałeś z rodziną?
– Nie.
Raz przyleciałem bez niej.
– Sam
czy z kimś? – Nie powinnam pytać, skoro mogę otrzymać odpowiedź, która mi się
nie spodoba.
– Ze
znajomymi. – Liczba mnoga. Co to znaczy? Ze znajomymi czy „znajomymi”?
On
się śmieje, ale ja nie.
– Znajomymi?
–
Lepszym określeniem byłoby „pijanymi kumplami z uczelni”, skoro mowa o
ludziach, z którymi spędziłem tu czas bez rodziny.
Och,
z tym sobie poradzę.
– Imprezowaliście
tutaj?
– Tak,
ale tylko raz. Moi znajomi zdemolowali dom, więc właściciel był wściekły. Nie
chodziło o małe usterki. Mama pokryła koszty napraw, ale zagroziła, że zatłucze
mnie na śmierć, jeśli coś takiego się powtórzy. – Uśmiecha się szeroko. –
Wiedziałem, że nie żartuje, dlatego więcej ich tutaj nie zabrałem.
– Nie
wątpię, że Margaret chciała skopać ci tyłek.
– Na
pewno przywaliła mi torebką. Uwielbia to robić. Wie, że to nie boli, ale tak
wygląda, więc jej odpowiada. Zrobiła to przy moich znajomych. Boże, czułem się
wtedy upokorzony. I właśnie dlatego to zrobiła.
Śmieję
się, wyobrażając sobie, jak teściowa tłucze torebką swojego studiującego syna w
obecności jego przyjaciół.
– Widziałaś
ją w akcji? Powinna zawodowo boksować. Potrafi ci przyłożyć co najmniej trzy
razy, zanim się zorientujesz, że w ogóle wzięła zamach.
Uwielbiam
Margaret. Będzie najlepszą teściową na świecie.
Mogłabym
nauczyć się od niej paru rzeczy.
– Muszę
ją poprosić, żeby pokazała mi parę ciosów.
– Kochanie,
proszę, nie. Nie zniosę więcej ostrego traktowania. Chyba że w sypialni. –
Pochyliwszy się, całuje mnie w szyję, przez co natychmiast czuję motyle w
brzuchu. Uwielbia mi to robić.
– Spocznij,
chłopcze. Jeszcze nie jesteśmy w hotelu.
Odsuwa
się i widzę, że ledwo powstrzymuje uśmiech.
– Co?
Ma pan coś w planach, panie McLachlan?
– Możliwe.
To niespodzianka, pani McLachlan. I już nie mogę się doczekać, aż ją
zaprezentuję.
***
Samochód
zatrzymuje się chwilę przed tym, jak Jack Henry chwyta mnie za dłoń. Słyszę
dźwięk otwieranych drzwi, więc zgaduję, że kierowca czeka, aż wysiądziemy.
– Widzisz coś przez opaskę?
Właśnie tak. Mąż zawiązał mi oczy w
samochodzie, nie w sypialni.
– Nic a nic. – To prawda. Widzę
jedynie ciemność, co mnie dezorientuje. Ale nie tak, jak to, co teraz robimy.
Staje się dla mnie oczywiste, że nie przyjechaliśmy do hotelu, tylko w jakieś
zupełnie inne miejsce.
Czuję, jak przesuwa się na siedzeniu
i ciągnie mnie za rękę.
– Chodź, kochanie.
Kiedy wysiadam z auta, w oddali
słyszę szum fal, a powietrze pozostawia na moim języku słonawy posmak. Jesteśmy
na plaży. Nie rozumiem, dlaczego z lotniska przyjechaliśmy właśnie tutaj,
zamiast zabrać rzeczy do hotelu i wziąć długi prysznic po wyczerpującym locie.
Jest za wcześnie na pływanie. Poza tym mam na sobie sukienkę, nie kostium kąpielowy.
Są to myśli zrzędliwej żony, więc je
odsuwam. Jak mogę narzekać? Wyszłam za wymarzonego mężczyznę, który traktuje
mnie jak królową. Mogłam skończyć o wiele, wiele gorzej.
– Chodź za mną. – Stawiam
drobne kroki w stronę, w którą mnie ciągnie. Nic nie widzę, ale z tego, jak
trzyma mnie za ręce, wnioskuję, że idzie tyłem. – Nie bój się, L. Nie pozwolę
ci upaść. Nigdy.
Nawet przez chwilę nie wątpię w jego
słowa.
– Wierzę ci, ale instynkt
podpowiada, że się przewrócę, i trudno mi to zignorować.
– Jeszcze kawałek.
Nie idę po piasku. Podłoże jest
twarde, bardziej przypomina asfalt. Zatrzymujemy się jakieś dwadzieścia kroków
dalej.
– Zdejmę ci opaskę, ale
chciałbym, żebyś zamknęła oczy i otworzyła je, dopiero gdy cię o to poproszę.
– Dobrze.
Nagle przez moje powieki przebija
się światło słoneczne. Czuję jego ciepło na skórze.
– Możesz otworzyć oczy –
oznajmia.
Wiatr rozwiewa mi włosy, które
wpadają do oczu. Muszę potrząsnąć głową, żeby się ich pozbyć. Po chwili patrzę
przed siebie i widzę niesamowity dom na nabrzeżu.
Czekam, aż Jack Henry coś powie –
podpowie, co tu robimy – ale on milczy.
– Czy to tu zostajemy?
– Tak. – Szczerzy się, dumny z
siebie. Może cieszy się, że zrobił mi niespodziankę. Spodziewałam się miesiąca
miodowego w najlepszym hotelu na Maui, ale to jest o wiele lepsze.
– Podoba ci się?
Teraz to ja uśmiecham się jak kot z
Cheshire. To oznacza, że nie będziemy musieli być cicho. Możemy dać się
ponieść, bo i tak nikt nas nie usłyszy.
– Żartujesz sobie? Jestem
wniebowzięta. Komu by się tu nie podobało? – Obejmuję go w pasie i mocno
ściskam. – Tu będzie dużo lepiej niż w hotelu.
– To jest ten dom, o którym ci
mówiłem. Ten, w którym w dzieciństwie spędzałem wakacje.
O ja. Nie wierzę, że zabrał mnie w
miejsce, które kiedyś uważał za swój drugi dom.
– Och, Jacku Henry.
– Nie mogłem przylecieć na Maui
ze swoją żoną i się tutaj nie zatrzymać.
Miał tak mało czasu na zaplanowanie
podróży poślubnej. Nie mogę uwierzyć, że znalazł się wolny termin.
– Mamy szczęście, że akurat w
tym czasie nie był zajęty.
Uśmiecha się, a potem odwraca mnie,
żebym spojrzała na posiadłość. Obejmuje mnie od tyłu i przysuwa usta do mojego
ucha.
– Jest mój, L. Kupiłem go dla
ciebie. To prezent ślubny. – Gdy odwracam się twarzą do niego, drapie mnie
zarostem po policzku. – Chcę spędzić resztę naszego życia, tworząc tutaj
radosne wspomnienia z tobą i naszymi dziećmi.
O mamuniu.
Najlepszy. Mąż. Na świecie.
[1] Hawajski
naszyjnik z kwiatów (przyp. tłum.).
Rozdział Drugi
JACK McLACHLAN
Kiedyś myślałem, że nie chcę mieć żony ani
dzieci. Było tak dlatego, że nie spotkałem właściwej osoby. Teraz wszystko się
zmieniło – wyszła za mnie idealna kobieta, a ja nie mogę się doczekać, aż
zostanie matką moich dzieci.
Cieszę
się, że L zapytała, dlaczego tak szybko chcę powiększyć rodzinę. Nie sądzę,
żebym kiedykolwiek sam z siebie zebrał się na odwagę i o tym opowiedział.
Blokowałby mnie strach. Mężczyzna nie lubi się przyznawać do czegoś takiego,
ale w moim związku z L piękne jest właśnie to, że mogę jej powiedzieć o
wszystkim.
Obraca się w moich
ramionach i co chwilę składa krótkie pocałunki na moich ustach.
– Jesteś.
Niesamowity.
– Cieszę się, że tak
myślisz, bo jesteś na mnie skazana do końca życia – przypominam.
– Skazałam się na to z
własnej woli. A to różnica.
Patrzę, jak promienie
słońca tańczą na jej twarzy, gdy liście palmowe poruszają się na wietrze.
Zakładam jej za ucho kosmyk włosów.
– Naprawdę jesteś
szczęśliwa? – pytam.
– Nie ma takiej
możliwości, żebym była szczęśliwsza niż w tym momencie.
Ujmuję jej twarz,
wpatrując się w złotobrązowe oczy. Widzę w nich szczerość. Laurelyn Paige
Prescott McLachlan wyszła za mnie z miłości, co oznacza, że jest wyjątkową
kobietą.
– I ja również. –
Pochyliwszy się, biorę ją na ręce. Towarzyszy temu jej pisk. – Myślę, że
nadszedł czas, bym przeniósł pannę młodą przez próg. Chcę, żebyś zobaczyła
resztę domu.
Obracam gałkę i
delikatnie popycham drzwi stopą. L wygląda jak zachwycone dziecko. Kiedy
stawiam ją na podłodze, powoli się rozgląda.
Pomieszczenia nie są
podzielone, więc widzi salon, kuchnię oraz jadalnię. Nie wiem jednak, czy jej
się to podoba, bo milczy.
– O czym myślisz?
– O tym, jak bardzo
cię kocham – mówi, obejmując mnie i całując. – Troszczysz się o mnie – kontynuuje.
Nasze wargi prawie się stykają. – Nikt nigdy tego dla mnie nie robił.
To okropne. Powinni się o
nią troszczyć kochający rodzice. Ale tak nie było, co ukształtowało osobę,
którą jest dzisiaj. Nie wiem, jakim cudem nie ma traumy ani nie jest w żaden
sposób skrzywiona – to najsilniejsza osoba, jaką znam. Zastanawia mnie, jaką
kobietą by się stała, gdyby rodzice poświęcali jej należytą uwagę.
Składam na jej ustach
całusa i biorę ją za rękę.
– Chodź, pokażę ci
resztę.
Zaczynam od pięciu
mniejszych sypialni, po czym kieruję się w stronę tej głównej. Proszę ją, żeby
zamknęła oczy. Zakrywam je dłonią, a drugą ręką prowadzę ją na środek pokoju.
Podoba mi się ta zabawa.
– Tylko bez
podglądania.
– Nie podglądam.
Poza tym nie mam rentgena w oczach, nie jestem w stanie patrzeć przez twoją
rękę.
– Prawda. – Zabieram
dłoń, gdy ustawiam ją twarzą w stronę łóżka. – Okej. Otwórz oczy.
Wzdycha cicho i rozgląda
się po pomieszczeniu – naszej świeżo wyremontowanej sypialni.
– Zdążyłem ze
zleceniem remontu tej sypialni i jeszcze jednego pokoju. Wszystko odbywało się
w pośpiechu. Podoba ci się?
– Jest cudowna. Nie
wybrałabym niczego lepszego. – Odwróciwszy się, przesuwa rękami po moich
ramionach. – Ani seksowniejszego.
Ja też widzę sypialnię po
raz pierwszy i muszę przyznać, że podoba mi się efekt, choć znacznie różni się
od naszego pokoju w Avalon. Tu jest zdecydowanie bardziej kobieco.
Na pewno jest jaśniej.
Ściany są jasnobeżowego – prawie białego – koloru. Słońce będzie się przebijać
mimo zasuniętych zasłon, więc będzie można zapomnieć o spaniu do późna. Mnie to
nie przeszkadza, bo i tak zawsze wstaję wcześnie, jednak L może mieć problem.
Uwielbia długo spać.
Wszędzie są tkaniny oraz
tapicerka. W sypialni dominują odcienie niebieskiego, beżu i kremowego. Na meblach
stoi mnóstwo świec, które czekają na zapalenie. Pachnie tu cudownie – jakby
czerwoną porzeczką, którą L uwielbia. Nie muszę się bardzo starać, żeby
wyobrazić sobie, jak będzie prezentować się ta sypialnia, zalana blaskiem
świec, ani jak pięknie w całej tej oprawie będzie wyglądać naga Laurelyn.
Bardzo się cieszę, że
wystrój przypadł jej do gustu.
– Projektantka
odwaliła kawał dobrej roboty – przyznaję. – Dałem jej wolną rękę. Poprosiłem
jedynie, żeby było romantycznie.
– Misja wykonana. –
L podchodzi do łóżka i przesuwa dłonią po kolumnie. Zastanawiam się, czy myśli,
że specjalnie kazałem wstawić takie łóżko. Nie zrobiłem tego, ale przyznaję, że
to miła niespodzianka.
– Tu jest cudownie.
Przez to chcę zostać cały dzień w łóżku… z tobą.
– W takim razie panna
Rutledge zasłużyła na premię. – Biorę ją za rękę i prowadzę do małego salonu,
gdzie stoi szezlong oraz stolik. Nie ma tu zbyt wiele przestrzeni, ale
wystarczy na to, co wymyśliłem.
– Pomyślałem, że to
pomieszczenie nadaje się idealnie na pokój dla dziecka. Nie jest duże, ale
zmieściłyby się tutaj łóżeczko i przewijak. I może fotel bujany w kącie.
Milczy, rozglądając się,
a mnie ogarnia strach, że za bardzo naciskam, że jest za wcześnie. Nie chcę, by
tak myślała. Nie chcę wywierać presji. Minęła dopiero godzina od naszej
rozmowy, podczas której powiedziała, że zastanowi się nad dzieckiem. Dlatego
muszę się wstrzymać, zanim będzie zła.
– Przepraszam. Nie
pomyślałem, jak to może zabrzmieć, dopóki siebie nie usłyszałem. – Przyciągam L
i całuję w czubek głowy. – Nie wątpię, że przytłoczyłem cię tematem dzieci, ale
obiecuję, że dam ci przestrzeń i pozwolę się zastanowić.
– Nic się nie stało.
Byłeś ze mną szczery, wyjawiłeś swoje pragnienia i wszystko wyjaśniłeś. Nie
mogłabym być na ciebie zła dlatego, że chcesz założyć ze mną rodzinę. – Obraca
się w moich ramionach, więc patrzymy sobie w oczy. – Nie boję się starania o
dziecko. Dobrze się bawiliśmy, trenując. Chodzi mi o ten kolejny etap. Tak
niewiele czasu spędziliśmy tylko we dwoje…
Godzina to zdecydowanie za
mało na przemyślenie sprawy.
– Uważam, że rozmowy
o dzieciach trzeba odłożyć na później – mówię.
– Zgadzam się.
Całuję ją w skroń.
– Chcę ci coś
jeszcze pokazać.
Idziemy korytarzem do
drugiego wyremontowanego pokoju.
– To dom letniskowy.
Często mieszkały tu dwie rodziny, dlatego ma dwie duże sypialnie – wyjaśniam.
– Kolejny
romantyczny zakątek?
Śmieję się niezręcznie.
– Niekoniecznie. –
Chwytam za klamkę. – Zamknij oczy.
– Wchodzi ci to w
nawyk. – Robi to, o co proszę, więc otwieram drzwi i wprowadzam ją do środka.
– Teraz możesz
otworzyć oczy.
Chłonie otoczenie, nie
wierząc w to, co widzi. Ewidentnie jest w szoku. Lustrzane ściany. Lampy
sufitowe. Scena. Rura.
Uśmiecha się szeroko, co
biorę za dobry znak. Wchodzi po schodkach na scenę i przesuwa ręką po rurze z
pozłacanego mosiądzu.
– Wow. Odważnie,
panie McLachlan. Można by pomyśleć, że ma pan obsesję na punkcie tancerek pole
dance.
Mało powiedziane.
Wchodzę za nią na scenę i
kładę ręce na jej biodrach. Popycham ją lekko do przodu, aż opiera się o rurę.
– Tak właściwie to
na punkcie tylko jednej – oznajmiam.
Sięga do guzika moich
dżinsów, po czym go odpina. Wprawnymi palcami rozpina rozporek, a następnie
wsuwa dłonie pod gumkę bokserek i zaczyna je zdejmować.
– A ja mam swoją
obsesję. – Klęka przede mną.
Każdy facet marzy o takim
widoku.
O Boże. Moja żona jest
niesamowicie seksowna. Jakim cudem tak mi się poszczęściło?
Patrzy na mnie spod rzęs,
tak samo, jak robiła już nie raz, i nie mogłaby wyglądać cudowniej. Dopóki nie
widzę, jak przeciąga językiem po moim kutasie. Chcę zamknąć oczy i zatracić się
w tym doznaniu, ale nie mogę przestać spoglądać na jej usta. To takie zmysłowe.
Pieści mnie na wiele
sposobów. Szybko. Wolno. Delikatnie. Mocno. Nie wiem, czego się spodziewać.
Uwielbiam to.
Nie mija więcej niż
minuta, gdy czuję, że mógłbym dojść, bo jest w tym tak cholernie dobra. Ale nie
chcę skończyć w jej ustach.
Dotykam czubka jej głowy.
– Przestań, L.
Pomagam jej wstać, po
czym wkładam ręce pod sukienkę. Docieram do prawie nieistniejących majtek,
zsuwam je wzdłuż jej nóg, a ona wychodzi z nich i odsuwa zszyte, ledwo widoczne
skrawki materiału na bok. Zrzuca z siebie kardigan, a następnie ściąga sukienkę
przez głowę. Obie te rzeczy idą w ślady majtek. Stoi przede mną w staniku oraz
butach na obcasie, ale już niedługo sytuacja ulegnie zmianie. Stanik musi
zniknąć. Buty zostają.
Cofam się i lustruję
swoją śliczną żonę. Laurelyn to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek
spotkałem. Nie mogę uwierzyć, że już zawsze będzie moja. Spotkało mnie ogromne
szczęście.
Kiedy przywołuje mnie
skinieniem palca, nie waham się ani chwili. Nie mam wyboru, bo należę do niej i
może robić ze mną, co tylko zechce. Zawłaszczyła mnie.
– Wejdź we mnie.
Natychmiast.
Wyciąga ręce nad głowę i
mocno chwyta rurę. Kiedy unosi dolną część ciała, aby objąć mnie nogami w
pasie, rozumiem, jaką pozycję ma na myśli. Moja dziewczynka jest silna.
Większość kobiet nie byłaby w stanie robić tego, co ona wyczynia na rurze.
– To coś nowego –
stwierdzam. – Podoba mi się.
Zwalnia uchwyt jedną ręką
i przyciąga mnie za głowę, żeby wpić się w moje usta. Po raz kolejny
uświadamiam sobie, ile ona ma siły.
– Mylisz się. Ty to
pokochasz – szepcze, po czym osuwa się na mnie.
Jęczę z rozkoszy i
chwytam ją za pośladki, aby poruszać się z nią w idealnym rytmie. Wchodzę
mocno, a ona odpowiada na każdy ruch. Sprawia, że jestem z niej dumny, ale nie
mija wiele czasu, zanim poczuję zbliżający się orgazm. Popchnęła mnie ku
krawędzi, pieszcząc ustami. Dostałem niezłego kopa na start, więc wiem, że bliżej
mi do końca. Nie ma jednak opcji, żebym przekroczył linię mety bez Laurelyn,
dlatego zwalniam.
Przesuwam palce na jej
łechtaczkę. Pocieram ją tak, jak ona brała mnie w usta. Szybko. Wolno.
Delikatnie. Mocno. Gdy zaczyna nierówno oddychać, mam pewność, że jest blisko.
Wtedy dochodzę.
– Kocham. Cię. L. –
Jestem głęboko w niej, stąd wiem, dlaczego mi nie odpowiada. Czuję, jak jej
mięśnie gwałtownie się zaciskają. Jest zbyt pochłonięta własnym orgazmem.
Kiedy jej oddech się
uspokaja, puszcza rurę i zarzuca mi ręce na szyję.
– Ja też cię kocham
– mówi, po czym całuje mnie w usta. Trzyma się mnie trzęsącymi się rękami.
Podejrzewam, że dają się jej we znaki zmęczone mięśnie, bo dawno nie trenowała.
– Wyszłam z wprawy. Będę odczuwać skutki tego przez najbliższy tydzień.
Wolę, żeby podczas
naszego miesiąca miodowego nie była obolała. Zbyt wiele rzeczy chcę z nią
zrobić.
– Powinnaś wziąć
gorącą kąpiel. Pomoże rozluźnić mięśnie. A gdy wyjdziesz z wanny, zrobię ci
masaż.
Patrzy na mnie z
uwielbieniem i staje na palcach, ale jedyne, co osiąga, to muśnięcie czołem
mojego nosa. Nie należy do wysokich, więc pochylam się, żeby jej pomóc.
– Mmm. Miałam rację.
Jesteś najlepszym mężem na świecie.
– Dopiero się rozgrzewam,
kochanie. Mało widziałaś.
Niosę ją do wanny – nie
dlatego, że nie ufam jej nogom, po prostu chcę to zrobić. Stawiam ją na
podłodze w łazience i pomagam usiąść na krześle, na co się śmieje. Mówi, że
zachowuję się niedorzecznie, ale nie obchodzi mnie to. Kiedy w grę wchodzi jej
komfort, nie ma czegoś takiego jak przesada z mojej strony.
Gdy odkręcam wodę, w
pomieszczeniu szybko robi się parno.
– Sprawdź, czy woda
nie jest dla ciebie za ciepła.
Podchodzi i wkłada palce
pod strumień.
– Jest idealna.
Zdejmuje szpilki, które
nie spadły jej w drodze do łazienki, i nagle staje się o jakieś osiem
centymetrów niższa.
– Weźmiesz ze mną
kąpiel? – pyta. – Nie tylko ja miałam trening.
Planowałem sprawdzić, co
się dzieje w winiarniach, ale jak mógłbym nie przyjąć takiego zaproszenia?
– Oczywiście, ale
pozwól, że najpierw przyniosę twoje kosmetyki.
Po chwili wracam z
kosmetyczką i ściągam spodnie, których nie dałem rady zdjąć podczas naszych
igraszek. Pierwszy wchodzę do wanny, a L siada z gracją między moimi nogami,
żeby móc oprzeć się o moją klatkę piersiową. Rozkoszuję się dotykiem jej skóry
na mojej skórze.
Właśnie tak powinno
wyglądać życie. Koniec z pustką podczas trzymiesięcznych romansów z kochankami,
których nawet nie chciałem poznać. Nie wiem, co widziałem w tych relacjach. Nie
byłem szczęśliwy, nie chodziło także o poczucie spełnienia. Nie potrafię tego
nazwać. To L jest moim wszystkim i nie ma od tego odwrotu. Chcę, żeby już
zawsze było tak, jak jest teraz.
Sunę dłońmi po jej
biodrach, masując je pod wodą. Czuję, że do jednego z nich coś się przykleiło.
To chyba jakaś naklejka. Im dłużej przesuwam po niej palcami, tym bardziej
zaczyna odstawać. W końcu chwytam za róg i pociągam mocniej.
Kiedy Laurelyn się
wzdryga, już wiem, że zrobiłem coś złego.
– Jacku Henry!
Cholera, mam kłopoty.
– Pewnie nie
powinienem był tego robić?
– Nie. Nie
powinieneś był.
– Przepraszam, L. –
Wyjmuję spod wody prostokątny plaster w cielistym kolorze, a ona blednie.
– Myślałem, że przypadkiem coś przykleiło ci się do biodra. Co to jest?
– Raczej było. Mój plaster antykoncepcyjny.
– Och. – Pomyśli, że
zrobiłem to celowo. Zapewne będzie wściekła przez cały miesiąc miodowy i nie
będzie chciała ze mną sypiać, żeby nie zajść w ciążę. Cholera. – Nie
wiedziałem, przysięgam. Masz drugi? – Zaczynam wstawać. – Przyniosę ci go.
Chwyta mnie za rękę.
– Mam jeszcze jeden,
ale to na przyszły tydzień. Będę tydzień krócej na hormonach, więc równie
dobrze mogę go w ogóle nie przyklejać.
– Proszę, nie bądź
zła. To było głupie, ale naprawdę nie wiedziałem.
Rozluźnia się, a ja
oddycham z ulgą.
– W porządku.
Powiedziałam ci, że zmieniłam antykoncepcję, ale pewnie uznałeś, że biorę
tabletki. Powinnam była ci powiedzieć, na jaką metodę się zdecydowałam.
Nie wiem, jakie są
konsekwencje tego, co zrobiłem, ale to nie powstrzymuje poczucia, że zrobiłem
jej coś złego.
– Powiedziałem ci,
że nie chcę używać prezerwatyw podczas miesiąca miodowego, ale zacznę.
Zasłużyłem sobie na to za bycie głupkiem i zerwanie ci plastra, zanim w ogóle
zapytałem, co to jest.
– Kochanie, nic się
nie stało – zapewnia. – Nie musisz tego robić. Oboje nie lubimy prezerwatyw.
Wczoraj użyłam środka plemnikobójczego. Mogę to robić przez najbliższe
tygodnie, dopóki nie kupię kolejnych plastrów. I tak nie korzystałam z nich
długo.
Jestem szczęściarzem.
Przecież równie dobrze mogła mnie opieprzyć.
– Dziękuję, że nie
jesteś na mnie zła.
– Nie mam za co być
zła, McLachlan.
– Teraz tak mówisz,
ale co będziesz sobie myślała, jak zajdziesz przeze mnie w ciążę?
Odchyliwszy się, całuje
mnie w podbródek.
– Pomyślę, że do
tanga trzeba dwojga i najwyraźniej tak miało być.
Rozdział
Trzeci
LAURELYN
McLACHLAN
Jestem
zdezorientowana. Czarny piasek zawsze wydawał mi się brzydki, ale ten tutaj
taki nie jest. Ta plaża zapiera dech w piersi.
– Czarny
piasek. – Słyszę zaskoczenie we własnym głosie. – Nie tego spodziewałam się po
plaży na Hawajach.
Jack
Henry śmieje się, rozbawiony moim zdziwieniem.
– To
kolejny powód, dla którego tak bardzo kocham to miejsce. Jest zupełnie inne niż
plaża przy moim domu w Auckland. Całkowite przeciwieństwo.
Grzebię
w nim palcami.
– Gdybym
wiedziała, że jest czarny, nie oczekiwałabym zbyt wiele, dlatego dziękuję, że o
tym nie wspomniałeś.
– Lawa
z wybuchającego wulkanu trafia do wody, a tam jej temperatura spada. Fale
znoszą ją na plażę i dlatego piasek jest czarny – wyjaśnia.
Siadam
na leżaku, na którym Jack Henry właśnie rozłożył ręcznik.
– Mój
mąż jest naukowcem. Kto by pomyślał?
Przygotowuje
leżak dla siebie i również zajmuje miejsce. Założył moje ulubione okulary, a
gdy na mnie patrzy, widzę w nich swoje odbicie.
– Więc
ta plaża jest twoim prywatnym kawałkiem nieba ? – pytam.
– Naszym prywatnym kawałkiem nieba, Laurelyn. Co moje, jest też twoje.
Musisz do tego przywyknąć.
Rozwiązuję
górę od bikini i pozwalam jej się zsunąć.
– W
takim razie mogę zrobić to?
– Cholera,
L. – Śmieje się, lustrując mnie wzrokiem. – Ta plaża jest nasza, ale to nie
oznacza, że nie może tu zabłądzić żaden plażowicz.
– Wtedy
ten ktoś pomyśli sobie, że to plaża nudystów. – Rzucam w niego jasnoczerwonym
stanikiem. – Bo nie zamierzam tego z powrotem zakładać.
– Buntowniczka.
– A
żebyś wiedział.
Wyleguję
się na leżaku, ciesząc słońcem. Kocham przebywać na zewnątrz, bo tylko tu czuję
się całkowicie wolna. W dzieciństwie właśnie na dwór uciekałam od niej. Mama ciągle miała kaca – chyba że
akurat nafaszerowała się lekami – więc w domu cały czas było ciemno, ponuro i
zimno. Miałam zakaz rozsuwania zasłon. Światło raziło ją w oczy i nie pozwalało
spać w ciągu dnia, aby odpocząć przed całonocnymi imprezami. Uchylenie okna,
żeby wpuścić trochę świeżego powietrza, nie wchodziło w rachubę, ponieważ wtedy
uciekałoby schłodzone przez klimatyzację powietrze.
To
były złe dni. Złe lata. Nie chcę o tym myśleć i psuć tej wspaniałej chwili.
Pogoda jest piękna, a ja wyleguję się na słońcu z moim mężczyzną. W tym
momencie mam wszystko, czego mi potrzeba.
– Błądzisz
gdzieś myślami.
Jakim
cudem on to wie? Odwracam się do niego.
– Skąd
wiesz?
Wskazuje
na moje udo.
– Kreślisz
na skórze znak nieskończoności. To cię zawsze zdradza – wyjaśnia.
Nie
zdawałam sobie sprawy, że to robię, jednak on zauważył. Zawsze wszystko widzi.
– Co
ci chodzi po głowie, kochanie?
Powinnam
odsunąć myśli o dzieciństwie, zachowując je dla siebie, aby nie psuć nastroju?
Czy lepiej się zwierzyć, pozwalając, żeby Jack Henry dowiedział się nieco
więcej o mojej przeszłości, która sprawiła, że jestem takim, a nie innym
człowiekiem?
Już
nie lubi mojej mamy. Kolejnymi historiami tylko doleję oliwy do ognia, jednak
kiedy go o coś pytam, jest ze mną szczery. Nie czułabym się dobrze, ukrywając
coś przed nim.
– Gdy
byłam dzieckiem, podwórko było jedynym miejscem, gdzie mogłam uciec, kiedy mama
była naćpana albo skacowana. Lubię czuć na skórze ciepło słońca, bo wtedy mam
wrażenie, że jestem całkowicie wolna.
Milczy,
co oznacza, że prawdopodobnie jest wściekły.
– Przepraszam
– wycofuję się. – Nie powinnam była nic mówić. Zepsułam taką piękną chwilę.
Nasze
leżaki są ustawione obok siebie, wystarczająco blisko, żeby mógł złapać mnie za
rękę.
– Niczego
nie zepsułaś. – Muska kciukiem wierzch mojej dłoni i zatrzymuje się na obrączce.
– Jestem twoim mężem i chcę wiedzieć wszystko. Nieważne, czy jest to dobre
czy złe.
Większość
dobrego zdarzyła się po tym, jak go poznałam. Ale co ze złymi rzeczami? Czy
naprawdę jest gotowy, żeby o nich słuchać?
– Chcę
zadać ci pytanie dotyczące ślubu – oznajmia.
Brzmi,
jakby przygotowywał mnie na coś złego. Nigdy nie ostrzegał przed zadaniem
pytania.
– Okej.
– Dlaczego
pozwoliłaś, żeby twój ojciec poprowadził cię do ołtarza? Nigdy nie był dla
ciebie ojcem, więc nie rozumiem, czemu uznałaś, że zasługuje na ten zaszczyt. –
Jego głos emanuje pogardą dla mojego dawcy spermy.
Nie
stchórzyłam, jeśli tak myśli Jack Henry. Skończyłam z tym. Jest tylko jeden
powód, dla którego pozwoliłam Jake’owi to zrobić. Ironia.
– Zastanów
się. Nazywa mnie swoją córką, a pierwsze, co robi jako mój ojciec, to
poprowadzenie mnie do ołtarza, gdzie czekasz ty. Właśnie ty – silny, honorowy
mężczyzna, który zawsze będzie się o mnie troszczył. Uznałam, że to będzie
sprawiedliwe.
– Hmm…
– zastanawia się. – Martwiłem się, że matka cię w to wmanewrowała, ale
powinienem był być mądrzejszy. Nie jesteś taka.
– Ona
uważa, że mnie przekonała. Pozwalam jej w to wierzyć, bo znam prawdę i sprawia
mi to przyjemność.
–
Moja żona jest przebiegła – stwierdza z uśmiechem. – Będę musiał na ciebie
uważać.
– Jeśli
wiesz, co dla ciebie dobre, będziesz się pilnował.
– Nigdy
nie miałem wątpliwości, co jest dla mnie dobre. Ty, L. Zawsze ty.
Ojejku.
Gdy słyszę, jak to mówi, prawie topnieje dół od mojego kostiumu.
Wstaję
i biorę go za rękę.
– Uważasz,
że jestem dla ciebie dobra, tak? – Pociągam go za dłoń, dając do zrozumienia,
żeby usiadł na brzegu leżaka.
– Nie
mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Uśmiecham
się szeroko, wkładając palce za troczki majtek i zsuwając je z siebie.
– Wiem,
co jeszcze jest dla ciebie dobre.
Odsuwam
stopą czerwony skrawek materiału i podchodzę do Jacka Henry’ego. Piszczę, gdy
łapie mnie za pośladki, a następnie przyciąga do siebie. Obserwuje moją twarz,
wsuwając dłoń między moje nogi.
– A
ja wiem, co jest dobre dla ciebie.
Porusza
ręką w górę i w dół, poddając mnie rozkosznej torturze, aż w końcu rozchyla
palcami moje wargi. Wiem, dlaczego omija miejsce, w którym najbardziej pragnę
poczuć jego dotyk. Robi to celowo, bo chce, żebym ujeżdżała jego rękę, co też
czynię, ponieważ nie pozostawia mi wyboru.
Chwytam
go za nadgarstek i prowadzę jego dłoń w górę, jednocześnie poruszając biodrami.
Jestem gorsza niż najbardziej rozpieszczony kot. I nie wątpię, że mu się to
podoba.
– Więcej
– błagam.
Zgina
kciuk i muska łechtaczkę.
– Moja
dziewczynka jest zachłanna.
I
to jeszcze jak.
Z
pragnienia kręci mi się w głowie.
– Kiedy
dojdę, chce mieć cię w sobie – mówię, sięgając do troczków jego spodenek. Bez
wahania pomaga mi je zdjąć. Siadam na nim okrakiem, biorę go w siebie
gwałtownie, a on wraca do pieszczenia łechtaczki.
– Czy
właśnie tego chcesz? – pyta.
Doskonale
wie, że tak.
– Tak!
Poruszam
się w górę i w dół, czerpiąc przyjemność, natomiast mój mąż cały czas dodatkowo
mnie stymuluje. Wyginam plecy w łuk i chwytam się jego ramion, wypychając
piersi.
– Chcę
poczuć, jak na mnie dochodzisz, L.
Robię
to.
Moje
mięśnie zaciskają się na Jacku Henrym, który kilka sekund później podąża za
mną, jęcząc moje imię.
Nic
nie przebije tego, jak dochodzimy jednocześnie.
Ujmuje
moją twarz, całuje zachłannie, po czym przyciska swoje czoło do mojego. Chyba
lubi to robić. Uwielbiam ten gest, bo dzięki niemu czuję się kochana.
– Będziemy
mieli cudowne życie. Zadbam o to.
–
Wiem. – Ani trochę w to nie wątpię. – Chcesz iść popływać nago?
– Z
tobą? – Zasysa moją dolną wargę i puszcza ją. – Ależ oczywiście.
Tu znajduje się znak graficzny
Nakładam eyeliner,
pochylając się w stronę lustra. Jack Henry staje za mną i wkłada rękę pod
sukienkę. Kiedy dociera do majtek, przestaję malować oczy i patrzę na jego
odbicie. Chciałabym się na niego złościć, ale gdy widzę jego szeroki uśmiech,
zwyczajnie nie potrafię.
– Powinieneś
wiedzieć, że w ten sposób twoja żona może stracić oko.
– Co?
– Skradanie
się i wkładanie ręki w moje majtki, kiedy trzymam coś blisko oka, nie jest
dobrym pomysłem – wyjaśniam.
Dotyka
mojego nagiego pośladka.
– Jesteśmy
tu od dwunastu godzin i jeszcze nie ochrzciliśmy łóżka.
Dobry
Boże, poślubiłam maniaka seksualnego.
– Skonsumowaliśmy
nasze małżeństwo w samolocie – przypominam. – Zrobiliśmy to także przy rurze,
ledwie zdążyliśmy wejść do domu. A potem na plaży. Zrobiliśmy to wszystko w
mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Łóżko musi poczekać przynajmniej do
czasu, aż wrócimy z kolacji.
– Uwielbiam,
gdy mówisz, że „to zrobiliśmy”, zamiast „uprawialiśmy seks” albo „pieprzyliśmy
się”. Brzmisz wtedy tak słodko i niewinnie.
Jestem
słodka, bo nie dopuszczę do tego, żeby mu stanął, skoro wiem, że teraz nie
ochrzcimy łóżka.
– Nie.
– Odpycham jego rękę. – Za czterdzieści pięć minut powinniśmy być w restauracji
i nie spóźnimy się dlatego, że zepsułeś mi fryzurę lub makijaż, tarzając się ze
mną w pościeli.
Wzdycha,
ale wie, że mam rację.
– W
porządku. – Pochyliwszy się, spogląda w lustro, dotykając moich pośladków na
wpół twardym członkiem. – Wycofuję się tylko dlatego, że planuję zerżnąć cię do
nieprzytomności, jak tylko wrócimy.
– Dobra,
McLachlan. – Kołyszę biodrami. Skoro tak chce się bawić, proszę bardzo. – Nie
mogę się doczekać, aż zerżniesz mnie do nieprzytomności.
Ociera
się o mnie.
– Mmm…
Uwielbiam, gdy mówisz takie rzeczy. Podnieca mnie to.
Mogłabym
powiedzieć o wiele więcej, lecz jeśli to zrobię, wylądujemy w łóżku, a ja muszę
skończyć się malować.
– Kocham
cię, ale musisz sobie pójść i pozwolić mi się przygotować.
Unosi
ręce w geście poddania.
– W
porządku. Zostawiam cię samą. – Całuje mnie w szyję i warczy: – Na razie.
– Trzymam
cię za słowo.
***
Gdy docieramy do
restauracji, hostessa prowadzi nas ścieżką wyznaczoną przez rzędy pochodni,
która ciągnie się przez ogród z wodospadami i tropikalnymi roślinami. Kiedy
zatrzymujemy się przy stoliku przed sceną, skąd rozciąga się oszałamiający
widok na ocean, zdaję sobie sprawę, że weźmiemy udział w hawajskiej uczcie –
luau. Nie zaskakuje mnie, że siadamy w pierwszym rzędzie i że są to najlepsze
możliwe miejsca. Mój mąż lubi to, co najlepsze.
Przyszliśmy
w odpowiednim momencie – słońce akurat zaczyna znikać za horyzontem, dzięki
czemu możemy podziwiać zachód.
Sięgam
pod stołem po dłoń Jacka Henry’ego.
– Nic
nie mogłoby być bardziej romantyczne.
Całuje
mnie w szyję, tuż pod uchem.
– Uznałem,
że nasza pierwsza wspólna noc na Maui powinna mieć w sobie coś z tutejszej
tradycji. – Wskazuje na puste miejsca obok nas. – A to oznacza, że będziemy
dzielić stolik z nieznajomymi. Obawiam się, że inaczej się nie da.
– Będzie
fajnie.
– Może.
Ale lepiej, żeby nie przysiedli się do nas swingersi.
– Na
pewno tak się nie stanie. – Pamiętam, jak Jack Henry powalił Chrisa, gdy ten
wyraził chęć zerżnięcia mnie. To były zupełnie inne czasy. – Nie chcę, żeby mój
mąż kogoś dzisiaj bił.
– Wiesz,
tak sobie myślę, że jednak nie miałbym nic przeciwko nieprzyzwoitej propozycji
od swingersów. – Kładzie rękę na mojej nodze. – Zdaje się, że pamiętam, jak
wspaniale mnie nagrodziłaś za stanięcie w twojej obronie.
–
Taką samą nagrodę dostaniesz, jeśli nie wdasz się w bójkę. Będzie cię to mniej
kosztować. – Unoszę jego rękę i przysuwam ją do ust. – Poza tym twoje knykcie
pozostaną nienaruszone.
– Och,
w takim razie żadnego bicia.
– Dziękuję.
Naszymi
towarzyszami okazują się mąż z bardzo ciężarną żoną, trzema synkami i córką.
Nie spędziłam z dziećmi tyle czasu, co Jack Henry, ale mimo to wiem, że ten
wieczór będzie ciekawy.
Mój
mąż od razu chłonie obraz idealnej rodziny i obejmuje mnie, ściskając lekko.
Nie mam wątpliwości, o czym myśli – kiedyś to będziemy my. Tak, będziemy. Bez
żadnego ale. Pozostaje tylko: kiedy.
– Witajcie
– mówi para i pomaga swoim dzieciom zająć miejsca.
– Dobry
wieczór – odpowiadamy.
Kobieta
sadza córkę w wysokim krześle.
– Nie
wiedzieliśmy, że będziemy z kimś dzielić stolik, ale postaramy się ograniczyć
cyrki do minimum. Prawda, chłopcy?
Synowie
zgodnie ignorują mamę, co jest dla mnie złym znakiem i zapowiedzią darmowego
przedstawienia.
– W
porządku. Dzieci nam nie przeszkadzają. – Jack Henry patrzy na mnie, wzruszając
ramionami. To półprawda, bo on jest bardzo przyzwyczajony do dzieci, lecz ja…
niekoniecznie.
– Wy
pewnie zostawiliście swoje w domu? – pyta mąż.
– Nie.
Nie mamy dzieci. Spędzamy tu nasz miesiąc miodowy.
– W
takim razie gratulacje.
–
Dziękujemy.
Kontynuujemy
niezobowiązującą rozmowę, aż dostajemy nasze mai tai.
– Wow.
Jakie cudowne. – Drinki podano w wysokich, zaokrąglonych na środku szklankach,
na dnie których osiada rum. Każdy przyozdobiono parasolką, plastrem ananasa,
wisienką, małym kwiatem orchidei i listkiem mięty. Czuję zapach napoju, gdy
tylko zostaje przede mną postawiony. Będę musiała zachować umiar, żeby się nie
upić.
– Muszę
przyznać, że nie czuję się szczególnie męsko, trzymając tak ładny drink. – Jack
Henry stuka swoją szklanką o moją. – Za nas i nasze długie, wspaniałe życie.
– Dziękuję,
że uczyniłeś mnie swoją żoną. – Całuję go w usta.
–
Fu! Ale to obrzydliwe. Chyba zwymiotuję. – Słyszę, jak jeden z chłopców udaje,
że się krztusi, po czym jego mama strofuje go i nas przeprasza.
Modlę
się w duchu, żeby nie wyglądał tak cały nasz wieczór, ale szybko okazuje się,
że to dopiero początek.
Wybryki
chłopców zaczynają się od dłubania w nosie, potem następuje jedzenie swoich
zdobyczy, a na końcu wydawanie dźwięków imitujących pierdzenie. Można to nazwać
kontrolowanym chaosem.
Jack
Henry ściska moją dłoń.
– To
mali chłopcy, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę mojej cudownej kobiety –
szepcze mi do ucha. – Zignoruj ich, bo inaczej będzie tylko gorzej. Zaufaj mi.
W
przeciwieństwie do mnie zna się na dzieciach, dlatego korzystam z jego rady. Z
czasem sytuacja się uspokaja i nie absorbuje mnie już rozrabianie niegrzecznych
chłopców. Ich uwagę przykuwa pokaz tańca z ogniem, dzięki czemu wybryki
dobiegają końca.
Nagradzam
oklaskami połykacza ognia, gdy nagle jedna z występujących osób łapie mnie za
rękę i wciąga na scenę. Nie spodziewałam się tego, chociaż właściwie nie
powinnam być zaskoczona. Podczas takich występów zawsze wybierają kogoś z
widowni, aby do nich dołączył.
Odwracam
się, żeby spojrzeć na Jacka Henry’ego, który uśmiecha się szeroko i klaszcze.
Pewnie zapłacił, żeby mnie wybrali i ubrali w skąpe bikini, w którym wykonam
dla niego taniec. Cholerny napaleniec. Jeśli okaże się, że to on za tym stał,
pożałuje.
Szybko
instruują mnie, co mam robić, gdy przebieram się za kulisami w pomarańczowy
wiązany top i zieloną spódniczkę hula. Wychodzę na scenę, gdzie otaczają mnie
projektanci strojów oraz inni ludzie z widowni. Na głowy i kostki zakładają nam
kwiaty. Dostajemy także po dwie ozdobione kwiatami grzechotki.
– Dziewczyny
pokażą wam, co macie robić. Będzie trochę ruszania rękami, biodrami i nogami.
Zaprezentują wszystko powoli, to nic skomplikowanego. Waszym zadaniem będzie
powtarzać ich ruchy.
Widzę,
że mojemu mężczyźnie to się spodoba.
Rozdział Czwarty
JACK McLACHLAN
Oglądam pokaz z ogromnym entuzjazmem, ale
nie dlatego, że jest niesamowity. Brałem udział w niejednym luau. I choć to
konkretne jest całkiem dobre, to najbardziej nie mogę się doczekać występu
mojej żony.
Pojawiają się kolejne
osoby z widowni, a L wychodzi jako ostatnia. Zajmuje miejsce naprzeciwko
naszego stolika.
Na scenie znajdują się
ludzie w różnym wieku – od dzieci po starców. Laurelyn jest zdecydowanie
najseksowniejsza z całej grupy. Twierdziłbym tak, nawet gdyby nie była moją
żoną.
Tancerze hula ustawiają
się przed widownią i pokazują pierwsze ruchy rękami.
Laurelyn powtarza je
powoli. Z gracją. Idealnie. Kiedy zaczyna kołysać biodrami, nie mogę wyjść z
podziwu nad płynnością, z jaką to robi. Jest lepsza od instruktorów. Na koniec
prezentuje, co należy robić z nogami, ale zatonąłem już w tych zmysłowych
ruchach. Gdy obraca się i zerka na mnie przez ramię, jej ciało mówi wszystko. L
pozwoli, żebym zerżnął ją, jak tylko będę chciał.
Moja żona jest seksowna
jak diabli. Zebrani, niezależnie od płci, doskonale o tym wiedzą, włącznie z
siedzącym obok mężczyzną, który ma żonę oraz cztery i pół dzieciaka. Odkąd się
do nas przysiedli, facet rzadko odrywa spojrzenie od Laurelyn. Jego partnerka
musiała to dostrzec. A może niczego nie zauważyła, skoro to na nią spadło
pilnowanie całej gromady, bo on był zajęty ślinieniem się na widok cycków mojej
kobiety.
Wpatruje się w nią
otwarcie, co mnie wkurza, ale przypominam sobie, że to nie są swingersi z
klubu. Ten koleś przyszedł tu z rodziną, poza tym powinien okazywać szacunek
naszym żonom.
Biorę uspokajający
oddech. Daruję mu, ponieważ właśnie tak zachowuje się dojrzały mężczyzna. Poza
tym tego oczekiwałaby ode mnie L.
Gdy występ dobiega końca,
Laurelyn wraca do stołu, ubrana w swoją sukienkę. Wstaję i odsuwam jej krzesło.
– Nie pozwolili ci
zatrzymać kostiumu?
– Wybacz, McLachlan.
Kazali mi go oddać. – Pochyla się i zniża głos. – Ale jestem pewna, że
wymyślimy coś na później.
O tak. Na pewno kupię tej
dziewczynie strój hula do sypialni.
Wszyscy siedzący przy
stole nadal oglądają pokaz. Poza mężulkiem. Laurelyn nie ma pojęcia, że jest
przez niego pożerana wzrokiem, lecz ja mam już dość. Żaden facet nie powinien
siedzieć bezczynnie i przyglądać się, jak jakiś kutas gapi się na cycki jego
żony.
– Świetny z nich
duet, prawda?
Odwraca się na dźwięk
mojego głosu i blednie, a jego żona pyta:
– Słucham?
Koleś otwiera szeroko
oczy, po czym sięga po drinka.
– Powiedziałem, że
świetny z nich duet. – Wskazuję na dzieci siedzące po lewej. – Starsi chłopcy
się dogadują, a najmłodszy zabawia siostrzyczkę.
– Nie daj się zwieść
– mówi kobieta, wskazując na synów. – Jest z nimi co robić. Nie zawsze tak
dobrze się dogadują.
Kiedy występ dobiega
końca, nie marnuję czasu i zaczynam ciągnąć L w stronę samochodu.
– Czekaj – rzuca. –
Muszę iść do toalety.
Patrząc na tłum dookoła,
wiem, że wszyscy idą w tę samą stronę.
– Za dziesięć minut będziemy
na miejscu.
Kręci głową.
– Mój pęcherz
wybuchnie, jeśli utkniemy w korku.
– Naprawdę chciałbym
wyrwać się z tego tłumu, żeby zabrać cię do domu i dotrzymać obietnicy. –
Próbuję ją przekonać.
Krzyżuje nogi i wykrzywia
twarz w bólu.
– Ale nie kosztem
eksplozji jednego z moich organów.
Klepię ją w pośladek, a
ona wydaje okrzyk.
– Idź, tylko szybko,
bo mam wobec pani plany, pani McLachlan.
Czekając na L, kątem oka
zauważam, jak nasi towarzysze kierują się do samochodu.
– Podobał wam się
występ? – wołam, gdy mnie mijają. Nigdy nie zwróciłbym temu facetowi uwagi przy
jego ciężarnej żonie, jednak nie odpuszczę mu całkowicie. Niech się trochę
powije. Zasłużył chociaż na tyle.
Zajmuje się jednym z
dzieci i udaje, że mnie nie słyszy, ale odpowiada jego żona.
– Oczywiście. A wam?
– Coś niesamowitego. To
było pierwsze luau Laurelyn, więc podobało jej się jeszcze bardziej.
– Laurelyn. Piękne
imię. Muszę je zapamiętać w razie, gdyby urodziła się dziewczynka – oznajmia
kobieta. – Jeszcze nie sprawdzaliśmy.
Mam nadzieję, że to
chłopiec. Nie chcę, żeby jej mąż miał jakąkolwiek styczność z L, nawet przez
imię swojego dziecka.
– Przekażę żonie.
Miłego wieczoru.
– Wzajemnie.
Laurelyn wraca, ale z
innej strony, niż ta, gdzie są toalety. Na jej twarzy widnieje ten uwielbiany
przeze mnie szelmowski uśmiech.
– Co wykombinowałaś?
– pytam.
Pokazuje dużą torbę
zakupową.
– Chciałam mieć
pamiątkę.
Oboje wiemy, co jest w
środku. Nie mogę się doczekać, aż dotrzemy do domu, żeby mogła się przebrać.
Chwytam ją za rękę i prowadzę do miejsca, w którym ma czekać kierowca.
– Pali się gdzieś?
– W moich spodniach.
– Laurelyn chichocze, ale mnie to nie śmieszy. Jestem napalony.
Wyszliśmy wcześniej, niż
planowałem, dlatego cieszę się, gdy dostrzegam na parkingu czarne auto.
– Samochód z
włączonymi światłami awaryjnymi jest nasz – mówię.
Przywykłem do tego, że
Daniel nigdy nie zawodzi, więc miło jest mieć kogoś, kto dobrze wypełnia jego
obowiązki. Na koniec pracy nasz tymczasowy kierowca dostanie za to niemałą
premię.
– Skąd ten pośpiech?
Macham kierowcy, a
następnie otwieram drzwi mojej żonie.
– Dowiesz się, jak
już będziemy jechać – zapewniam.
Jest kobietą, więc nie
rozumie tego. Wiem, co znajduje się w tej torbie i jak będzie w tym wyglądała.
Zatańczy dla mnie w kostiumie hula. Pewnie tylko w nim. To oczekiwanie sprawia,
że mój kutas stał się twardy jak kamień.
Ruszamy, co oznacza, że
będziemy w domu za jakieś dziesięć minut. Więcej, jeśli trafimy na korek.
Cierpię.
Kładę rękę L na
wybrzuszeniu w spodniach.
– Stąd ten pośpiech
– wyjaśniam. – Przeżywam prawdziwe męczarnie, bo tak bardzo chcę cię mieć
pod sobą.
Zdejmuje sweter, po czym
rozkłada go na moich kolanach.
– Jeśli czegoś z tym
nie zrobimy, nie wytrzymasz nawet minuty, jak już dotrzemy do domu. A tego
chyba nie chcemy? – Wkłada dłoń w moje spodnie. Chwyta kutasa, muskając
kciukiem główkę, po czym rozsmarowuje wilgoć, która się tam zgromadziła. –
Przyda się nam krótka rozgrzewka, prawda?
– Nie mógłbym się z
tobą bardziej zgadzać. – Odchyliwszy głowę na oparcie fotela, pozwalam L
zadowalać mnie ręką. – Boże, jesteś najlepszą żoną na świecie.
– Szkoda, że nie ma
tu przegrody – szepcze mi do ucha. – Pamiętasz wszystkie te niegrzeczne rzeczy,
które robiliśmy na tylnym siedzeniu limuzyny?
Jak mógłbym zapomnieć? To
były jedne z najlepszych chwil w moim życiu. Obejmuję jej głowę i przechylam
tak, żeby wyszeptać jej do ucha.
– O tak, pamiętam
wszystko. Każdy dotyk. Każdy pocałunek.
– Chcesz wiedzieć,
co ja pamiętam? – Zaczyna szybciej poruszać ręką i nie przestaje mówić. Zbliżam
się do orgazmu, którego tak bardzo potrzebuję. – To, jak wybuchasz w moim
ciele, zawłaszczając mnie. Wtarłeś spermę w moją skórę, naznaczając mnie niczym
zwierzę, jakbym była twoją własnością, na którą inny mężczyzna nie może nawet
patrzeć. To było wspaniałe.
Czuję pierwszy spazm,
potem drugi, aż dochodzę. L nie przestaje mnie pieścić, dopóki jej dłoń oraz
moje bokserki nie ociekają nasieniem. Pocałunkami wyznacza ścieżkę wzdłuż mojej
żuchwy.
– Grzeczny chłopiec.
Zabiera dłoń, po czym
wyciąga z torebki paczkę chusteczek. Jedną wyciera ręce, drugą zaś oferuje
mnie.
– Chusteczkę?
– Dzięki. – Wsuwam ją w
bokserki, żeby się wytrzeć. – Widzę, że moja ukochana jest przygotowana na
każdą sytuację?
– Lepiej, żebym
była, w razie powtórki.
Nie mogę skłamać, że to
się nie powtórzy. Nie, kiedy tak bardzo jej pragnę.
Po powrocie do domu każe
mi zaczekać w sypialni, a następnie idzie się przebrać. Lubi się bawić, co jest
jedną z wielu rzeczy, które w niej kocham.
Kiedy zapalam ostatnią
świeczkę, słyszę, jak krzyczy przez uchylone drzwi łazienki:
– Zamknij oczy!
Lubi, gdy mam zamknięte
oczy i nie widzę, jak do mnie podchodzi. Uwielbia rozkazywać.
– Tak jest, proszę
pani.
Siedzę na brzegu łóżka i
słyszę dźwięk ukulele. Chwilę zajmuje mi rozpoznanie piosenki Somewhere Over The Rainbow.
– Dobrze. Możesz
otworzyć oczy.
Gdy unoszę powieki, widzę
L w kompletnym stroju hula. Żółty stanik od bikini cudownie kontrastuje z jej
świeżo opaloną skórą. Spódnica oraz wianek są czerwono-żółto-czarne. Ciemne
włosy Laurelyn opadają na ramiona. Jest najpiękniejszą tancerką hula, jaką w
życiu widziałem. Wyobrażałem sobie podobny obraz, lecz rzeczywistość przerosła
moje najśmielsze oczekiwania.
Naśladuje ruchy, których
nauczyła się podczas luau, a ja nie czuję przy tym tej naglącej seksualnej
potrzeby. Jej taniec sprawia, że czuję się zupełnie inaczej niż podczas
prywatnych pokazów na rurze. W wolnych ruchach jej rąk i bioder jest coś
surrealistycznego, a także niesamowicie uroczego. Wygląda tak niewinnie…
Zasługuje na o wiele więcej, niż obiecałem, że zrobię, gdy wrócimy do domu.
– To jedyna hawajska
piosenka, jaką mam na playliście. – Ani na chwilę nie gubi rytmu.
– Kochanie, jest
idealna. – Naprawdę. Robi ze mną coś, czego nie potrafię wyjaśnić.
– Każdy ruch ma
swoje znaczenie, każdy taniec opowiada inną historię. – Porusza synchronicznie
rękami. – Jedna z dziewczyn powiedziała mi, że to symbolizuje drzewo kołyszące
się na wietrze. Coś pięknego, prawda?
Nawet nie wie jak bardzo.
– Prawda. – Żadna
kobieta nigdy nie sprawiła, że wyglądało to tak cudownie.
Laurelyn tańczy jeszcze
przez minutę. W końcu wzrusza ramionami.
– To wszystko. Nie
mam nic więcej. Żałuję, że nie znam nic innego, żeby ci pokazać.
Wyciągam do niej ręce.
– Chodź do mnie.
Kiedy spełnia moją
prośbę, obejmuję ją w pasie i przyciągam bliżej. Opieram głowę o jej brzuch, a
ona kładzie na niej dłonie. Czuję do tej kobiety tak wiele, chociaż nigdy nie
sądziłem, że to możliwe. Moja miłość do niej sprawia mi wręcz ból. Nigdy więcej
nie chciałbym zaznać uczucia towarzyszącemu utracie jej.
– Tak bardzo cię
kocham, L. Nie chcę się dowiedzieć, jak to jest nie mieć cię w swoim życiu.
Odchyliwszy się, unosi
moją głowę.
– Kocham cię
– mówi. – Nigdzie się nie wybieram. Zostanę tak długo, jak będziesz mnie
chciał.
Wydaje mi się, że gdyby
jej przy mnie nie było, zgasłbym niczym płomień.
– Przysięgnij, że
nigdy mnie nie opuścisz.
Gdy się uśmiecha, mam
wrażenie, jakby napełniała moje ściśnięte płuca powietrzem.
– Nigdy cię nie
opuszczę.
– Pamiętam, że
mieliśmy plany związane z ochrzczeniem tego łóżka, ale zrobimy inaczej. –
Sięgam po telefon L i podaję go jej. – Ustaw powtarzanie na tę hawajską
piosenkę i zapomnij o tym, co powiedziałem wcześniej. Chcę się z tobą kochać –
tak wolno, jak tylko mi pozwolisz.
Z uśmiechem przesuwa
kciukiem po ekranie.
– Cieszę się, że
lubisz ten utwór. Nie byłam pewna, czy to dobry wybór. – Odkłada komórkę na bok
i przesuwa rękami po moich ramionach.
– Uwielbiam go. –
Sprawia, że czuję się jeszcze bardziej szczęśliwy na myśl o nas. – Zatańcz ze mną.
Kołyszemy się na środku
naszej sypialni. Jestem w zupełnie innym nastroju niż wcześniej. Wiem, że L
lubi, jak świntuszę, ale zbyt wiele razy to robiłem. Za często zachowuję się
przy niej jak jaskiniowiec. Powinienem być delikatny i czuły. Jest wyjątkowa,
dlatego powinienem ją traktować odpowiednio.
Piosenka kończy się i
znowu zaczyna, jednak mi już wystarczy tańca. Biorę L za rękę i prowadzę do
łóżka. Zatrzymuję się, gdy czuję za nogami materac. Laurelyn rozpina moją białą
lnianą koszulę, po czym zsuwa ją ze mnie.
Ściągam jej z głowy
wianek i kładę go na szafce nocnej. Następnie przeczesuję jedwabiste włosy.
Zawijam jeden z kosmyków na palec, podziwiając jego miękkość.
– Jesteś taka
piękna.
Rumieni się i spuszcza
głowę. Wciąż zaskakuje mnie, że jest taka silna, a zarazem nie potrafi
przyjmować komplementów. Nie mam wątpliwości, że to dlatego, iż w czasie
dorastania nikt nie mówił jej takich rzeczy. I przez Blake’a.
Unoszę jej podbródek.
– Lepiej przyzwyczaj
się do komplementów, bo zamierzam ci bardzo często mówić, jak wspaniała i
kochana jesteś.
Jeśli podobał wam się fragment to zapraszam do zakupy książki na
Empik.com -> Klik
TaniaKsiążka.pl -> Klik
Livro.pl -> Klik
Recenzję poprzednich tomów znajdziecie tutaj;
Tom pierwszy -> Piękno Bólu
Tom drugi -> Piękno Oddania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz